7



 -Nie miał wyboru.- mówi dalej zdumiony Holden.- Opuszczony, niebezpieczny szlak. Las. Poranek. Musiała przeżyć najgorszą noc swojego życia, albo .. kilka najgorszych nocy.



-Jestem pod wrażeniem, że nie zjadły jej muty.- dopowiada Cole. Jako jedyny prowadzi konia.. i nas. Szuka śladów. Las, z którego kilka godzin temu wybiegła tamta kobieta, powoli staje się rzadszy. Idziemy nim już dobrą godzinę. To niezwykłe, że na tak górzystym terenie coś faktycznie rośnie.



-Las jest za rzadki. Tu ich nie ma.- mówi Ben. Chłopak nie odpowiada, ale zakładam, że nie podoba mu się uwaga mężczyzny.- Muty czają się w głębinach jaskiń, blisko miast w większych borach. Ewentualnie na otwartych przestrzeniach, ale tak, że mogą się schować.



-Straganiarz mówił, że są tu.



-Ludzie z miasta widzą je już wszędzie.



-Czy cała nasza droga będzie polegać na ich wymądrzaniu się?- szepczę do jadącej obok Len. Dziewczyna prycha na moje słowa i posyła mi przyjazny uśmiech. Jedzie na kasztanowej klaczy. 



-Ciesz się, że w ogóle starają się znaleźć tę twoją siostrzyczkę.- syczy Logan. Jest za nami. Nawet się nie odwracam. Wzdycham i pośpieszam klacz. Nie wiem czy na przodzie go słyszeli, ale mam nadzieje, że nie. Nie lubię się z kimś kłócić przed publicznością. Nie lubię się kłócić z nim. Po prostu nie chce zwracać na niego najmniejszej uwagi.



-Zajmij się swoim koniem, dobra Logan?- warczy Len w mojej obronie.- Źle ci tu? Znajdź inną grupę. Czemu zawsze musisz być takim dupkiem? Jezu..



-Denerwujecie mnie, więc wyrażam swoją opinie. Tylko zapomniałem, że w naszej grupie opinie może wyrażać tylko księżniczka, prawda Mavis?



-Zignoruj go.- mówi Len.- Prowokuje Cię, bo nie może znieść, że nigdy się do niego nie odzywasz..- krzyczy do chłopaka z tyłu. Słyszę jego niezadowolony pomruk. Jakoś nie mogę się uśmiechnąć na to, co mówi brunetka. Jego słowa zawsze są raniące. Boje się z nim rozmawiać, bo wiem, że zostanę czymś obrażona. Nie umiem się bronić. Nie przed nim. Każdej innej osobie potrafię odpysknąć. Jemu nie. Emanuje tą swoją ciemnością, jakimiś impulsami, które działają na mnie bardzo źle.



-Ben, jak daleko jeszcze?- pyta Jack. Jest wysokim szatynem. On i jego siostra, Jess są bardzo nieśmiali, bo i najmłodsi z nas wszystkich. Jess ma dopiero 14 lat, a Jack 16. Trzymają się razem i rzadko odzywają... dziewczyna najrzadziej. Rozmawia tylko z Len. Jesteśmy grupą i jak przyjdzie co do czego to walczymy za siebie i rozmawiamy ze sobą, ale... ale mamy w tej grupie mniejsze grupki. Tak jest chyba wszędzie, prawda?



-Prawie dochodzimy do Hermosy. Mamy jeszcze z 15 minut. Zrobimy tam postój, a potem skrótem ominiemy Durango i pójdziemy prosto do Hesperus.



-Jak to? Tam prowadzą ślady?- wtrąca Holden. Ben na chwilkę milknie. Jego koń jednak podąża dalej. Widzę jak powoli w naszą stronę odwraca się Colton.



-Właśnie. Tam prowadzą?- pyta zdumiony chłopak. Rzuca Benowi wyzwanie swoim spojrzeniem.



-Znaczy, o ile ślady tam będą prowadzić, to tam pójdziemy.- poprawia się po chwili. Brunet na przodzie powoli i niepewnie znów zabiera się za szukanie jakiegokolwiek śladu człowieka. Nie jestem tropicielem. Nie wiem, jak to się robi i nie widzę żadnych śladów, ale pozostawiam to zawodowcowi. Sam powiedział, że wie jak ją znaleźć. Proszę. Niech szuka. Las jest o wiele rzadszy niż na początku. Wydaję się, że zeszliśmy z największego wzniesienia. Konie bez problemu poruszają się bo trudnym terenie. Dziwi mnie fakt, że nie wpadliśmy na żadne stado mutów. Czy naprawdę nie żyją na górzystych terenach? Może to jest sposób na nie? Zakładać miasta w górach? Żyć w górach? Rozmyślam i rozglądam się po lesie w obawie, że zobaczę jakiegoś zdeformowanego stwora. Normalnie już natknęlibyśmy się na nie kilka razy. Czemu teraz jest inaczej?



-Co tam tak ciężko myślicie?- nagle na moje prawo pojawia się Holden. Jak zawsze uśmiechnięty od ucha do ucha, pełen energii. Jego blond włosy opadają lekko na czoło. Odwzajemniam uśmiech.



-Któreś z nas musi myśleć. Padło na mnie i Len.- mówię i wskazuję na brunetkę. Dziewczyna od razu spuszcza głowę i uśmiecha się lekko. Jej długie, proste włosy powoli zasłaniają twarz. Niczym czarna kurtyna. Zawsze tak robi, kiedy Holden do nas podchodzi i rzuca jakiś głupi tekst. 



-Zabawne..- mówi chłopak i udaję oburzonego. Nim się obejrzę widzę jak koń Len przyspiesza. Dziewczyna się od nas oddala, bez słowa. Gdzie jej pewność siebie? Albo nie lubi Holdena, albo lubi go za bardzo. Tylko ciężko mi rozgryźć, które ''albo'' jest tym dobrym. Ona rzadko mówi o swoich uczuciach. Jest pogoda, kobieca, rozważna. No, ale do tego pakietu dochodzi ostrożność. Nawet mi nie zdradza wszystkich szczegółów ze swojego życia, ale szanuje to. 



-A tej co?- pyta chłopak. Z wyrazu jego twarzy wnioskuje, że jest troszkę rozczarowany. Zostaje sam ze mną. Od dawna wiem, że coś się tu święci, ale sama tematu nie zacznę. Ta sprawa mnie nie dotyczy.



-Ma swój świat.- odpowiadam bez chwili namysłu.



-O czym tak gadacie?- pyta podjeżdżający od mojej lewej Cole. Jestem teraz otoczona z dwóch stron. Czuję się niekomfortowo. Ten już nie tropi? Skończył swoją misje?



-Rozmawiamy o życiu.- zaczyna poetycko Holden.



-Z chęcią się włączę w tę konwersację.- rzuca Cole, a ja już wiem, że powinnam przyspieszyć i od nich uciec. Jednak lubię spędzać czas z chłopakami. Czasem bardziej, niż z dziewczynami.- Widzę, że już dobrze Ci idzie Mavis.- rzuca brunet.



-Z czym?



-Z koniem. Nie wyglądasz jak całkowita kaleka.



-Kłóciłbym się.- parska Holden.



-Dzięki Colton..- zaczynam uśmiechając się od ucha do ucha.- Szkoda, że nie mogę tego samego powiedzieć o tobie.- na te słowa brunet spuszcza tylko wzrok i uśmiechając się słodko daje mi znak, że wygrałam. Wiem, że jakby chciał to zwycięstwo przypadłoby jemu.



-Nie powinieneś tropić?- pytam po chwili.



-Nogi mnie bolą, a po za tym Ben powiedział, że ślady są wyraźne i teraz on chwilę nas poprowadzi.- czuję lekki niepokój.



-Rozumiem.



-Mam nadzieje, że nie zabłądzimy..- Sama nie wiem czemu, ale bardziej ufam, że to Colton zaprowadzi mnie do Maishy. Ben zawsze nas wszędzie wyprowadzał. Jednak w tej sprawię czuję, że mogę coś stracić. W moim sercu gości uczucie pośpiechu. Znacie to, kiedy wiecie, że osoba podobająca wam się będzie szła tym właśnie korytarzem. Wiecie jak i o której godzinie. Chcecie się tam dostać na czas. Stanąć, żeby tylko ją zobaczyć. A nie będąc tam czujecie ten pośpiech w sercu i jesteście świadomi, że możecie nie zdążyć. To właśnie teraz czuję. To bardzo męczące.



-Typowa baba...- zaczyna Colton.- Jeszcze nic się nie dzieje, a ta już chce zrobić problem. Zrelaksuj się słonko... Wszystko będzie okej...- W moje ciało uderza gorąco. Co on właśnie powiedział?



-No co nie?- wtóruje mu Holden.



-Słucham...?



-Ja nie wiem czy to jakieś wasze odruchy bezwarunkowe, czy co? Lubicie robić problemy z nicz..



-Bracie..-przerywa mu Holden.- Dogadamy się.- Na te słowa brunet się uśmiecha. Czuje się nieswojo. Dokucza mi nie Holden, a Holden i Colton. Świeżak naśmiewa się ze mnie z człowiekiem, któremu ufam. Trafił swój na swego. Przez niego i blondyn zaczyna pozwalać sobie na coraz bardziej kąśliwe uwagi. Chce stąd uciec.



-Bez wątpienia.



-W końcu ktoś z kim mogę normalnie pogadać, a nie w kółko te baby..., albo dziwaki..- mówi blondyn spoglądając na Logana, który jest za nami. Niebieskooki trzyma się zawsze na samym tyle. Obserwuje nas i mruczy swoje szatańskie zaklęcia.



-Dobra papużki skończyłyście już?- pytam zirytowana.



-Denerwować cię?- zaczyna Holden.



-Raczej nie.- kończy Cole. Wzdycham ciężko. Chłopaki zaczynają się śmiać i rozmawiać. Nie wsłuchuję się w ich konwersację pomimo, że jestem między nimi. Patrzę to na radosnego Holdena, to na Cole'a. Cieszę się, że znaleźli wspólny język. Holden faktycznie nie miał takiej osoby. Logan najchętniej wszystkich by zabił. Jack ciągle pilnuje Jess. Rzadko rozmawia z innymi, a Ben.. chcąc nie chcąc nie ma już 17 lat tylko 44 lata. Ich rozmowa ma charakter syn-ojciec. Mój wzrok przenosi się ponownie na twarz Coltona i tam zatrzymuje. Chłopak tak uroczo się uśmiecha. Jest widocznie szczęśliwy. Po moim sercu rozlewa się ciepło. Czy ma rodzinę? Gdzie żył? To wszystko mnie intryguje... Jego czarne włosy są lekko rozczochrane. Zastanawiam się czy są miękkie. Wyglądają na miękkie. Schodzę niżej. Usta... muszę przyznać, że to chyba jego największy atut. Są tak malinowe.. Uśmiecha się szeroko eksponując białe zęby. Czemu są takie białe? Czym je myje? Pastę ciężko znaleźć. Od razu oblizuję językiem swoje zęby. Nie są za czyste... No cóż. Takie są realia. I ostatnia rzecz... tatuaż. Teraz widzę go bardzo wyraźnie. Kiedy go zrobił? Jak? Chłopak chyba odwraca głowę, bo widzę jak żyły na jego szyi uwidaczniają się. Strasznie mi się podoba ten widok. Nie mogę oderwać wzroku. Żyły na męskim ciele, to chyba najpiękniejsze, co natura mogła stworzyć.



-Mavis..- w końcu czyjś głos wytrąca mnie z zamyślenia.



-Tak?- pytam zdezorientowana patrząc na twarz Holdena. Mój wzrok musiał być bardzo przyćmiony, błędny, bo chłopak wygląda, jakby zaraz miał wybuchnąć śmiechem.



-Gdzie odleciałaś?



-Nigdzie..- mówię zapewne lekko się czerwieniąc. Odwracam głowę w stronę Coltona. Uśmiecha się do mnie zaczepnie. Co mnie ominęło? Chciałabym wiedzieć. Mam wrażenie, że się ze mnie śmieją.. No tak... Winny będzie czuł się winny.



-Pytałem co zrobisz, jak znajdziesz Maishe?- uff? Szybko się otrząsam.



-Nie wiem.. Może ją zabiorę do naszej grupy, a może.. odejdę z nią.- mówię niepewnie.



-No na pewno.- mówi Holden i pochmurnieje.- Nie możesz odejść, a jak to zrobisz to idę z tobą.



-Oczywiście.- uśmiecham się do chłopaka.- Chce z nią po prostu być.



-To takie piękne..- mówi udając wzruszenie. Uderzam go lekko w ramię.



-Wiecie co wtedy krzyczała ta kobieta?- przerywa Colton. Patrzę na niego zaciekawiona.



-Niestety nie znam obcego..- mówi Holden robiąc śmieszną minę.



-Serum...- wtrąca Logan, który pojawia się obok nas znikąd.



-Co to?- pyta zdumiony Holden ignorując, że szatyn znalazł się koło nas w mgnieniu oka. Odpowiada mu jednak głucha cisza. Sam Logan ponownie zwalnia i chowa się w tyłach grupy.



-Co to serum?- pytam głośno nie mogąc znieść nurtującego mnie zagadnienia.



-To napój, po którego wypiciu w naszym mózgu otwierają się kolejne komory odpowiedzialne za różne zdolności, których normalnie żadne z nas nie może posiadać. Nigdy nie wyszły do produkcji masowej, bo na ziemie napadli ONI.- krzyczy z przodu Aspen. Jaka ona mądra. O wow.- Nie wiadomo co się z nimi stało, ale wiadomo, że były przyszłością nowego wieku...



-Skąd to wiesz?



-Tata mi opowiada...



-Aspen. Uważaj na konia.- rzuca zirytowany czymś Ben. Dziewczyna patrzy na niego zupełnie zdezorientowana i zgaszona. Milknie i pochmurnieje. 



-Ciekawe kim ONI są..- zaczyna ponownie blondynka. Jej dziwne przemyślenia zawsze mnie irytowały, ale tym razem jestem ciekawa tego co mówi. Najwidoczniej ma większą wiedzę niż my.



-Obcymi debilko...- słyszę cichy szept Logana. Uśmiecham się na te słowa, ale dalej zaintrygowana obserwuje niebieskooką.




-..albo po co przybyli.. Przecież co my mamy im do zaoferowania skoro potrafili swoją nowoczesną technologią rozwalić cały kilkutysięczny postęp ludzkości w 4 lata...?- coś w tym jest.- Czego oni mogą chcieć od Ziemian? Nie mamy technologii, która choć w 1/10 jest na tyle rozwinięta co ich. Ziemia jest mocno zanieczyszczona.. Ludzie nie mają w sobie nic specjalnego. Czego oni mogą chcieć?



-Pewnie chodzi o terytorium. Skoro są rozwinięci w większym stopniu niż my, to rozszerzanie ziem nie kończy się na jednej planecie, a może nawet nie kończy się na jednej galaktyce..- po chwili dodaje Jack.



-Zastanawiam się, czy ktoś ich kiedyś widział.- mówi cicho Len.- słyszał.



-Dobra dosyć tych pogaduszek!- krzyczy Ben zatrzymując wierzchowca.- Rozsiodłać konie.. postój.



-Już?- pytam zdumiona.- Przecież idziemy tylko kilka godzin!



-Jesteśmy pod Hesperus. Za tymi drzewami jest jezioro. Niech dwie osoby napoją konie. One też musza odpocząć. Niosą wasze tyłki już jakiś czas. – patrzę na miejsce wskazane przez Bena. Jesteśmy na niewielkiej polanie otoczonej drzewami iglastymi, rzadkiego lasku. Faktycznie widoczne w oddali jest niewielkie jezioro. Uśmiecham się na myśl kąpieli.



-Ja mogę napoić konie.- zgłasza się Aspen.



-Dobra. Jak chcesz, Holden pomożesz jej?



-Jasne szefie.- uśmiecha się chłopak i schodzi z konia. Robi się już późno. Zeskakuję z klaczy i zaczynam ściągać z niej siodło, gdy podchodzi do mnie Holden.



-Ja ją sama napoje..- mówię odtrącając rękę chłopaka.- Jest strasznie dzika..- mówię i uśmiecham się lekko. Tak naprawdę chce skorzystać z okazji i po prostu wydostać się na chwilkę z grupy. Pobyć sama. Nie rozdzielamy się od jakiś trzech dni będąc w tej podróży, a ja nie jestem do tego tak przyzwyczajona. Zawsze miałam swobodę. Teraz czuję się związana. Nie lubię się wiązać. Odkładam siodło pod drzewo, gdzie reszta i prowadzę klacz w stronę jeziora. Polana jest bardzo ładna. Trawa nie jest za wysoka, ale również nie jest to idealnie wykoszony trawniczek. Szybko dochodzę do wody i ściągam uzdę Krowy.



-Ulga, prawda?- pytam klaczy, która nie czeka na moje pozwolenie i wchodzi z gracją do jeziora pijąc wodę.- Mam nadzieje, że nie będzie skażona..- patrzę na ciecz w zbiorniku. Nie wygląda podejrzanie. Sama mam ochotę wejść, ale wiem że zaraz dołączą do mnie Holden i Aspen. Zrobię to rano. Słońca już nie ma na niebie. Powoli zapada zmrok. Chłodny wiatr muska tylko moje ramiona, które są odkryte. Kurtkę przewiązałam na biodrach. Biorę głęboki wdech i korzystam z chwili samotności.



COLTON.



Mija kilka godzin. Kilka, ciągnących się w nieskończoność, godzin. Czekałem na to taki kawał czasu .. długie 10 lat. Konie spokojnie pasą się na polanie kilka metrów od nas. Wszyscy wydają się spać. Rozpalone wcześniej ognisko delikatnie rozświetla okolicę. Cisza. Zero mutów, drapieżników, innych koczowników. Zbliżam się. W jednej ręce trzymam pistolet, a w drugiej kawałek materiału, którym go podduszę by stracił przytomność, w razie gdyby się rozbudzał. Muszę być szybki i cichy. To nie problem. Musiałem taki być całe 10 lat mojej samotnej wędrówki. Znalazłem cię w końcu i nic ci nie pomoże. Staję nad nim. Śpi. Niczego się nie spodziewa. Tak uroczo drzemie. Taki pewny siebie. Przyjął mnie dla swojego spokoju. Jakie to kochane. Zaufał mi dla niej. To był świetny wybór zbliżyć się właśnie do Mavis. Widzę już, że ani Aspen, ani Lenvie, a już na pewno Jess, nie wprowadziłyby mnie tak do grupy, jak zrobiła to ta blondynka. Rozmyślam jakie zastosuje tortury zanim ostatecznie go zabije. Udało mi się, zbliżyłem się do niego. Zapłaci mi za to wszystko. Wkładam ręce pod jego ramiona by wynieść go w głąb lasu. Moja misja dobiega końca.



-Co robisz?- pyta nagle ktoś za mną. Spokojnie chowam pistolet do wewnętrznej kieszeni w kurtce i odwracam się powoli. Za mną stoi zaspana blondynka. Aspen. 



-Chciałem podłożyć mu tę ścierkę pod głowę, żeby nie spał na zimnej ziemi.- mówię i posyłam jej nieszczery uśmiech. Dziewczyna uśmiecha się słodko, aż mnie mdli od tego wszystkiego.



-Jaki ty jesteś kochany.- krzywię się wewnętrznie, ale nie daje nic po sobie poznać. To nie pierwsza dziewczyna, którą omamiam dla własnej korzyści. Świat jest brutalny. Trzeba wiedzieć jak korzystać ze swojego uroku. Większości nastolatek raczej łatwo przychodzi zostać wykiwaną. - Choć ze mną.. Chciałabym cię w końcu lepiej poznać!- mówi i podchodzi bliżej wyciągając do mnie swoją drobną rączkę.




-Teraz? Nie będziesz spać?- cholera. Jakie mam wyjścia z tej sytuacji?



-Nie zasnę, póki ty nie zaśniesz, przystojniaku..- mówi i chwyta mnie za ramię podnosząc. Jestem zażenowany.- Chodź!- wstaję i ruszam za blondynką. Wyciąga mnie po za teren obozowiska w okolice jeziora. Nie udało się, ale nie martwię się tym faktem. Będę miał pełno okazji. Muszę się jeszcze trochę wtopić w tło grupy. Zyskać większe zaufanie. Najważniejsze. Muszę podejść Mavis. Jest najbliżej z nim. Kiedy zyskam jej zaufanie droga do niego będzie otwarta.


                                      ''Innym razem Ben.''- myślę  i ruszam za dziewczyną.


 



Witam! i żegnam!

No następnego ;*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top