4
-Nie próbuj walczyć, bo rozpłatam ci gardło.- słyszę cichy, męski głos za uchem.- Podnieś ręce do góry.- Robię jak każe. Nie boje się. Jestem wściekła. Wiem, że dałabym sobie radę. Przynajmniej mi się tak wydaje... Moje serce mimowolnie bije szybciej. Czuje na plecach ciepło czyjegoś ciała. Ile razy byłam w takiej sytuacji?
-Kim jesteś?- wydaję z siebie cichy, zdławiony dźwięk. Oddycham szybciej, głębiej. Ostrze dalej przywiera do mojej szyi. Jeden ruch i jestem martwa. Cóż za cienka linia...
-Dowiesz się. Cierpliwości...
-Czego chcesz? Jesteś złodziejem? I tak nic nie mam przy sobie, więc twój atak jest bezcelowy. Lepiej odejdź póki masz szanse.- na te słowa napastnik cicho prycha. Irytuje mnie to, bo wiem, że jestem bardzo sprawna fizycznie. Wiem, że jestem w stanie ze zwykłego złodzieja zrobić nawóz dla roślin.
-Nie chce niczego. Wiem za to, czego ty chcesz. Mogę ci pomóc to znaleźć...
-Nie wiesz czego chce.- czuję jak ostrze odsuwa się od mojego gardła. Odwracam się błyskawicznie, by sprawdzić kim jest ten mężczyzna. Lustruje go od góry do dołu gładząc napadniętą część ciała. Sapię z ulgą.
-A więc to ty..- mówię widząc tego samego chłopaka, który wcześniej dziś, przyglądał mi się. Brunet wyciąga prawą rękę zwiniętą w pięść przede mnie. Coś w niej trzyma. Z jego uścisku wysuwa się bladoróżowy kamień z wyrytym M.- Skąd to masz?- pytam i chwytam energicznie za łańcuszek wyrywając go z rąk chłopaka. Ten oddaje mi go bez oporu. Obracam przedmiot, jakby był cudem świata. Oglądam ze wszystkich stron sprawdzając, czy to na pewno ten.
-A jak myślisz?- pyta.
-Czyli jednak jesteś złodziejem.
-Może. Jestem po za tym świetnym tropicielem. Wiem czego chcesz. Mogę ci pomóc. Łączysz wątki, czy nie bardzo?
-Nie jestem idiotką, więc mnie tak nie traktuj.- chłopak prycha na to cicho.- Czego chcesz w zamian? Bo zakładam, że czegoś chcesz.- mówię i chowam łańcuszek do kieszeni spodni. Patrzę na niego obojętnie. Dał mi wisior, wiedział kim jestem. Zna moją siostrę i wie, że właśnie teraz zaczęłam jej ponownie szukać. Zaczęłam... mam zamiar zacząć...
-Nie chce niczego. Mówiłem już..- zaczyna i ściąga z głowy ciemny kaptur. Teraz dopiero widzę go w całej okazałości. Jego twarz wygląda groźnie. Jest młody. Daje mu maksymalnie 19 lat. Usta z bliska są pełniejsze. Jego oczy są tak ciemne, że nie potrafię stwierdzić, czy są czarne, czy brązowe. Ma krucze, rozczochrane włosy. Jego szyję i kawałek wystającego obojczyka zdobi tatuaż. Jest wysoki i umięśniony. Świetny materiał na seryjnego zabójcę. Jest w nim jednak coś kojącego. Zakładam, że obecny, głupkowaty wyraz twarzy. Patrzy na mnie wyczekująco, choć to ja czekam na to co powie.- Po prostu. Wprowadź mnie do swojej grupy, a ja pomogę wam ją znaleźć.
-Oni chyba nie będą chcieli nam pomóc, więc nie wprowadzę cię tam..- zaczynam spuszczając wzrok. Pochmurnieje na samo wspomnienie mojej ostatniej rozmowy z Benem.
-W takim razie namówię ich.- Patrzę na niego zdumiona. Obcy chłopak, ogromnej postury, chce mi pomóc z czystej, nieprzymuszonej woli w takich czasach? Jasne. Ponownie jednak, jest w nim coś, co sprawia, że chce mu zaufać. Może fakt, że wszyscy mnie zostawili, a on jest ostatnią możliwą deską ratunku? Może ta głupia mina? Może pragnienie znalezienia siostry, które nakłania mnie, by ufać wszystkim, którzy chcą mi pomóc?
-Nie rozumiem. Dlaczego chcesz mi pomóc? Za nic?
-Nie za nic. Tak jak już mówiłem. Wprowadź mnie do grupy i mamy umowę.- mówi i uśmiecha się do mnie zaczepnie.
-Dlaczego tak bardzo zależy ci tylko na tym, żeby wejść do grupy?
-Znudziło mi się bycie samotnym?- mówi na odwal się i natrętnie wpatruje się w moje oczy. To dość niekomfortowe. Zwłaszcza dla osoby takiej jak ja.
-Jak wolisz...-zaczynam i patrzę na jego umięśnioną dłoń. Dalej ściska nóż.- Mogę ci zadać ostatnie pytanie?
-Jak musisz.
-Dlaczego prawie poderżnąłeś mi gardło, skoro chciałeś tylko zaproponować pomoc?
-Przyzwyczajenie?- zaczyna i uśmiecha się junacko. Wzdycham zdając sobie sprawę, że mogę mieć do czynienia z idiotą.
-Dobra. Wezmę cię na kredyt zaufania, ale jeśli twoje zdolności w tropieniu będą nie takie, jak mówisz.. osobiście wpakuje ci kulkę w łeb.
-Oczywiście księżniczko.- przewracam oczami, na co chłopak szeroko się uśmiecha. Ruszam przed siebie mijając go. Nie wyrażał wcale strachu, co denerwuje mnie w nim najbardziej. Jestem koczownikiem. Ludzie z reguły się nas obawiają. Jesteśmy tymi... dzikimi. Czuje się zdominowana.
Stoimy przed karczmą. Drewniana gospoda, otoczona szeregami domów, błyszczy ze wszystkich otworów światłem. Słychać, że miejscowi i podróżni już bawią się tam na całego. Pcham drzwi do środka i utwierdzam się w swoim przekonaniu. Uderza mnie mocny zapach alkoholu, potu i ogólnej duchoty. Kilku mężczyzn bije się w kącie sali. Przy barze jedni śpią, inni piją dalej, pewnie by zapomnieć o bożym świecie. Nie widzę nikogo z moich towarzyszy. Impreza najwidoczniej za bardzo się dla nich rozkręciła. Ruszam przed siebie w stronę schodów. Chłopak idzie zaraz za mną. Nikt jednak nie zwraca na niego uwagi. Nikt nie zwraca na nic uwagi. Mijam jeden stolik i czuję jak ktoś bije mnie mocno w pośladek. Odwracam się błyskawicznie i patrzę to na chłopaka, to na obleśnego mężczyznę, który szczerzy się w moją stronę. Nowy kolega pokazuje palcem na zapitego grubasa, po czym podnosi ręce w geście obronnym. Jestem wściekła, bo to dość poniżające, być klepaną w tyłek, jakbym była co najwyżej krową. Nie chciałam być tak potraktowana na oczach osoby, która ma mieć do mnie szacunek. Bo ON ma mieć do mnie szacunek. Będzie świeżakiem. Nie myśląc dużo uderzam z całej siły w twarz pijaka tak, że ten spada z krzesła. Czuję ból w ręce, ale nie chce pokazać słabości. Nikt nie zwrócił nawet na to uwagi. Wszyscy tutaj się tak zachowują. Czuje się dumna z tego co zrobiłam, choć zwalenie z krzesła pijanej osoby nie wymaga specjalnych zdolności...
-Yhym.- słyszę za sobą cichy głos chłopaka. Jego mina jest obrazem zdumienia. Nie spodziewał się, że tak mogę? Proszę. Mogę. Odwracam się i ruszam dumnie we wcześniej wybranym kierunku. Na schodach przeciskam się przez tłum obściskujących par, które również są pod całkowitą kontrolą alkoholu. Świat po apokalipsie, a dla człowieka burdel dalej będzie burdelem. Ruszam korytarzem w stronę pokoju Bena. Przez ułamek sekundy do mojej głowy wpadają wątpliwości. Nie znam tego chłopka. Co jeżeli jest sprytnym złodziejem? Co jeżeli mnie zabije dzisiejszej nocy? Pomaga mi bezinteresownie? Idę jednak dalej. Chce wkurzyć Bena. Staję przed dębowymi drzwiami i nawet nie pukam. Wpadam do niewielkiego pokoju, na którego środku stoi on i Logan. Rozmawiają o czymś.
-Mavi..- zaczyna Ben wyraźnie zdumiony moim nagłym powrotem. Przenosi wzrok na wysokiego, który przyszedł ze mną.- Kto t...
-To mój nowy kolega. Chce pomóc.- mówię szczerząc się złośliwie. Mój opiekun pochmurnieje.
-Mavis..
-Posłuchaj!- przerywam. W tej chwili do pokoju wchodzi Lenvie.
-Co jest? O Mavi, wróciłaś..- mówi niepewnie przypatrując się chłopakowi. Zakładam, że nie wie czemu wyszłam w pierwszej kolejności. Szkoda, że nikt nie poszedł zapytać, czy wszystko w porządku...
-Tak, wróciłam...- Mam już kontynuować, gdy do pomieszczenia wpada Aspen i Holden.- To wszyscy?- pytam i patrzę na nich wściekle. Oni jednak ignorują mój wzrok i przyglądają się z zaciekawieniem nowemu. Wszyscy są niepewni i bardzo uważnie wyczekują wyjaśnień.
-W zasadzie Jess jeszcze szła.- mówi Aspen i wskazuje na drzwi, które błyskawicznie zamykam.
-Trudno. Posiedzenie otwarte.
-Mavis możesz mi wytłumaczyć o co chodzi? Kto to?- pyta ponownie Ben i wskazuje na chłopaka. Jest zmęczony. Jak ojciec, który musi wysłuchać debilnego pomysłu córki. Tak może i jest. Prawie.
-Już wyjaśniam..- zaczynam i uśmiecham się szeroko ku zdumieniu Bena.- To.. znaczy on...- mówię patrząc na chłopaka, który krzywi się lekko na określenie ''to''.- ..mój nowy kolega. Chciałabym złożyć ci propozycję.- zaczynam niczym biznesmen. Zbliżam się powoli do stojącego w miejscu, z założonymi rękami, Bena.- Nie zmieniłam zdania co do Maishy. Co więcej utwierdziłam się tylko w nim. Chcę ją odnaleźć. Ten oto osobnik chce mi pomóc. Wiesz co to znaczy? Jesteś dla mnie, jak ojciec, a wy jak rodzeństwo.- mówię i wskazuję na resztę. Mój wzrok zatrzymuje się na Aspen.- No może oprócz ciebie.- kontynuuje. Blondynka tylko krzywi się na te słowa, ale wiem, że nie dotknęły jej wcale.- Dlatego byłoby mi bardzo ciężko odejść od was, ale jeżeli jest szansa, że moja siostra żyje. Zrobię to, a on pomoże mi ją znaleźć. Mam dlatego propozycję. Pomóżcie mi jej szukać, a nie opuszczę grupy. Z nim pójdzie nam sprawniej. Jest tropicielem.- mówię i patrzę na twarz Bena z błaganiem w oczach. Ten tylko znudzony wysłuchuje mojej oferty. Nie chce od nich odchodzić. Wychowywał mnie przez 10 lat. Może nie jest moim prawdziwym ojcem, ale jest dla mnie okropnie ważny. Tylko, że Maisha jest ważniejsza. Jest prawdziwą rodziną. ŻYJE i co więcej... może być w okolicy. Modlę się w myślach patrząc na twarz mężczyzny, by zgodził mi się pomóc. Wyraźnie coś analizuje. W pokoju panuje grobowa cisza. Może dlatego, że wszyscy dalej patrzą na chłopaka, a może dlatego, że myślą co powiedzieć. Są dla mnie ważni.. ja też muszę być ważna dla nich! Muszę...
-Ben..- zaczyna Holden.- Nasze wędrówki i tak nie mają celu. Żyjemy by przeżyć..
-To wiele zaburzy...- szepcze Aspen. Widać jednak, że rozważa.
-A wiecie co..- mówi Len i rusza w moją stronę. Łapie mnie za rękę i patrzy na twarz Bena.- Jakaś akcja nam nie zaszkodzi.. Jesteśmy koczownikami pamiętacie? Ryzyko, śmierć, zabójcy i te sprawy. Ben? Łazimy bez celu w kółko. Wyjście poza mury to dla nas codzienność, więc w sumie w czym problem?- uśmiecha się od ucha do ucha.- Z tym dwumetrowym na pewno nic nam krzywdy nie zrobi.- kończy mierząc nowego, który dalej cicho stoi za mną.
-Ale on może zrobić coś nam.- rzuca gorzko Logan. Patrzę na niego zrezygnowana. Jednym zdaniem zbija wszystko, co powiedziane zostało z korzyścią dla mnie. Spoglądam na bruneta. Dlaczego tak milczy? Był bardziej rozgadany.. Widzę, że jego ciało jest spięte. Jego ręce są zaciśnięte w pięści. Ścisk jego zębów jest widoczny nawet, kiedy ma zamkniętą buzię.
-Co fakt to fakt.- mówi triumfalnie Ben.
-Wszystko okej?- pytam ignorując słowa Bena. Chłopak momentalnie się rozluźnia i spogląda na mnie łagodnie kiwając głową. Wpatruje się w jego oczy, szukając odpowiedzi na to dziwne zachowanie. Stres? Logan? Nie wiem. Wiem jednak, że obca mi osoba chce mi pomóc bardziej niż bliscy. I dlatego jestem w stanie dać mu szansę. No i jego oczy. Naprawdę mnie uspokajają.
-Poręczę za niego.- mówię cicho, ale na tyle głośno, że wszyscy milkną i patrzą na mnie wyczekująco.- Jest nas więcej. W razie, gdyby kolega wymknął się spod kontroli... Chyba nie takich powalaliśmy, prawda Ben?- mężczyzna jest mocno niezadowolony moim pomysłem. Po za nim chyba wszyscy nie widzą problemu. Wysoki jest wiekowo równy z nami. Jak taka osoba może być niebezpieczna? Pewnie szuka tylko grupy. Samemu jest trudniej. Wędruje po twarzach moich sojuszników i Aspen. Wszyscy są na tak. No prawie. Zatrzymuje się na na twarzy, która wyraźnie jest wściekła. Logan. Widać jak mocno ma zaciśnięte zęby. Chmurne oczy patrzą na mnie jakby wyrzucały mi jakąś winę. Spuszczam wzrok i próbuje się uśmiechnąć do Bena.
-Dobra.- mówi nagle mężczyzna. Patrzę na niego czekając.-Jesteś dla mnie jaka córka.- mówi i uśmiecha się. –Dlatego nie mogę ci nie pomóc.- szczerzę się i biegnę prosto w jego ramiona. Ściskam go najmocniej, jak tylko potrafię. Czuje ciepło jego ciała i nic więcej mi nie potrzeba. Na niego zawsze mogłam liczyć. Teraz nie było wyjątku.
-Dziękuje! Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy!- mówię przekręcając głowę. Widzę stojącą obok Aspen. Wygląda na wściekłą. Pochmurnieje, ale nie odsuwam się od Bena.
-Dobra. Jutro wyruszamy..
-Musimy przecież wiedzieć gdzie!- wtrąca Logan.
-Chcesz odwiedzić pana straganiarza?- pyta Len ruszając dwuznacznie brwiami, na co się uśmiecham.
-Na pewno zdążył się stęsknić.- mówię z czupurnym wyrazem twarzy.
-Okej. Jutro pójdziemy, ale teraz.. idźcie już. Chcę się przespać.- mówi Ben łapiąc się jedną ręką za głowę, a drugą otwierając nam drzwi. Powoli każde z nas wychodzi zostawiając mężczyznę w samotności. Niech odpocznie. Czeka go trudny okres. Drzwi się zamykają i wszyscy się rozchodzą. Aspen wściekłym krokiem znika za rogiem, idąc pewnie do swojego pokoju. Dzieli go z Jess. Len posyła mi głupkowate spojrzenie i kieruje się do naszego lokum. Logan jak zawsze rozpływa się w nicości.
-Ty..- zaczyna Holden wskazując na nowego. Patrzę na nich niepewna, czy mam odejść, czy o coś jeszcze zapytać naszego przyszłego przewodnika.- Będziesz miał pokój ze mną. 14-nastka jakby co. Za rogiem.- mówi niepewnie patrząc, to na niego, to na mnie. Tak, jakby bał się nas razem zostawić. Wiem, że to idiotyzm ufać obcej osobie, ale pragnienie jej znalezienia za wszelką cenę odżyło. I to mocno.
-Dobra.- odpowiada chłopak i od razu kieruje się w stronę Holdena, który znika za drzwiami swojego pokoju.
-Czekaj.- mówię chwytając chłopaka za nadgarstek i błyskawicznie puszczając.
-Spokojnie, wrócę.- mówi chwacko i przysuwa się do do mnie. Odskakuje jak poparzona i patrzę na niego całkowicie zagubionym wzrokiem.
-Nie schlebiaj sobie. Skoro dopiąłeś swego i jesteś z nami, to wypadałoby się przedstawić. Wiem, że jesteś tylko ''przewodnikiem'', ale spędzimy razem dużo czasu.- mówię i patrzę jak chłopak rozglądając się staje obok mnie. Jakby miał zaraz na mnie skoczyć i udusić. Przeraża mnie i sprawia, że czuje się całkowicie niepewna. Jakbym była w nowej sytuacji. Jestem. Nikt się tak wobec mnie nie zachowywał. NIGDY.
-A ty chcesz jako pierwsza znać moje imię, tak?- pyta przeciągając każde słowo. Robi kolejne kroki w przód, a ja przełykam ślinę. To nic strasznego. Ile osób się do mnie zbliżało. Tylko to ''zbliżanie się'' jest całkowicie inne. Nie wiem jak na nie zareagować.
-A to nieważne..- mówię speszona i zirytowana. Odwracam się. Robię kilka kroków w przód.
-Colton Hadley.- słyszę za plecami.- Ale możesz mi mówić Cole.- staję w miejscu i już mam się odwracać, kiedy czuję jak zaczyna coś szeptać mi do ucha. Co już wiem? Jest szybki. Jego oddech uderza o moją szyję powodując, że po ciele biegnie dreszcz. Dobrze, ze mam rozpuszczone włosy. Może choć trochę zasłonią gęsią skórkę.- Tak przy okazji..- zaczyna.- Tam na dole to nie ten biedak, którego tak znokautowałaś...- stoję jak wryta nie mogąc się ruszyć. Nie ze względu na słowa, ale na czyny chłopaka. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji i najzwyczajniej na ziemi nie wiem, jak mogę na to zareagować. Czuje na plecach ciepło jego ciała. Nie miałam tak bliskich kontaktów z chłopakami. Holden się nie liczy, bo jest dla mnie, jak brat. Nie potrafię się odnaleźć w tej sytuacji, więc zamieram.- To byłem ja...-kończy i błyskawicznie się odsuwa, bo czuję jak fala zimna uderza w moje plecy. Odwracam się, sama nie wiedząc co zrobię. Walnąć go? Uciekać? Zachować się jak głupiutka nastolatka? Czy dojrzale to zignorować? Widzę jednak tylko zamykające się drzwi od pokoju numer 14... No to fajnie się zaczęło.
👽 👽👽
Hej :3 i jak się podobało? Informacja! Ogółem w tygodniu mam masę nauki i będę starała się dodawać wtedy rozdziały od 2-3, a w weekendy będę te rozdziały pisać na zapas (ale wtedy nic się nie pojawi) Także nie opuszczajcie mnie jeżeli nic nie będzie, bo nadejdzie
Do następnego ;*👽
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top