33
Moje łzy spływają strumieniami po rozpalonych policzkach. Już nie biegniemy. Idziemy spokojnie labiryntem korytarzy. Prowadzi nas Holden. Za nami panuje tylko cisza. Nic nas nie goni, albo na chwile obecną nie dogania. Wschodnie łączenie. Tylko tyle pamiętam. Reszta z wcześniej stanowi zamazane, bolesne wspomnienie. Zresztą niepierwsze. Staram się nie myśleć o Loganie. Ból jednak związany z jego pewną śmiercią jest ogromny. Nachalny. Spoglądam w górę by dostrzec lekko zarośniętą brodę Coltona. Chłopak patrzy przed siebie. Jestem zmęczona. Zamykam powolnie oczy. Moje ramie nie pozwala mi jednak zasnąć. Idziemy ciągle w dół i w dół i w dół. Bez końca. Czy to droga do piekła?
-Tu..- słyszę cichy głos Holdena. Dokładnie taki jakby mówił do mnie we śnie. Towarzyszy mu rozmazujące dźwięki echo.
-Wagonik?- głos Len brzęczy w moich uszach. Otwiera mi oczy. Jesteśmy w pomieszczeniu przypominającym niewielką stacje. Przed nami znajdują się cztery wagoniki, każdy na osobnym torze, który to z kolei prowadzi w osoby tunel. Nie wiem jak długi, ale wnioskuje że bardzo. Pomieszczenie, również oświetlone alarmowym, czerwonym światłem, poza tym jest puste.
-Sprawdź tamte wagoniki..- nakazuje Holden wskazując na cel Len.
-Sądzisz, że da się je uruchomić?- pyta trzymający mnie mocno Colton.
-Aspen zablokowała cały dół, zakładam że skoro laboratorium miało energie na to, to i wagoniki są czymś dalej zasilane. Jeżeli nie...
-Co jeżeli nie?
-Nogi..- początkowo milcząć Holden przedstawia najgorszą opcje.
-Nogi? Wiesz, że Mavis nie jest w stanie iść. Ja również nie mam sił jej nieść ponad 2 000 mil. To miesiąc drogi Holden. Bez postojów i z dobrym tempem. A patrząc na nasze tempo, siły, i zakładam postoje... to wyjdzie grupo ponad 4 miesiące.
-Zadziała.
-Oby.
-Patrzcie!- mówi Len i zbliża się w naszą stronę.- W skrzynkach pod siedzeniami znalazłam to.- mówi i rzuca w stronę Holdena prostokątny przedmiot. Zamazuje się mi tak bardzo, że poddaje się i przestaje go obserwować.
-Baton..- mówi podekscytowany Holden.
-W środku są też płyty manualne i apteczki.- na dźwięk słowa ''apteczki'' syczę z bólu. Moje przebite ramie zaczyna ostro kłuć. Colton na dźwięk mojego jęku wzdryga się niepewnie.
-Trzeba ją opatrzyć.- sapie Colton.- Szybko.
-Len pozbieraj zapasy z wagonów i przynieś do tego.- nakazuje Holden i wskazuje na niewielką, metalową tubę.- Przy okazji sprawdzaj czy któryś z pozostałych wagonów działa. Colton..- blondyn zwracając się do chłopaka rusza w kierunku jednego z wagoników. -Chodź tu z nią. – Czuję jak zaczynamy się przemieszczać. Postękuje cicho, choć nie przynosi mi to żadnej ulgi. Straciłam mnóstwo krwi i nerwów. Colton z gracją wnosi mnie przez niewielki otwór wejściowy wagonu. Ten w środku jest niezwykle piękny. Srebrzysty z białą sofą. Ciemny, gdyż żadna z dwóch lap naściennych nie pali się. Pod miejscem siedzącym znajdują się białe skrzynie. Zostaje ułożona na miękkiej, zapadającej się kanapie. Jest skórzana, ale lekko zamszona. Przyjemna. Cicho stękam, gdy ostatecznie ręce Coltona układają mnie na wygodnym przedmiocie. Po mojej lewej znajduje się tylko niewielkie tyle okno. Jest wysoko. Nic więc nie widzę. Po mojej prawej zaś dostrzec można niewielką płytę z masą przycisków. Przed płytą znajdują się dwa krzesła. Z przodu widoczna jest ogromna szyba. Tylko na prawym boku znajdują się drzwi. Na lewym ciąg dalszy wygodnej sofy. Wagonik jest niewielki, ale przestronny. Spokojnie pomieści naszą czwórkę.
-Ty ją opatrz, a ja spróbuje uruchomić to coś..- mówi gorzko Holden. Przejął role dowódcy. Patrzę na jego zamazującą się twarz, która przyjęła kamienny wyraz. Przynajmniej tak mi się wydaje. Teraz to on dowodzi. Doczekał tego momentu. Był najstarszym chłopakiem w naszej grupie. Logan nigdy nie spieszył by nam dowodzić. Znowu.. Logan. Myśli o nim niczym igły wbijają się w moje serce. Zaciskam powieki. Jakbym po ich otwarciu miała się obudzić z tego koszmaru. Panująca w koło cisza jest taka.. inna. Dziwna. Słyszę tylko szuranie skrzyń znajdujących się teraz pode mną. Oddechy. Nerwowe i wyraźne. Moje bicie serca, które chyba zwalnia...
-Działa.- mówi Holden, a ja bezsilnie odkręcam głowę w jego stronę. Patrzy w szybę na nasze lewo.
-Co?- pyta wstający Colton. Rusza w stronę blondyna i zatrzymuje się obok niego.
-Leny odpaliła jeden wagon!
-Mam ją przenosić?
-Nie! Jeżeli jeden działa.. to czemu ten...- blondyn przerywa i pośpiesznie zaczyna klikać coś na płycie, która najpierw milczy by po chwili zacząć wydawać z siebie rzędy ''piknięć''. Cole stoi chwile w bezruchu przyglądając się poczynaniom Holdena. Chwila jednak mija szybko, a brunet błyskawicznie wyciąga apteczkę ze skrzyni pode mną i zaczyna w niej grzebać. Czuję jak jego ręce dotykają materiału, którym wcześniej zawiązałam ranę. Rozwiązuje mój słaby supeł sprawiając mi tym samym duży ból. Jęczę głośno i sama próbuje się uciszyć.
-Cii... muszę to wymienić Mav.. Będzie szczypać...- po tych słowach czuję jak ranę zaczyna owiewać zimne powietrze. Jest to dość przyjemne. Z tego wszystkiego mogę tak powiedzieć. Lekkie szczypanie, które jest odczuwalne na krawędziach dziury w ramieniu, rozbudza mnie. Otwieram szerzej oczy. Oddycham szybciej. Nagle.. na moją ranę wylewa się strumień ostrej cieczy, która chyba wypala mi rękę.
-To boli!- krzyczę na chłopaka. Gdybym miała siłę właśnie bym się odsunęła, ale jej nie mam. Leżę więc w bezruchu. To chyba jakieś tortury.
-Przepraszam.- rzuca krótko Colton.- Jest dość głęboka, wiesz.- mówi cicho i niepewnie zaczyna zawijać mi bolącą kończynę miękkim materiałem. Zimne powietrze już do mnie nie dochodzi.
-Wiem..
-Przynajmniej krwawienie ustało.- leżę w bezruchu na miękkiej sofie. Jest mi zimno. Zaczynam czuć jak na moim ciele pojawia się gęsia skórka. Lekko dygoczę.
-Zimno ci?- pyta zmartwionym głosem Colton. Nie odpowiadam jednak, gdyż oczywistą jest, że jest mi bardzo zimno. Chłopak długo nie czeka. Ściąga swoją zakrwawioną kurtkę i okrywa mnie nią. Dreszcze jednak nie ustają, a tylko się nasilają.
-Romantycznie.- rzucam siląc się na uśmiech.
-Traktuj to jako pierwszą randkę.- chłopak uśmiecha się do mnie delikatnie. Przysiada obok, na ziemi. Zaczyna gładzić mój policzek. Jego oczy wpatrują się we mnie z wymalowaną troską. Wiem teraz co przeżył. Wiem co zrobił. W tych oczach 10 lat temu odbijał się koszmar. Mimo tego wszystkiego on dalej żyje. Nic go nie złamało. Jak silny musi być? Chce go przytulić, powiedzieć że rozumiem. Nie jest mordercą. Nie zabił Bena. Bena zabiła jego chciwość. Jest mi przykro, że musiał tą drogę przejść sam. Cieszę się jednak, że to koniec. Teraz jesteśmy już razem.
-Jesteś rozpalona.
-Tak?- mówię trzęsąc się.- Nie zauważyłam...- Nagle cała kabina zostaje rozświetlona. Jasne światło zaczyna się po chwili tonować. Pomieszczenie nabiera kremowej barwy. Nie razi oczu. Ciemnieje jeszcze bardziej i pozostaje na mocno ściemnionej pomarańczy. Przyjemnej pomarańczy.
-Działa..- mówi cicho Holden. Sam do siebie. Nie odwraca się jednak do nas. Dalej operuje nad urządzeniem.- Nie jest skomplikowane. Twoja mama musiała być geniuszem. Łączenie awaryjne? Prywatna droga podziemna. Mogła być w Waszyngtonie i nikt o tym nie musiał wiedzieć. Płyta jest również prosto skonstruowana. Tak, żeby każdy umiał jej użyć.
-Ten tunel zabierze nas do Waszyngtonu. Do drugiego laboratorium. Tamtędy się wydostaniemy. – tłumaczy mi brunet. Jak małemu dziecku. Tak prosto. Wiem jednak, że to proste tłumaczenie zostanie czymś skomplikowane. Wagonik się zepsuje? Stado mutów w tunelu? Wybuch? Ślepa uliczka? Zasypane przejście? Tylko na to czekam. Bo nigdy nic nie jest piękne i kolorowe. Niestety... Zwłaszcza jeżeli się takie wydaje.
-Mam wszystko..- mówi wchodząca Len. Rzuca worki z jedzeniem i piciem, apteczki, swój plecak i koce. Spogląda na mnie zmartwiona i podbiega błyskawicznie.
-Jak się czujesz?
-Tak jak wyglądam.- mówię i silę się na uśmiech.
-Holden?
-Działa. Miejmy nadzieje, że zawiezie nas bezpiecznie.
-Pozostałe również działają.
-Zobaczymy jak długo...- kwintuje Colton.
-Nie bądź takim pesymistą.- rzuca krótko Len i odchodzi ode mnie. Staje obok Holdena. Zasłania przednią szybę. Zaczyna się powoli zamazywać- Okryj ją!- rozkaz ten kieruje do bruneta, który ciągle klęczy obok mnie. W kilka sekund czuję jak ciepła kurtka Coltona znika. Na jej miejsce pojawia się coś większego. Bardziej miękkiego. Przyjemnie pachnącego kwiatami.
-Panie i panowie, chyba ruszamy...- cichy głos blondyna błądzi w moim umyśle. Jego sylwetka jest już tylko cieniem. Bezkształtną plamą. To samo z Len. Ich cienie rozciągają się w polu mojego widzenia. Powoli odbierają mi wzrok.
-Oby to łączenie było takie jakim się wydaje...- Wszystko ciemnieje. Cichnie. Światła wagoniku są małymi kropeczkami. Tunel zostaje oświetlony co widoczne jest przez przednią szybe. W łączeniu sufitu, a boku kabiny uruchamia się telewizor. Nie działa. Szeleści. Szybko milknie.
-Śpij królewno..- głos Coltona ostatecznie mnie usypia. Przewracam głowę tak, że moje oczy patrzą idealnie w kremowy sufit. Wydaje mi się, że spadam. Zamykam powieki. Sama nie wierzę ile ulgi mi to przynosi. Teraz już lecę. Nie wiem gdzie, ale uczucie jakie mi towarzyszy sprawia, że kwestia dokąd jest mało istotna. Chce się tylko uwolnić. Od tego bólu, który atakuje mnie na dwóch płaszczyznach. W mojej psychice i na ciele. Po raz kolejny straciłam tu najbliższych. To piekielne miejsce zabrało już za dużo. Nie chce tu nigdy wracać. Nigdy. Ostatkiem sił sięgam ręką do kieszeni w spodniach. Szukam czegoś co mnie uspokoi. Moja dłoń dotyka podłużnej, metalowej tubki. Jest zimna. Uśmiecham się ostatkiem sił. Szach. Zasypiam...
KONIEC CZĘŚCI I
Witam wszystkich! Tak więc na tym zakańczam oficjalnie jakby ''part 1''. Dziś wieczorem zostanie opublikowany zwiastun części drugiej. Nastąpi to jak ogarnę sobie jakiś ładny wstępik. I w sumie jeszcze ^^ piszcie jak wam się podobało. Co sądzicie o zakończeniu? ^^
Do następnego :*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top