3/6


Nareszcie. Droga trwała wieczność i sekundę równocześnie. Błądzić w nicości jest procesem porównywalnym z przejściem jednej ulicy. Nie zwracasz uwagi na czas, jaki upłynął. Wydaje się, że nie upłynęło go dużo, a straciłeś więcej niż przypuszczasz. Bajkowa kraina mgieł ustępuje. Dostrzegam zarysy czegoś nowego, innego. Wszystko oblewa migotliwy granit. Mgły rzedną, a ja wreszcie widzę zielono, fioletowe wzgórze, na którym osadzone jest kilka białych lepianek. To jakieś domki. Nie wiem z czego są wykonane. Mają kształty świderków, bądź stożków, kul, kwadratów, niesymetrycznych figur. Nie ma tu słońca, latarni, owadów, czy ptaków. Otoczenie milczy ubogie w szczegóły. Widzę tylko błyszczące, neonowe kwiaty, które przyglądają mi się z pomiędzy traw. To miejsce, jak żadne inne. Promienieje własnym blaskiem. Pachnie wilgocią i mrokiem. Czymś, co cie wsysa do swojego bezkresnego wnętrza. 

Logan idzie w ciszy przede mną. Nasze ciała wychodzą z mgły, która staje się ścianą bieli, granicą, między tym co tu, a co tam. Nie widzę już niczego, co było za nami, tak jakbym weszła do szklanej kuli, której szyby zaparowały. Dopiero teraz zaczynam słyszeć cichy szum. Dostrzegam, że to miejsce spowite jest prawie niewidzialnymi mackami, łunami płynu, który nie jest wodą, lecz na wodę wygląda. Przechodzimy może metr od najbliższej wstęgi cieczy, która lewituje przed moimi oczami. W jej wnętrzu dostrzegam drobinki, które błyszczą jak pasy gwiazd, jak brokat. 

-Co to jest?- pytam dotykając płynu, który rozprasza się i ucieka przed moimi palcami. Brokat zaczyna przypominać kulę. Każda inna od siebie. 

-Okno.

-Okno?- pytam odwracając się do chłopaka, który przygląda mi się z delikatnością i czułością. Jego czarne włosy są dłuższe niż zapamiętałam. Zaczęły się lokować. Jedno pasemko świdruje mu nad oczami dodając kruchości mrocznej aparycji Logana.

-We wnętrzu znajdują się wszystkie istniejące planety wszechświata. Płyną przez te małą krainę, w której się zebraliśmy, byśmy mogli je obserwować. To łącznik z rzeczywistością. Przypominają nam, że to miejsce nie jest naszym domem. Przynajmniej nie stałym. 

-Ziemia? Mogę stąd zobaczyć, co dzieje się na ziemi?- pytam podekscytowana. Delikatność i czułość w oczach chłopaka ustępują smutkowi.

-O ile ją znajdziesz. Jestem tutaj już bardzo długo i nie udało mi się jeszcze nigdy znaleźć naszej planety. Kami mówiła, że być może jest zbyt mała, by ją odnaleźć, a Basanti, że już dawno przeminęła na pasie życia. 

-Ziemia przecież dalej istnieje!- protestuje. 

-Oby.- odpowiada sucho chłopak. Serce zaczyna mi bić szybciej. Co jeżeli podczas okresu, w którym byłam nieprzytomna, oni zniszczyli moją planetę? Co jeżeli faktycznie wszystko, co znałam, umarło?

-Bishak codziennie obserwuje koniec pasma. Nie wiem, czy byłby na tyle uprzejmy, żeby szukać tam ziemi, ale jest na tyle podły, by powiedzieć, że właśnie straciłem dom. Nie powiedział tego jeszcze nigdy.- Bishak, Kami, Basanti. Kim są ci ludzie?

-Logan!?- odpowiedzi nie muszę wyczekiwać długo. Z jednego z zabudowań wybiega na spotkanie chłopakowi niska dziewczyna, o kasztanowych włosach, wiszących jej do linii ramion. Jest w naszym wieku, może trochę młodsza. Ma piękną, nieskazitelną cerę. Bardzo dziewczęca uroda, duże oczy, pełne usta i słodki uśmiech, który normalnie pewnie zjednuje sobie sympatię, nie wywołują u mnie zaufania. Widzę, jak unosi się jej klatka piersiowa i słyszę, jak szybko bije jej serce. Jej ciało pulsuje krwią. Jest zestresowana, albo na czymś mocno skupiona. Słyszę, jak na moje prawo coś przetarło pazurem przez ścianę. W oknie dostrzegam parę żółtych oczu, które mnie przerażają. Słyszę ciężkie kroki i tarcie. Wnętrze interesującej mnie chatki wypełnia mrok. 

-To ona, tss.- sykliwy, kobiecy głos uderza we mnie echem. Nie należy jednak do ściskającej Logana dziewczyny.

-Przyprowadził ją, tss.- odpowiada jej kolejny, bardzo podobny, lecz nieco łagodniejszy i wyższy. Para żółtych ślep znika.

-Mavis, tak?- odwracam się w stronę podającej mi dłoń szatynki. Z bliska jest jeszcze piękniejsza, bardziej delikatna, lalkowa. Jest w niej jednak coś nieludzkiego. Zapach. Zaczynam mocno zaciągać się czymś, co nie pachnie człowiekiem. Jest ostry, głęboki, lecz ciekawy. Może trochę nieprzyjemny. 

''KONTROLA'' 

W mojej głowie znów pojawia się to wściekłe echo. Cofam się o krok, gdyż słowo, które usłyszałam, nie wyszło z ust dziewczyny, a było wypowiedziane jej głosem. 

-Nazywam się Kamalasundari. Kami, w skrócie.- dłoń obcej, niezręcznie zawieszona w powietrzu, zaczyna powoli opadać. Entuzjazm w jej oczach gaśnie.

-Chyba nie jest w nastroju na poznawanie nowych istot.- śmieje się mężczyzna, nieco starszy od dziewczyny. Opiera się o barierkę tarasu domu, z którego przed chwilą wybiegła Kami. Obcy jest wysoki, masywny. Ma na sobie czarny golf i poszarpane dżinsy. Widząc go, czuje to samo, co odczuwałam przyglądając się Kami. Czymkolwiek są, są tym samym.

-To mój brat Kamal. Niezbyt uroczy, jak w niedługim czasie się dowiesz. Chodź zaprowadzę cię do nas, jest ktoś, kto na ciebie czeka.- Stara się być dla mnie miła, jednak jest w niej coś, czego nie znam i to blokuje mnie przed zaufaniem jej. Próbuje położyć dłoń na moim ramieniu, by poprowadzić mnie w stronę, jak mniemam, swojego domu. Odsuwam się. Nie wiem, czym ta jest i czym jest to miejsce. Jestem na obcym, nieznanym mi terenie. Wszystko staje się dla mnie zagrożeniem. 

-Mavis?- Logan robi krok w przód i wyciąga do mnie dłoń. W jego oczach pojawia się niepokój. Słyszę, jak szybko bije moje serce. Widzę, że dwie obce mi istoty patrzą po sobie, a w ich ciałach zaczyna zachodzić dziwny proces, który ciągle się cofa. Słyszę go. Robię krok w tył i wpadam w pas gwiazd, który się rozprasza i opływa mnie, jak woda.

-Coś jest nie tak.- Chwytam się za własne skronie, które z pełną premedytacją planują wysadzić mi głowę.

-Mavis, poczekaj. Wytłumaczę ci wszystko.- chłopak zaczyna się denerwować, co znowu dostrzegam. Słyszę, że jego serce przyspiesza, widzę pot na jego czole, czuje drżenia jego mięśni i przyspieszenie oddechu. Widzę i czuje to wszystko, równocześnie odbierając taki sam zestaw bodźców z mojego ciała i ciała rodzeństwa, które zaczyna znikać za sylwetką Logana, nie chcąc ingerować. Wszystko jest po stokroć bardziej intensywne, równocześnie będąc stokroć bardziej zmąconym. W natłoku odczuć nie słyszę, że coś się do mnie zbliżyło. Wpadam plecami na twardy i śliski tors, który pokrywają zielone łuski. Odwracam się w jednej sekundzie i lustruje obcego. Na moich dłoniach pojawia się biała maź. Patrzę w górę, by dostrzec wysokie na dwa i pół metra zielone gady. Wyrośnięte jaszczurki. Są trzy. Dwie nieco mniejsze, niż ta po środku, która mierzy ponad trzy metry lekką ręką licząc. To właśnie na nią wpadłam. Ich paszcze nie różnią się od paszczy tych ziemskich. Są większe, a ich zęby bardziej pokaźne. Oczy emanują żółtą poświatą. To je widziałam w jednej z chat. Ruszam przerażona w stronę Logana, który szybko mnie chwyta i zakleszcza w mocnym uścisku, jakbym miała mu uciec. Uciec gdzie? Ucieczka nie ma już najmniejszego sensu.

-Chodź ze mną. Zaraz ci wszystko wytłumaczę.- chłopak luzuje chwyt.

-Mavis?- odwracam się za siebie, mijając wzrokiem Kami i Kamala. Sztywnieje, gdy trafiam na bladą, zmęczoną twarz Kayi, która z całą pewnością spała jeszcze chwile temu. Kaya tutaj jest. Przyglądam się jej szukając jakiegoś defektu, czegoś co zdradzi mi, że to nie ona, a jedynie jej replika. Jeżeli jednak Logan jest prawdziwy, dlaczego ona miałaby być fałszywa? Jeżeli to wszystko gra? Jeżeli bawią się moim umysłem tworząc ten dziwny teatr? Jedyne pytanie, to po co?

-Kaya?


Colton.

-Mam dość tutejszych kobiet. Mam nadzieje, że te z północy są nieco bardziej ciekawe.- żali się Nickolas nadgryzając jabłko. Jutro mamy wyjechać pomóc Oberssen, dlatego dzisiaj dostaliśmy wolne. Co można jednak robić dla siebie w świecie takim, jak ten dzisiejszy? Obydwoje opieramy się o drewnianą ścianę garkuchni. Mimo mroźnej pory roku, jest gorąco. Słońce pali nas, ubranych w czarne kombinezony, trzymających ciężkie strzelby.

- Pamiętasz te z San Francisco? Czy żadna już nie ma tego pazura? Każda jest przerażona i czeka, aż ktoś ją uratuje.- Chłopak w swoim monologu obserwuje Cataline, która z trudem zaprzęga konie ślizgając się w mule. Ja z kolei przyglądam się Lenvie, która prowadzi na dwór chorych z lecznicy. Oni również muszą zażywać świeżego powietrza i ruchu. Mija ją inna sanitariuszka, która niesie wodę. 

-W zasadzie dlaczego ta wasza Cat już nie leczy? Słyszałem, że razem z Anyą tym się zajmowały?

-To było dawno temu.- zbywam go, dalej bacznie mierząc Lenvie. Udaje, że nie istnieje. Traktuje mnie, jak powietrze. Jak najgorsze zło. Dlaczego?

-Dawno temu byłem żołnierzem. Dalej jestem żołnierzem.

-Catalina widziała zbyt wiele krwi i cierpienia w swoim życiu. Najwidoczniej to nie dla niej.

-Być może.- chłopak znów wgryza się w jabłko, zasysa sok i odrzuca ogryzek. Lenvie zatrzymuje się i rozmawia z chorą. Nasze spojrzenia samoistnie się spotykają. Znów mną wzgardza. Utrzymuje kontakt wzrokowy wysyłając mi fale gniewu, żalu i dezaprobaty, po czym powoli zwraca swoją uwagę na coś innego. Bez powodu traktuje mnie,  jakbym to ja zabił Mavis. Mam tego dość.

-Trzymaj to.- wciskam Nickolasowi strzelbę w ręce i nawet nie zwracam uwagi, czy ten ją faktycznie trzyma. 

-A ty gdzie?- krzyczy zdezorientowany Nickolas. Nie odpowiadam. Ruszam ciężkim krokiem, rozbryzgując błoto na prawo i na lewo, w stronę Davis. Mam tego dość. Mam dość poczucia winy, którym ciągle mnie oblewa. Z dnia na dzień przybiera na sile. Nie chce o tym pamiętać. Ona jest jedyną osobą, która sprawia, że pamiętam. Dziewczyna dostrzega mnie z daleka i widocznie się napina. Bierze głęboki wdech, lecz dalej udaje, że mnie nie widzi. Inni przestają dla mnie istnieć. 

-Będziesz mnie obarczać całe moje pieprzone życie za to, że jej nie uratowałem?- warczę głośno stając na drewnianym patio lecznicy. Oczy wszystkich chorych kierują się na mnie zdumione, niektóre są nawet przerażone. Dziewczyna staje, jak wryta. Prawdopodobnie nie tego się spodziewała. W jednej sekundzie nabiera obojętnego wyrazu. 

-Mógłbyś się uspokoić? Tutaj są chorzy ludzie, chcieliby odpocząć.- odpowiada rozkładając ręce w prawo i w lewo. Wszyscy, absolutnie wszyscy zaczynają z zainteresowaniem nasłuchiwać. Przechodnie, strażnicy, chorzy, sanitariuszki, Nickolas, Catalina.

-Ty też tam byłaś! Był tam również Holden. Każde z was mogło ją uratować. Każde. Czemu do ciebie nie dochodzi, że się nie dało!? - Lenvie przygryza wargi. Próbuje nie dać się sprowokować, ale tym razem kula potoczyła się za daleko. 

-Nie wiem, co sobie uroiłeś. Nie obchodzi mnie to. Mavis się poświęciła z własnej woli.  Wszyscy to zaakceptowaliśmy. Byłeś jedyną osobą, która zrobiła problem i zawody w rzucaniu krzesłami, gdy dowiedziałeś się, że przedkładamy interes społeczeństwa nad durne święto! Zaakceptowałam jej śmierć. Jedyna osoba, która dalej nie może tego przeboleć to ty!- milknę zrujnowany jej wypowiedzią. To jednak nie koniec. -Raz bronisz pamięci Mavis, a potem całujesz się z pierwszą lepszą dziwką?- Otwieram szeroko oczy. A więc o to jej chodzi. No tak. Mogłem na to wpaść. 

-Skoro chcesz, bym ruszył dalej, to dlaczego nie mogę znaleźć nowej miłości?

-Miłości. - Lenvie parska i chwyta się za swój zaokrąglony brzuszek.- Proszę cię. Sam kolor włosów ją podsumowuje. 

-Lenvie?- z tłumu nagle wychyla się Holden. Jego obecność sprawia, że czuje się coraz bardziej samotny. Coraz bardziej bezbronny na tym polu bitwy.

-A może to kwestia pozycji, co? Mierzi cię, że nic nie robiąc dostaje oferty bycia generałem, tymczasem ty i twój szlachetny ukochany brodzicie w tym samym gównie od sześciu miesięcy. 

-Colton. Wystarczy.- obok mnie pojawia się Nickolas. Chłopak kładzie dłoń na moim ramieniu, lecz ją odrzucam. Holden chce coś powiedzieć, ale wyprzedza go jego urocza narzeczona.

-Jesteś śmieszny, jeżeli myślisz, że zależy mi na zaszczytach. 

-A czy tak nie jest? Dla ciebie liczyła się tylko twoja dupa. Nigdy nie była to Mavis. Ciągłe plany uciekania od niej, mimo że ona zrobiłaby dla ciebie wszystko. Masz pretensje do mnie, że pocałowałem Venus, że próbuje ruszyć dalej. Ciągle chcesz, bym jako jedyny odczuwał ból po jej odejściu. Jakbym miał przejść te żałobę za siebie i za ciebie. Zauważ, że to ty w tej chwili zrobiłaś sobie pseudo rodzinkę.- wskazuje na jej krągły brzuch. Narzeczony dziewczyny błyskawicznie jej  doskakuje.- To ty planujesz huczne wesele, na którym ona chciałaby być. To ty zapominasz.- Jest cała czerwona. Widzę, że drży. Holden stoi do mnie plecami, trzymając ją za dłoń. Teraz albo nigdy.

-Ona potrafiła zejść z tego wózka ze złamaną nogą, żebyś ty mogła uciec. Ty nawet nie pomyślałaś, co zrobić by ona mogła się uratować. - do jej oczu napływają słone łzy. Wokół nas zebrał się już pokaźny tłum.

-To ty powinnaś była tam umrzeć, nie ona.- dziewczyna wymierza mi w tej chwili policzek, który z dumą przyjmuje. Otoczenie obiega fala westchnień i nawet jeden kobiecy pisk. Po tym zapada grobowa cisza. Powoli zwracam głowę w stronę Lenvie, ponieważ przekręciła ją siła uderzenia. Policzek zalewa mi się palącym ciepłem.

-Jesteś bestią.- cedzi przez zaciśnięte zęby. Po jej policzkach płyną strużki smutnych łez.- I to ona cię tak zmienia.- mówi na chwile przeskakując wzrokiem za mnie. Odwraca się na pięcie i rusza do wnętrza lecznicy. Holden dalej stoi odwrócony do mnie plecami. Widzę, jak głęboki i ciężki wdech bierze. Odwraca się do mnie przodem. Jego spojrzenie mnie piorunuje. Przełykam ślinę budząc się z amoku. Co ja właśnie powiedziałem? Zalewa mnie nagła fala wstydu. Cofam się o krok, po czym odwracam całkiem, z zamiarem ucieczki. Spotykam się z współczującym spojrzeniem Venus i zmieszaną miną Nickolasa. Cały tłum przygląda się nam z zaciekawieniem. Nie wiedzą o czym tak naprawdę mówimy. Nie było ich tam. Słuchają jednak ciekawi. Mijam ich wszystkich i ruszam przyspieszonym krokiem naprzód. Muszę zniknąć. 



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top