3
-Co to do jasnej cholery ma być Mavis?!- krzyczy Ben wpychając mnie do jednego z naszych pokoi w Kotlinie. Dostajemy zawsze te same. Jak stali klienci.
-Ben..- zaczynam, a mój głos dalej drga z emocji. W pokoju są Aspen i Holden. Milczą.
-Co ci strzeliło do głowy?! Wiesz co znaczy ''NIE RZUCAĆ SIĘ W OCZY''? Jesteś świadoma, że takich, jak my za wzniecanie bójek surowo karzą? Masz szczęście, że strażnicy nie zjawili się w porę.
-Ben ty nie rozumiesz!- próbuje wyjaśnić, ale ten dalej nie daje mi dojść do słowa.
-Ty nigdy tego nie robiłaś. Logan, Aspen, tak, ale ty? Co się z tobą dzieje!?
-Czy dasz mi do cholery dojść do słowa?!- krzyczę ku zdumieniu wszystkich. Ben patrzy na mnie wściekle. Nie komentuje tego jednak. Daje mi to, czego tak bardzo chce. Głos.- Ten mężczyzna rozmawiał z Maishą! Miał jej medalik..- wygląda jakby szukał w głowie odpowiedzi na pytanie: Kim jest Maisha? Lekko mnie to irytuje, bo jak może nie wiedzieć? Mówiłam o niej cały czas na początku naszej znajomości. To on pomógł mi się pozbierać, po jej utracie. Kontynuuje jednak.- Widziałam ją! Dała mu ten wisior. Wyglądali jakby się znali. Chciałam sprawdzić, czy ten wisior, to ten, o którym myślę. Biegłam już za nią, ale ten zaczął wyzywać mnie od złodziejek. Nie chciał mnie puścić do niej... oddzielił nas i... puściły mi nerwy.
-Aha. Czyli myślisz, że widziałaś swoją siostrę i jej medalik sprzed 10 lat. Dlatego sponiewierałaś niewinnego człowieka, tak?- pyta wyraźnie znudzona moją wypowiedzią Aspen. Patrzę na nią wścieła. Opiera się o drewnianą ścianę pokoju. Za jej plecami wisi obraz. Amatorskie smagnięcia pędzlem. Obecne dzieła sztuki.
-Zamknij się! Nie miałaś rodzeństwa, więc nie wiesz...
-Wiem, co to znaczy strata i jak wpływa na człowieka.
-Więc jednak powinnaś zrozumieć, a nie jak zawsze atakować mnie pod byle jakim pretekstem.- rzucam w jej stronę oschle. Milknie, ale wiem, że mnie nie popiera.
-Mav, wszystko rozumiem, ale nawet nie masz pewności, czy to ona. Prawie ukradłaś wisiorek i rozwaliłaś gościowi za to nos.
-Wiem, że to ona! Widziałam jej twarz!
-Rozmawiałaś z nią? Nie. Ile jest blondynek na świecie? - wtrąca Aspen machając swoimi blond lokami. - Co ci po tym wszystkim? Być może ten kretyn zaskarży nas. Chcesz, żeby całe miasto cie szukało?
-Ta blondynka dała mu wisior z ''M'', jak Maisha.- denerwuje się i podnoszę głos na niczym niewzruszoną Aspen.
-No i co, jak to ona? Co zrobisz? Już nawiała.
-Właśnie o to chodzi. Ben, obiecałeś mi kiedyś, że pomożesz mi ją znaleźć, jak tylko trafimy na jakiś trop. Trafiliśmy!- mówię pełna nadziei i entuzjazmu. On jednak milczy i wymienia dziwne spojrzenia z Holdenem i Aspen.- No co?- pytam wyraźnie zdumiona. W końcu. Po tylu latach mam coś, czego mogę się złapać. Nadzieje. Może to dziwne. W końcu, ile jest blondynek na tym świecie, prawda? Ja po 10 latach wiem, że ta, ta jest moją siostrą.
-Mavis, naprawdę... Byłaś dzieckiem. Załamanym, zagubionym, dzieckiem. Wybacz, ale to, co wtedy powiedziałem miało na celu uspokojenie cię, włącznie do grupy, pocieszenie. Rozumiesz?- mówi wolno i niepewnie, jakby bał się mojej reakcji. Patrzę na niego tępo. Bardzo dobrze, że się boi.
-Nie. Nie rozumiem.- zaczynam mówić ostro. Widzę jak Holden poprawia się. Wie, że zaraz wybuchnę. Aspen również tylko czeka na przedstawienie, a Ben rozumie, że wszedł w dyskusję, z której bez trupów nie wyjdzie.
-Mav...- zaczyna i robi krok w moją stronę wyciągając ręce. Cofam się i odpycham go.
-Nie dotykaj mnie!- przewraca oczami. Jakby był znudzony moim zachowaniem. Czuje się lekko oszukana. Obiecał mi to lata temu. Teraz nie mogę odpuścić. Nie w kwestii mojej rodziny. Nie po takiej sytuacji!
-Nawet nie wiesz, czy to jej! Taki wisiorek nosiło pewnie pół miliona pięcioletnich dziewczynek, jak nie więcej.
-Ten ma wyryte M. Jak MAISHA.- bronie swego, powtarzając wcześniejsze słowa. Wiem dobrze, że to dalej nie zmienia faktu, że to może nie należeć do Mai. To może być jakaś Madison. Monica. Megan. Ale wiecie jak mocno nadzieja nakręca człowieka? Wiecie, jak bardzo nakręcony człowiek potrafi ignorować realia? Ja czuje, że to ona. To uczucie przebija wszystko.
-Uspokój się...- zaczyna Aspen.- Nie chcę cię denerwować, ale skoro ten pan to ma to, a ty uważasz, że to ONA mu to dała, to najwidoczniej dziewczyna wywaliła swoją przeszłość. Żyje własnym życiem, a nie tak jak niektórzy ty dalej...- przewracam oczami na jej słowa.
-Goń się.- mówię mrużąc oczy. Zachowuje się, jak dziecko i głęboko w sobie wiem to. Tylko, co mogę innego zrobić? Jeżeli dostałam znak, a ona jak zawsze stara się go zniszczyć? Blondynka nie mówi nic więcej.- Nie pomożesz mi?- odwracam się do Bena z wyczekującym wyrazem twarzy i założonymi na biodrach rękoma.
-Mavis.- wzdycha głęboko.- Nie porzucimy wszystkiego, co mamy, bo chcesz poszukać siostry!
-Nie na tym opierała się nasza grupa? Na współpracy?
-Wspieramy się i bronimy. Fakt. Dbamy razem o wspólne przetrwanie, ale to, co chcesz zrobić zagraża nam wszystkim! Poszukiwanie twojej siostry może być bezcelowe. Ona może być wszędzie. Nie jesteśmy tropicielami. Koczowanie to nie to samo, co tropienie.- urywa tu.-Tyle lat żyłaś bez niej. Daj spokój...
-Może jest w lesie za miastem. Nie mogła odejść daleko! Żeby to sprawdzić muszę porozmawiać z tym mężczyzną. Wydawało mi się, że się znają. Nie chciał byś zobaczyć bliskiej ci osoby? Teraz?
-''A może, a może''. Nic pewnego Mavis... - szepcze Holden. Patrzę na niego wściekle. I on przeciwko mnie? Myślałam, że mnie poprze. Przyjaźnimy się chyba, tak? Wiem, że zawsze stara się myśleć racjonalnie, bo Ben ma go za MĘSKĄ prawą rękę. Trochę wsparcia jednak by mi nie zaszkodziło.
-Dobra.- burczę i odwracam się w stronę drzwi.- Nie ciągnę was. Myślałam, że można na ciebie liczyć, Ben. Sama ją znajdę.- Łapie za klamkę i wybiegam z pokoju. Nie myślę nad tym, co tak naprawdę teraz powiedziałam. Sama jej nie znajdę. To oczywiste. Duma każe mi jednak się oddalić.
-Sama? Teraz? Mavis czy ty do reszty oszalałaś?- ignoruje krzyki Bena.- Mavis!- niech sobie krzyczy...
Zbiegam po drewnianych schodach na dół. Skrzypią jak szalone. O mały włos nie wywracam wchodzącej na górę kobiety. Ta patrzy na mnie ze zdumieniem i irytacją. Ignoruje ją. Jestem wściekła. Obiecywał mi. Mam coś. Od 10 lat pierwszy ślad Maishy, a on mówi, że chciał żebym się uspokoiła, otworzyła? To kiepskie ma metody uspokajania. Karczma, tak jak myślałam była pełna. Widzę dwóch barmanów przy długiej ladzie, okupowanej przez rząd mężczyzn. Logan. Ignoruję jego zdumione spojrzenie i dalej twardo kroczę do drzwi wyjściowych. Lawiruję między stolikami z wdziękiem motyla, a może bardziej osy.
-Mav!- krzyczy do mnie ktoś z kąta. Lenvie. Podnosi zapraszająco kubek, zapewne z piwem. Posyłam jej groźne spojrzenie i ignoruje zaproszenie. Wpadam mocno na ciemnobrązowe drzwi i wybiegam na ciemniejące ulice miasta. Chłód wieczoru zaczyna ogarniać całe moje ciało, o ile jakiś chłód nie ogarnął go już wcześniej.
Zimny wiatr lekko muska moją twarz. Dalej wściekle wędruje ulicami miasteczka. Jest już dość ciemno. Słońce zniknęło całkowicie. W miejscach, gdzie kilka godzin temu siedziały grupki starców, teraz jest tylko pustka. Smutna, betonowa pustka. Idę ulicą, którą maszerowałam kilka godzin wcześniej. Zamyślona, wściekła. Wkoło mnie panuje cisza. Niepokojąca za murami, a tutaj niebywale kojąca. Okna na drugich piętrach świecą nikłym światłem, zapewne świec. Niektóre są zupełnie ciemne. Mroczne. Wszyscy udają się na spoczynek. Niechcący kopię w jakiś kamyk. Pewnie w ciągu dnia był zabawką dla tutejszych dzieci. Teraz, ja zaczynam się nim bawić, idąc i myśląc nad tym, co mogę zrobić. Przestaję na chwilę kopać, bo za mną rozlega się podejrzany dźwięk. Kojąca cisza zostaje przerwana. Dochodzi z jednego z ciasnych przejść, między dwoma budynkami. Cienista uliczka rodem z horroru. Staję przed nią i wpatruję się w panującą tam ciemność. Cisza. Nic nie widzę. Z wolna robię kilka kroków do przodu. Wchodzę w jej głąb. Po co? Może lepiej byłoby się oddalić. Może. Tylko w dzisiejszych czasach ten ''dźwięk'' może wydawać konająca staruszka, która zaplątała się w to okropne miejsce. Sprawdzić warto. Ogarnia mnie mrok. Strach. Chcę się odwrócić i stąd szybko wyjść. Wrócić do Bena i jakoś zapomnieć o niej. Żyć jak żyłam. Może on ma rację. Co mnie naszło teraz? Tyle lat jej nie szukałam, zapomniałam wręcz, a teraz? Właśnie, zapomniałam do teraz. Gdyby mi naprawdę zależało, to czy nie szukałabym jej, mimo braku oczywistych śladów? Śladów, które same do mnie przyszły? Momentalnie zaczynam odczuwać smutek. Wzdycham ciężko i już mam się odwracać, ale ktoś przykłada mi do gardła coś bardzo ostrego. Nawet nie zdążę krzyknąć...
👽👽👽
Witam ^^ 😂😂
Przepraszam za błędy. Zaczynam widzieć je wszystkie dzień po publikacji, więc zwykle wtedy poprawiam dokładniej 😂😂
Czekam na wasze komentarze, gwiazdki ewentualnie 😂 Miłego 💞
A no i przepraszam za długość, dziś wyjątkowo króciutki, ale w sumie czytanie takich olbrzymów po 2000 słów też czasem męczy ^^👽
Do następnego ;* 👽👽👽
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top