3/24

LENVIE:

Po wybryku w domu Anyi zostałam odprowadzona do domu i więcej nie dopuścili do moich odwiedzin w tym miejscu. Danica zasądziła ścisły nadzór nad moją osobą oraz usunięcie mnie ze sterowni, po tym, jak Ruth nakryła mnie na węszeniu. Uznano, że potrzebuje odpoczywać. Edwin wciąż nie wrócił, stąd do poważniejszych debat nad moim zachowaniem nie doszło. Holden próbował ze mną rozmawiać, ale zbyłam go. Narażam go już dostatecznie, gdybym zdradziła mu, co wiem, obydwoje bylibyśmy zagrożeni. Chwytam się pod brzuch idąc ulicami Mendocino. Ludzie już patrzą na mnie dziwnymi spojrzeniami, choć wiem, że usprawiedliwiają moje zachowania i humory ciążą. Tak mało wiedzą. Coraz ciężej mi się poruszać, do tego mam eskortę zawsze za swoimi plecami, która bacznie obserwuje każdy mój ruch. Dzisiaj jednak jest inaczej. Coś poważnego wydarzyło się w Dixon i spora część żołnierzy pojechała wesprzeć sprawę. Zostało ich na tyle niewielu, że każdy zajęty jest patrolowaniem Mendocino. Kilku zabrał Dupree. Stąd dzisiaj nikt nie jest w stanie patrzeć mi na ręce. No, przynajmniej nie tak, żeby utrudniało mi to moje plany. Przemykam błotnistymi alejkami wioski, idę z koszykiem, niby na zakupy. Żaden sklep nie jest jednak moim celem. Ruszam do domu Cat. Ona musi coś wiedzieć, a jeżeli nawet nie wie to z całą pewnością się dowie. Nie chciałam jej w to wciągać, ale sprawy zaszły już za daleko. Mijam stadninę, w której oczywiście nie ma poszukiwanej przeze mnie dziewczyny. Wchodzę cicho po schodach ganku i staje tuż przed drzwiami. Odwracam głowę, upewniam się, że nikt mnie nie śledzi. Nawet jeżeli to nic wielkiego, prawda? Odwiedzam Cat, a nie włamuje się do jakiejś tajnej bazy. Pukam. Najpierw cicho i niepewnie, lecz później silę się na odwagę.

-Cat?- cisza.- Cattie? 

-Szukasz tej dziewczyny od koni?- zza rogu przylegającej do domu stajni wychyla się jakiś chłopak. Bacznie lustruje go od stóp do głów. Naciągam kaptur na głowę i z nieufnością kiwam głową na tak. -Nie ma jej tu. Nikt od dawna nie może jej znaleźć. Pewnie zgubiła się w lesie, albo zaatakowały ją dzikie zwierzęta. Z drewnianą nogą ciężko uciekać.- marszczę brwi. Zgubiła się w lesie? Czego na miłość boską miałaby szukać w lesie? Była stajenną. 

-Kto tutaj teraz mieszka?- pytam sucho. Młodzieniec ma może z osiemnaście lat. Wygląda naiwnie, miło. Tacy są najbardziej podejrzani. 

-Nikt. To kolejny pustostan.

-A ty?- pytam zdziwiona. Wygląda na stajennego, a jeżeli nim nie jest to musi być pomocą w stajni. Powinien dostać ten dom z naturalnych przyczyn. Dlaczego tutaj nie mieszka?

-Ja tylko przychodzę czesać konie.- jego uśmiech jest podobny do tego, którym obdarzała mnie Ruth. Ta mechaniczność, sztywność. Nie pytam o nic więcej, schodzę powoli z werandy, gdy uświadamiam sobie, że nikt mi nie otworzy, a mój rozmówca wcale nie ma zamiaru wrócić do czesania koni. Obserwuje mnie. Może kilka lat temu uznałabym to za tani podryw, ale dzisiaj wiem, że coś jest tutaj bardzo nie w porządku. Odchodzę, wciąż czując na plecach jego spojrzenie. Muszę dostać się do środka. Jeżeli nie posprzątali wszystkiego, może znajdę jakieś wskazówki. Obchodzę stadninę dookoła tak, by zgubić spojrzenia gapiów. Moje buty przemokły już doszczętnie, a stopy szczypią od mrozu i bolą od tych ciągłych spacerów. Maluchowi się wcale nie śpieszy. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Jeżeli pojawi się na tym świecie, będę musiała ciągle chronić go od niebezpieczeństw. W moim ciepłym wnętrzu nic mu nie grozi. Na moje nieszczęście dom Cat nie jest duży. Ma może cztery okna na krzyż i tylko jedne drzwi wejściowe. Jakim cudem mam się dostać do środka, będąc w zaawansowanej ciąży? Być może stajnia łączyła się jakoś z domem? Nie to raczej nieprawdopodobny rozkład. Nie pozostaje mi więc nic innego. Rozglądam się dookoła. Za plecami stoi inny budynek gospodarczy, lecz w jego ścianie nie ma żadnych okien. Na prawo i lewo znajduje się dość wąska alejka prowadząca do głównych dróg. Widzę innych ludzi, którzy pośpiesznie załatwiają swoje sprawy i próbują żyć normalnie, tak jak kiedyś. Oni jednak mnie nie dostrzegają. A co jeżeli usłyszą? Przekonajmy się. Ściągam swoją pelerynę. Mam na sobie jedynie sweter i wełniane spodnie, więc chłód szybko przeszywa moje ciało. Z błota, które okala moje skórzane buty wygrzebuje nieduży kamień. Biorę głęboki zamach i rzucam w okno, które roztrzaskuje się częściowo. Odłamki szkła lądują na parapecie okna oraz na ziemi, tuż pod moimi stopami. Owijam dłoń w materiał peleryny i niszczę resztę szklanej zapory, która szybko ustępuje moim wysiłkom. Kładę materiał na parapecie i staram się w jakiś sposób wskoczyć na niego, tak by prześlizgnąć resztę ciała do środka. Nie jest to wcale proste. Czuje się ciążka, niesprawna i niemobilna. Brzuch nie pozwala mi się zgiąć w pół, podciąganie z nim również nie należy do najłatwiejszych. Musiałam przytyć, bo i ręce ledwo dają radę. To okno, które znajduje się na parterze. Kiedyś wystarczyłby mi jeden wyskok w górę i nawet bym nie dotknęła parapetu, by znaleźć się w środku. Dzisiaj to nie lada wyzwanie. Boje się, że ktoś mnie słyszał, albo widzi moją walkę o przetrwanie na tym parapecie. Huk był głośny, ale krótki. Obym się myliła. Jakimś cudem udaje mi się wskoczyć na parapet, skąd powoli przekładam nogi. Całe moje ciało boli, jakbym była po ciężkim treningu. Kiedy tak bardzo podupadłam ruchowo? Znajduje się w środku. Moje buty brudzą stary brązowy dywan w abstrakcyjne wzory. 

-Cholera.-klnę do siebie. Zostawię im mnóstwo śladów. Jeszcze brakuje, żeby to tutaj zaczęła się akcja porodowa. Pomieszczenie jest jasne, idealnie wysprzątane. Nie myliłam się. Zajęli się wszystkim. 

-Dobra. Od czego zacząć.- mówię sama do siebie. Kuchnia? Raczej nie. Kieruje się do pokoju dziennego. Przeglądam wszystkie szuflady i biurko, ale te są puste. W niektórych znajduje niezapisane notesy, węglowe ołówki, trochę rupieci. Nic ważnego. Ruszam schodami na górę. W sypialni również panuje kompletny porządek. Nic tutaj nie przyciąga mojej uwagi. Postarał się, by nikt nie znalazł tutaj niczego. Przez moją głowę przebiega myśl, że być może znajdę tutaj samą Cat, tylko ta nie będzie już żywa. Przełykam głośno ślinę. Dom wygląda tak, jakby był gotowy do zamieszkania przez nowych lokatorów, a nie jakby ktoś tutaj mieszkał. Nie ma nawet grama kurzu. Gdzie jest w takim razie Catalina? Miałam nadzieje, że czegoś się tutaj dowiem, ale niestety okazuje się, że nic tu na mnie nie czeka. Schodzę po schodach ,które prowadzą prosto na drzwi wejściowe. Nie mogę nimi wyjść, bo przecież nimi nie weszłam. Na samą myśl o kolejnej przeprawie przez to cholerne okno robi mi się słabo. 

-Wygląda na to, że znowu się trochę powspinamy maleństwo.- głaszczę swój brzuch z lekkim uśmiechem. Zbliżam się do okna, gdy nagle moją uwagę przykuwa wiszący na ścianie obraz. Prezentuje piękne łąki, które usłane są fiołkami i słonecznikami. Na horyzoncie iskrzy się zachodzące słonce, a po pomarańczowym niebie latają ptaki. Tak, to piękny obraz. Robię kilka kroków w przód, by się upewnić, że oczy mnie nie mylą. Zasycha mi w gardle.

-Skąd..?- szepczę. Stoję metr od malowidła, które znam na wylot. Co prawda nie widziałam go od bardzo dawna, ale wydawało mi się, że to nie było ostatnie miejsce, w którym go podziwiałam. To mój obraz. To ja go namalowałam. Skąd znalazł się u Cat? Chwytam ramy dzieła i przyglądam się mu dokładnie. Być może zostawiła dla mnie jakąś wiadomość, jednak nie znajduje na nim niczego. Gdy odkładam go na ziemię, by zbadać ramkę moim oczom ukazuje się niewielki otwór w ścianie. Wydrążony tunel, który idealnie mieści moją rękę. Na jego końcu znajduje się stos papieru, który chwytam i wyciągam na raz. Okazuje się, że to związane wstążką listy. Rozwijam pakunek i powoli zaczynam się przyglądać kopertom. Wiele jest niepodpisanych, ale szczególnie zwracam uwagę na jedną, którą stempluje podpis ,,Anya''. 
Bez zastanowienia otwieram kopertę, w której znajduje się kilka spłowiałych kartek.

,,1

Zaczynają odsuwać mnie od Anyi. Stopniowo, ale konsekwentnie. Coraz częściej pracujemy oddzielnie. Nie podoba mi się to.

2

Dzisiaj Anya nie pojawiła się w pracy w ogóle. Mówią, że to przez jej zły stan psychiczny, że załamała się po śmierci Mavis. To bardzo dziwne, bo jeszcze tydzień temu rozmawiałam z nią o tym i mówiła, że wszystko jest w porządku.

3

Anya nie pojawia się w ośrodku wcale. Ja za to zostałam z niego wyrzucona za rzekome zanieczyszczenie próbówek. Muszę z nią porozmawiać w domu.

4

Anya zaczyna zachowywać się dziwnie. Ma napady paniki. To nie wygląda jak żałoba. To stany lękowe. Mówi sama do siebie. Wydaje się być w innym świecie. 

5

Muszę z nią przebywać codziennie i pilnować, żeby sobie sama krzywdy nie zrobiła. Przestała chodzić do pracy. Dupree co jakiś czas prosi ją na prywatne rozmowy. Co jej się dzieje?

6

Wszyscy są zajęci swoimi problemami. Mavis nie żyje. Colton i ta nowa ruda dziewczyna migdalą się do siebie na każdym kroku. Len i Holden z kolei udają szczęśliwą rodzinę, do której brakuje jeszcze kotka i pieska. Zostałam sama. Czy tylko ja widzę, jak poważny jest stan Ann?

7

Dupree wyrzucił mnie z domu Ann. Powiedział, że jej stan jest tak ciężki, że niestety wykracza to poza moje zdolności lekarskie i od dzisiaj Molloy trafia pod opiekę jakiejś starej baby. Ona kompletnie nie zna Annie. Nie wie, czego ta się boi. To ja spędziłam z nią wszystkie te miesiące. Coś jest bardzo nie tak. Wszędzie czuje ten mechaniczny zapach...''

Od siódmego wpisu kartki robią się coraz bardziej pomięte, pismo jest niestaranne, a niektóre fragmenty zdań są wydarte. Ręce mi się trzęsą. Czytam dalej.

,,8

Nowi generałowie to jego ... Edwin wszystko zaplano.... Rozmawiałam z F. Wytłumaczył mi wszystko. Wiem co się stało z Anyą. Ona po prostu wiedziała za dużo. Ten kwas, który jej podają. To nie jest kwa...

9

Reitner to dureń. Mówiłam mu, że F to wszystko załatwia. To nie czas bahaterów i herosów. Trzeba działać cicho. Dyskretnie. Dlatego Lenvie, Holden i Colton nie mogą wiedzieć. Nie potrzeba nam herosów.

10

Wiem, czym jest kwas, który jej podają. To silny halucynogen. Udało mi się wykopać mało informacji na jego temat, ale wiem, że był narkotykiem w czasie przed Ostatnim Dniem. Jest substancją, która wpływa na mózg i w zbyt dużej ilości będzie powodować trwałe deformacje. Nie daje się jednak zwieść nazwie kwas, gdyż to, co jej podają niewiele ma wspólnego z formą kwasową. To mały biały listek, który wygląda jak topniejący na dłoni płatek śniegu. Może być za późno.

11

Ten idiota Adler jednak coś podłapał. Pojechał za Reitnerem a za nim kolejny mózg wszystkich operacji- Colton. Plan zaczyna się walić. Potrzebujemy więcej czasu. 

12

Lenvie też coś wie, bo węszy. Skupia na sobie za dużo uwagi. Dupree rozstawia szpiegów. Będzie musiał pojechać za tymi dwoma głąbami. Czas leci. Muszę zniknąć, bo wszystko się zepsuje. Anyi i tak nie pomogę... F czeka w bazie. Muszę to zapisywać, bo w wkrótce sama zapomnę, o co chodzi w tym chaosie...''

Koniec. Klęczę. Kartki walają się wkoło mnie. Zrobiłam ogromny bałagan. Nie mam siły się nawet podnosić. Próbuje sobie to wszystko ułożyć. Catalina wiedziała. Od początku. Zaczynała coś zauważać, gdy tylko wróciliśmy z Golden Meadow. To wszystko działo się na naszych oczach miesiącami. On realizował cały ten swój plan miesiącami. Czuje bezsilność. To więcej niż myślałam. Co jeżeli Colton już nie żyje? Dopiero teraz uderza we mnie fala strachu. Zadzieram z człowiekiem, który upozorował apokalipsę, tylko po to, żeby dojść do władzy. Anya musiała coś zauważyć jeszcze w Podziemiu. Dlatego doprowadził ją do tego stanu. Ona mi już nie pomoże. To właśnie ten kwas, którego szukałam, jest podawany Anyi. Gdzie jest Cat?

-Już wiesz.- podskakuje w obawie, że znowu zostałam przyłapana. Dostrzegam jednak Nickolasa, który wpatruje się we mnie swoim pustym spojrzeniem. 

-Żartujesz?- warczę i ruszam na niego ciężkim krokiem. Popycham go w złości i zaczynam wygrażać się palcem.

-Wszystko wiedziałeś i mi nic nie powiedziałeś?

-Nie wiedziałem wszystkiego i nie wiedziałem od początku, ale tak. Dowiedziałem się przed tobą.

-Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Dlaczego patrzyłeś, jak prowadzę to durne śledztwo i narażam się. Siebie, dziecko i Holdena!

-Odciągałaś uwagę. Ode mnie i od Cat. Wszyscy bawimy się w kotka i myszkę z Dupree. Rozumiesz? Chodziło o to, żeby nie mógł się połapać. Każde z nas było dziurą w jego planie, którą musiał jakoś załatać. Dyskretnie. Zabić tyle osób naraz, tak aby się nikt nie zorientował... nie jest łatwo. 

-Żartujesz sobie...

-Zacząłem węszyć po tym, jak Adler powiedział o wszystkim Coltonowi, więc niewiele wcześniej, niż dowiedziałaś się ty. Nie miałem jak cię poinformować. 

-Dlaczego w takim razie ujawniasz się teraz?- chodzę nerwowo po pokoju podtrzymując się za brzuch.

-Bo już się zaczęło. Cat kazała mi cię pilnować. Ona już tutaj nie wróci. 

-O czym ty do jasnej cholery mówisz?

-To koniec, Lennie. Dupree wraca i kiedy wróci rozpocznie się wojna.

-Jaka do cholery wojna?

-Gdy Dupree wróci do Mendocino wyśle wojska na front. Będzie chciał zniszczyć Obcych. 

-Przecież nie ma żadnego frontu.

-Wyjaśnię ci wszystko u was. Jeżeli ktoś nas tutaj znajdzie...

-U nas?- przebiega mnie dreszcz. Nie miał prawa.

-U nas.- zza ściany wychyla się Holden. Nie jest uśmiechnięty, nie jest też zatroskany. Jest wściekły.

-Tak boisz się, że ktoś nas tutaj znajdzie i zabierasz Holdena?

-Nie chciał poczekać, gdy mu powiedziałem...

-Po co?!- prawie krzyczę, co Nickolas próbuje zatrzymać gestem dłoni.

-Jak mogłaś mi nie powiedzieć?!- Holden stoi jak skała, jak mroczna, zimna skała. Chce do niego podejść i jakoś to wszystko wyjaśnić, ale nie mogę drgnąć. -Jak mogłaś narażać siebie? Jak mogłaś tak narażać nasze dziecko?

-Nie mogłam ci powiedzieć!

-Jak to nie mogłaś?!

-Gdybyś wiedział, też chciałbyś pomóc. Naraziłbyś się...

-Dlatego ty narażałaś siebie i dziecko?!

-Wiedziałam, że będę dyskretniejsza.

-Gratulacje, bo nie byłaś. Wpadłaś w sterowni, wpadłaś u Anyi. Chodzisz i zadajesz dziwne pytania. Szukasz jakiegoś kwasu. To jest ta dyskrecja?- nie potrafię odpowiedzieć. Brakuje mi argumentów, nawet słów. -Jak mogłaś mi nie powiedzieć? Mavis żyje, jak mogłaś mi tego nie powiedzieć?! Gdybyś wpadła, gdyby tobie też coś zrobili..Co zrobimy, jak Dupree wróci? Ty zaraz rodzisz do cholery!

-Holden...- robię krok w przód. Muszę się do niego przytulić. Serce bije mi coraz mocniej. Uderzenia gorąca są nie do zniesienia. Jestem bardzo zmęczona. 

-Nie zbliżaj się do mnie. Jeżeli tak chcesz ze mną budować relacje... Jeżeli na takich zasadach ma działać nasza rodzina, to nie widzę tego kompletnie. Nie chce z tobą póki co rozmawiać. Muszę przemyśleć to wszystko.

-Zrobisz to w domu. Wyjaśnię wam wszystko po kolei. Gdy Dupree wróci, może wydarzyć się wszystko. Musimy stąd wyjść. Preferuje oknem, które wybiła twoja narzeczona. Jeżeli ktoś nas zobaczy przy drzwiach, będzie to kolejna wpadka.

-Chodźmy. -Holden nawet na mnie nie patrzy. Rusza do okna jako pierwszy. Nawet się za siebie nie ogląda. Nickolas jest tym, który pomaga mi wyjść. Przecież i tak wpadliśmy. Ślady błota na dywanie, te listy, obraz, okno. To i tak nie ma sensu. Zaczęło się. Czas tyka.

COLTON:

-Dlaczego wróciłeś po nas?- pytam Felixa, gdy już znajdujemy się w jego transporterze, który kołysze się na prawo i lewo. Jedziemy główną drogą transportową łączącą Medfort z Mendocino. Leonidas pomachał nam na pożegnanie z grymasem na twarzy. Mogę mieć pewność, że Edwin został powiadomiony o tym, co się stało. Nie znajdzie nas w górach. nie zdąży. Jest zresztą zbyt zajęty. Uciekamy mu, jak piasek między palcami. Musi zająć się propagandą, kontrolować Holdena i Lenvie. Czas leci i jeżeli się nie pośpieszy grozi mu konfrontacja z Mavis. Mavis. Dalej to do mnie nie dociera. Nie jest w stanie nas wszystkich równocześnie unieszkodliwić. Popełnił błąd. W zasadzie kilka. Konsekwencje zbliżają się dużymi krokami. 

-Bo miałeś racje. 

-Tak nagle zmieniłeś zdanie? 

-Jestem stary. Nie pożyje długo. Może dziesięć, może piętnaście lat. Być może zabije mnie mróz a być może zmutowane zwierzęta. Ty jesteś młody, pełen wigoru. Czeka cię długie życie. Rozumiem, że chcesz o nie walczyć. Masz dużo więcej do stracenia. Życie, młodość, miłość. Byłbym tchórzem, gdybym teraz schował się pod stos futer, podczas gdy taki ptaszek, jak ty walczy o lepsze jutro. Jeżeli to ma być bezsensowna walka, to chce żeby Dupree ją zapamiętał. 

-Walka? Jak chcesz z nim walczyć? -do rozmowy wtrąca się Richard.

-Widzę, że ty podobnie, jak ja staruszku nie palisz się do tej samobójczej misji. Wydaje mi się, że to generał Hadley powie nam najwięcej o tym, co planuje. 

-Co z Venus?- pytam ignorując jego słowa.

-Dupree wstrzyknął jej szczep komórek rakotwórczych, nad którymi kiedyś pracował. To była bardzo stara formuła, pierwsza z kombinacji, którą zbadał. Niestety, gdy śledziłem poczynania Reitnera, a kolejno Dupree również ją zbadałem.

-Skąd miałeś remedium?

-Również z notatek Dupree. Zawarłem porozumienie z jedną z laborantek, całkiem dobrze ci znaną- Anyą Molloy.

-Anya jest przecież od bardzo dawna niepoczytalna. 

-Jest niepoczytalna od momentu, w którym Dupree zorientował się, że jest niebezpieczna. Ja musiałem uciekać, chować się, a Molloy skończyła tak, jak skończyła.

-Dlaczego jej nie zabił?

-Geniusz, który stracił rozum, czy publiczna egzekucja? A może zaginięcie? Tylko jak wyjaśnić czego pani Molloy mogła szukać i gdzie, że zaginęła? Edwin wybiera dyskretne opcje, przewidywalne zakończenia. Jest świetnym twórcą historii, które urealnia. 

-Skąd wiedzieliście? 

-To Anya wiedziała. To od niej zaczyna się wszystko. Mavis, jak zapewne wiecie, żyje. Molloy przed misją CrewK podarowała jej pewne serum. Przekazała jej, że to mikstura śmierci. Zabije ją w momencie, w którym Inni ją znajdą. Wiedziała, że do tego dojdzie. Mavis miała nie wiedzieć, że to co dostała od Anyi było szczerą adaptacją formuły Brice, bo gdyby wiedziała misja nie miałaby sensu, a Inni nigdy by sie do niej nie dobrali, co było planem Edwina. Anya zabezpieczyła Mavis, gdyby ta miała umrzeć, mutacja miała ją uratować i wzmocnić, tak by ta przeżyła i dowiedziała się prawdy. 

-To Anya zakłóciła plan Edwina?- Richard zaczyna śmiać się do rozpuku. -Jest genialna! Wiedziała przed nami wszystkimi!

-Mavis jest przekonana, tak jak reszta świata, że jej matka popełniła błąd w recepturze, a Inni zaatakowali nas, bo się bali, dlatego traktuje ich jak wrogów. Molloy tą miksturą doprowadziła do mutacji, nie do śmierci młodej Brice. Tak, by inni faktycznie ją złapali i mieli szansę z nią porozmawiać. Układ, który Edwin już wtedy chciał zakończyć śmiercią Mavis został sfinalizowany poprawnie. Dlatego Innych się już nie widuje, bo umowa wygasła. To Edwin teraz jest prowodyrem walk, bo boi się jej powrotu. 

-Dlatego prowokuje wojnę.- dochodzi do mnie. Wojny już nie ma. Muty są wynikiem jego działań. Obecność innych to wynik jego działań. Ludzie chcą za nim iść by ich obronił przed niebezpieczeństwem, które sam stworzył. 

-Dlatego musimy tę wiedzę wykorzystać. Skrytobójstwo niczego nie da. Dupree jest uwielbiany, po jego śmierci przyjdą następni. Ukazanie światu dowodów jest sposobem, lecz nie wystarcza, jak już dobrze wiecie. Brakuje jeszcze jednego elementu.- wbijamy z Richardem nasze spojrzenia w starcze, pochylone ciało Felixa. Transporter znów podskakuje na kolejnym wyboju. 

-Ludzie muszą zrozumieć, zobaczyć, że ich oprawcy nie są źli. Pokazanie dowodów światu, to pierwszy krok, lecz jeżeli żołnierze zrozumieją, kto każe im przelewać krew, wszystko obróci się o sto osiemdziesiąt stopni. 

-Jak chcesz tego dokonać?

-Dupree planuje otwarte starcie. Chce zaatakować obcych, którzy się tego nie spodziewają, nie chcą z nami już walczyć. Nie mają ku temu powodów. On wie, że Inni działają na zasadzie hydry. Chce odciąć głowe, czyli Diexne, a później serce, czyli Mavis. Bez głowy cały statek upadnie. Inni działają według zwyczajów, których my nie rozumiemy i długo pewnie jeszcze nie zrozumiemy. Łączą się duszami. Jeżeli główna zostaje unicestwiona, reszta również traci.

-Die..?- próbuje zadać pytanie.

-Nieistotne. Dupree sądzi, że uporał się z wami- z największym w jego opinii rozpraszaczem. Mieliście moc by podburzyć ludzi, ale zaczeliście od złej strony. To żołnierze są siłą Edwina, to im trzeba pokazać, że są przez niego skazywani.

-To psy pasterskie. Są wierni. Nie zdradzą dowódcy. 

-Masz rację. Nie zdradzą, ale opuszczą, zwłaszcza jeżeli stawką będzie ich życie. Zwłaszcza jeżeli zrozumieją, że zostali oszukani. 

-Co chcesz zrobić? -pytam, a transporter gwałtownie skręca. Opuszczamy główną drogę. Gdzie jedziemy?

-Dupree chce zmusić Diexne do rozmowy, dyskusji. Zwabi ją na ziemie czymś, nie jestem jeszcze pewien czym. Niestety tego nie odkryłem. Gdy ta będzie odsłonięta, zabije ją. Zachwieje równowagę światów, odetnie głowę, przez co rozpocznie się zamęt. Nasi żołnierze będą stopniowo wybijać istoty, które przybyły z Diexne, co nie będzie trudne. Będą oślepione, zdruzgotane. Ona jest Panią ich światów, łączycielką dusz. Tyle udało mi się ustalić. Gdy odejdzie, statek ogarnie chaos. Rozpocznie się rzeź. 

-Chcesz to powstrzymać.

-Musimy zjawić się tam zanim Dupree otworzy ogień. Musimy skłonić wszystkich żołnierzy do wysłuchania tego, co znajduje się w wisiorze. Muszą zrozumieć, że Układ Nocy jest umową autorską Eda. 

-Wisior!- przypominam sobie, że Venus miała go, jako ostatnia. Gdy pokazała projekcje Leonidasowi ten odepchnął ją od siebie, lecz nie zabrał dowodu zdrady. Również Edwin nie wpadł na to, by odebrać potencjalnej nieboszczce błyskotki.- Jak pokazać projekcje wszystkim żołnierzom w krótkim czasie? By wisior się aktywował potrzebny jest mrok, zupełny mrok. 

-Nie zdążymy dostać się do Mendocino z moimi ludźmi przed wymarszem wojsk Edwina. Ten jest już pewnie pół drogi przed nami. Największą szansę mamy, jeżeli dostaniemy się w miejsce spotkania. 

-Chcesz otworzyć projekcje w otwartej przestrzeni? Musiałbyś nas przykryć jakimś wielkim kocem. To nie jest możliwe. A tak w ogóle skąd tyle wiesz o planach Edwina?

-Nie tylko on ma szpiegów. Szereg ludzi z Mendocino zbierało dla mnie mnóstwo danych dotyczących planów Edwina. Gdy trafiłem na was w górach skontaktowałem się ponownie z moimi oczami. Gdyby nie ty Edwin już sprowokowałby bezpośrednie starcie.- w tym momencie Felix spogląda na mnie. Wyruszając za Adlerem sprowokowałem Eda do poszukiwań. W jego baloniku zrobiła się dziura, którą musiał szybko zakleić, ale najpierw musiał mnie znaleźć. Kupiłem czas Mavis. 

-Wiesz co dzieje się teraz w Mendocino?

-Wiem, że Dupree nie jest pewien Lenvie, jeżeli o to pytasz. Wiem, że ich testuje i przez to mamy mało czasu. 

-Zabije ich?

-Nie wiem. -po tych słowach w pojeździe zapada cisza. Z zewnątrz naszych uszu dochodzą warkot silnika oraz szum, obijających się o drzwi i dach, roślin. Wjechaliśmy w jakiś busz. 

-Gdzie nas zabierasz?- milczenie przerywa Adler. Transporter nie posiada okien, nie wiemy, gdzie kieruje się pojazd.

-Najpierw muszę wrócić do swoich ludzi. Musimy ustalić plan działania.

-Mamy na to czas?- Dupree już teraz pewnie jest dzień drogi przed nami. 

-Zdaje sobie sprawę Coltonie, że jesteś zwolennikiem niezaplanowanych podróży i ataków, ale sprawa jest znacznie bardziej poważna. Jeżeli nie uda nam się przekonać wojska do wycofania się, zanim rozpocznie się rozlew krwi, będzie za późno. Dupree zabije Diexne, doprowadzi do masakry otaczających ją istot i wysadzi statek od środka.

-Jak to od środka?

-Będzie miał od tego człowieka. Zamachowca. Tyle, że to nie jest człowiek. Dupree posługuje się nimi, jako swoimi głównymi pomocnikami.

-Klony.- dochodzi do mnie nagle, jak idealnie Dupree zaplanował i zrealizował plan końca. Każdy element idealnie potrzebny i równocześnie niepotrzebny. Wszystko co przeżywaliśmy, było historią, którą napisał i odegrał. Zdobył pozycje dzięki zagładzie, którą na nas zesłał. 

-Dokładnie Coltonie. Są starymi projektami rządowymi, jeszcze z czasów przed Ostatnim Dniem. Miały stanowić wojsko niezniszczalne. Zapobiegłyby stratom w ludziach. Miały jednak jedną wadę.

-Ogień.

-Dokładnie. Metal z którego zostały stworzone był ognioodporny, ale skóra, która miała im nadawać bardziej ludzkiego koloru już nie. Dlatego przy kontakcie z ogniem ta ujawniała szklane wnętrze. Nigdy nie wynaleziono syntetyku, który zarówno wizualnie, jak i w dotyku oddawałby w stu procentach właściwości ludzkiej skóry. A na wojnie ognia jest wiele, stąd projekt zawieszono.

-Po co im była ludzka skóra?

-By ukryć, że w  rzeczywistości są robotami. Przed cywilami oczywiście. Poza tym miały służyć też do tego, do czego używa ich sam Ed. Do szpiegowania. Mogły przybrać postać dowolnej persony. Wystarczyło tylko zdjęcie.

-Czyli Ed pośle tam zamachowca- robota?- Richard siedzi pochylony do przodu, nie mogąc zrozumieć słów dowódcy. To się dzieje. Zaczęło się. 

-Podobno taki ma plan. Ten wysadzi siebie i statek w powietrze. Eksplozja zabije wszystko. Diexne również. Rozmowa ma odwrócić uwagę. Gdy się skończy zacznie się rzeź, zamachowiec już będzie w środku, a Dupree opuści pole walk. Mavis, o ile się nie wybudzi, nie będzie miała szansy przeżyć. Zamieszanie to tylko teatr, a żołnierze, którzy idą tam walczyć i tak mają umrzeć. Wszyscy. Będą świadkami, zupełnie niepotrzebnymi. Gdy dojdzie do eksplozji wszystko, co znajduje się w promieniu kilometra obróci się w pył. - transporter gwałtownie się zatrzymuje. To już? Koniec trasy?

-Wróci tylko Edwin.

-Wróci tylko król z bandą klonów i kilkoma żołnierzami, którzy będą tak straumatyzowani, że nie pisną nawet słowa. Świat zacznie się odradzać i nie będzie ani jednego świadka, który byłby w stanie zaprzeczyć wydarzeniom z tego miejsca. 

-Wiesz gdzie ma dojść do spotkania? 

-Tam, gdzie wszystko się zaczęło. W Pheonix. 

-Dlaczego nie chciałeś nam na początku pomóc, a później wdrożyłeś nas w cały ten plan?

-Nie miałem pewności. Moja główna informatorka zaleciła mi, by was w to nie mieszać. Wiele przeszliście, nie byłem do końca przekonany, czy starczy wam zdecydowania. Byliście zbyt blisko Eda. Jeden błąd i wszystko, co do tej pory zrobiliśmy ległoby w gruzach. Częściowo już leży w gruzach, dlatego musimy się spieszyć. 

-Kim jest ta informatorka?- drzwi transportera odsuwają się, a do środka wpada blady blask dnia. Wszędzie na zewnątrz leży śnieg. Jesteśmy jeszcze daleko na północy. Gdy podnoszę spojrzenie dostrzegam ją. Zamieram, bo kompletnie się tego nie spodziewałem. Ona? Zupełnie niepozorna, zupełnie niepowiązana, stroniąca od tego wszystkiego, co się działo. Oczywiście, że ona. Nikt by jej nie podejrzewał, a była bardzo blisko serca tej konspiracji. Biorę głęboki wdech, a zimno szczypie moje gardło.

-Catalina?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top