3/22
Lenvie.
Żadna z dziewczyn z lecznicy nie potrafiła mi wyjaśnić- czym jest ten kwas? Do czego jest stosowany? Jakie ma działanie? Kto go przesyła do kosztorysów? Gdzie jest Catalina? Kim jest nowa opiekunka Anyi? Gdzie dokładnie udał się teraz Dupree? Co robi Colton? Kim jest Carmin? I przede wszystkim, kim jest Ruth?
''Sala obok naszej pracowni'' . Od kiedy wiem, które to drzwi wiecznie kusi mnie aby przez nie przejść. Niestety są zablokowane na kartę, której nie posiadam. Zauważyłam, że ma ją oczywiście Ruth. Jednak, jak ją zabrać? Oczywiste jest, że dostęp do akt nie jest otwarty. To dane personalne i paradoksalnie chronią ich, jak oka w głowie. Mogli mi jednak powiedzieć, że takowe o mnie zebrali i umieścili w jakiejś chorej teczce, którą może bez konsekwencji przeglądać mój przełożony, w tym przypadku- Ruth. Wie o mnie wszystko, a ja o niej nic, co stawia mnie na przegranej pozycji. Tak przynajmniej może się wydawać na pierwszy rzut oka. Jedyny moment, gdy karta Ruth jest dostępna moim rękom, to koniec dnia pracowniczego. Kobieta nie zabiera tego cennego klucza ze sobą. Zostawia tutaj, w sterowni. Dlatego dzisiaj nie wracam na noc do Mendocino ostatnim busem. Zbliża się zmrok, a ja dalej chowam się w łazience. Nocą w sterowni zostaje niewiele osób, które muszą być w stałym pogotowiu w razie nagłego wzywania o pomoc, albo jakiś innych ważnych informacji. To serce komunikacji, które musi stale bić. Czasem szybciej, czasem wolniej, ale zawsze. Policzyłam już wszystkie kafelki dziesięć razy z wszystkich stron. Nie mogłam pozwolić jednak na to, by Ruth widziała, że kręcę się po godzinach w sterowni. Nie chce zwracać jej uwagi, ani ściągać podejrzeń. Nie wiem dokładnie, która godzina, ale wydaje mi się, że już wkrótce większa część pracowników uda się na spoczynek, do dolnych kwater sypialnianych, a nieznaczna część, która miała wolne w ciągu dnia, zasiądzie na naszych miejscach w pracowni. Ośrodek będzie zupełnie pusty. Muszę dostać się niezauważona do czegoś, co przypomina portiernie, ale jest jedynie niewielką kanciapą, w której większość przebiera się w strój roboczy. Mijają kolejne minuty, które wydają się trwać wieczność. Wychylam się wreszcie z łazienki, wcześniej upewniając się, że i w niej jestem sama. Korytarze wydają się puste. Ruszam więc prosto do przebieralni. Sterownia wydaje się być teraz mrocznym, opuszczonym budynkiem, ale nie takim, jakie eksplorowaliśmy w dziczy z Mavis, Holdenem, Aspen, Benem. Nie. To nowoczesny, zimny, mechaniczny budynek, który po prostu teraz został opuszczony. Światła tlą się czerwonym światłem, co przypomina mi podziemia M.B.Labs i Golden Meadow. One wszystkie tak lśniły. Tym niby oszczędnym, demonicznym światłem. Na chwile robi mi się słabiej, ale wiem, że nie mogę się teraz zatrzymać. Raczej nikt nie powinien teraz szlajać się po korytarzach sterowni, ale wole być ostrożna. Co, jeżeli ktoś zechce skorzystać z toalet? Sama nie wiem kiedy, ale wreszcie wpadam do szatni. Mijam swoją szafkę i rzędy innych, które należą do moich współpracowników. Spowalniam kroku, a mój brzuch odkształca się w nienaturalny sposób.
-Cholera. -syczę zdumiona. To nie bolało, acz było nad wyraz nieprzyjemne. Maluch się złości i zaczyna kopać. Powinnam była już odpoczywać, powinnam była spać. Co robię? Narażam siebie i dziecko.
-Wiem słodka, mi też się to wcale nie podoba. -Wreszcie dopadam szafki Ruth. Oczywiście jest na kod, jak kod każdego z nas. Ustalaliśmy je na początku. Co teraz? To kombinacja trzech cyfr, ale tych kombinacji może być więcej niż mogę sobie wyobrazić. Jakie cyfry mogłyby mieć jakiekolwiek znaczenie dla Ruth?
-Może jeden? -wpisuje trzy jedynki, lecz szafka się nie otwiera. Trzy dwójki? Również nie. To bez sensu. To może być bądź co. Spędzę tutaj całą noc zanim zgadnę, a muszę jeszcze znaleźć jej akta w tej bibliotece. Gdzie to było? Carmin mówiła, że leżą w szóstym rzędzie... Chwilka!
''Będę szczera, zobaczyłam je przypadkiem w czwartej alejce, szósty rząd dokładnie. To te jeden z brzegu.
-Masz na myśli pierwsze z brzegu? -uśmiecham się. Nie chce być czepliwa, ale nie mogłam się powstrzymać od poprawienia dziewczyny.
-Tak, dokładnie. Wybacz, czasem robię głupie błędy. ''
-Cztery, sześć, jeden.- szepczę z nadzieją i wpisuje szybko kod. W szatni rozbrzmiewa charakterystyczny dźwięk udzielonego dostępu, a zamek odpuszcza otwierając wnętrze skarbca Ruth. W środku znajduje się oczywiście strój roboczy, butelka z wodą i ...
-Karta. -chwytam ją bez namysłu i błyskawicznie zatrzaskuje za sobą drzwi. Czas ucieka. Prosiłam Holdena, aby przyjechał trzydzieści minut po wybiciu północy. Nie wiem ile mam jeszcze czasu, ale lepiej, żeby nie wchodził do sterowni. Lepiej żeby mnie nie szukał. A już najlepiej, żebym to ja czekała na niego na zewnątrz z dala od wejścia, przy którym stoją żołnierze Dupree. Skąd Carmin znała kod do szafki Ruth? Podała mi go. Mówiła, że przypadkiem zobaczyła akta Ruth, a jednak pokój jest zamknięty i nikt poza generał nie ma do niego dostępu. Jakim więc cudem widziała te akta? Chciała, żebym otworzyła szafkę do tego pomieszczenia. Dlaczego? Wkrótce się dowiem.
Zegar na korytarzu wskazuje na kwadrans po północy. Mam mało czasu. Przemykam przez puste przejścia sterowni, mijam wejście do pracowni z komputerami, gdzie pracuje może z tuzin ludzi. Staje przy drzwiach do mojego celu. Głaszczę swój brzuch i przykładam kartę do czytnika, który migocze na zielono. Szarpię za klamkę i wpadam do nieznajomego pomieszczenia. Jest tutaj równie czerwono, co na korytarzach. Przełykam ślinę i ściskam mocno kartę Ruth, robiąc krok w głąb mroku. To miejsce wygląda, jak z koszmaru. Wszędzie pełno jest regałów, które wypełniają białe teczki. Białe płytki na podłodze odbijają moją przerażoną twarz. W tym świetle nie wygląda nawet, jak moja.
''Czwarta alejka''. Regały mają swoje oznakowania. Jest ich cztery. Udaje się więc do skrajnie prawej, czwartej. ''Szósty rząd''. Mijam kilka rzędów drewnianych półek, które oddzielone są od siebie wąskimi przejściami. Wreszcie trafiam na odpowiednie, w moim mniemaniu, miejsce.
-''Generałowie''. -mówię na głos. To musi być tutaj. Chwytam pierwsze z brzegu akta, jak zaleciła Carmin, lecz te nie należą do Ruth. To akta Nolana Swissa, obok nich znajdują się dokumenty dotyczące Salye Hass, Loren Oberssen, Felixa Seroshe, Richarda Adlera, Coltona Hadleya, ale nic o Ruth Lessen, ani o Cru Elle'u. Kolejna teczka ma na sobie czerwoną pieczęć. Pozostałe jej nie miały. Otwieram wnętrze -''Martin Reitner'', ''Alexander Sharpe'', ''Rosaline Forbes'', ''Michael Dusker''. To zmarli, co więcej- nie wszyscy byli na stanowiskach generałów, a jednak są obok siebie. Dlaczego jest tutaj Reitner, a teczka Richarda znajduje się wśród żywych, skoro obydwaj zostali obwołani martwymi? Gdzie teczka Freda? Kayi? Mavis? Skoro są tutaj również członkowie CrewK. To dziwny nieporządek. Michael Dusker? Tego nie znałam. Przyczyna zgonu? Zatrucie. Otwieram kolejną teczkę, która oznaczona jest czerwoną pieczęcią, co oznacza, jak się już domyśliłam zmarłą osobę.
-Co?- szepczę nie mogąc uwierzyć w to, co widzę. Akta, które mam w rękach istotnie dotyczą osoby, która wygląda jak Ruth, tylko nie nazywa się w ten sposób. ''Leona Steer'' - to to imię widnieje obok podobizny Ruth. Kobiety są identyczne, tyle że różnią się imionami i ta tutaj -nie żyje. Kim jest Ruth w takim razie? Przyczyna zgonu? Rana postrzałowa w serce. Ta kobieta nie żyje, a data zgonu to wiosna piątego roku po Ostatnim Dniu. To sześć lat temu. Kątem oka dostrzegam cień, który ustawia się na moje prawo. Podnoszę głowę i odkładam teczkę na półkę, ale jest za późno. Widzi mnie. Serce zaczyna stukać o moją klatkę, jakby chciało zostawić moje ciało z tyłu i po prostu samo uciec. Przede mną stoi Ruth.
-Ja...- zaczynam niepewnie, chowając kartę kobiety za plecami. Przecież zamknęłam drzwi. Jak się tutaj dostała?
-Ty? Nie widziałam cię na odprawie, Lenvie.
-Ja... szukałam informacji na temat jednego lekarstwa. Ostatnio byłam w lecznicy i jeden środek wywoływał bardzo nieporządne skutki. Chciałam przeanalizować z czym może się to wiązać.
-Skąd pomysł, że rozwiązanie problemu znajdziesz właśnie tutaj? -kobieta robi krok w moją stronę. Czuje niepokój. Jestem nieuzbrojona, jeżeli mnie zaatakuje? Jeżeli dowiedziałam się czegoś, czego nie powinnam? Dziecko! Przełykam ślinę.
-Jedna z koleżanek poleciła mi, aby poszukać tutaj. Podała kod do twojej szafki i powiedziała, że spokojnie mogę pożyczyć kartę i zaglądnąć do tej pracowni, kiedy tylko mam potrzebę. Ona podobno też tak robi.
-Która to ''koleżanka''? -jest coraz bliżej. Jej ręce są złożone za plecami. Powinnam uciekać. Holden gdzie jesteś?
-Carmin. Nie wiem, jak ma na nazwisko.
-Carmin? Pierwsze słyszę. Nie widziałam również, żebyś specjalnie z kimkolwiek rozmawiała na przerwach. Może zechcesz podać mi więcej szczegółów?
-Chętnie, ale umówiłam się z Holdenem, że mnie odbierze po północy. Zapewne już czeka na podjeździe. Będzie się martwił, że się spóźniam. -Stajemy tuż na przeciw siebie. Oko w oko. Jeżeli to koniec, to już nikt mi nie pomoże. Moje tłumaczenie jest żałosne. Wpadłam. Mogę jedynie próbować uciekać. W tym czerwonym świetle wygląda, jak robot, jak maszyna, która zaraz mnie zabije. Regał jest za ciężki, abym go przewróciła. Ona jest za blisko, bym uciekła, a nawet jeżeli bym dała radę może mieć pistolet. Przestrzeli mnie na wylot, zanim schowam się za stosami akt.
-Faktycznie więc. Nie każmy mu czekać. - patrzymy sobie w oczy. Jej wydają się być martwe, moje są przerażone. Z kim rozmawiam? Z duchem? Kim ona jest? Kim była Leona Steer? Dochodzi do mnie, że mogę odejść. Nerwowo się uśmiecham i chce już wyminąć generał, lecz ta wyciąga rękę. Patrzę na nią zdezorientowana.
-Karta.
-A tak. Przepraszam. -zmieszana oddaje skradziony przedmiot. Przypadkiem dotykam dłoni Ruth, która okazuje się być zimna, twarda. Jest z nią coś bardzo nie tak. Nie chcąc być tutaj ani chwili dłużej ruszam do wyjścia. Zatrzymuje się ponownie słysząc jej głos.
-Lenvie.- odwracam jedynie głowę. Reszta mojego ciała jest skierowana wprost do drzwi. Widzę jednak jej twarz, połowę jej twarzy, bo stoi do mnie bokiem. Patrzy na regał, który wcześniej przeglądałam ja.
-Tak?
-Jeżeli jeszcze raz dowiem się, że węszysz tam, gdzie nie wolno, poród może okazać się skomplikowany. -przyglądam się jej twarzy i daje słowo jej oczy na chwile zapalają się czerwonym światłem, tak, jak płoną wszystkie otaczające nas lampy. Czuje się bezbronna, wiotka, słaba. Mogłaby mnie teraz zabić. Mnie i dziecko. Bez słowa wpadam na drzwi i szybkim krokiem wydostaje się ze sterowni. Nie zważam już, czy ktoś mnie zobaczy, co sobie pomyślą. Ruth mnie nakryła. Wpadłam. Gdy w moją twarz uderza świeże, mroźne powietrze nocy, a oczy dostrzegają mroczne wzgórza, które obrastają spokojnie szumiące drzewa, czuje ulgę. Jedni boją się dziczy nocą, ja teraz wolałabym być tam, niż w tym metalowym pudełku. Gdy Holden odpala światła stojącego naprzeciw mnie transportera, całe moje ciało się rozluźnia, a strach znika, jak senna mżonka.
-Jesteś.
Colton.
-Seroshe miał racje. -głos Richarda przecina srogą ciszę. W lochach Medfort jest bardzo zimno. To nie kwatery dla elit. Zamarzamy. Umrzemy zanim Edwin do nas przyjedzie? Jeżeli po nas przyjedzie to i tak czeka nas egzekucja. Gra skończona. Co my mieliśmy w głowach? Spoglądam przez zakratowane okno, wprost na ulice Medford. Dalej są puste. Cóż za ponure miejsce.
-Przepraszam, że was na to naraziłem. -Richard siedzi ze skuloną między nogami głową. Milczymy. -Powinienem się domyślić. Myślałem, że jeżeli ludzie dowiedzą się prawdy ruszą przeciw Edowi. Oni jednak są zbyt zastraszeni. Zbyt... -podrywam się wściekły i zaczynam z całych sił szarpać za metalowe pręty w oknie. Wydaje mi się, że mam na tyle siły, że przecież bez problemu mogę je wyrwać. Niestety to iluzja. Krzyczę przy tym jak wściekłe zwierzę.
-Przestań! -pomiędzy odgłosy mojej furii wplata się delikatny, acz stanowczy głos Venus. -To nic nie da.
-Ile już tutaj jesteśmy? -pytam.
-Długo. -dziewczyna odpowiada mi zdawkowo i chowa się w głąb swojego futra. Chodzę niespokojnie tam i z powrotem. To nie może się tak skończyć.
-Dlaczego ci ludzie są tacy tchórzliwi? Nie potrafią walczyć. Dlatego jedenaście lat chowamy się, jak robaki w glebie. Będziemy tymi robakami, bo tylko Edwin ma na tyle oleju w głowie, żeby sterować nami, jak pionkami. Nickolas miał racje. Ta plaga wcale nas nie wzmocniła. Człowiek żeby nie myśleć o odpowiedzialności za siebie odda nawet swoją wolność autorytetowi.
-Trafne spostrzeżenie, Panie Hadley. - z mroku korytarza, tuż obok krat naszej celi staje nie kto inny.
-Dupree...- Adler zrywa się na równe nogi i twardym krokiem rusza wprost na starca. Zatrzymują go kraty, co niezmiernie bawi stojącą za Edwinem Danice.
-Cieszę się, że żyjecie. Ta podróż z całą pewnością była dla was nie lada wyzwaniem. Nie mylę się?
-Ty pieprzony hipokryto.
-Darujmy sobie te niepochlebne epitety, Richardzie. - Ed jednym skinieniem głowy sprawia, że do naszej celi wpada tuzin, uzbrojonych po zęby żołnierzy. Trzech musi trzymać rozwścieczonego Richarda, którego wyprowadzają w pierwszej kolejności. Dwóch doskakuje mnie i dwóch chwyta Venus, która nie stawia znacznego oporu. Jesteśmy wycieńczeni. Dupree wie o tym doskonale.
-Co z nami będzie? -pytam.
-Richard niestety został okrzyknięty martwym. Nie możemy zmienić tego ogłoszenia, albowiem znaczyłoby to tyle, co zmartwychwstanie. Ujęłoby to mojej wiarygodności, na co nie mogę sobie pozwolić. Pan, panie Hadley, z kolei został uznany za zaginionego. Chyba lepiej, żeby tak pozostało, nie uważa Pan? Co do panny Hirez. Cóż, nikt raczej nie zwrócił uwagi, że Pani nie ma. - sale obiega starczy sarkastyczny śmiech.
-No bo chyba nie sądziliście, że po tym wszystkim wrócimy do Mendocino razem i będziemy wieczorami pijać herbatę, prawda? Nie. Moi drodzy, czeka was raczej skromna egzekucja w lesie pod Mendocino, tak jak pierwotnie zaplanowałem. Kolejno zebrane przeze mnie wojska ruszą na ostateczną wojnę, którą z dużą dozą prawdopodobieństwa wygramy.
-Niby jak? Jak chcesz pokonać istoty, które rządziły naszym światem jedenaście lat? -warczę.
-Nie rozumiesz jednej prostej rzeczy, Coltonie. Oni mieli moje przyzwolenie. Dlatego jedenaście lat jesz muchomory i korę, ponieważ ja na to pozwoliłem. Ziemia została oczyszczona z największego brudu- skorumpowanych elit, takich, jak Marianne Brice, Lisha Finix, Umber Herd. Ci ludzie nie pracowali na swój sukces, jak ja. Zajmowałem się lekarstwem na raka całe swoje życie. Szukałem sposobu, jak wyleczyć chorobę, na którą nie było skutecznego, prostego lekarstwa, tymczasem Brice w kilka miesięcy wynalazła lek na absolutnie wszystko i to jej magiczną fiolką zachwycał się cały świat. Przyznam. Formuła Mary była idealna, nieskazitelna i czysta. Starałem się ją wykraść jeszcze w podziemiu z rąk Molloy, lecz ta wiedziała kiedy ją zniszczyć. Całe jedenaście lat byłem gotowy aby zakończyć bytowanie tych stworów na naszej ziemi, ale po co rozpoczynać wojnę na lasery, gdy wystarczy zabić tylko jedną osobę. Mavis Brice była powodem, dlaczego wciąż obserwowali nas z góry. Gdy tylko wpadła w moje ręce wiedziałem, że wystarczy zabić matkę, a młode same wymrą z głodu. Z mutami radzimy sobie, jak sami widzicie wyśmienicie.
-Dlaczego tyle lat kazałeś tym wszystkim ludziom cierpieć?
-Zastanów się dobrze. Odpowiedź powinieneś już znać. Dla efektu. Przybywasz do Medford i próbujesz zbuntować kogoś przeciw mnie, lecz nie ma na to kompletnie cienia szansy. Wiesz czemu? To jest właśnie ten efekt. Im dłużej trwa terror, tym owce są pokorniejsze, bliżej pasterza. W tej chwili jestem niepodważalnym autorytetem. Mogę z tymi ludźmi zrobić wszystko, nawet napluć im w twarz, wiesz czemu? Bo wciąż będą wierzyć, że jestem mniejszym złem niż obcy. -Ed wyciąga naprzód swoją marską dłoń i dwoma palcami nakazuje strażnikom, trzymającym Venus, podejść.
-Pytasz jak chce wyeliminować problem. Łatwo. Wojna będzie oczywiście teatrem. Niezbędnym elementem gry aktorskiej, której prosty człowiek potrzebuje, by to wszystko miało sens. Kluczowe będą dwa elementy. Mavis, jak już pewnie doskonale wiecie, jest całkiem żywa. Jeszcze żywa. Jej ciało pewnie trzymają na statku, którym przylecą na ostateczne negocjacje, które nie przebiegną pomyślnie, co zapoczątkuje atak. Oczywiście wielu żołnierzy polegnie, ale to bez znaczenia, ponieważ tylko jeden będzie ważny. Tylko jeden wedrze się do środka statku i wysadzi go od środka, wraz z uśpionym ciałem Brice.
-I uważasz, że nie będą chcieli się zemścić? Zniszczą cię, zniszczą nas.
-Nie mogą. -wtrąca się Danica.
-Widzisz, Nordycy to rasa strażnicza. Ich zadaniem jest pilnowanie, by wszechświat utrzymywał się we względnej równowadze, którą tworzą Valerie. Bez zbędnych tłumaczeń. Jesteśmy istotnym ogniwem łańcucha. Nie zniszczą ziemi, ponieważ wówczas wprowadzili by chaos, a ich zadaniem jest zwalczanie chaosu.
-Mavis wypiła Serum...
-Tak, Richardzie. Na to również jestem gotowy. Jeżeli jakimś niebywałym trafem, Brice obudzi się przed dniem, w którym to wszystko się skończy, z pomocą Molloy przygotowałem to. -mężczyzna sięga kieszeni swojego płaszcza i wyciąga z niego fiolkę z żółtą cieczą.
-Ten fantastyczny kwas dolałem do receptury Brice jedenaście lat temu. Jeżeli Mavis postanowi mnie zaatakować, osobiście wstrzyknę jej to w gardło. A chyba wiecie, co się stało, gdy czysta receptura spotkała się z tym cudeńkiem?
-Mutacja.
-Tak, panno Hirez. Mutacja. Brice zamieni się w bezmózgiego muta, tak, jak trzy czwarte populacji tego ostatniego dnia, starej ery i umrze.
-Jesteś chory. -warczę i ruszam wprost na Edwina, lecz jestem w stanie wykonać jedynie krok, a już dwóch obcych mi żołnierzy krępuje moje ciało. Adler wpada w dziką furię i zaczyna szarpać się z gorylami Dupree. Bezskutecznie. Szybko traci siły i przestaje walczyć, opadając bezsilnie na kolana.
-Abyście mogli zrozumieć na czym polega mój geniusz, pozwolę wam zobaczyć i przekonać się na własnej skórze, jak ważne dla naszej populacji było znalezienie lekarstwa na raka. - To mówiąc, z niebywałą szybkością, która nie pasuje do starca, Dupree doskakuje Venus i wbija jej w szyje strzykawkę z żółtym kwasem. Dziewczyna syczy z bólu i osuwa się na podłogę, prawie bezwładnie.
-Ty pieprzony skurwysynie! -krzyczę i wyrywam się trzymającym mnie mężczyznom. Udaje mi się wyswobodzić jedną rękę. Łokciem uderzam trzymającego mnie żołnierza w twarz, a drugiego w brzuch, lecz zanim doskoczę Eda, kolejni dwaj są już przy mnie. Jestem bezsilny, bez szans.
-Działanie jest stopniowe. To bardzo agresywny szczep komórek rakowych. Dosłownie zjadają ciało nosiciela. Oczywiście nie nastąpi fantastyczna mutacja, ponieważ mózg panny Hirez, nie doznał zaszczytu zażycia serum Brice, ale wydaje mi się, że objawy bez ulepszaczy będą was interesować równie mocno. - Dupree odwraca się do nas plecami i znów wiruje swoim władczym palcem w powietrzu, co zapewne oznacza iż czas rozmowy się skończył. Żołnierze puszczają moje bezsilne, zrozpaczone ciało. Już nie obchodzi mnie Edwin, obchodzi mnie tylko ona. Doskakuje jej ciała i biorę w swoje ramiona. Jest rozpalona. Minęło kilka chwil, z ust toczy się jej piana. Chyba straciła przytomność.
-Wystąpią gorączka, nudności, ciało zacznie gnić od środka, niebywały ból jedynie zaznaczę. Być może pojawią się również deficyty objętościowe w tkankach, zależnie jak agresywnie szczep potraktuje ciało naszej pięknej Venus. Wydaje mi się, że pocierpi góra dwa dni i będzie można ją zakopać. Postaram się zdążyć na jej pogrzeb, ale nie obiecuje. Po ostatniej bitwie, pewnie będę bardzo zajęty. Wiele zaszczytów, wiele przemów. Mam nadzieje, że zrozumiecie. - Richard dostaje bardzo mocnego kopniaka w brzuch, który ma na celu jego unieszkodliwienie. Kraty ponownie zostają zamknięte, a my razem z nimi.
-Vee? -po moim policzku ciekną słone łzy, które kapią na blade lico dziewczyny. Trzęsę się. Nie wiem, jak jej pomóc? Jak wyciągnąć z niej ten jad? Ona nie może umrzeć. Nie ona. Nie mogę jej stracić, nie teraz. Richard zwija się z bólu tuż obok mnie. Słyszę jego ciche jęki i tupot obcasów Danici, która wraz z większością żołnierzy odchodzi. -Venus, nie zostawiaj mnie, błagam.
-Ckliwy obraz. Prawdziwa miłość, coś pięknego. Zapamiętaj, co czujesz Coltonie. To ostatni prezent ode mnie. Chyba już wiesz, którą z nich kochałeś na prawdę? - na twarzy czarnoskórego starca pojawia się wyrachowany uśmiech, którego nigdy wcześniej nie można było powiązać z Edwinem Dupree. Z łagodnym, spokojnym i dobrym panem Podziemia. Protektorem ziemi.
-Spotkamy się w piekle.- cedzę przez zaciśnięte zęby, nie wstając od wiotkiego ciała ukochanej. Ed zaczyna jedynie śmiać się z moich słów.
-Do zobaczenia więc, panie Hadley. Do zobaczenia. - w lochu zostajemy znowu we trójkę. Chociaż czuje się, jakbym w tym mroku był tylko ja.
Generalnie niewiarygodne, jak leniwym kluskiem jestem. Piszę to już ponad 5 lat, ale kochani no góra 10 rozdziałów i kończymy. Zostańcie na napisy! <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top