3/15
Biorę głęboki wdech. Za kilka chwil usłyszę ją z bliska. Nie jestem pewna, co zobaczę. Ducha? Kosmitkę? Człowieka? Może zwierzę? Może nic? Stąpam ostrożnie, bacznie przyglądając się mojemu celowi. Co jakiś czas odruchowo spoglądam w kierunku Basanti. Reptilianka walczy, by nie rzucić się w moim kierunku i nie zablokować mi znów drogi. Valerie jest dla niej pewnego rodzaju świętością. Nie rozumiem czemu, tego również mi nie chcieli wyjaśniać, lecz wkrótce dowiem się wszystkiego. Czuje przez to dreszcz ekscytacji. Jestem głodna prawdy. Szukam jej na siłę.
Odwracam się po raz ostatni i spoglądam na Logana, który ze skrzyżowanymi na piersi rękoma, posyła w moją stronę niepewny uśmiech. Kilka kroków dalej wszystko staje się zamazane, jakby za cienką ścianą błękitnej wody. Wydaje mi się, że jest zimniej, choć to miejsce posiada stałą temperaturę. Przechodzę przez gazowe wiry i wreszcie staje przed koroną. Panuje tutaj głucha cisza. Nie słyszę nawet pisku w uszach. Serce zaczyna bić szybciej, lecz nie ze strachu. To ekscytacja, która wyrywa mi z klatki piersiowej jeden z ważniejszych organów.
-Halo?- pytam instynktownie, obejmując swoje marznące ramiona dłońmi. Przed moją twarzą materializuje się biała para. Tutaj naprawdę jest chłodniej. Mojemu pytaniu odpowiada mroczne milczenie, co rodzi w mojej głowie irytacje. -Gdzie mam iść? -pytam kręcąc się wkoło korony. Wreszcie dostrzegam gazowy otwór, który podobnie, jak wszędzie indziej stanowi drzwi. Mam wrażenie, że szukałam go bardzo długo.
-No, byłaś bardziej rozgadana wcześniej. -syczę sama do siebie. Wsuwam dłoń, którą wcześniej Basanti potraktowała jadem, w gazowy puch. Jakbym oddawała tę kończynę na stracenie. Czuje na skórze przyjemne zimne igiełki, które informują, że droga jest wolna. Wsuwam się do wnętrza, lecz dym nie znika. Jest wszędzie i łaskocze mnie w każdym miejscu mojego ciała. Mimowolnie zaczynam się śmiać. Widzę światełka, które latają w szarości mgły. Są wszystkich kolorów, są nawet kolorów, których nazwy nie potrafię wymienić. Tuż przede mną z fragmentów rzadszej mgły formuje się gęsty zarys kobiecej sylwetki. Proces jest tak piękny i płynny, że nie potrafię odwrócić od niego wzroku. Staje, jak zaczarowana i przyglądam się pięknej istocie, która nagle pojawia się przede mną w całej swojej okazałości. Jest tak delikatna, jakby przykryta cienkim prześcieradłem. Jej ciało faluje, jak włosy pod wodą.
-Sapiensa. -mówi do mnie kobiecym, głębokim głosem, który sprawia, że czuje się senna. Ogarnia mnie dziwne wrażenie bycia w ramionach matki. - Nareszcie się spotykamy.
-Kim jesteś?- otrząsam się, jakby z transu przypominając sobie miliony pytań. Dalej jednak czuje dziwną ospałość, spokój. Walczę ze snem, który próbuje mnie pożreć żywcem.
-Wszystkim. Jestem spoiwem twojego świata i wszystkich innych, aż po kres. -Nie potrafię zrozumieć słów, jakie do mnie kieruje. Tłumaczę sobie, że to przez zmęczenie.
-Jesteś jedną z nich? Jesteś Diexne? -pytam przypominając sobie słowa moich przyjaciół, osób, które obecnie ze mną współegzystują. Potem jednak dochodzi do mnie, że Reptilianie nazywali ją Meerales, a Logan Valerie. Jakie jest jej imię?
-Jestem istotą wyższą. Jestem pod opieką Nordicas, tak jak kiedyś oni byli pod moją.
-Opieką? -parskam ironicznie. Kolejna zagubiona dusza.
-Takich jak ja jest kilka w całym wszechświecie. Bronimy krańców, które próbuje pochłonąć ciemność. Ciemność, która pożarła już ogrom naszego wszechświata i chce ciągle więcej. Zapobiegamy rozdarciu się ostatniej granicy eteru. Spajamy. Twój świat istnieje, ponieważ moje siostry stoją twarzą twarz z wiecznym mrokiem.
-Dlaczego w takim razie ty jesteś tutaj? -pytam uszczypliwie wyrażając swoje zwątpienie w jej słowa. Ona jednak nie daje się prowokować, nie wyraża żadnych emocji.
-Moja granica już nie istnieje. Diexne umieściła moje serce tutaj, bym mogła dalej istnieć. Bez pustki rozpadłabym się na nieskończoną ilość elementów i wpadła w koniec czasów, do mroku.
-Brzmi źle. -Jest statyczna i niewzruszona, co gasi mój entuzjazm do żartów. -Dlaczego Diexne cię uratowała?
-Ponieważ inaczej cierpiałabym nieskończoność w końcu czasu, jak moje upadłe siostry. Największym bólem dla strażnika światła jest stanie się częścią mroku.
-Co Diexne ma z tego, że tutaj jesteś? Dlaczego twoja granica się rozpadła?
-Widzę wszystko co dzieje się we wszystkich istniejących światach. Co stanie się i co już było. Jestem nawigatorką. Mogę zapobiegać i pozwalać na zniszczenie. Jestem oczami Nordiców.
-Nordiców?
-Rasa, do której należy Diexne to Nordicy, tak jak wy jesteście rasą Sapiens. Są obrońcami twojej galaktyki. Są ponadrasą, której inne gatunki oddały swoją wolność, za cenę obrony. Są dokładnie tym, co wyparłaś.
-Są dokładnie tym, czym myślę, że są. Zaatakowali nas, bo nie chcieliśmy im oddać naszej wolności. Niszczą nas, bo nie chcieliśmy być ich pionkami. Dlaczego nas zaatakowali?
-Do inwazji nigdy nie doszło. To, co zobaczysz, gdy otworzysz swój umysł udzieli ci odpowiedzi na to cenne pytanie. Jednak bez wpuszczenia Diexne, nigdy nie poznasz prawdy. Będziesz tkwić w swojej iluzji, w świecie, w którym egzystujesz tylko ty. Uważaj jednak, bo może ten świat stać się prawdą. -Zastygam w zadumie. Twór nie odzywa się już więcej. Wiruje przede mną, wpatrując się swoimi białymi oczami w moje niepewne, kruche ciało.
-Jak mam otworzyć swój umysł?
-Wysłuchaj jej, gdy cię woła. Idź za jej głosem tak, jak poszłaś za moim.
-Dlaczego Reptilianie bronią cię tak zajadle?
-Jestem dla nich Meerales. Reptilianie kochają swoją planetę, której codziennie doszukują się na pasie planet, który dla nich tworze.
-To ty ..?
-Tworzę i spajam to wzgórze, tak jak tworzyłam i spajałam swój fragment wszechświata. Planeta Reptilian już nie istnieje. Ich domem teraz jest to wzgórze. Beze mnie ono nie istnieje.
-Tworzysz pustkę. -mówię wreszcie rozumiejąc.
-A ty ją niszczysz. Wypełniasz sobą mnie. Nie ma tutaj tyle miejsca i wszystko pęka. Gdy pęknie, ty się uwolnisz, ja umrę, a oni wszyscy ze mną. Musisz opuścić pustkę bez walki.
-To znaczy, że Logan... -gryzę się w język. -Oni wszyscy nigdy nie opuszczą pustki?
-Diexne pracuje nad ich uszkodzonymi ciałami. Dopóki nie naprawi form, nie jest bezpieczne dla dusz, by wracały. -siadam w puchu, który gęsto mnie otacza. Valerie dalej się nie porusza. Jest, jak posąg, wyrocznia. Jej przepowiednia mnie przeraża. Muszę wpuścić do swojej głowy największego wroga, by uratować ich wszystkich? Czy to nie jest szantaż?
-Dlaczego ja? Jakim cudem niszczę to miejsce? Dlaczego?
-To dopiero początek Mavis. -moje imię wypowiedziane przez nią brzmi ogłuszająco. Przeraża mnie i napawa moje serce niezwykłym ciężarem. -Teraz, gdy jesteś już przemieniona nic nie będzie takie samo.
-Przemieniona? -powtarzam jej słowa, nie mogąc zrozumieć ich sensu. Jestem przemieniona? Dlaczego to ja rozrywam pustkę? Umarłam i trafiłam tutaj, prawda? Unoszę swoje spojrzenie w stronę mglistej pani, lecz jej już nie ma. Otoczenie jest jednolite, migotliwe i puste. Znów czuje dokuczliwy chłód. Odeszła.
-Przemieniona? -znów mówię sama do siebie. Echo moich słów wiruje wśród mgieł, tańcząc z wielobarwnymi świetlikami.
Colton.
Siedzę przy ciepłym ognisku, przyglądając się tańczącym ze sobą iskrom. Noc jest niezwykle zimna. Wchodzimy w coraz głębszą północ. Nie wiem, jak Adler może tak słodko spać. Jest owinięty w kilka jelenich skór. Minęło kilka długich dni. Marsz jest wycieńczający. Nie byliśmy przygotowani. Mamy tylko to, co w pośpiechu zabrałem jadąc na ratunek temu idiocie i co było w transporterze. Gdyby nie Venus, która pomyślała bardziej, byłoby ciężko. Dziewczyna siedzi nieco dalej, w mroku na ogromnym głazie. Ma wartę. Próbuje otworzyć dziwny medalion, który Adler znalazł w kieszeni Reitnera, bez skutku. To kawałek okrągłego, wyszlifowanego metalu. Dziewczyna nim rzucała, gryzła, obracała, próbowała stłuc, przyciskała palce, stopy. Raz go nawet polizała, co mnie niezwykle zniesmaczyło. Dalej bez skutku. Jeżeli Reitner samym hasłem ''Układ Nocy'' chciał udowodnić spisek Edwina, to nie jest to dobry dowód zbrodni. Księżyc jest w pełni. Jego blask rozświetla okolice białym blaskiem. Wzdycham ciężko, a z moich ust ucieka chmurka białego dymu.
-Cholera! -klnie Venus. Adler przekręca się na drugi bok i zaczyna głośno chrapać. Przewracam oczami. Co za niechluj. Wstaje z trudem, gdyż całe stopy z zimna przestały wysyłać informacje zwrotne dla mojego mózgu. Muszę się poruszać. Zbliżam się do rudej, przykrytej białym, niedźwiedzim futrem. Wygląda jeszcze piękniej, niż zwykle, mimo poplątanych, nieumytych włosów i dziwnego zapachu, który świadczy o kilkudniowym unikaniu wody.
-Chcesz się zamienić?
-Korzystałabym z możliwości snu, gdybym była tobą. -mówi nie podnosząc nawet swojego cyjanowego spojrzenia. Jest tak skupiona, tak zaaferowana i oddana problemowi medalionu. Podoba mi się jej zawzięcie.
-Więc korzystaj. Nie dam rady spać z tym knurem. -syczę w stronę irytującego mnie Adlera.
-A ja mam dać? -dziewczyna prycha rozbawiona, obracając medalion po raz tysięczny. Patrzę na nią w milczeniu. Unoszę wzrok w mrok głuszy. Z jej głębi słychać wycia wilków, szmery przebiegających jeleni, saren, dzików. Wydawało mi się, kilka godzin temu, że słyszałem porykiwanie niedźwiedzia. Muty są wyjątkowo ciche. Znikają z ekosystemu. Kiedy to się stało? Kiedy idąc do lasu większym zagrożeniem stawał się niedźwiedź?
-Nie otworzysz tego. -sapię siadając obok niej. Dziewczyna dalej mnie ignoruje. -Nie dojdziemy tam. Nawet jeżeli dojdziemy będą na nas czekać. Nie uwierzą nam. To bez sensu. -Venus wreszcie z głębokim sapnięciem odrzuca swoje ręce na kolana. Patrzy na mnie wrogo, aż czuje się winny swoich słów.
-Możesz przestać? Już za późno na to wszystko Colton. Chcesz zawrócić i udawać, że wszystko jest w porządku, to droga wolna. Ten człowiek jest odpowiedzialny za zagładę ludzkości. Ten człowiek zabił nasz świat, nasze rodziny. -dziewczyna unosi głos, by nagle gwałtownie go ściszyć. -Próbuje zabić Mavis. -słyszę nutę bólu. Jej imię wypowiada nietypowo cicho. -Gdybym była tobą, byłabym zmotywowana, by wymierzono mu karę. -nie odpowiadam.
Mavis żyje. Dziwne jest to, że czasem tego nie pamiętam. Dziwne jest to, że czasem nie mogę się przyzwyczaić do perspektywy spotkania jej jeszcze raz. To tak odległa wizja, która w moim mniemaniu nie ziści się nigdy. Być może już nie powinna. Unoszę swoje smutne spojrzenie na Venus, która już nie obraca medalionu i nie bada go swoim czujnym wzrokiem, lecz patrzy. Po prostu przygląda się mu, choć tylko pozornie. Jest zamyślona. Wiem o czym myśli. Ten pocałunek. To co powiedziała mi w cytadelii. Mavis. Wszystko jest nieczytelne i nie tak, jak powinno być. Czuje się tak, jak nigdy dotychczas. To silniejsze, niż wrażenie, które pojawiało się na widok Mavis. Silniejsze niż uczucie, które pojawiało się gdy całowałem Mavis. Silniejsze, niż obawa, gdy Mavis była w tarapatach. To, co czuje teraz jest głębsze, dojrzalsze, bardziej skomplikowane i mniej ojcowskie? Nie czuje się opiekunem. Czuje się inaczej.
-Vee. -wzdycham ciężko, jakbym chciał jej wytłumaczyć coś niezwykle trudnego. -Ten pocałunek. -milknę spodziewając się, że mi przerwie. Nie robi tego. -Naprawdę go żałujesz? -dziewczyna unosi na mnie swoje smutne, puste spojrzenie. Nie jest zawstydzona, ani niepewna. Jest konkretna.
-Powiedziałam, że to był błąd. Nigdy nie powiedziałam, że go żałuje. -nagłe uczucie miliona wybuchów w moim sercu, samoistnie wpycha mi na usta uśmiech. Dziewczyna nie chce, ale również się uśmiecha. Śmiejemy się do siebie zalotnie. To wcale nie jest dziwne. To takie autentyczne.
-Wyjątkowo jasna noc, co? -pytam rozbawiony próbując zmienić nieudolnie temat na coś mniej opresyjnego. Venus prycha.
-Zaraz zaczniemy gadać o pogodzie? -wzruszam ramionami. Czemu przy niej robi mi się tak gorąco? Jest cieplejsza niż ten ogień. Wodzę wzrokiem po jej ustach, oczach, nosku.
-O MÓJ BOŻE! -dziewczyna podrywa się do pionu i przeraża mnie niezmiernie. Spokój znika z jej twarzy, ustępując olśnieniu.
-Co? -pytam wytrącony, jakby pozostawiony w tyle. Obserwuje bacznie, jak ta zrzuca z siebie torbę, i zaczyna ściągać białe futro, mocno ściskając medalion.
-Ej, ja chętnie ale Adler może się w każdej chwili obudzić. -mówię żartobliwie widząc, jak dziewczyna pozostaje jedynie w swoim czarnym golfie i spodniach z krowiej skóry. Wszystko podkreśla każdą linie jej zgrabnego, wyćwiczonego ciała.
-''Układ NOCY''!
-No i? -pytam dalej nie mogąc połączyć kropek. Jest wyraźnie znudzona moją niewiedzą.
-Jaka jest noc?
-Zimna?
-Pierwsze, co ci się kojarzy z nocą, Colton.- Marszczę czoło poddając się konsternacji. Myślę w w ciszy nad najbardziej oczywistą rzeczą na ziemi.
-Ciemność. Jest zbyt jasno! -Venus widząc, że informacja do mnie doszła podchodzi blisko, tak że moja twarz jest w odległości kilku centymetrów od jej biustu. Przełykam ślinę i odruchowo cofam głowę speszony. Dziewczyna okrywa nas swoim futrem. Nic nie widzę. Słyszę jej oddech.
-Niewiarygodne. -ciemność rozprasza nagle niebieskie światło. Przed naszą twarzą zaczyna wirować hologram. Widać na nim dwie postacie. Białą kobietę z oczami czarnymi i mrocznymi, jak nicość i naszego ukochanego Eda. Eda jedenaście lat młodszego. Eda z przeszłości.
''Układ ten zostaje zawiązany nocą, nowej ery, między Nordycką księżniczką Diexne Vixne, a ziemianinem Edwinem Dupree. Na mocy postanowienia Nordycka rasa zobowiązuje się pomóc Ziemi oczyścić z plagi mutujących się istot, w zamian za nosicielkę doskonałego genu Marianne Brice, bądź jedno z jej dzieci. Ziemianie zobowiązują się dostarczyć nosicielkę, bądź jedno z jej dzieci, w ciągu pierwszych pięciu dni czystki. W przypadku nie wywiązania się ze swojej części Ziemian, Nordycy będą prawnie mogli samodzielnie odnaleźć i odebrać nosicielkę, przy równoczesnym zezwoleniu Ziemian na stacjonowanie w obszarze ziemskim. Nordycy nie będą zobowiązani do wypełnienia swojej części paktu, jako forma kary. Jeżeli Nordycka rasa nie wywiążę się ze swojego zobowiązania mimo otrzymania obiecanej części, zobowiązana jest znaleźć nowy świat rasie ziemskiej. Jako forma kary Nordycy zobowiązują się podarować Ziemianom pyłki Valerii. Niniejsza umowa zostaje zapisana w formie wspomnienia w dwóch egzemplarzach, po jednym dla każdej ze stron. ''
Edwin i biała kobieta wychodzą przed siebie i równocześnie mówią to samo kończąc swoim imieniem.
''Ja, Diexne Vixne, potwierdzam Układ Nocy''.
''Ja, Edwin Ronald Dupree, potwierdzam Układ Nocy''.
Światło gaśnie, lecz tylko na chwile, gdyż po kilku sekundach projekcja włącza się znów. Spoglądamy na siebie słuchając hologramu jeszcze raz. To faktycznie jest dowód. Dowód na zdradę. Wytłumaczenie, dlaczego zostali. Dlaczego, co jakiś czas przerzedzają wioski i miasta. Szukali jej. Atakowali muty, które atakowały nas. Zawsze.
-To jest...- zaczynam, lecz przerywam rozproszony nagłym warkotem. Ściągamy z siebie futro, pod którym zrobiło się niezwykle ciepło. Hologram znika, a medalion znów staje się zwykłym medalionem. Spoglądam w kierunku źródła przerażającego dźwięku i z irytacją stwierdzam, że było to chrapnięcie śpiącego w najlepsze Adlera. Vee przewraca oczami, uśmiechając się przy tym w geście rozbawienia.
-Co za wieprz. -komentuje pod nosem.
-Przespał wszystko, co ważne.
-Jak większość swojego życia. -Venus śmieje się z mojego przytyku. Po chwili na jej słodkiej twarzy pozostaje tylko wyraz zalotnego uśmiechu. Dziewczyna chowa medalion do kieszeni spodni, zbliża się do mnie ponownie i obejmuje nas swoim futrem. Ponownie nie widzę nic. Czuje jej zapach - pot, coś dziwnego i lilie. Na moich ustach dziewczyna składa namiętny pocałunek. Czuje, jak siada na mnie okrakiem, wspierając się kolanami o kamień. Poprawiam się i kładę dłonie na jej pośladkach. Zaciskam dłonie, a dziewczyna sapie mi prosto w twarz. Nakręca mnie to jeszcze bardziej. Czuje pierwotny instynkt. Przenoszę swoje dłonie na jej talię. Jej dłonie wplecione w moje czarne loki, szarpią mnie delikatnie w tył. Przez mój umysł przelatuje sekwencja obrazów, które chciałbym urzeczywistnić. To czysta chemia. Otwieram szeroko oczy, chociaż nie widzę niczego, jestem pewien, że Vee zrobiła to samo, gdy Adler ponownie wydał z siebie bliżej niezidentyfikowany ryk. Chwytam ją za szyje i przyciągam całując delikatnie. Richard naprawdę robi nam nastrój.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top