3/12
Sny tutaj są takie słodkie. Wszystko, co mam w głowie jest wolne, czyste i prawdziwe. Dlatego budzę się wypoczęta i oczyszczona. Dopiero tutaj sen staje się formą relaksu, resetu. Otwieram oczy nie pamiętając. Cokolwiek mi się śniło, było kojące. One nie zostają w pamięci na długo. Nie wiem, czy dalej jest noc, czy to już dzień. Tutaj te dwa pojęcia nie funkcjonują. Światła stają się mniej, bądź bardziej intensywne. Słyszę śmiech Kamalasundari i męski głos. To pewnie Kamal. Prześwit rzeczywistości wpada do mojej świadomości i rozbudza mnie. Wyskakuje z łóżka, którym jest kołysząca się paproć, a raczej stos kołyszących się liści w kolorze indygo. Mam na sobie jedynie czarny golf, który wisi mi pod pupę. Reszta mojego munduru leży niezgrabnie splątana w kącie. Spoglądam przez otwór w mojego azylu koloru kości słoniowej i dostrzegam nikogo innego, jak...
-Logan? -Ekscytacja wybrzmiewa w moim głosie, jak radość w oczach noworodka. Nie ubieram nawet butów. Nie są mi tutaj potrzebne. Wypadam na zewnątrz i ruszam w dół, przez migotliwe trawy. Przebiegam przez pas planet, przeskakuje strumień i wpadam w obszar gęściej zarośnięty neonowymi kwiatami. Czy one zawsze były takie piękne? Wkoło czarnowłosego zebrała się już spora gromada. Kami, Kamal, Suravi, nawet Basanti, Kaya oraz... Nie mogę uwierzyć własnym oczom. Fred! Bez zastanowienia biegnę prosto na chłopaka. To uczucie, ta chęć dotknięcia go jest niczym niezmącona. Nigdy nie czułam tak wyraźnie. Chłopak odwraca się do mnie przodem i uśmiecha się zawadiacko. Przez ramię ma przerzucony plecach. Nie mogę odepchnąć tej myśli. Nie mogę pozbyć się tego natrętnego uczucia. Przygryzam wargę i wpadam prosto na jego ciepłe ciało z takim impetem, że prawie go przewracam. Przypominam sobie, że mam na sobie tylko golf, który służył mi za piżamę i odruchowo staram się go opuścić jeszcze niżej, w obawie, że odkryje to, czego nie powinien odkrywać. Nie jestem jednak na tyle tym przejęta, by go puścić. Chłopak ściska mnie jeszcze mocniej, niż ja jego.
-Gdzie byłeś tyle czasu?!- pytam, na co ten wybucha śmiechem. Wydaje mi się, że między moim pytaniem, a jego odpowiedzią słyszałam jęk. Nie chce go puszczać, ale równocześnie coś mi mówi, że powinnam go obejrzeć. Odsuwam się. Jego mrocznie czarne brwi tworzą aurę tajemniczości nad dziecięco błękitnymi oczami. Dotykam jego policzka. Czuje pod opuszkami wydatną kość policzkową i zarost. Nareszcie spuszczam wzrok, by dostrzec rozciętą koszulkę i szerokie, czerwone pasy na klatce piersiowej chłopaka. Dochodzi do mnie, że wygląda, jakby wrócił z wojny.
-Jesteś ranny! -Wzdryga się, gdy moje chłodne dłonie dotykają jego skóry. Podnoszę materiał i dostrzegam trzy pręgi, jakby ktoś wbił mu grabie i przeciągną przez całą długość torsu. Chłopak szybko opuszcza koszulkę w dół i posyła mi karcące spojrzenie. Oblewam się czerwonym rumieńcem. Wydaje się być zmieszany. Dochodzi do mnie, że właśnie zaczęłam go rozbierać. Nie mam tego przywileju, prawda?
-Skąd te rany? -Pyta zdziwiony Kamal. Jego spojrzeniu towarzyszy ciekawe oko Kami. Również Suravi wydaje się być zaniepokojona, a jej nastrój ściąga w pobliże Basanti. Wszyscy ignorują zastygłego w bezruchu Freda. Wszyscy oprócz Kayi, która ściska chłopaka z całej siły. Zbliżam się w ich stronę.
-Freddie.- mówię ciepło, chwytając chłopaka za rękę. Żyje. Mój poprzedni argument, dotyczący tego, że nie każdy zostaje uratowany stał się popiołem. Chyba, że to wszystko jest zaaranżowane, a Fred to klon. Co dziwi mnie najbardziej, jego spodnie również są podarte. Nie ma jednak żadnych większych ran. Coś jest z nim nie tak. Trzęsie się schowany w uścisku Kayi, która nie jest do końca rada z tej sytuacji, ale wydaje się być na tyle zaskoczona zachowaniem informatyka, że nie odpycha go. Obydwie posyłamy sobie znaczące spojrzenia, gdy Fred milczy. Mam wrażenie, że sam coś do siebie szepczę.
-Wydaje mi się, że coś jest nie tak z Pustką. -odpowiada Logan. Uśmiech znika z jego twarzy, ustępując ponuremu cieniowi smutku. Wszyscy wyczekują kontynuacji tego, co ma do powiedzenia. -Poszedłem go szukać. Wspomniałaś o nim, więc stwierdziłem, że trzeba będzie go znaleźć. Łatwo trafić do miejsca, które się już zna. Nowo obudzeni nie znają azylu. Dlatego rzadko do niego trafiają.
-Kto wam to zrobił? -Kamal nie odpuszcza. Spotyka się jednak ze stanowczym milczeniem.
-Jego projekcje. -Odpowiada Logan wskazując na Freda.
-To niemożliwe. -Kami zaczyna kiwać przecząco głową. ''Pustka niweluje wszystkie ziemskie efekty''. Czyżby? Czy te projekcje, to tylko projekcje?
-To prawda. -Logan z powagą spuszcza głowę i wzdycha ciężko. -Cienie zniknęły, nie wiem dlaczego nam nie pomogły. Widziałem dokładnie to, czego boi się Fred. Muty. Zaatakowały nas muty. Przegryzły mu kość. Nie miał przez chwile nogi. A potem...
-Ale ma ją teraz. -Kaya podciąga nogawkę przerażonego Freda, który zaczyna coś do niej mamrotać. Chwyta ją desperacko za kołnierz i zaczyna ciągnąć w swoją stronę coraz głośniej coś bełkocząc. Nie ma to jednak żadnego sensu. Dziewczyna odsuwa się zmieszana i uspokaja go ruchem dłoni. Dopiero wtedy ten znów cichnie.
-Efekt został zniwelowany. Sam fakt, że do niego doszło jest... dziwny. -Wzgórze znów ogarnia głucha cisza. Jednie Bishak nie pojawił się, by posłuchać. Siostry na pewno przekażą mu wieści. Basanti wymownie syczy na Suravi. Obydwie wydają się być zdezorientowane. Ogromna jaszczurzyca nagle odwraca się od siostry i pędzi w stronę końca pasa, do brata. Suravi spogląda na nas niepewnie.
-To przypadek. Ważne, że nic wam nie jest. -sprawę bagatelizuje Kamal, który jeszcze chwile temu tak dociekliwie pytał o szczegóły. W jego oczach widzę coś, czego być może nie widzi nikt inny. Wątpliwość i troskę.
-Jak to nic im nie jest?! -Podrywam się wściekła. Znów chwytam za koszulkę Wattsa i podnoszę ją do góry, by pokazać Kamalowi rany, jakie ten odniósł. Na ciele chłopaka nie ma jednak ani śladu. Nie mogąc uwierzyć zaczynam dotykać umięśnionej klatki piersiowej Logana, co wyraźnie go krępuje. Szukam opuszkami palców tych wyraźnych, szkarłatnych przecięć. Niczego takiego jednak nie znajduje.
-Mavis. Tutaj jesteśmy bezpieczni. -Ściąga koszulkę w dół i gładzi mnie po głowie troskliwie. Cofam się o krok. Z tym miejscem jest coś nie tak. Nikt mi nie wmówi, że jest inaczej. Muszę stąd uciec, naprawdę muszę się stąd wydostać. Tylko jak, do cholery?
-Gówno prawda, Logan. -spycham jego rękę z siebie i odwracam się ruszając w stronę ogrodów.
Próbują mnie zniszczyć, od środka.
Colton.
-Colton, co do cholery? -Venus nie daje mi spokoju. Podąża za mną, od kiedy wyrwałem się z Cytadeli. Czekali do zmierzchu, aż ulice opustoszały. Zapakowali go do transportera i wywieźli. Nie mam czasu do stracenia. Za kilka godzin ślady zasypie nocny śnieg. Nie znajdę go. Jadą z nim na egzekucje.
-Po prostu daj mi spokój! -syczę wrogo w stronę dziewczyny. To znowu ona. To ciągle ona. Przez nią nie skupiłem się na zadaniu. Kręci się wkoło mnie, kusi mnie, a potem daje kuksańca. Mam dość. Jedyne, co się teraz liczy to Richard. I Mavis. Po tych słowach rudowłosa przestaje za mną podążać. Podłe, ale skuteczne. Nie ma czasu. Wpadam do lecznicy, jak poparzony i wyszukuje wzrokiem Lenvie. Sanitariuszki spoglądają na mnie nerwowo, nie wiedząc, z czym zaraz wyskoczę. Budzę niektórych chorych, niektórych straszę. Śmierdzi tu dymem i woskiem. Jak w takich warunkach da się zdrowieć? Dostrzegam ją wreszcie. Ona mnie również. Odwraca się na pięcie i rusza w stronę oddzielnego pokoju. Przyspieszam kroku.
-Już późno. Pora odwiedzin się skończyła. -syczy wrogo, nie patrząc na mnie nawet.
-Mam to daleko w dupie. -chwytam ją pod ramię i wciągam do pokoju, do którego zmierzała. Z hukiem zamykam drzwi, na co dziewczyna obrzuca mnie lawiną przekleństw.
-Jesteś zdrowy psychicznie? Czego ty ode mnie chcesz?
-Gdzie Holden?
-Śpi, jak każdy normalny człowiek. Zaraz północ!
-Mavis żyje. -Lenvie marszczy czoło, a jej brwi tworzą nad oczami groźne chmury.
-Co? Najadłeś się szaleju? Znowu będziesz tworzył bajki?
-Nie mam czasu. Albo mi zaufasz, albo nie. Reitner zna prawdę. Ścigają go. Adler też. Właśnie jadą z nim na egzekucje. -Czarnowłosa otwiera usta, chcąc coś powiedzieć, ale jej nie pozwalam. -Wysłuchaj mnie do końca. Zrobisz z tą wiedzą, co chcesz. Znikam. Jadę go uratować. Będziemy szukać Reitnera. Ed jest winien wszystkiemu, co obecnie się dzieje na ziemi. Obcy, muty, odejście Mavis. Ona wraca, dlatego tak mu zależy na unicestwieniu obcej rasy. Oni nie są tutaj po nas. Przybyli po nią. Mają ją i niczego więcej nie chcą. Wiesz doskonale, co wypiła. On teraz się jej boi. Boi się śmierci. Dlatego musimy go zdemaskować. Dlatego jedziemy do Medford. Reitner ma podobno, jakiś dowód. Nie wiem, czy go znaleźli, czy nie, ale Seroshe również zniknął. Wydaje mi się, że jest powiązany ze sprawą. -W jej oczach widzę zmianę postawy. Zastanawia się. Czy ma powody, żeby mi nie ufać? Trzyma się za brzuszek, który ostatnio stał się jeszcze większy. Który to już miesiąc? Chyba zbliża się jej termin.
-Co mam zrobić? -pyta po chwili. Czuje kamień z serca. Mimo wszystko chodzi tutaj o Mavis. Może nie ufać mi, ale jest to winna Brice.
-Masz udawać owieczkę Edwina. Masz dostać się do informatyków. Holden będzie awansował. Gwarantuje ci to. Nikt nie wyjaśni mojego zniknięcia, ale Adlera ogłoszą martwym. Zapewne powiążą jego śmierć z alkoholem. To będzie znak. Chce, żebyś pomagała nam od środka.
- Pomagała od środka? Jak mam wam przekazywać informacje? Co zrobicie o ile znajdziecie Reitnera? -jej głos się załamuje. -Czy ty w ogóle wiesz, co planujesz?
-Blokuj ich. -odwracam się i ruszam w stronę drzwi zostawiając ją ze strzępką informacji. -Aha. Jeszcze jedno. -dziewczyna nie jest w stanie zadać mi żadnych nowych pytań. Zapewne analizuje wszystko, co jej powiedziałem. -Dla dobra Holdena, nie mów mu. Nie mów nikomu. Im więcej osób wie, tym więcej celi obierze sobie Ed. Nie chce, żeby maluch nie miał któregoś z was. Holden jest łatwym celem. Wiesz, że tak jest.
-Jak mogę mu o tym nie powiedzieć? -W jej głosie słyszę żal i zalążki paniki. To wszystko poplątane. Wie jednak najważniejsze. Ma sabotować Eda stąd. Ma użyć tej samej broni, co on. Nieświadomie wpędzić go w wielkie gówno, udając jego prawą rękę. Ma wiedzieć, że ja i Richard zajmiemy się resztą. W Medford. O ile Richard przeżyje. Bo co jeżeli się spóźnię?
-Po prostu go chroń. -Chwytam za klamkę. Chciałbym jej na spokojnie przedstawić plan. Chciałbym, żeby zrozumiała to w swoim tempie. Niestety czas ucieka. Reitner może być już martwy. Adler zasadniczo też. Biorę głęboki wdech i przygotowuje się na największy występ aktorski mojego życia. Otwieram drewniane wrota z hukiem, tak że uderzają o ścianę z drugiej strony. Oczy wszystkich zwrócone są w naszą stronę. Odwracam się do Lenvie.
-Kochałem Mavis! Nikt o niej nie pamięta! Zapomnieliście. Byłaś jej przyjaciółką! -krzyczę najgłośniej, jak tylko potrafię. Lenvie przygląda mi się zdumiona. To akt, który musimy rozegrać, by ludzie myśleli, że uciekłem z żalu. Będą widzieć, że mnie nie ma. Nikt nie będzie w stanie tego wytłumaczyć. Nie, jeżeli nie pokaże im powodu.
-Mam dość. Mam dość tej wioski. Nie mogę na ciebie już patrzeć, Lenvie. Mavis... Mam dość. -udaje, że ciągnę nosem. Odwracam się i ruszam biegiem w stronę wyjścia. Przedstawienie skończone. Wszyscy będą myśleć, że uciekam, by się zregenerować. Czy wrócę? Dzicz odebrała życie wielu. Biegnę do stadniny zwracając na siebie uwagę wielu przechodniów. Już jutro wszyscy dowiedzą się o mojej kłótni z Lenvie. Będę mieć alibi. Podbiegam do pierwszego lepszego, jeszcze osiodłanego konia. Wskakuje na jego grzbiet i ruszam pędem w stronę wylotu z wioski, którym wywozili Adlera. Czas ucieka.
Tik-tok.
Mavis.
Trzymam w dłoni kolejny już owoc. Tym razem chcę by smakował, jak czekolada. Ten zapala się na kakaowy kolor. Po chwili moja myśl zmierza ku smaku malin, a twór natury staje się różowy. Jest tym, czym chce by był. Wole jednak czekoladę. Nagryzam owoc i rozkoszuje się odległym smakiem łakocia.
-Łakomczuch. -Odwracam głowę i dostrzegam Logana. Chłopak posyła mi ciepły uśmiech, któremu nie sposób się oprzeć. Odwzajemniam gest.
-Znowu mnie podglądasz? -biorę kolejny kęs i odwracam głowę. Silę się na kokieteryjny głos. Trawa cicho szeleści. Siada koło mnie.
-Nigdy cię nie podglądałem.
-A pamiętasz...
-Dobra, nie zaczynaj... -zamyka oczy, rumieni się i unosi ręce poddańczo.
-Nawet nie wiesz, o jaką sytuacje chodzi.
-O którejkolwiek mówisz, to przypadek.
-Było ich tak wiele? -otwieram szeroko oczy, znów wgryzając się w owoc.
-Ciągle byłaś w centrum uwagi,. Gdzie się nie odwróciłem tam twój goły... -Uderzam chłopaka w ramię, udając oburzenie.
-Pamiętam, jak bardzo cię to irytowało.
-Co takiego?
-Że jestem najważniejsza, a za tobą nikt nie płacze. -Śmieje się zadziornie.
-To nie dlatego byłem wiecznie zirytowany. Teraz też jesteś najważniejsza, a czy wyglądam na złego? To nie o to chodziło. -Ja tylko żartowałam. On jest zupełnie poważny.
-To o co? -Biorę kolejny kęs.
-Nie wiedziałem, co do ciebie czuje, a zdecydowanie coś czułem.-Przełykam kawałek owocu z trudem.
-A teraz? -Atmosfera jednak nieuchronnie staje się coraz cięższa do zniesienia. Sama ją podkręcam, ale chce poznać odpowiedź na to pytanie.
-Co teraz?
-Teraz nie czujesz?
-Teraz wiem, co czuje.
-Co czujesz? - Patrzy swoim mrocznym wzrokiem w dal. Wiatr mierzwi jego czarne loki. Zwalniam przeżuwanie widząc, że to co powiedziałam, nie zostało przyjęte dobrze. Zastanawia się? Nie czuje już tego, co czuł? Sama nie rozumiem dlaczego moje ciało zalewa się falą nieprzyjemnego ciepła. Dochodzi do mnie, że wydawało mi się pewnym to, że on mnie dalej chce. A czy chce? Tak wiele się przecież zmieniło. Ja, on, świat.-Em... Przepraszam. Nie tak...
-To nic. Cokolwiek wtedy mówiłem... -zawiesza na chwilę głos. -To dzisiaj nie ma znaczenia.
-Co masz na myśli?
-Jesteś moją przyjaciółką Mavis. Tak mi się wydaje. -Czy ja właśnie? Czy on? Ma na myśli, że już niczego do mnie czuje? Dlaczego poczułam tak silne ukłucie?
-To w cytadeli?
-Wszystko Mavis. -Wydaje się zirytowany. Robi kwaśną minę, która jest sygnałem ostrzegawczym, by nie drążyć. Powiedział nie.
-Jasne, rozumiem. Wiem, przecież. -Silę się na pewny, neutralny ton. To trudne. Wychodzi z tego plątanina jąkania i nerwowego śmiechu.
-Jak było z Coltonem? -Przestaje całkiem żuć. Czekolada traci smak. -I oczywiście Lenvie? Holdenem? Gdy widziałaś ich po raz ostatni?
-Lenvie jest w ciąży! -odpowiadam z ekscytacją. Cieszy mnie bardziej fakt, że mogę szybko zmienić temat, niżeli sama ciąża Len. -Nie wiem, czy dalej jest. Była.
-W ciąży? Z...
-Tak jest. Holden. -uśmiecham się znacząco. Chłopak otwiera szeroko oczy. Takich wieści się nie spodziewał. -Zastanawia mnie, czy żyją. Czy są szczęśliwi i czy już urodziła. Szkoda, że nie zobaczę nigdy czy to dziewczynka, czy chłopiec.
-Zobaczysz. Nie jesteś tu na zawsze. To nie więzienie Mavis.
-Dlaczego ciągle mi to mówisz? Wiesz, że mnie nie przekonasz.
-Bo to prawda. Czemu ty zawsze musisz być tak uparta? Zawsze postawić na swoim. Zawsze sama sobie. -Zaczyna z irytacją. Chce już mu dogryźć i przycisnąć go tam, gdzie najwięcej jest jego wad, ale się powstrzymuje. Zasadniczo powstrzymuje mnie jego nagły rechot i słodki uśmiech. Przeczesuje swoje czarne włosy, które aż lśnią w gasnącym świetle. Już nadchodzi pora snu? Tak szybko?
-To naprawdę ty. Dalej nie wierzę. -Niezwykle trudnym staje się oparcie mu. Każda cząsteczka mojego ciała, jasno daje mi znać, że chce go przytulić. Chce go dotknąć. Połączyć nasze ciała. Sama nie rozumiem, czemu to uczucie jest tak silne. Nie było takie nigdy wcześniej. Spoglądam na jego szyje, w której umiejscowione jest wydatne jabłko adama. Na jaki owoc mam teraz ochotę? Szybko otrząsam się ze zbereźnych myśli, gdy chłopak wstaje.
-Jestem zmęczony. Pójdę już. Chcesz jutro poćwiczyć?
-Poćwiczyć co?
-Walkę? Dzisiaj miałaś cheat day, z tego co zauważyłem. Będziesz gruba.
-Jeszcze kilka kilogramów w dół i będę miała niedowagę.
-Dobrze. Pozwalaj swojej tkance tłuszczowej prowadzić dalszą ekspansję. -uśmiecha się do mnie zalotnie i odwraca plecami. Biegiem rusza w stronę wzniesienia, za którym finalnie znika.
-Sam jesteś gruby. -prycham sama do siebie nie mogąc oderwać wzroku od jego szerokich ramion. W oczach mam przebłyski umięśnionej klatki piersiowej. Smuklejszej i dłuższej, niż widywałam. Podnoszę resztę jedzonego przeze mnie owocu. Przyglądam się jego strukturze, badam wszystkie grudki, każdy błysk. Jak od niechcenia przechylam bezwładnie nadgarstek i upuszczam przysmak, który w zderzeniu z ziemią, z sykiem rozpływa się i paruje ku górze.
Wspomniał o Coltonie, huh?
Generalnie szybkie badanie: COLTONMAVIS czy LOGANMAVIS :P Jestem ciekawa, którą grupę zaboli koniec :((( ALBO CZY ZABOLI OBYDWIE HIHI
ŚLĘ BUZIAKI :***
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top