2B/9
Znajdujemy się we wnętrzu ogromnej hali. Białe płytki, które teraz przybrały szarawego nalotu, utrzymują cztery kolosalne maszyny. Trzy służą do przepraw lądowych, jedna jest częściowo zniszczona, lub nieskończona, a ostatnia to ewidentnie nowoczesnej klasy samolot wojskowy.
-KK-900.- mówi z podziwem Adler, mierząc latającą machinę wzrokiem. Podchodzi do niej, do pierwszej na nasze lewo. Dłonią dotyka powierzchni wynalazku, z miną pełną goryczy i tęsknoty. Tak, jakby przypominał sobie stare czasy. Maszyny stoją ustawione w dwóch rzędach. Między nimi widnieje przejście do kolejnych pomieszczeń. W bokach hangaru nie widać, żadnych otworów. W suficie natomiast, poza lampami, dostrzec można koliste dziury. Spoglądam pod spód maszyn, by łatwo rozpoznać iż te stoją na podestach, idealnie wtopionych w podłoże.
-Uważajcie i trzymajcie się razem!- nakazuje półgłośno Adler. Tak naprawdę w tym pomieszczeniu nie może być nic specjalnego. Wszystko widać, jak na dłoni. Jest dziwnie sterylne, czyste i jasne. Mimo to, jeden ruch w niewłaściwą stronę i każde z nas może przypłacić życiem. Powoli przemierzamy ogromne pomieszczenie i bez większych problemów przedostajemy się do łuku, który stanowi przejście. Jest nas spora grupa, w której tłumie niknę. Czuję się jak na szkolnej wycieczce. Szybko srebrna rama, przejścia do nowego pomieszczenia, znika znad mojej głowy, a jej miejsce zastępują szare płytki, które emanują stłumionym światłem. Czuje, jak w moją twarz nagle uderza podmuch powietrza, jest go tu dość sporo. Cała nasza grupka staje na zimno metalowym balkonie, odgrodzonym od gigantycznego otworu jedynie białą barierką.
-A oto ul Golden Meadow!- Patrzę w dół krateru, który wydaje się ciągnąć, aż do dna ziemi. Dostrzegam, że wokół idealnie okrągłej dziury, rozciągają się srebrzyste balkony, zupełnie takie, jak ten na którym teraz stoimy. Łączą one różne poziomy metalowymi schodkami. Całość przypomina mi coś w stylu dziedzińca arkadowego, tylko w o wiele bardziej mrocznej i nowoczesnej formie. Ledwo widzialne drzwi, które znajdują się na każdym poziomie, prowadzą zapewne do różnych laboratorii, pracowni.
-Ta dziura była skarbcem minerałów. Baza czerpała z niej surowce, energię, obiekty do badań.- mówi Adler nachylając się nad mroczną głębią. Słabo oświetlony dół wydaje się nie mieć końca. Patrząc w niego doznaje zawrotów głowy. Zamiast schodzić ku ciemności, na samo dno, Adler prowadzi nas, przyległym do ścian głębokiego otworu, balkonem w stronę kolejnych, ciężko wyglądających, metalowych drzwi. Uff. Nie chciałabym schodzić niżej. Nad nami nie ma już pięter. Są tajemniczo wyglądające ściany, które w swojej całkowitej prostocie wyglądają tak majestatycznie. Łączą się one z tym dziwnym sklepieniem. Z czego jest wykonane? Emanuje tak przyjemnym i niezbyt rażącym światłem. Czuje się mała w tym miejscu. Jest ciemne, zimne i na takie nowoczesne. Przez moje obserwacje zostaje w tyle. Na moje lewo ciągnie się długi balkon, za mną znajduje się hangar, a na prawo reszta grupy. Wolnym i niepewnym krokiem idę za towarzyszami, patrząc to w dół to przed siebie. Adler zbliża się do jedynych na tym poziomie drzwi. Te na sam dźwięk naszych kroków otwierają się samoczynnie z charakterystycznym syknięciem. Przed nami znów rozciąga się długi korytarz. Jest jednak o tyle inny od poprzednich, że w samym środku rozgałęzia się i prowadzi w niewiadomym kierunku. Powoli, bez słów przemierzamy go. Jest bardzo cicho. Idzie nam to za sprawnie. Im bardziej w głąb tym mniej szczątków znajdujemy, tym powietrze jest cięższe. Te tunele przypominają mi łączenie pomiędzy M.B. Labs, a miastami partnerskimi. Duszę się. Tu jest o tyle lepiej, że słabe światło świetlówek, przystosowanych do pracy latami, dalej działa. Stajemy przed rozgałęzieniem. Jeden tunel prowadzi w prawo, drugi w lewo. Wszystko oświetla przyjemne białe światło. Drzwi za nami zasuwają się powoli. Wszystko jest dobrze. Prawda?
-Gdzie teraz?- pyta z ciekawością Holden ustawiając się obok Adlera. Jest nas sporo, a korytarze są naprawdę ciasne. Idealne na cztery osoby, ustawione w jednej linii, ale nie na dwadzieścia. Ginę w tłumie, czekających na rozporządzenie Adlera, osób.
-Prosto.- kwituje wreszcie Adler patrząc na stalowe drzwi. Są inne. Nie otwierają się, nie mają nawet klamki. Mają za to coś innego. Panel z cyframi od 0 do 9. Jest na nim również dziwnie wyglądające wgłębienie. Nie mam pojęcia po co.
-Czemu te drzwi są zablokowane, a poprzednie nie?- pyta zaciekawiona Vee. Ruda stoi gdzieś na przedzie. Zasłania mi ją Cooper.
-Po pierwsze. Żeby dostać się do bazy potrzebny jest 12 cyfrowy kod. Jest tylko jedno wejście do bazy i tylko jedno wyjście z bazy. Im wyżej jesteśmy tym bardziej archiwalne przedmioty znajdujemy. Im bardziej w głąb, tym ciekawiej się robi.- odpowiada jej Adler chwile produkując się z czymś ze swojego plecaka. Wreszcie mężczyzna składa jakiś przedmiot na wzór sześciennej, czarnej kostki. Bez słów podaje ją Fredowi. Brunet pewnym krokiem wychyla się z tłumu, zabiera od Adler dziwnie wyglądającą rzecz i przykuca nad kodem.
-No.- mówi Adler opierając się o lśniącą ścianę pomieszczenia.- Czekamy.- Uśmiecha się do nas w dość komiczny sposób. Niektórzy prychają na ten gest. Na mojej twarzy samoczynnie pojawia się uśmiech, gdy wąs mężczyzny podkręca się i prawie dotyka kącików zmrużonych, jak u chińczyka, oczu. Grupa traci na czujności. Niektórzy zaczynają ze sobą rozmawiać. Inni szukają czegoś po plecakach i kieszeniach. Są tacy, co bawią się bronią i tacy, co obserwują działania Freda. Ja obserwuje wszystkich.
-Nie wystarczy ci jeden?- słyszę żeński szept. Ktoś stoi za mną. Nie muszę się nawet odwracać, by rozpoznać, kto to. Opieram się o ścianę. Jestem na samym tyle. Wysokie męskie sylwetki oddzielają mnie od reszty. Od przyjaciół. Czuje się wystawiona na niebezpieczeństwo. Nie daje jednak po sobie nic poznać. – Widzę jak na niego patrzysz, ale chyba jesteś świadoma, że on się bawi? Prawda?- syczy mi do ucha Iss.
-Ten kod jest trudny.- słychać z przodu głos Freda.
-Ma cztery cyfry na miłość boską.- mówi niezadowolony Jeff.
-Cztery cyfry i tysiące kombinacji...- mruczy urażony Fred.
-Pomogę ci.- Maisha. Dziewczyna wychodzi z tłumu i przykuca obok Freda. Nie zwracam jednak na nią takiej uwagi. Moje ciało spina się i nerwowo drga. Zaciskam zęby.
-Nie szuka dziewczyny na stałe, a już zwłaszcza nie szuka dziewczyny takiej jak ty.- kontynuuje Iss.- A wiesz czemu? Bo dziewczynę już ma. Może widziałaś, może nie, ale ma mnie. Ty możesz być dorywczo jego panienką. Bądź tego świadoma, proszę. Szkoda mi cie Mav. Dlatego cie ostrzegam.- kwituje dziewczyna i czeka na moją reakcje. Walczę sama w sobie, by się nie odwrócić, by jej z całej siły nie uderzyć. Nie tutaj. Ile mam lat? Dlaczego ma mnie sprowokować? O co?
-Grzeczna dziewczynka. Rób tak, jak ci każę, a będziemy się lubieć.- już ma odchodzić, gdy nie mogąc się pohamować odpowiadam.
-Widziałam jak patrzyłaś na Nicka, gdy tak nachalnie dotykał Sue.- mówię patrząc w ciemne oczy kanadyjki. Jest podtrzymywana przez Ellie. Jej noga, niezgrabnie owinięta szarawym bandażem, wisi martwo nad ziemią. Jest na jakiś lekach. Inaczej nie byłaby tak skora do zaczepek, chyba, że z natury jest idiotką.- Pozwalasz mu macać inne?- milknę. Ona również.-Piękna z was para. Jak można byłoby to zepsuć? On w końcu traktuje cie tak, jak na to zasługujesz.- mówię, a słowa, które płyną z moich ust są jakby nie moje.- Czyli, jak każdą.- uśmiecham się do dziewczyny martwo. Nie jest zła. Nie jest smutna. Również całkowicie pusto przygląda się mi. Ona wie. Nie kłóci się z prawdą, której nie zmieni. Nie ważne, jak bardzo by tego chciała. -A, no i mówi się ''lubić'' analfabetko.- uśmiecham się do niej wyzywająco. Czuje się, jak nie ja, ale satysfakcja, jaka płynie z miny Iss, jest na tyle kojąca, że ''nieswojość'' mi nie przeszkadza.
-Maisha nie! To będzie źle!- krzyczy Fred i nagle moją uwagę zwraca nieprzyjazny dźwięk i czerwone światło, które ogarnia na kilka sekund cały hol. Znacie dźwięk karetki, która pędzi na sygnale przez całe miasto, by uratować komuś życie? Ten dźwięk jest taki sam. Wrzeszczy nam do uszu, że jesteśmy zagrożeni. Pędzi, by uratować nam życie. Pytanie, czy zdąży..?
-Cholera.- kwituje Adler i zamiera w jednym miejscu. Nikt z nas się nie rusza. Czekamy. Nic jednak nie nadchodzi. Alarm dalej krzyczy nam do uszu, ale jego następstw brak. Czerwone światło nadało pomieszczeniu przeraźliwego tonu. Nie śmiemy wydać z siebie choćby pisku, choćby cichego westchnienia. Jesteśmy, jak zaklęci. Jakbyśmy spojrzeli w oczy Medusy. Jak kamienne figury. Staram się oddychać płynnie. Staram się, by każdy oddech, jaki wprowadzam do płuc był spokojnym gościem, a nie łapczywym bandytą, który wpada i wypada bez słowa. Po kilku sekundach do moich uszu dochodzi dziwny, sykliwy dźwięk. Rozpoznaje go, aczkolwiek póki co, skulona, jak przerażone zwierzę, czekam. Próbuje zrozumieć, co się dzieje i co mnie za chwilkę czeka. Alarm milknie i tym samym syczenie staje się donośniejsze. Odwracam się do drzwi, którymi tu weszliśmy. Nad nimi znajduje się coś w rodzaju klimatyzacji. Podłużne białe pudło zaczyna wypuszczać z siebie, mgłę? Biały gaz. Bardzo gęsty. Rozpływa się on po otoczeniu w bardzo ospały sposób. Patrzę na niego z konsternacją. Stojąca obok mnie Ines zaczyna ciężko oddychać. Widzę, jak jej klatka piersiowa unosi się i opada w bardzo szybkim tempie. Ten gaz? Co nam może przynieść? Uśpi nas? Zabije? Ogłupi? Trzeba uciekać, bo lepiej tego nie sprawdzać. Oglądam się za siebie i ruszam pędem w głąb korytarza na prawo.
-Szybko!- krzyczę i chwytam za dłoń stojącą mi na drodze Mai. To impuls. Dziewczyna jest zaskoczona, ale nie protestuje i rusza za mną. Ta spontaniczna decyzja wydaje mi się w tej chwili doskonale przemyślaną. Wydaje mi się, że nas uratuje.
-Dalej! Dalej! Za nimi!- słyszę nakazujący głos Adlera i tym pewniej biegnę w głąb zawiłego korytarza. W chwile po odgłosie, jaki wydał z siebie Rich, następuje szum ciężkich butów, które zderzają się z zimnymi płytkami tunelu, ten jest ciaśniejszy, a im bardziej w jego głąb, tym bardziej się to czuje. Przedzieram się przez korytarz, który przypomina mi wnętrze ciała węża. Ciemne, ciepłe i bardzo ciasne. Zakręcone niczym spirala. Nie wiem tylko, czy biegnę do wyjścia, czy w ślepy zaułek. Ta droga musi jednak gdzieś prowadzić. Tylko czy to miejsce nas uchroni? Zdyszana dobiegam do kolejnego rozgałęzienia i zatrzymuje się rozglądając nerwowo. Co teraz? Gdzie teraz? Odwracam głowę by dostrzec, jak kilkanaście młodych ciał korkuje przejście. Nie widzę jednak Adlera. Co mam zrobić?
-Mavis?!- spoglądam w oczy przerażonej Mai. Nie mogę jej stracić. Nie tutaj. Muszę ją ochronić. Dlatego tu jestem. Muszę chronić rodzinę. Muszę być odpowiedzialna! Z głębi tłumnego korytarza, który jak stado nieporadnych owiec czeka na mój sygnał, dobiega przeraźliwy krzyk. Zamieram i nasłuchuje, choć nie ma na to w ogóle czasu. To dwa głosy! Dwa błagające o pomoc głosy. Adler krzyczy coś czego nie rozumiem. Nie umiem tego zrozumieć, a drugi to głos Ines. Ona po prostu krzyczy. Nie krzyczy czegoś. Krzyczy z bólu. To prowokuje mnie do dalszej ucieczki. Spoglądam w dwa korytarze. Obydwa płonące w czerwieni świateł alarmowych. Obydwa prowadzące do nikąd? Wybieram ten bardziej na lewo. Pcham lekko Mai i nie czekając na odpowiedź znów zaczynam biec. Czuje się jak w pociągu. Otoczenie śmiga, jakby było mijane z zawrotną prędkością. Słyszę ich. Nie widzę nic. Biegnę gdzieś przed siebie. Co jeżeli kolejne drzwi również będą kodowane? Co jeżeli zablokowani umrzemy w pułapce? Misja się nie powiedzie. Rakieta nigdy nie uderzy w stację. Ziemia już na zawsze stanie się planetą niewolniczą. Bo tym jesteśmy! Niewolnikami na własnej ziemi. Więźniami we własnym domu. Uświadamiam sobie, że czerwone światło ustępuje. Barwa otoczenia staje się jaśniejsza. Nie jest już mroczna i ciemna. Moje oczy dostrzegają białe światło. Umarłam? Przyspieszam i staje u progu prostokątnego korytarza. Przede mną maluje się kilka par drzwi. Moje oczy promienieją. Czemu? To drzwi z klamkami! Nie są zablokowane kodami. W ich górnej części znajduje się szklana szybka. Widać przez nią wnętrza. Białe, zimne, każde takie samo. Na moje prawo i lewo ponownie rozciągają się inne, większa tunele. Nie wiem, gdzie prowadzą. Nie ma czasu tego sprawdzać. Podbiegam do pierwszych lepszych drzwi i szarpie za zimną, metalową klamkę. Dramatycznie staram się otworzyć przejście, ale to niestety jest zamknięte. Czemu jest zamknięte?! Patrzę przez szybkę i uświadamiam sobie, że te pokoje to gabinety. Prywatne gabinety. Albowiem nad przezroczystym okienkiem wisi srebrzysta plakietka z wyrytym: ''Dr.G. Blart''. To prywatne pokoje. Prywatne pracownie największych szych w Stanach. Nie ma do nich dostępu, bez kluczyka. Jakie to wszystko jest idiotyczne. Aczkolwiek mogłam się tego spodziewać. Musimy biec dalej w głąb. Jak na złość w dokładnie tym momencie, gdy zbliżam się do tajemniczego korytarza na prawo, do moich uszu dochodzi odgłos przypominający trzaśnięcie. Ogromne tunele na prawo i lewo zostają odcięte, zamykającą się ze znaczną prędkością, szybą. Patrzę tępo na koniec korytarza, który już został zablokowany. Uderzam w szklany mur z całej siły, krzycząc przy tym z żalu. To jednak nie pomaga, a ogromne okno nawet nie ma śladu draśnięcia. Blokady zabezpieczające. To dlatego gabinety są pozamykane? To jakiś specjalny rodzaj ochrony? Sapię przerażona, bo uświadamiam sobie, że nie mamy gdzie uciec. Wszystkie drogi zostały zamknięte, a czas na ucieczkę minął.
-Cholera!- mówię prawie płacząc. Odbiegam od tuneli, wiedząc, że nie dam rady się przedostaać przez grubą blokadę. Zbliżam się trzęsącym krokiem szaleńca do drzwi i ponownie zaczynam szarpać za kolejne, i kolejne i następne. Każde zamknięte. Oglądam się za siebie. Wszystko, co robię trwa może kilka sekund, a wydaje się tak powolnym procesem. W pomieszczeniu są już prawie wszyscy. Widząc moje poczynania Colton rusza do najbardziej odległych drzwi i również zaczyna za nie szarpać. Zamknięte. Reszta gromadzi się na środku i rozgląda bezradnie zdyszana. Jedynie Cooper i Jeff próbują jakoś wyważyć jedne z drzwi, a Vee uderza w szklany mur. Nic, co robimy nie ma jednak sensu. Wśród nas nie ma dalej Ines, Roba, Iss i Adlera. Może wbiegli do prawego rozgałęzienia? Może już nie żyją? Gaz porusza się stosunkowo wolno, więc dalej mamy chwilę na... na co? Podbiegam do kolejnych drzwi i z całej siły i ogromnym uporem ciągnę za klamkę. Wiem, że i te się nie otworzą. Wiem to, ale coś nie pozwala mi przestać próbować. Nie mamy gdzie uciec. Naszym jedynym wyjściem jest wyważyć te drzwi. Tylko, że wtedy najlepsza ochrona zostanie nam odebrana. Po za tym drzwi, które dałyby się wyważyć i tak nie uratowałyby nas od dziwnego gazu. Zamknięte. Zostały jeszcze dwie pary. Podbiegam do nich i oglądam się rozproszona jękami Ines. Dziewczyna jest cała w oparzeniach. Jej skóra wydaje się być miejscami śliska, łatwa do zdarcia, jak żelek, tylko o wiele bardziej mokry, krwisty. Czerwone plamy na ramionach, twarzy. Ciuchy, które są jakby wypalone. Pomaga jej Adler.
-Są otwarte?- pyta patrząc bezpośrednio na mnie.
-Nie.- Odpowiada Alex.- Co teraz?
-Gaz dostał się już do trzeciego poziomu tunelu, dlatego te dwa korytarze już są dla nas niedostępne. Jest za blisko głównych laboratorii. Powinniśmy byli biec do prawego korytarza, prowadził do pokoi personelu. Teraz... teraz potrzebujemy Freda.- Rozglądam się nerwowo szukając młodszego ode mnie chłopaka. Ten przełyka szybko ślinę i patrzy pytająco na Adlera.- Fred bierz się za zamki! Kaya pomóż mu!
-Jestem informatykiem! Nie ślusarzem.- mówi prawie piszcząco Fred, lecz rusza w kierunku pierwszych lepszych drzwi. Sykliwy dźwięk jest coraz bliższy. Dziwnie wibruje, emanuje czymś niepokojąco głośnym. Wszyscy patrzą się po sobie. Wszyscy wiemy czym emanuje... To krzyk.
-Gdzie Iss?- pyta nieprzytomnie Ines.
-Gdzie Rob?!- wtóruje jej Alex. Nie uzyskuje jednak odpowiedzi. Poważnieje i bez zawahania wskakuje ponownie do tunelu i rusza w jego głąb nie zważając na nic. Przerażona sytuacją odwracam się do drzwi, które chciałam otworzyć i ze zmrużonymi oczami, sercem w gardle i słowami modlitwy w głowie ciągnę za klamkę. Charakterystyczny pstryk, skrzypnięcie starych zawiasów i uderzający zapach zgnilizny roznoszą się po pomieszczeniu, jak anielski śpiew. Zdumiona tym, co zrobiłam przyglądam się ciasnemu pokoikowi, który teraz stoi przede mną otworem. Jest inny od reszty. Mniejszy, oświetlony niebieskim światłem. Podłoga wyłożona jest biało czarnymi kafelkami. Przede mną widzę biurko zawalone stosami dokumentów. Nie mam czasu jednak analizować reszty otoczenia. Patrzę tylko przelotnie na twarze innych. Sprawdzam, czy oni również dostrzegli to, co się stało. Widząc mnie Fred wzdycha w uldze i podnosi się na równe nogi. Wbiegam do środka, do końca podłużnego gabinetu. Aż pod ścianę. W sekundę po mnie całość pokoju zapełnia się ciasno resztą.
-Gdzie oni są?!- pyta zniecierpliwiona Vee. Dziewczyna zatrzymuje się przy Adlerze, który chwyta za klamkę i zastyga. Cisza. Milkniemy. Słychać tylko nierównomierne oddechy i tupanie ciężkiego obuwia. Wstaje na równe nogi i powoli omijam towarzyszy, którzy ze zwieszonymi głowami delektują się chwilą wytchnienia. Podchodzę do drzwi. Są coraz bliżej i bliżej i bliżej i...
-Zatrzymaj drzwi!- krzyczy wyskakujący Alex. Chłopak niesie teraz trzy plecaki. Plecak Roba i Iss. Za nim jednak dalej nie pojawia się nikt. Blondyn wbiega jak błyskawica do wnętrza pomieszczenia i rzuca niedbale ciężkie torby na Jeffa i Coopera. Ci jednak nie są tym specjalnie poirytowani. Przerażeni przekładają torby na bok i wstają gotowi do pomocy. Alex bierze ponowny rozpęd i rusza ku wyjściu. Zatrzymuje go jednak silna ręka Richa.
-A ty gdzie?
-Nie da rady! Muszę mu pomóc, ona jest nieprzytomna! Nie uniesie jej. Wiesz jaki jest!
-Przykro mi, ale nie mogę pozwolić, abyś opuścił ten pokój. Mogłeś nieść ją od początku. Po co mu na to pozwoliłeś?- pyta wściekle Adler.
-Nie rozumiesz on umrze! I ona też! On się uparł! CHCIAŁ JĄ NIEŚĆ. Nie było czasu...
-Alex ty umrzesz jeżeli stąd wyjdziesz.- suchy głos Adlera widzialnie wpływa na chłopaka, gdyż ten na sekundę milknie i zastyga w bezruchu.
-Muszę mu pomóc jestem drugim generałem! Muszę o nich wszystkich dbać! Nie pozwolę, żeby umarł.- mówi wyzywająco Alex. Jest napięty. Widzę, jak porusza mięśniami przez wypalony kawałek koszulki.
-Jesteś moim pomagierem! I TAK! Jesteś drugim generałem, co oznacza, że jesteś bardzo ważny. Nie możesz pozostawić reszty. Już drugi raz chcesz się narazić na śmierć! Rozumiem, że nie masz nic do stracenia od kiedy nie ma jej! Ale są tu ludzie, którzy cie potrzebują. Oni mają coś do stracenia. Pomóż im.- wrzeszczy karcąco Adler i zaczyna się szarpać z Sharpe. To wszystko trwa dosłownie kilka sekund. Zdążyłam w tym czasie wbiec, wstać i podejść do nich z końca pokoju, który na długość ma średnio 4 metry. Wreszcie. Z czerwonego korytarza wybiega Rob. Rudowłosy chłopak niesie na rękach nieprzytomną Iss. Patrzę na nią z zaciśniętym sercem. Jej noga wisi skręcona w nienaturalny sposób. Zgnieciona, martwa. Oni nie biegną. Oni czołgają się tylko idąc. Ten chód to czołganie się. Uwłaczający godności człowieka ostatni ruch, który ma cie uratować. Rob jest cały spocony. Jego włosy, czerwone jak krew, oplatają poparzony policzek i ramię. Chłopak trzęsie się. Stara się, ale nie może nic więcej zrobić. Chce ją uratować. ''Zostaw ja głuptasie'', mówię sama do siebie. Nie usłyszy mnie. Nie zrobi tego. Nie zanosi się na to. Oprócz tej naturalistycznej sceny dostrzegam coś jeszcze. To przyszło razem z nimi. Choć jest powolne, przybyło z nimi. Widzę, jak Rob co chwilę krzywi się, a mgliste macki lekko nachodzą mu na plecy.
-Wejdzie tu z mgłą.- mówi przerażony Alex. Pierwsze krople potu spływają mu po czole.
-Rob! ZOSTAW JĄ!- krzyczy Kaya. Rudy jest jednak zamroczony na tyle, że nie wysłuchuje nakazu ani Kayi, ani Alexa. Zwalnia jeszcze bardziej. Jego oczy samoczynnie się mrużą. Sapie ciężko i syczy z bólu. Widzę jak noga Iss zatapia się we mgle, lecz dziewczyna tego nie czuje. Ona słodko śpi. W ramionach Roberta. Nic już nie czuje.
-Dawson ZOSTAW JĄ I RATUJ SIEBIE!- krzyczy Adler patrząc na cierpienie Roba. Ten dalej ignoruje rady obydwu generałów.- To rozkaz!- dopowiada twardo Rich. W jego oczach maluje się bezsilność? Przerażenie? Nie wiem. Nic nie możemy zrobić. Nikt z nas już po niego nie pójdzie. Mgła jest już na nim.
-Generale musze zamknąć drzwi. Inaczej wszyscy będziemy w śmiertelnym niebezpieczeństwie.- mówi stojąca obok Richarda, Vee. Rudowłosa jest niezwykle poważna, oficjalna. Adler patrzy chwilę na powoli zbliżającego się chłopaka. Młodego chłopaka. Dziecka mającego przed sobą całe życie, wszystkie miłości, radości i smutki. Chudego, rudego chłopca o ogromnym uporze. Z bólem wymalowanym w oczach Rich daje znak, by Venus zrobiła to, co zamierza. Ta wymija Adlera, który błyskawicznie chwyta miotającego się Alexa.
-NIE! Jak możesz Adler!? Nie możesz go zostawić! Nie, gdy jest tak blisko. Richard! Co ty wyprawiasz!? Możemy go uratować! Jeszcze możemy!!!- Mężczyzna wciąga Alexa w głąb gabinetu. Nie patrzy nikomu w oczy. Stoję w osłupieniu przyglądając się to im, to Vee, która właśnie w tej dokładnej chwili chwyta za klamkę i powoli zamyka drzwi przed zbliżającym się Robem. Widzę go dokładnie przez szklaną szybkę. Był tak blisko. Chłopak podchodzi pod okienko i patrzy na nas bolesnym wzrokiem. Widzę również ją. Isabell? Kanadyjkę? Dalej pogrążoną w głębokim śnie. Chciałabym wiedzieć skąd tak naprawdę pochodziła. Chciałabym z nią porozmawiać. Wyjaśnić. Może nawet byśmy się polubiły. Nie otwiera oczu do ostatniej chwili. Rob tymczasem w ostatniej zamyka swoje. Dokładnie w tym momencie, gęsty biały dym zabiera go uderzając o szybkę stalowych drzwi. Ostatnie, co widzę to jego oczy, które bez koloru giną w palącej bieli. Nie mogę drgnąć. Patrzę na kratkę i słyszę zawodzenie Alexa. Słyszę jego krzyk, przekleństwa, słyszę dźwięk uderzenia i automatyczną cisze. Nawet się nie odwracam. Patrzę w oczy Vee. Patrzę na nią nie z niesmakiem. Bardziej z podziwem. Zabiła go, zamknęła te drzwi tuż przed jego twarzą, ale była jedyną osobą, która potrafiła to zrobić. Była jedyną, która potrafiła zabić go, by uratować nas wszystkich. Ona również patrzy w moje oczy, ale jej nie wyrażają niczego poza pustką.
Witam. Dostałam nowego laptopa i skończyły mi się wakacje. Prawie XD
Niniejszym biorę się za robotę, bo trzeba wypalić nową klawiaturę.
Jako świeżo upieczona studentka ( prawie) psychologii oświadczam, że powieść ponownie wraca do żywych. Serdecznie pozdrawiam i życzę miłego nowego roku szkolnego, lub po prostu 2018/2019 XD NWM JAK MACIE TAK ŻYCZĘ
BUŹKA kochani ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top