2B/27


COLTON.

Siedzę oparty o zimne, metalowe ściany. Wszyscy usnęli. Wycieńczeni walką, niekończącą się tułaczką i brakiem odpowiedniego pożywienia, odpłynęli daleko do swoich krain. Nie umiem zrobić tego samego. Patrzę martwym wzrokiem w pusty korytarz, oświetlony tym diabelskim światłem. Nic nie nadchodzi. Cisza. Nawet labirynt łaskawie umilkł. Wypatruje czegokolwiek, nasłuchuje- nic jednak nie słyszę. Czuje skrajne wycieńczenie, które przerywane jest atakami bólu i paniki. Nie potrafię tu zasnąć, mimo że bardzo bym chciał. Myśl, że mogę na chwile znaleźć się w lepszym świecie, własnym świecie snów i marzeń sennych jest kojąca. Zostało nam tak niewiele. Fred bardzo długo próbował rozbić szyfr, ale nic nie zadziałało. W końcu Adler kazał mu odpocząć i sam również zasnął. Prosta zagadka okazała się być najtrudniejszym zabezpieczeniem. Głos umilkł. To wszystko jest takie podejrzane, a równocześnie zagmatwane. Kim jest osoba, która tym wszystkim steruje? Dlaczego brzmi tak znajomo? Znów w mojej głowie narasta szum, słyszę krzyki, głosy, obraz zostaje przyćmiony mroczkami.

Ona śpi. Tak błogo. Potrafi zasnąć w najciemniejszej dziurze. Opleciona swoimi jasnymi kosmykami, znów śni. Śni o czymś pięknym. Uśmiecha się. Może mi się tylko wydaje. Może doszukuje się czegoś, czego już dawno u niej nie ma. Kiedy ze mną ostatni raz normalnie rozmawiała? Kiedy się uśmiechnęła? Zaśmiała? Kim się stała? Jest zimna, oschła, zamknięta w sobie. Jeszcze przed wejściem do labiryntu wydawała się mnie kochać. Szczerze kochać. Teraz? Wydaje się nas wszystkich bać. Nie ma dla mnie czasu. Izoluje się ode mnie. Czekałem długo, ale ile mogę czekać? Coraz rzadziej widzę nas. Coraz częściej widzę tylko ją i mnie. Słyszę kroki. Spinam się i podnoszę. 

-Colton...- sykliwy głos, przepleciony śmiechem nawołuje mnie z głębi mrocznego korytarza. To znów sztuczki labiryntu. To pułapka. Tylko dlaczego brzmi, tak znajomo? Robię krok. To kusi, kusi, by dowiedzieć się kto mówi. Idę powoli, niepewnie, oświetlony białym, migającym światłem. Wpatruje się w dal, która nie prezentuje niczego konkretnego. Jest blisko. Brzmi, jakby była wszędzie. To kobieta. Mrużę oczy, gdyż obawiam się, że mnie zwodzą. Pojawia się. Staje osłupiały, patrzę na nią szeroko rozwartymi oczyma. To ona! Ma na sobie czarną pelerynę, długą aż do ziemi. W dłoni trzyma katanę, która błyszczy i razi mnie boleśnie. Chce krzyczeć, jak mały chłopiec, lecz tylko przełykam ślinę. Boję się. Szczerze, ta postać przyprawia mnie o dreszcze. Podąża za mną tak długo. Kim jest? Jak się tutaj dostała?

-Czego chcesz?- pytam chrapliwym tonem. Cofam się, gdy ta robi znów krok w przód. Wyciąga ostrze w górę. Chełpi się nim. Ten chód. Znam go.

-Odejdź!- mówię coraz głośniej, oddychając ciężej. Może to zwidy? Nocna mara, która prześladuje mnie od tak dawna? To nie może być prawda? To zły sen.  Jest może trzy metry ode mnie. Nie patrzy mi w oczy. Gdyby patrzyła widziałbym jej twarz. Nie widzę nic. Nie przychodzi mi nawet do głowy, by wyciągnąć broń. Nie myślę racjonalnie. Niech to się skończy. Jak na zawołanie cień cofa się. Jednak nie powoli i stopniowo. Obca postać odwraca się i ucieka w głąb korytarza, skręca w rozwidleniu i znika całkowicie pozostawiając mnie samego w dogłębnym osłupieniu. Było w tej ucieczce, coś tak ludzkiego. Strach niknął. W jego miejscu pojawiło się zaciekawienie. Dlaczego uciekała? O co w tym wszystkim chodzi.

-To ten cień?- pyta wyrastająca obok mnie Vee. Patrzę na nią przeszklonym wzrokiem. Dopiero teraz przestaje drżeć. Porusza się tak cicho, jak kot. Nie patrzy na mnie, lecz bada czujnie głąb korytarza. Jej blada cera i zaspane oczy hipnotyzują mnie. Jest nieodgadniona w swoich zachowaniach, inna, niebezpieczna. Wreszcie spogląda na mnie. Sprawia, że muszę wziąć głęboki wdech. Koi mnie swoim spojrzeniem. Czuje się pewniej.

-Chyba znaleźliśmy tajemniczy głos.- mówi, a do mnie docierają wszystkie fakty. Oszołomienie ustępuje, a umysł znów się otwiera. Zaczynam rozumieć. To ja jestem powodem, dla którego tylu z nas umarło. To przeze mnie tyle tutaj jesteśmy. Ktokolwiek się nami bawił, bawił się przeze mnie. Bawił się mną. Oni byli tylko niewygodnym tłem.

''Spodziewałam się innego składu.''

Miałem zostać sam. To wszystko to ogromna pułapka. To nie misja. To moja egzekucja.



Uprzedzając: JA WIEM, że długość rozdziału jest komicznie śmieszna, ale jest to taki przecinek między historią, a finałem. Musiałam dodać ten rozdział, który miał być ubogi w informacje, jak również miał ZAZNACZYĆ coś, co mogło już zostać zapomniane. Ogólnie to jest koniec 2cz. SERUM. Finałowy rozdział dodam prawdopodobnie na dniach- nie deklaruje się kiedy, bo będzie to bardzo długi rozdział. Bardzo, bardzo dziwny rozdział i chce się nad nim skupić 6x mocniej niż nad każdym poprzednim. Dlategowoż już wkrótce pojawi się mega zakończenie, wyjaśniające kwestie zapomniane:

-Serum i jego działanie.

-Obcy ścigający Mavis.

-Relacja Colton-Mavis.

-Klony.

-Logan i co się z nim serio stało.

-Maisha i jej dziwne zachowanie.

-Zamaskowana postać.

-O co w sumie chodzi Adlerowi,

ORAZ

-Czy Lenvie donosi ciążę XDDDD

POZDRAWIAM I ZAPRASZAM!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top