2B/23
Obraz powraca i znika, jak przerwany film. Słyszę stłumione głosy i wyraźne zdania. Wszystko przeplata się między sobą i marze wzajemnie. Ktoś mnie niesie, biegniemy w nieznane. Czuje ulgę, że nie muszę orientować się gdzie.
-Jesteśmy blisko wyjścia. Ściany po tej stronie robią się coraz jaśniejsze. To wskazówka.
-Jesteś pewien?
-Popatrz w górę. Lampy.- staram się skoncentrować, dostrzec i zrozumieć to, o czym mówią, ale nie potrafię zobaczyć niczego.
-Tutaj! To dobre miejsce.- moje ciało łagodnie opada i styka się z lodowatym podłożem labiryntu. Czuje, jak ktoś dotyka mnie, ale nie potrafię dokładnie zlokalizować gdzie. Jestem na wpół przytomna. Otwieram oczy i widzę twarz Gregora. Widzę, że się waha.
-Co się dzie...- nim zdążę zapytać, mężczyzna gwałtownie prostuje moją nogę. Wydaje mi się, że ją wyrwał. Krzyczę głośno pogrążona w niewyobrażalnym bólu. Krew. Czuje krew. Rozbudzam się i znów tracę przytomność na ułamek sekundy. Gdzieś obok słyszę wycie Holdena. Jesteśmy na torturach. Ja i on. Oni chcą nas skrzywdzić!
-Wykrwawi się!
-Potrzebuje czegoś do ustabilizowania tej nogi!
-Jak co?- Jestem zawieszona między dwoma wymiarami nie mogąc znaleźć się tak naprawdę w żadnym . Po moich policzkach płyną słone łzy. Mamroczę. Czuje uderzenia gorąca i łamiące zimno. To rażące światło nade mną. Dyskomfort.
-Mamo...- mówię cicho, sama do siebie, krztusząc się własną śliną. Wydaje mi się, że przez jasny blask lamp, coś się przebija. Wpatruje się w ciemny punkt.
-Greg, co teraz?!- krzyki gdzieś za mną, jakby w szpitalu, stanowią chaotyczne tło. To wszystko budzi wspomnienia. Złe wspomnienia.
-Nick podaj to!- wśród całego zamieszania, tylko to zwraca na siebie moją uwagę. Jest wysoko nad nami, jak mroczny anioł. Nie widzę nic, oprócz czarnego obrysu.
-Nie powinnaś była brać w tym wszystkim udziału, Mavis. Powinnaś zostać z Anyą.- ktoś kołysze moim ciałem. Przez to nie potrafię skupić się na obcej sylwetce. Ona się nie porusza. Nie ucieka. Może to tylko halucynacje. Może straciłam już zbyt dużo krwi.
-Tam...- wyciągam rękę wysoko w górę. Jest taka ciężka. Mam wrażenie, że gdyby runęła na mnie bezwładnie, zmiażdżyłaby mi twarz. Zamykam zmęczone oczy i otwieram je ponownie. Moi towarzysze, rzeczywiście patrzą w kierunku, jaki wskazałam, ale tam już nikogo nie ma. Ściany labiryntu są gołe. Nikt nie stał na górze. Nikt nas nie obserwował. Jesteśmy tu sami. Sami już tak długo.
***
Wpadam na chłodną ścianę. Moje ręce plątają się w ostrych zaroślach, które błyskawicznie się zagęszczają. Nie mam za dużo czasu. Zaraz mnie znajdą, zaraz mnie rozszarpią. Nerwowo próbuje wyrwać rękę z śmiertelnej pułapki. W głowie mam tak wiele myśli. W którą stronę teraz biec. Zgubiłam się. Już dawno utonęłam w natłoku wydarzeń. Którym korytarzem biec teraz? Który doprowadzi mnie do celu? Jest ich tak wiele. Tak wiele wygląda obiecująco. Słyszę kroki. Są blisko. Jeżeli mnie tu znajdą, już po mnie. Nic mnie nie uratuje. Gdzie są wszyscy? Już pamiętam. Rozdzieliliśmy się. Już ich ze mną nie ma. Jeden po drugim wbiegali w inne, odmienne drogi tego piekła. Ja biegłam cały czas prosto. Teraz zostałam sama. Słyszę głośne sapanie. Jest w nim mnóstwo pożądania. Jest już obok. Nie chce się odwracać, nie chce patrzeć w oczy. To najgorsze, co mogłabym zrobić przed końcem. Przestaje sapać, jęczeć. Biorę głęboki wdech i zaciskam mocno oczy. Próbuje uspokoić bicie serca. Nasłuchuje. Zapominam o celu, o tym skąd jestem. Tak wiele rzeczy już nie istnieje w mojej pamięci. Zatrzymał się. Nie idzie w moją stronę, jeszcze. Patrzy na mnie. Wiem nawet jak. W jego oczach figuruje głód. Tak długo czekał. Tak długo podążał moim śladem. Dręczy mnie. Po moich plecach biegnie mroźny dreszcz. Zamykam oczy. Zaciskam je mocno. Jak mogłam go zbagatelizować? Zapomnieć, że też jest. Przywieram do ściany, która schwytała mnie. Milknę. Modlę się, że mnie ominie, że nie zauważy. Nie ma na to cienia szansy, jednak wydaje mi się to prawdopodobną opcją. I tak nie mogę uciekać. Gdzie? Czy nie byłam ranna? Tego też nie pamiętam. Słyszę jak szybko się porusza, jak głośno uderza swoimi kończynami o zimną ziemię. Spinam każdy mięsień mojego ciała. Runął na mnie gwałtownie. Tęsknie. Czuje nagłe uderzenie. Coś przywiera do mnie. Głośno sapie mi do uszu. Jego ręce oplatają mnie, niczym macki. Czego się bałam? Ogarnia mnie ulga, a całe napięcie rozchodzi się w głośnych sapnięciach. Ciało oblewa niesamowite ciepło. Krew pulsuje mi w żyłach chcąc wydostać się na zewnątrz. Otwieram szeroko oczy, gdy ogromne dłonie zaczynają błądzić po moich łopatkach, ramionach, talii. Odwracam się, a pnącza posłusznie puszczają, wcześniej spętane, dłonie. Dostrzegam jego niebieskie oczy. Jego mroźny wzrok. Te ciemne włosy, lekko poplątane. Ten uśmiech, delikatny, subtelny. Rzadko się uśmiechał. Nie mogę uwierzyć własnym oczom. Jego ruchy są szybkie, silne. Przyciska mnie do siebie. Tylko dłoń w sposób powolny i nad wyraz delikatny styka się z moim mokrym policzkiem. Mowa jego ciała zdradza, że też jest spięty. Tęskniłam. Czuję tę tęsknotę w każdej drobince mojego ciała. Pulsuję. Upewniam się, że to prawda. Skąd mógł się tu wziąć. Czemu pojawia się w miejscach, w których nie ma prawa być?
-Logan?
-Zapomniałaś o mnie prawda?- chce zaprotestować, wytłumaczyć się. Dlaczego on? Dlaczego teraz? Otwieram usta, ale jego ciało zaczyna znikać. Szybko, gwałtownie. Zaczyna rozpływać się jak figura z piasku. Wszystko ginie w ten sam sposób. Po chwili zostaje sama- w nicości. To stało się zbyt szybko. Zawsze jest za szybko.
***
Biorę głęboki wdech. Zupełnie tak, jakbym właśnie wynurzyła się spod wody. Moje wspomnienia to strzępki, elementy , wspólnie zmiksowane epizody, które razem nie mają żadnego sensu.
-Szybciej, tędy!- przytomnieje. Otwieram szeroko oczy, a mgła powoli zaczyna znikać. Pierwsze, co dostrzegam to ciemna twarz Grega, jego zmęczone oczy, które pałają strachem. Potem dochodzi do mnie reszta. Uciekamy. Uciekamy przed czarną mazią, która zalewa cały korytarz, centymetr po centymetrze. To jednak nie wszystko. Z brudnej cieczy wyłaniają się ciemne kształty, istoty, które łypią na nas mrocznymi oczyma i warczą obnażając równie czarne kły.
-Co się dzieje?!- pytam dalej otumaniona. Czy to kolejny sen? Czy to rzeczywistość? Jak mam ocenić?
-Gdzie Logan?- pytam, lecz nikt mi nie odpowiada. Obruszam się, ale silne ramiona Gregora nie pozwalają mi się oswobodzić. Czuje ostry ból w prawej nodze. Dostrzegam, że jest całkowicie unieruchomiona i grubo zabandażowana. Złamałam nogę, ale gdzie? W której rzeczywistości?
-Gregor tędy!- Lenvie wskazuje na jeden z bocznych korytarz, gdzie bez zastanowienia skręcamy. Oglądam się przez ramię olbrzyma i z przerażeniem mierzę odległość między niezidentyfikowanym zagrożeniem, a biegnącym na samym końcu Holdenem. Czy to psy? Czy to te bestie? Serce wali mi bezlitośnie, nadłamując żebra. Czarne wilki zaczynają wyskakiwać z syczącej mazi. Pokazują się w całej okazałości. Są średniej postury, nie tak wielkie, jak te z wcześniej. Boję się. Nie jestem w stanie sama się obronić. Nikt nie będzie w stanie tego zrobić. Holden zaczyna nas wyprzedzać. Widzę ile trudu wkłada w zrównanie się z nami. Jest o wiele szybszy niż Gregor, jednak coś jest z nim nie tak. Widzę jego zabandażowaną rękę. Złamał ramię. Pamiętam. Tylko gdzie to było? W tyle grupy pozostajemy już tylko my. Przed nami rozciąga się dziwnie inny tunel. To nie jest już labirynt. To coś zupełnie innego. To korytarz. Kończy się gdzieś daleko przed nami. Gdzie nas zaprowadzi? Ile jeszcze musimy uciekać? Czy zdołamy uciec? Niespodziewanie Gregor się wywraca, a ja zostaje wyrzucona kilka metrów w przód. Uderzam z impetem o białe płytki, które okryte są grubą warstwą kurzu i pyłu. Kręci mi się w głowie. Nikt nie zwrócił na to uwagi. Dalej biegną gdzieś przed siebie.
-Gregor!- wydaje z siebie desperacki okrzyk, gdy dochodzi do mnie, że powodem upadku mojego przyjaciela, był atak jednej z tych bestii. Dwa czarne wilki zaczynają rozszarpywać nogę mężczyzny, a ten szamocząc się próbuje dostać karabinu, który leży między mną, a nim. Nie mogę drgnąć. Próbuje się czołgać. Wszystko tak bardzo boli. Wyciągam swój pistolet, próbuje wycelować, ale obraz jest tak bardzo zamazany. Co jeżeli trafię Grega? Nie ma na to czasu. Oddaje strzał. Nie trafiam, ale zwracam uwagę ogromnej bestii, która powolnym krokiem kieruje się prosto na moje bezwładne ciało. Przełykam ślinę. Przez głowę przelatuje mi milion scenariuszy. Już czuje ból, choć jeszcze mi go nie zadano. Moje myśli rozrywa dźwięk wystrzału. Obracam się. Trzeźwieje natychmiast. Wygląda, jak anioł. Stoi tam, przed nimi wszystkimi, w blasku.
-Richard!- szepczę w uldze widząc sylwetkę Adlera. Mężczyzna oddaje kolejny strzał i następny uwalniając Gregora z opresji. To musi być sen. To kolejna alternatywna rzeczywistość, która tak naprawdę nie istnieje. Zza pleców generała wychyla się on. Biegnie, ale z każdym metrem coraz wolniej. To jego tempo zwalnia, czy moje? Uśmiecham się sama do siebie, widząc jego zmartwioną twarz. Mówi coś, ale nie zwracam uwagi, co. Może nie słyszę, może nie chce słyszeć. Podnosi mnie i całuje w czoło. Jego oczy wyrażają czystą troskę. Zaczyna uciekać. Nareszcie.
-Colton... to na pewno ty?- mamroczę, ale jestem pewna, że nie zrozumiał. Pewnie nawet mnie nie słyszał.
-Jej noga!- słyszę okrzyki przerażenia i widz różne kolory. Czerwony, blond, brąz, czerń. Ich czupryny marzą się mi przed oczami. Słabnę i trzeźwieje i tak w kółko.
-Colton zabierz ich do wyjścia!
-Jazda!- zamykam oczy. Nie chce już tego widzieć. Chce żeby było po wszystkim. Chce choć raz obudzić się, gdy to wszystko minie.
-Fred! Kod, szybko!- otwieram oczy. Ich twarze, tak dobrze mi znane, a jednak wydają się inne.
-Gdzie Maisha?- pytam pijackim głosem. Nikt mi nie odpowiada. Widzę, że nie ma wszystkich. Nie umiem jeszcze ocenić tego na pewno, ale nie ma tylu, ilu weszło między mury tego piekła.
-Już koniec, Mav.- jego głos brzmi, jak słodka kołysanka. Próbuje mnie uspokoić, uśpić.- Już wszystko dobrze. - kładzie mnie na ziemi. Opieram się plecami o zimny słup. Zaczynam drżeć.
-Dajcie jej coś do okrycia!
-Holden wszystko w porządku?- słyszę ich. Nie umiem ocenić, kto mówi. Mogę jedynie szacować. Cała moja uwaga skupia się na dalej otwartym wejściu, w którym stoi Vee i Fred. Czekają. Ja również czekam.
-Na mój znak zaczniesz zamykać.- Czekam na jej znak. Ja i Fred. Obydwoje czekamy na jej znak.
-Trzy...- widzę czarne cienie, które wirują po nowym otoczeniu, innym niż to w labiryncie. Nie mogę uwierzyć, że już w nim nie jestem. Znaleźliśmy wyjście. Jesteśmy poza tym piekłem.
-Dwa...- jesteśmy razem! Colton tu jest, Lenvie, Holden, Rich! Wszyscy jesteśmy razem. Gdzie jest Maisha?
-Jeden...- widzę opadającą rękę Vee. Dźwięk alarmu i szuranie opadającej metalowej klapy, pod którą zmieściły by się konie z powozem. Venus przechodzi do środka, powolnie, jakby właśnie kogoś zamordowała. Wszyscy wyczekujemy.
-Co jeżeli ich znowu zatrzymały?- pyta przerażona Lenvie. Holden przykłada jej palec do ust, w geście uciszenia. Cały zamęt, cały szum ustąpił wyczekiwaniu. Milczącej ciszy, która łamie nas wszystkich. Zbliżające się kroki nagle materializują się w dwie przeciskające pod metalową klapą postacie. Wraz z Adlerem i Gregiem do wnętrza wpada trochę czarnej, syczącej mazi.
-Dzięki Bogu...- wzdycha głęboko Kaya i podchodzi do generała i rannego Gregora. Obydwaj mężczyźni są czerwoni. Zmęczenie, czy krew. Nie potrafię ocenić.
-Maisha?!- Vee wzywa moją siostrę, ale jest w tym wezwaniu coś dziwnego. Nuta, którą wyłapuje od razu.
-Mavis... Myślałem, że już cie nigdy nie zobaczę. Myślałem, że to koniec...- ściska mnie, a ja jedynie mogę zdobyć się na subtelny uśmiech. Nie jestem w stanie podnieść nawet rąk w górę. Adrenalina ustępuje. Od dawna nie czułam się tak bezpieczna, jak teraz. Wreszcie dostrzegam Maishe. Nie rozumiem czego jej sylwetka wydaje mi się dziwnie obca, nie taka, jak ją zapamiętałam. Coś mi nie pasuje. Być może to zmęczenie.
-Maisha?- pytam cicho, jakby sama siebie. Tego wszystkiego jest zbyt dużo. Za dużo naraz.
-To ja, Colton, skarbie. Jesteś zmęczona.- patrzę w jego oczy, ale nie widzę ich całkowicie. Szukam jej. Coś jest nie tak. Muszę ją znaleźć. Czuje, jak jego usta przywierają do moich. Niespodziewanie. Odrywa je szybko. To nie był pocałunek. To był cmok. Widzę jego szczęśliwe oczy, szukam jej wśród tych wszystkich ludzi, finalnie dostrzegam tylko dwa spojrzenia. Obydwa tak samo rozczarowane.
-Nickolas, Venus, potrzebuje waszej pomocy!- obydwa sprawiają, że czuje się jeszcze gorzej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top