2B/21


Minęły dwie doby, choć ja czuje, że spędziliśmy tutaj całą wieczność. Wojna już dawno się odbyła, bez naszej wiedzy. Wszystkie wydarzenia przeszłości wydają się być zamazanym snem. Zegarki są oszustwem, jak każda rzecz spotkana w tym piekielnym labiryncie. Idziemy w mroku tych samych, niezmiennie szarych ścian. Towarzyszy nam cisza, przerywana co jakiś czas kaszlem Rose. Korytarz się rozszerza, a ściany nie są już tak szare. Wytężam wszystkie swoje zmysły. Dokładnie rozglądam się po białych ścianach morderczego pola, w które obręcz właśnie weszliśmy. Wyciągam broń i podobnie, jak reszta, mierze w pustkę oczekując najgorszego.

-Nieaktywne.- kwituje Kaya zbliżając się do centrum przestrzeni i wielkiej kałuży krwi.

-Jeff...- kwituje Nickolas patrząc na zawieszone wysoko zwłoki naszego kompana. Zasłaniam się dłonią, rażona ostrym światłem lamp. Serce mi się zaciska, gdy rozpoznaje rosłego chłopaka, teraz wyciśniętego z wszelkiego wigoru. Bez zastanowienia Kaya strzela w stronę ciała, które po sekundzie spada i uderza z impetem o twarde podłoże. Trzask kości, chlupot bryzgającej krwi i sam widok martwego przyjaciela są dla mnie wstrząsające.

-Jest świeże. Musieli tędy przechodzić chwile temu. -podsumowuje ciemnowłosa rosjanka, odchylając się od zwłok. Wyciąga ze swojego plecaka białą chustę, której użyłaby w przypadku złamania i nakłada materiał na siną twarz Jeffa. Wydaje mi się, że coś szepcze w stronę zmarłego. Jego twarz, gdy zakryta, sprawia wrażenie wreszcie spokojnej. -Jak się pośpieszymy to ich złapiemy.- mówi wstając. Patrzy na nas pustym wzrokiem. Od tamtego dnia mam wrażenie, że część niej umarła w tym dymie, razem z Alexem. 

-Tylko którędy?- pyta Nick rozglądając się po trzech identycznych odnogach labiryntu. Znów rozlega się dźwięk dławiącego kaszlu Rose. Mimo, że odgłos ten towarzyszy nam już spory okres czasu, wszyscy podskakujemy przerażeni.

-Zwabi je.- mówię cicho, jakby sama do siebie. Nie chce by słyszała moje słowa, by czuła się ciężarem, jednak nie umiem tego zatrzymać w sobie.

-Nie tylko ona. Ciało jest świeże. Ma może dwie godziny. Za chwile te wszystkie kreatury się tutaj zbiegną na wielkie ucztowanie. Dziwne, że jeszcze tego nie zrobiły. Jej kaszel je tylko nawiguje.- Kaya wzdycha ciężko. Patrzy w mrok korytarzy. Nie ma już osoby, która by nam powiedziała, gdzie należy się udać. Bez niego, nawet własne decyzje brzmią tak niepewnie, że nikt ich nie wypowiada.

-Ruszajmy. Obojętnie gdzie, byle jak najdalej.- podsumowuje Nickolas. Pochodzi do kaszlącej Rose, która wygląda coraz słabiej i gorzej. Odwracam się wraz z Kayą w stronę pierwszego tunelu. Jakie są szansę, że ich dogonimy, zanim wszyscy umrą, jak Jeff, jak Alex? Jakie są szanse, że ich w ogóle znajdziemy? -Rose?- odwracam się na dźwięk zaniepokojonego głosu Nickolasa. Pierwsze, co rzuca się mi w oczy to właśnie Forbes, umazana własną krwią, której chwile temu na sobie nie miała. Dziewczyna osuwa się i finalnie upada. Krew i ten kaszel, bolesny kaszel. Zaczynam powoli rozumieć, przypominać sobie. Mija mnie Kaya. Przerażona i osłabiona doskakuje przyjaciółki i klepie ciemnoskórą po plecach.

-Ona kaszle krwią.- w oczach chłopaka widać strach, zaniepokojenie, bezsilność i niewiedzę.

-Widzę Nickolas!- dziewczyna syczy wrogo w odpowiedzi.- Rosie co się dzieje? Powiedz mi, co cie boli.

-Wszystko.- odpowiadam na pytanie Kayi. Jej mroczne oczy unoszą się w górę i spotykają z moimi. Dziewczyna patrzy na mnie z lękiem. Po raz pierwszy widzę w niej tę delikatność, strach, bezsilność.- Nie mogłam tego skojarzyć...

-Co jej jest?!- warczy roszczeniowo Kaya, a cała uprzednia bezsilność pryska.

-Te zacięcia na jej rękach są powodem kaszlu.- tłumaczę.- Myślałam, że to blizny, przecież teraz wielu z nas takie ma. Niestety, to bimak. Bez antidotum nie przeżyje, zwłaszcza że jest już w fazie paraliżu.- tłumaczę przypominając sobie stan Lenvie.

-Jakie antidotum?!- Kaya wstaje i szarżuje na mnie, jakbym to ja była winna stanu dziewczyny.

-Nie wiem.- tłumaczę odpychając napierającą towarzyszkę.- Anya wie i zapewne Maisha też.  

-Czyli co mamy zrobić?- pyta Nick podtrzymując chorą, która wymiotuje krwistą cieczą.

-W tej chwili? Bez Maishy i Anyi?- boję się powiedzieć to, co uważam za jedyne, słuszne rozwiązanie. Jednak jestem tak zmęczona i tak przerażona, że nie kontroluje już swoich słów.- W tej chwili możemy jej tylko ukrócić cierpień.- Wzrok Kayi mówi sam za siebie. Wydaje mi się, że dziewczyna zaraz rozerwie mi gardło, bym nigdy więcej nie wypowiedziała równie głupich słów. Mimo wszystko, cóż innego możemy zrobić? Czas ucieka, nie mamy medyka, a nawet gdybyśmy trafili na Maishe, czy będzie miała właśnie to antidotum?

-Jesteś nienormalna!- syczy wściekle Kaya.

-Co innego mamy zrobić?

-Gdyby chodziło o twoją siostrę przestrzeliłabyś mi czaszkę za takie stwierdzenie. Jesteś egoistką, rozpieszczoną księżniczką...

-Kaya!- krzyki dziewczyny przerywa surowo Nickolas.- Wydaje mi się, że to miejsce przyprawia nas wszystkich o obłęd. Mówimy słowa, których nie mamy na myśli.- chłopak dokładnie akcentuje ostatnie zdanie patrząc po nas czujnie. Po naszej dwójce.

-Zróbcie to.- milkniemy, jak zmarli zamknięci w grobowcach, na słodki dźwięk, zdławionego głosu Rose.

-Rosie co ty mówisz?- Kaya znów staje się potulną owieczką. Doskakuje swojej przyjaciółki i głaszcząc jej ubarwioną krwią dłoń, łka.- Wyjdziesz z tego przecież.- Rose nie jest już w stanie odpowiadać. Kaszle głośno, dławi się krwią, nie jest w stanie się poruszać, mówić, bronić. Nie dożyje następnej godziny. To już finał jej męki, której nikt nie zauważył na czas.

-Rose!- Nick również chwyta ciemną dłoń, otoczoną szkarłatnym nalotem. Podchodzę i kucam na wprost dziewczyny, która żegna się z przyjaciółmi. Oni nie akceptują tego, co nieuchronnie nadchodzi. W moich oczach znów gromadzi się słona ciecz, od której mam już wyparzone policzki. 

-Zr...ehbcie tho..- błaga swoim smutnym spojrzeniem o spokój, którego Kaya stanowczo jej odmawia. Zapada cisza. Nie słychać nawet łkania Lyadovej.

-Kay...- zaczynam kładąc spokojnie dłoń na ramieniu dziewczyny. Jej głowa jest schowana w toni ciemnych włosów.- Nazywasz mnie egoistką. Całkowicie rozumiem, co teraz czujesz. Pomyśl, że też straciłam wiele osób, które kochałam.- wzdycham.- To ty będziesz egoistką, jeżeli każesz jej się męczyć, wyłącznie ze względu na siebie.- w polu zapada cisza, cały labirynt milknie, a może po prostu my nie zwracamy uwagi na otaczający nas hałas. Czekam na jej odpowiedź. Oczekuje jej zrozumienia. Oczekuje, że podejmie słuszną decyzję.

-Najpierw Alex, teraz ty... Nie dam rady bez ciebie, Rose.- jej głos to cichy szum, który tak naprawdę nigdy nie miał być zmaterializowany. To miała być jej myśl, którą chcąc, nie chcąc podzieliła się ze światem. Podnoszę wzrok na zdruzgotanego Nickolasa, który wpatruje się ze smutkiem w Kaye. Jego oczy błyszczą swoim turkusem, jak to zwykle, lecz teraz wygląda na zagubionego chłopca, nie na cwaniaka, za jakiego się ma. Czuje potrzebę przytulenia go. Znalezienia się w jego ciepłych ramionach. Czuje potrzebę, by powiedział mi, że to już prawie koniec, że już wkrótce będę bezpieczna. To błędne koło za chwilę się rozleci, a ja będę wolna.

-Idźcie, dogonię was.- nakazuje Kaya, dalej nie podnosząc głowy w górę. Wydaje mi się, że jej słowa to imitacja tego, co oczekuje usłyszeć, pojawiająca się tylko w moim umyśle. Mina Nickolasa zaprzecza temu. Czekamy chwile dla pewności. Pierwszy wstaje Nick. Blondyn wyciąga do mnie dłoń, którą chwytam. Podnosi mnie, w górę i jeszcze na chwile przystaje. Patrzę w smutne oczy Rose. Z jej ust wypływa krew, już nie tak obficie, jak poprzednio, ale dalej widocznie. Znów daje upust emocjom i zaczynam płakać. Jej usta wykrzywiają się w smutnym uśmiechu. Nie mogę na to dalej patrzeć. Odwracam się i ruszam gdzie bądź. W ślad za mną idzie Nickolas. Celowo wchodzę w krew Jeffa, by zostawić ślad. By Kaya wiedziała, w którym korytarzu czekamy. Być może ktoś zjawi się tu po nas. Być może nas znajdzie. Idę szybkim krokiem łkając coraz głośniej. To miejsce doprowadzi do mojej śmierci, albo obłędu. Jaki jest sens? Skręcam i skręcam, coraz głębiej i dalej. Uciekam, by zostać sama. 

-Mav...- jego głos to szept. Chwyta mnie za rękę i przyciąga do siebie bez słowa. Wpadam w jego ciepłe ramiona. Szarpię się. To nie protest. To wizualizacja wszystkich moich uczuć. Bije chłopaka bo klatce piersiowej. Syczę i jęczę z bezsilności, żalu i smutku. Zalewam się falą łez. 

-Już. Jest dobrze.- jego ciepły oddech uderza o czubek mojej głowy. Wydaje mi się, że składa na niej drobny pocałunek. Podnoszę ręce i zaciskam je na jego mundurze, przyciągając go bliżej. Chce się w nim zamknąć, jak w trumnie. Jest nas coraz mniej. Ten labirynt to jedna wielka wyliczanka. Kto jest następny?

-Co się teraz stanie?- pytam jak mała dziewczynka, choć dobrze wiem, co nadejdzie. Nasze szanse z dnia na dzień spadają coraz gwałtowniej. Woda i pożywienie są już praktycznie wspomnieniem. Labirynt wydaje się nie mieć końca. Zapominam po co tu jestem, z kim tu jestem, kim jestem. Wszystko się pląta i na siebie nachodzi. W głowie mam pustkę, jakby amnezję.

-Wyjdziemy stąd.- chłopak głaszcze moje plecy.- Wyjdziemy stąd Mavis.- po tych słowach mroczne ściany obiega dźwięk wystrzału. Napinam mięśnie, wytrzeszczam oczy. Moje serce bije gwałtowniej. Zamieram w bezruchu, wtulona w ciepłe ramiona Nickolasa, zagubiona w mroku, tych samych szarych ścian. Dźwięk słabnie, lecz nie ustępuje miejsca ciszy. Dalej dudni, gdzieś z tyłu mojej głowy. Zaczynam ponownie słyszeć te same, nieustanne krzyki moich towarzyszy, ryki bestii, szum ścian i własny lęk.

-Nigdy stąd nie wyjdziemy...



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top