2B/16


Podchodzę do niego niepewnym krokiem. Znam go na wylot, a jednak czuje się mu obca. Mam na sobie suknie. Kremową, zwiewną, zbyt zwiewną. On jest ubrany, jak zawsze. Czarny podkoszulek, dżinsy z dziurami, tak dużymi, że spodnie przestają być spodniami. Ogromne kalosze. Ma potargane włosy. Wiatr delikatnie kołysze jego ciałem, jakby był kartką papieru. Staje kilka centymetrów przed nim. Jesteśmy w głębi lasu. Wydaje mi się, że zaraz zza zakrętu wybiegnie Aspen, że zawoła nas Ben. Nic takiego nie ma jednak miejsca. Patrzę na niego i analizuję każdy zakręt jego twarzy. Milczymy. Uśmiecha się do mnie. Tak go zapamiętałam. Uśmiechał się. 

-Nie poczekałaś.- mówi wreszcie, a jego głos niesie się echem po lesie. Przerażona otwieram szerzej oczy i ...


Budzę się, gdy do moich uszu dochodzi krzyk. Wydaje się, jakby jego źródło znajdowało się w mojej głowie, ale wiem, że tak nie jest. Mina leżącej naprzeciw mnie Kayi utwierdza mnie w przekonaniu, że ktoś na prawdę wrzeszczał. Rozglądam się. Siedzimy w ciasnym, ciemnym korytarzu labiryntu, nie wiedząc, co dalej? Podłoże usłane jest prochem, ziemią, obumarłą roślinnością, która pnie się bardziej żywo w stronę ścian. Uciekłyśmy. Oddaliłyśmy się od tego straszliwego dźwięku, choć było to trudne. Jedyne, co w pewnej chwili miałam w głowie to ten straszny pisk. Wraz opuszczeniem pola ucichł, przynosząc nam ogromną ulgę. Kaya niestety ma uszkodzony słuch w lewym uchu. Dziewczyna słyszy, ale mówi, że o wiele gorzej. Mnie napadały tylko ostre bóle głowy. To chyba pierwszy moment, gdy ich nie odczuwam.

-Muszą być łączenia między tunelami.- mówi podnosząca się do pionu dziewczyna. Słyszę w jej głosie namiastki rosyjskiego akcentu. Jest, jak zawsze zła. Nie wiem już, czy na mnie, czy na siebie samą. Pogorszenie słuchu nie wpłynęło nijak na jej zachowanie. Zignorowała ten fakt.  Dla mnie byłoby to bardzo emocjonujące przeżycie. Dla niej, to tylko słuch. Dziewczyna wstaje, przeciąga się i chwyta swój plecak.

-Chodź.- mówi krótko i rusza w głąb labiryntu, nie patrząc, czy faktycznie za nią idę. Bez słowa podnoszę się i odczuwam nawrót bólów głowy. Otoczenie zaczyna wirować, by po chwili znów się ustabilizować. Podtrzymuje się, opierając rękę o ścianę. Ta zostawia mi na śródręczu żółtawy nalot. Z obrzydzeniem wycieram dłoń w spodnie. Idę za nią, jak posłuszne szczenię. Teraz ona dowodzi. Ja nigdy nie nadawałam się na lidera. Korytarz jest niezmiennie taki sam. Wysokie ściany, wykonane z czarnego kamienia, obrośniętego dziwnymi pnączami, osaczają nas i gniotą. Kaya nie mówi wiele. Jest cicho, do czasu. Znów korytarzami biegnie odgłos, tym razem dwóch, krzyków. Męski i żeński. Nie dobiegają one jednak z tej samej strony, a między ich wychwyceniem, odczuwam lekkie opóźnienie. 

-Co się tam dzieje?- pytam retorycznie. Dalej idziemy tak, jak nas prowadzi labirynt. Kaya wydaje się nawet nie słyszeć moich słów. Mija może pięć, może dziesięć minut cichego marszu i dochodzimy do rozwidlenia. Trzy korytarze. Jeden na prawo, jeden środkowy i jeden na lewo.

-Którędy?- pytam, gdy dziewczyna zatrzymuje się i nic nie mówiąc zamiera w bezruchu.

-Cii!- Kaya podnosi dłoń do góry chcąc mnie uciszyć i wydaje się czegoś nasłuchiwać. Jednak czego? Labirynt milczy. Jeżeli, ja niczego nie słyszę, jak ona może?

-Kaya?- zaczynam się niecierpliwić. Stoimy tak chwilę. Musimy ruszać.

-Zamilcz. Nie mam ochoty z tobą rozmawiać. Sama podejmij decyzje i wybierz sobie drogę.- Dziewczyna odwraca się do mnie, a w jej oczach tańczą wściekłe ogniki. Przez chwilę nie wiem, co powiedzieć. Stoję osłupiała i przyglądam się wściekłej twarzy czarnowłosej.  Czuje, jak krew napływa mi do głowy. Chce się kłócić, ale co mi to da? Po prostu pójdę swoją drogą. Już mam wykonać krok, gdy coś mnie zatrzymuje. Coś? Moja niesamodzielność. 

-Po co mnie uratowałaś, skoro nie chcesz mnie słuchać?- odwracam się do niej i pytam z wyrzutem.

-Nie uratowałam cie dla siebie, tylko dla misji. W dodatku, dlaczego mam cie słuchać? Bo jesteś Panną Brice? Daj spokój.

-Mógł to zrobić ktokolwiek inny.

-Co?

-Uratować mnie?- na te słowa dziewczyna parska ciężko i zanosi się śmiechem, który kontrastuje z mrocznymi krzykami labiryntu.

-Kto miałby cie uratować? Vee pognała jak poparzona, by uratować własny tyłek. Gregor zajął się szlachetnie bardziej potrzebującą tego Lenvie, a Holden w wyborze między tobą, a nią, zgadnij kogo by uratował? Nawet twoja słodka Maisha wolała uciekać, z paniką wymalowaną w tych niebieskich oczkach, niżeli uratować własną siostrę. Oto jakich masz przyjaciół. Dlatego musiałam zrobić to ja. Wszyscy tutaj dbają o własne tyłki. Biedny Adler nie wiedział, że labirynt się zamyka.- dziewczyna parska z rozbawieniem i irytacją.- Nikt z nich nie przeżyje.- mówi pochmurniejąc.- Nikt z nich nie był gotowy. Ani nie było czasu, ani przeszkolenia, ani nawet nie mamy odpowiedniej broni, a już o generałach nie wspomnę.- syczy znów bardziej poirytowana.- Oni chcieli nas zabić, Mavis. Teraz, tak jak widziałaś, nikt, absolutnie nikt, nie jest zainteresowany twoim życiem.- patrzę na nią sucho, to co mówi nie jest do końca prawdą. Mówi tak, bo to ona zawsze nie miała nikogo, kto by chciał ją  ratować. Komu zależałoby na niej.

-Nie masz racji.

-Przekonasz się już niebawem. Nie zależy mi na twojej wierze czy aprobacie. Nie muszę wcale nawet skończyć tej misji. Oni wszyscy nie zasługują, by żyć. Dlaczego miałabym ratować kogoś, kto nie zrobiłby tego samego dla mnie?- cisza. Ona już na mnie nie patrzy. Przygląda się korytarzom i stara się podjąć stosowną decyzję. Który zaprowadzi nas bezpiecznie do celu?- Wiesz dlaczego my? Najmłodsi, bez przeszkolenia, bez doświadczenia?- Milczę, czekam na jej odpowiedź, nieustannie obserwując, jak wzdycha, jak myśli, jak patrzy.

-Dupree wie, że to koniec. Bo to jest koniec. Trzyma prawdziwe wojsko do obrony Podziemia. Przecież oni doskonale wiedzą, gdzie się chowamy, a jeżeli nawet nie wiedzą, to się dowiedzą i to bardzo szybko. Zostawiamy wiele śladów. Jedenaście lat nikt, nie znalazł rozwiązania, a są z nami naprawdę bardzo wpływowi ludzie. Popatrz choćby na tę bazę. Tutaj znajdują się odpowiedzi! Szukają broni, albo antidotum przeciwko mutacji, by chociaż zrównać sobie ziemię, bo zauważ, że nawet ona jest przeciw nam. Jeżeli mamy problem z mutami, to jak mamy poradzić sobie, z Obcymi? Wszyscy robią wszystko na odwal się. To trwa zbyt długo. Powoli przestajemy się bać. Stajemy się robakami. Dlatego już nawet się nie maskujemy. Wybrał nas, bo jesteśmy najmłodsi, mamy jakieś doświadczenie bojowe, lub przeszkolenie, takie jak Fred, czy Rose, nie będzie mu szkoda żółtodziobów. Jak nam się uda, to dla niego zysk, a jak umrzemy to żadna strata. Zastanawia mnie jedno. Dlaczego wysłał z nami Adlera. Jest bardzo dobrym generałem. Ma duże doświadczenie i zdolności. Nie rozumiem, czemu oddał go na stracenie. - dziewczyna znów zaczyna dumać. 

-Może Adler jest zagrożeniem?- Mówię rozmyślając nad teoriami Kayi. Co jeżeli Adler jest złym człowiekiem, mimo swoich wszelkich zdolności? Co jeżeli Anya jednak miała rację co do niego, a ja znów się pomyliłam?

-Mógłby mu zagrozić, ale to by oznaczało, że Dupree jest bardzo złym człowiekiem.- Nie rozumiem. Jak Dupree może być zły? Skoro to Adler wszystkiemu zagraża? Zaraz, to tylko teorie. Nie mogę się w nich zapominać. Mam już zapytać, o co dokładnie chodzi Kayi, gdy do moich uszu dochodzi znów, bardzo bliski krzyk. Wydaje mi się, że to...

-Rose!- krzyczy Rosjanka i zrywa się do biegu. Niknie w zakręcie środkowego tunelu, niczym błyskawica na ciemnym, nocnym niebie, po rozbłysku. Biegnie gdzieś na oślep. Przyspieszam, a w mojej głowie pojawia się scenariusz, jak Kay wpada w pułapkę kolejnego pola. 

-Kaya!- próbuje ją zatrzymać, ale ta mnie ignoruje. Dobiegamy do jaśniejszego pomieszczenia. Względnie jaśniejszego, bo całe jest wymazane czarną, bulgoczącą cieczą, która dalej spływa z góry murów labiryntu. Zaczynam kaszleć, gdy do moich nozdrzy wślizguje się ciężki smród. 

-Kaya zawracajmy!- mówię i kładę dłoń na ramieniu wspólniczki. Ta jednak zrzuca ją z siebie i piorunuje mnie spojrzeniem, tak ostrym, że ogarnia mnie strach.

-Nie rozumiesz? Pułapka jest uaktywniona. Ktoś w nią wszedł. To była Rose!- z każdym słowem zdaje się sapać, coraz głośniej. Boli ją to. Nie spodziewałam się, że zależy jej na kimkolwiek w ten sposób, zwłaszcza po jej wcześniejszych słowach. Pochmurnieje. Czarna maź powoli odkrywa nam przejście, na przeciwko. Jest gęsta. Wpatruje się w niewielki otwór, taki sam, jak ten w którym stoimy. Dziwna substancja prawie całkiem spływa na obniżoną podłogę pola. Cofam się, gdy czarny bąbelek pęka i pryska na mnie, spalając nogawkę moich spodni. Przerażona piszczę cicho.

-Tędy chyba nie przejdziemy.

-No co ty, Sherlocku.- odpowiada mi znudzona Kay. Przyglądam się pokojowi, ktoś tu był, ale ewidentnie nie dowiemy się kto. 

-Popatrz!- mówię energiczniej, gdy moim oczom ukazują się dwie znajome sylwetki. Są właśnie w tym otworze naprzeciwko. 

-Alex?- krzyczę niepewnie, a gdy dostrzegam, że znajomy kształt zatrzymuje się, po czym odwraca i zbliża do wejścia pola, uśmiecham się.

-Mavis?

-Tak! Tak się cieszę, że cie widzę!

-Rose?- Kaya idzie w mój ślad i zaczyna nawoływać swoją pomocniczkę.

-Kaya!- odpowiada jej radosny głos czaroskórej. Widzę, jak w mgnieniu oka twarz Rosjanki się rozpromienia.

-Jesteście cali?- pyta troskliwie Alex. 

-Tak, a wy?- odpowiadam. Moje serce zaczyna wybijać radosne melodie. Inni żyją!

-Cali, Nickolas się trochę podpalił, ale nieznacznie.

-ZNACZNIE!- krzyczy znajomy mi głos. Uśmiecham się na jego dźwięk. Czuje, że jest mi lepiej. Raźniej. Głośniej. 

-Uważajcie na maź! Dacie radę się do nas dostać?- pyta Alex. Rozglądam się po polu, które po brzegi jest wypełnione gęstym mazidłem. Wiem, że wejście w jego głąb nie będzie przyjemne.

-Raczej nie!- odpowiadam.

-Oczywiście, że nie Sharpe! Jesteś durniem, czy co?- krzyczy, tłumiąc mój głos, Kaya.

-Jak zawsze słodka.- odpowiada nam ciche echo. Tego czanowłosa raczej już nie słyszy.- Musicie to obejść w takim razie. Tunele się łączą...

-Wiemy geniuszu. Widziałyśmy.- odpowiada znudzona Kaya. Po czym kieruje swój wzrok na mnie.- Chodź. Wydaje mi się, że prawy korytarz będzie się potem rozdwajał do ich tunelów. Łączą je pola. Musimy trzymać się potem lewych skrętów. Sharpe! Zaczekajcie na nas przy kolejnym łączeniu z polem. Postaramy się, jakoś z wami złapać. Krzyczcie, to nas nawiguje.- Ruszam z Kayą, a za sobą słyszę już tylko instrukcje i zapewnienia Alexa. Czuje ulgę. Żyją, tylko martwi mnie jedno i uświadamiam sobie to po czasie. Alex był po jednej stronie razem z Coltonem. Gdzie ten jest teraz? 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top