2B/1
Znajduje się w mleczno białej mgle. Otoczenie straciło krawędzi. Boję się zrobić krok, bo nie wiem dokąd ten mnie zaprowadzi. Tkwię spowita białym puchem. Zaczynam szybciej oddychać i próbuje się wydostać z nieprzyjemnej jasności. Ta jednak wdziera się w każdy zakamarek mojego ciała. Rozwiewa wszystko, co mogłam kiedykolwiek ukryć. Narzuca się mi.
-Mavis.- słyszę głos, gdzieś z tyłu mnie. Nawołuje on cicho i bez pośpiechu. Odwracam się powoli i dostrzegam sylwetkę, która na niewyraźnym, zlewającym się w jedność tle, odznacza się wyraziście. Przełykam ślinę. Robię krok w jej stronę. Jestem bardzo niepewna. Czuję, że chce mnie skrzywdzić.
-Mamo.- odpowiadam. Nie jestem zaskoczona jej obecnością. Przyglądam się jej tak, jakbym widziała ją codziennie. Stoi ubrana w biały kitel. Nosi okulary. Włosy, jak zawsze, zawiązane w kucyk. Ręce ma w kieszeniach. To mnie niepokoi. Jej wzrok tak samo łagodny, jak zawsze. Taki, jaki zapamiętałam.
-Dziecko.- zaczyna i głęboko wzdycha.- Co ty robisz?
-Sprzątam.- odpowiadam całkowicie pewna tego, co chce przekazać. Co sprzątam? Nie wiem. Wiem, że sprzątam. Szukam czegoś w śnieżnej cerze matki. Jakiejś niedoskonałości. Znaku? Skupiam się na tym tak bardzo, że nie dostrzegam pękającego otoczenia. Tak, pękającego. Na nieskazitelnej bieli, która hipnotyzująco wciąga w siebie, pojawiają się czarne rysy. Gdy na policzku kobiety również materializuje się pierwsza bruzda, symbolizująca pęknięcie, budzę się z transu. Niestety, jest już dawno za późno. Stoję na ostatniej szklanej płycie. Widzę, jak i ta powoli pęka. Otacza mnie bezkresna przepaść. Na jej dnie dostrzegam ogień. Ten sam, który pożerał Phoenix ostatniego dnia ziemi. Szukam rady, pomocy.Spoglądam nerwowo na matkę, która w tej chwili lewituje nad przepaścią, w poszarpanej todze, cała we krwi. Jej włosy są posklejane i przykurzone. Spojrzenie nie należy do niej. Należy do kogoś innego. Nie rozpoznaje go niestety.
-Sprzątam.- powtarzam, a szklane podłoże zaczyna się kruszyć.- Muszę to posprzątać!- krzyczę w nicość, bo tym właśnie jestem otoczona.
-Pamiętaj o tych, którzy byli zdrajcami. Oni zawsze nimi będą. Oni zawsze prowadzą do twojego upadku.- nie rozumiem ostatnich słów matki, mimo, że to do tej pory w nieokreślony sposób rozumiałam wszystko. Widzę w jej oczach kogoś innego i dopiero po tych słowach dochodzi do mnie kogo. To oczy Bena. Nie mogę jednak dłużej ich analizować. Szkło pęka coraz szybciej. Zaczynam kleić odpadające kawałki podłoża płacząc, gdyż nie mogę nadążyć. To, że w mojej ręce pojawiła się klejąca substancja jest czymś tak oczywistym. W szale krzyczę.
-HEJ!- w moje ramiona wbijają się ostre paznokcie. Podnoszę głowę. Wszystko wiruje, ale po kilku sekundach zaczynam rozpoznawać otoczenie. Siedzę przypięta do bocznej ściany transportera. Granatowa puszka w środku jest wypełniona po brzegi śpiącymi żołnierzami. Czuje ból w plecach. Siedzenia są niewygodne. Dość prymitywne i twarde. Jadę na misję. Na przedzie śpi Adler. Wszystko wydaję się stabilne i bezpieczne.
-Iss! Nie wbijaj jej tych pazurów za mocno!- nakazuje siedzący przede mną blondyn. Przenoszę wzrok z jego pogodnej twarzy na twarz nieco poirytowanej blondynki.
-Kopnęła mnie! Mam prawo oddać, AL.- odpowiada kąśliwie dziewczyna. Chłopak posyła jej tylko znaczące spojrzenie. Ta odwraca się do mnie najbardziej, jak może, plecami i układa się ponownie do snu, który jak przypuszczam, przerwałam. Zapada cisza.
-Zły sen?- pyta w końcu blondyn. Wiem kim jest. Jest drugim generałem. Najmłodszym. Prawą ręką Adlera. Ciężko byłoby go przegapić. Wysoki, umięśniony, przystojny i błyskotliwy. Słyszałam go nie raz. Widziałam nie dwa. Nigdy jednak nie rozmawiałam.
-Powiedzmy.- odpowiadam. Na mojej twarzy na pewno pojawia się grymas, gdyż dopiero teraz czuje ślady paznokci siedzącej obok mnie dziewczyny. Dotykam bolących punktów delikatnie, na co chłopak prycha.
-Isabella, patrz co narobiłaś!- mówi cicho. Dostrzegam, że raczej większość niż mniejszość towarzyszących mi w podróży głów jest spuszczona i śpi. Wszyscy są zmęczeni ciągłą podróżą. Jedziemy już dzień i trochę. Nie wiem dokładnie ile. Postoi nie było wiele. W zasadzie darowali nam tylko jeden.
-Przeżyje.- burka śpiąco Iss. Patrzę na dziewczynę lekko rozkojarzona, lekko zaspana. Nie mam jej za złe, że w tak brutalny sposób wyrwała mnie z tego okropnego snu. W zasadzie jestem wdzięczna. Znów przerzucam spojrzenie na siedzącego naprzeciw chłopaka. Uśmiecha się i lekko przygryza wargę. Zastygam, jak stara maszyna, na ten gest.
-Alexander...- zaczyna chłopak.
-Sharpe.- kończę i uśmiecham się lekko.
-Fanka?
-Powiedzmy. Najmłodszy generał.- chłopak na te słowa rumieni się delikatnie. Prawie niewidocznie, nieznacznie.
-Znasz już naszą drużynę?
-Ominęły mnie ostatnie treningi, więc niestety nie miałam okazji poznać jej do końca. Znam tylko najwyższych stopniem.
-Tyle ci wystarczy.-syczy Iss.
-Kaya? Rose? Fred?- blondyn dalej mnie wypytuje.
-Kojarzę.- odpowiadam, choć tylko imię Kaya nasuwa mi w głowie obraz czarnowłosej, rozwścieczonej Rosjanki.
-Bardzo przyjemni ludzie.- tutaj głos chłopaka się zawiesza.- No.. oprócz Kayi.- rzuca i rozgląda się nerwowo po całym wagonie.- Ale tej piękności tu nie ma.- dopowiada z ulgą.
-Tak faktycznie. Pamiętam.- mówię niepewnie mając świadomość, że jadę pojazdem wyładowanym po brzegi uszami, które nasłuchują. Co jeżeli potem w drużynie pojawią się jakieś nerwowe nastroje?
-Spokojnie.- mówi Alex, widząc moją niepewność.- Kaya ma taką opinie wśród wszystkich. Jest dość temperamentna. Rok temu zmarł jej ojciec. W Podziemiu panowała epidemia. Ona była dziewczyną z Szarej, ale Adler widział, jak dała w pysk jakiemuś pomniejszemu złodziejaszkowi. Spodobała się. Wziął ją do wojska, ale niestety ojca nie przenieśli na czas. Chłop umarł. Był ostatnim człowiekiem na ziemi, który potrafił dotrzeć do niej. Sama rozumiesz. Każdy kogoś traci.- mówiąc to chłopak przybiera minę, która jest pełna współczucia. On również wie, kim jestem, dlaczego jadę. Kto by nie wiedział. Tylko w koło mnie, jak zawsze zresztą, było show. Będzie, nie będzie? Córka! Powinna? Nie powinna... Karuzela. Aż chce się rzygać.
-A ty kogo straciłeś?- pytam uśmiechając się delikatnie. Dopiero teraz uświadamiam sobie, jak niewygodne pytanie zadałam. Jak na kilka minut znajomości, bardzo nietrafione. Chłopak zastyga, zaskoczony, ale szybko się otrząsa. W jego oczach gasną świetliki radości i entuzjazmu. Pojawia się żal. Bardzo widoczny żal. Zapada cisza. Spuszczam zakłopotana wzrok.
-Narzeczoną.- odpowiada mi Alex. Jego twarz nie jest ponura, nie jest też radosna. Nie ma wyrazu. Jest bezkształtna. Jest na to takie jedno słowo. Tutaj pasuje idealnie. Wydaje się być... martwa. Gryzę się w język i dalej przyglądam się swoim butom. Chłopak nie pomaga mi wyjść z zakłopotania. Sam odkręca głowę i pogrąża się w zadumie. Milczymy chwilkę. Wszyscy śpią. Auto zaczyna podskakiwać na nierównej drodze. Powoli jedna po drugiej, wszystkie twarze podnoszą się ze zmęczeniem odmalowanym pod oczami i w ich wnętrzu. Słyszę przekleństwa, jakie wypowiada kierowca i niespokojny głos Adlera. Zaczynam się niepokoić. Prostuje plecy.
-Oho.- mówi siedząca obok mnie Isabella. Dziewczyna błyskawicznie wyciąga z włosów spinkę, która w rzeczywistości okazuje się być nożem. Patrzę na nią zaciekawiona. Niewielki scyzoryk wysuwa się z metalowego kwiatuszka- niepozornej ozdóbki.
-Wiem, wiem.- mówi tłumacząco.- Przezorny zawsze ubezpieczony. A gdzie twoja broń ptaszyno?- pyta i powoli zaczyna nacinać pasy bezpieczeństwa, gdy do wagonu wpada Adler.
-No kochani mam dla was dobrą wiadomość! Spędziliście masę czasu w tym gruchocie, więc super informacja dla was- zepsuł się. Resztę trasy przejdziemy pieszo.!- krzyczy entuzjastycznie Rich, na co prawie wszyscy wydają z siebie pomruk niezadowolenia.- no już! Ruszać tyłki. Rozprostujecie nieco kości! Zostaje nam ostatnie kilka kilometrów bagnami.
-Bagnami?!- mówię cicho, ale wyraziście. Ściągam na siebie uwagę kilku siedzących blisko mnie osób. Ta kraina geograficzna budzi w moim sercu największy lęk. Przypomina mi się to co wydarzyło się na innych bagnach, a może to te same? Śmierć rodziny Liliany, śmierć Williama, amputacja nogi Caty. Boję się tego miejsca, bo zbiera największe żniwo, zwłaszcza, gdy jest się nieostrożnym.
-Brać broń i wszystkie potrzebne pierdoły. Zmierzcha, więc na wasze szczęście zarządzam postój w tej kępie. Rozbijcie obóz i nie oddalać się! Zasięg krzyku to możliwa odległość. Jasne?- Adler biegnie badawczo po wszystkich twarzach, które z utęsknieniem chcą opuścić tę metalową puszkę, lecz z ogromnym smutkiem udają się w tę męczącą podróż. Po chwili mężczyzna znika na przedzie transportera. Nasze pasy samoczynnie się odpinają. Mój brzuch oddycha z ulgą. Ten wielogodzinny nacisk na niego przysporzył mi wiele nieprzyjemności. Jedną z nich był pewnie ten sen. Dopiero teraz zaczynam go dokładniej analizować. Wszystko wydaje mi się takie niespójne, nielogiczne. Rozumiałam każdy element śniąc, teraz nie umiem znaleźć sensu, w tym co widziałam. Co moja podświadomość chce mi powiedzieć? ''Pamiętaj o tych, którzy byli zdrajcami.'' Ben? Jest symbolem zdrady, osoby która prowadziła mnie na rzeź. Dlaczego mi się śni?
-Wysiadać!- drzwi wyjściowe otwierają się szeroko, a nasze twarze oblewa blask ginącego dnia. Zachód jest tłem pewnej sylwetki.
-Mavis, możemy porozmawiać?- Adler.
Witajcie skarbeczki ;* pozdrawiam was serdecznie! Fani śmierci, krwi i wielu strat. Zapraszam serdecznie. Rozpoczynamy sezon, w którym SERUM znów pochłonie masę bohaterów. Już niedługo przedstawię dokładnie wszystkie najważniejsze postacie, ich historię, charaktery, które będę wzbogacać, jak tylko mogę i wiele bardzo intrygujących zagadek. Obstawiajcie swoich faworytów, bo w tej części brutalnie część z nich uśmiercę ;*
CO WIĘCEJ!
Wiem, że zaginęła postać Lilliany, postać prześladowcy Coltona i zatraciłam nieco Maishe,
ALE:
Jest to działanie celowe, gdyż:
Lilliana to dziecko (mało ważne obecnie).
Prześladowca jest w drodze.
A Maisha dopiero teraz wejdzie naprawdę na scenę.
Do następnego ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top