27
UWAGA! W poprzednim rozdziale naniosłam ogromną zmianę, która mocno wiąże się z fabułą. Jest to w zasadzie kwestia maksymalnie 5 innych słów, ale mocno zmienia treść. Jeżeli ktoś jest zainteresowany zmianą to polecam przeglądnąć rozdział jeszcze raz. Zmiana mała, ale istotna.
Pożegnanie z Anyą nie było zbyt widowiskowe. Lekko przytuliłam ciotkę i po prostu wsiadłam do auta. Tak samo było z Caty, Biancą i Gregorem. Bez większych owacji po prostu odjechaliśmy. Ben strasznie nas ponaglał. W sumie nie czuje pustki w związku z tak marnym pożegnaniem, bo to nie pożegnanie na zawsze. Przynajmniej ja wrócę. Auto czekało na nas pod samym domem Anyi. Ludzie na ulicach przyglądali się nam zdumieni robiąc miejsce. Strażnicy nieufnie pożegnali nas otwierając bramy. Wyjechaliśmy. Na początku nie jechaliśmy po ulicy, bo taka nie istniała. Auto musiało sobie poradzić na twardej, skalistej ziemi. Teren był pustynny, mimo iż piasku było tu co kot napłakał. Po pół godziny, zostawiając cień miasta za nami, wjechaliśmy na szczątki drogi. Jedziemy nią do tej pory. Van, którym się przemieszczamy, ledwo nas mieści. Ben kieruje. Obok niego siedzi Aspen przyglądająca się mapie znalezionej w aucie. Za nimi Logan, Len i Holden. Na samym tyle ja, Colton i Jack oraz bagaże. Patrzę przez okno. Krajobraz się nie zmienia. Jedziemy tak z 5 godzin. Wyruszyliśmy o poranku. Słońce już świeci wysoko na niebie. Cieszę się, że nie musimy przemierzać tej drogi pieszo. Powietrze paruje. Niebo wydaje się być czyste. Gdzie my jedziemy? Czuję wewnętrzny dyskomfort. Jakbym robiła coś niestosownego. Gdzie jesteśmy? Skąd Ben wie gdzie jest Maisha? Teraz na pewno raczej śladów z auta nie widzi. Zakładam, że Mai również nie szła idealnie autostradą. To głupota. Otwarta przestrzeń. Otwarte niebo. Muty. Zero kryjówek. Coś nie gra. Z zamyślenia wyrywa mnie czyjaś dłoń. Zaciska się mocniej na mojej. Spoglądam na twarz śpiącego Coltona. Zadomowiłeś się już co nie? Uśmiecham się sama do siebie i głaszczę chłopaka po czole. Ten nawet nie drgnie. Śpi. Co za śpioch.
-Wszyscy czują się dobrze?- pyta energicznie Ben. Jest taki radosny. Żywy.
-Leny wszystko okej?- słyszę głos Holdena.
-Tak.- dziewczyna odpowiada bardzo delikatnie, wdzięcznie. Zakochani... W moje oczy rzuca się inna postać. Logan. Patrzy gdzieś za okno. Milczy. Jest otoczony jakąś mgłą... Czymś co sprawia, że jest cieniem. Nie rozmawiamy. Jak to będzie wyglądać? Tym bardziej chce odejść do Anyi. Odejść od tego bagna jakie się tworzy. Bo niestety, chcąc nie chcąc, Logan swoim bezpardonowym oświadczeniem rozwalił resztki dobrych stosunków między nami. Stosunków? W zasadzie nie. Logan utworzył pierwszy stosunek między nami. Na chwilę obecną... zły. Wzdycham cicho. Kątem oka dostrzegam nietypowy ruch ciała.
-Jack wszystko dobrze?- pytam niepewnie spoglądając na chłopaka, który zakrywa jedną ręką usta, a drugą trzyma się za brzuch.
-Um.. n..nie.- Ma chorobę lokomocyjną? W zasadzie nie wiem czy kiedykolwiek podróżował autem. Jest młodszy o rok. Pewnie podróżował, ale 10 lat bez takich wehikułów pewnie robi swoje.
-Ben, Jack źle się czuje. Zatrzymaj się!- nakazuje mężczyźnie. Ten o dziwo bez komentarzy, niechętnie, zatrzymuje się.
-Wysadźcie go.- Widzę, że nikt nie chce się ruszyć. Jack wyskakuje z vana jak poparzony. Otwieram drzwi i wysiadam. Obchodzę auto dookoła i zbliżam się do chłopaka, który w pochyleniu próbuje zwrócić, co mu ciąży.
-Wszystko okej? Oddychaj sobie. Zaraz ci przejdzie.- mówię na co chłopak nic nie odpowiada, ale kiwa głową. Sama biorę haust powietrza. Świeżego. Rozciągam się. Słyszę trzaśnięcia drzwi.
-Postój.- mówi głośno Ben i rusza w stronę jednego jedynego widocznego krzaka w okolicy. Odwracam się, gdyż nie interesuje mnie proces pozbywania się nadmiaru płynów w wykonaniu Bena. Otoczenie jest opustoszałe. Jakby przeszło mase bombardowań. Dawno. Widać gdzieniegdzie mniejsze kratery, gdzieniegdzie większe. Zero zwierząt i roślinności. Mimo, że teren jest dalej czerwoną, skalną pustynią nie jest płaski. Jest tu pełno wzniesień. Nie naturalnych. Dziwnie ... ''wyrzeźbionych''. Mimo wszystko jest tu ładnie, choć dość łyso. Słyszę ostatni trzask (a raczej huk) i obracam się zdumiona podskakując lekko. Z auta wymaszerowuje Logan. Nawet na mnie nie patrzy. Po prostu rusza gdzieś za auto. Moje ciało przechodzi mimowolny dreszcz. Czuje się źle. Wyraz twarzy chłopaka mówi, że jest wściekły. Obrażony. Na mnie. Za co? Jest mi z tym źle. Ale co mogę zrobić na jego fochy? Czego on oczekuje i czy będzie to ciągnął? Znajdź Mai. Wróć do Anyi. Wytrzymaj.
-Ben!- krzyk Holdena przerywa moje zamyślenie.
-Co?
-Wiesz ile mamy paliwa?
-Wiem.
-Nie dojedziemy na tym daleko...
-Wystarczy na kilka kilometrów. Dotrzemy do Roosevelt i odnowimy zapasy. To jeszcze 30 minut jazdy. –'' dotrzemy .. i odnowimy..'' Chwileczkę. Skąd..? O nie.
-Ben!- syczę przy wszystkich i zbliżam się do mężczyzny. Odprowadza mnie kilka oczu. Ten staje i czeka aż się do niego zbliżę na tyle blisko by nikt inny oprócz nas nie słyszał rozmowy jaką zaraz przeprowadzimy.
-O co chodzi?- pyta uśmiechnięty.
-Skąd wiesz gdzie jechać? Raczej nie tropisz Mai. Nie zapomniałeś co jest naszym celem? Co kombinujesz?!- spodziewam się wybuchu, który zaraz i tak skontruje. Nie ufam mu na tyle, by dać się tak po prostu prowadzić jeśli czuję, że coś nie gra. Uniosłam się lekko. Mój ton nie jest zbyt przyjacielski. Wiem jak to działa na niego. Z jego twarzy da się wyczytać lekki szok moim naskokiem. Mężczyzna jednak nie krzyczy. Wręcz przeciwnie. Jego ton brzmi zupełnie jak ton marnego sprzedawczyka, który wciska ci jakiegoś bubla zapewniając, że to najwyższej klasy sprzęt.
-Maiv.. właśnie o to chodzi! Siedziałem i łączyłem wątki podczas pobytu w Cortez. Wszystkie te ślady, trop, to wszystko prowadzi i łączy się w jedyną logiczną całość...
-Co masz na myśli?- pytam marszcząc czoło. O czym on gada?
-Wiem, gdzie jest Maisha. Nie traćmy czasu tylko jedźmy po nią!
-CO?!- pytam rozpromieniona. Mimo iż mężczyzna brzmi jak człowiek z reklamy. Wie? Może się myli? Może nie?! Żałuje, że na niego tak naskoczyłam. Chce go uściskać. Skakać i piszczeć. Jak dziecko, które czeka na obiecany prezent. Wiem, że go dostane i nie wierze w to równocześnie. Ale... po chwili wraca mi zdrowy rozsądek. Nie ciesz się za wczasu Maiv.- Gdzie jest?!
-Niespodzianka.- mówi mężczyzna i zaczyna odchodzić zostawiając mnie w zupełnej konsternacji. Jak gdyby nigdy nic. Naprawdę ją zobaczę? Myśl Maiv... Happy End istnieje? W tej naszej rzeczywistości? Prawdziwej, szarej, niewyimaginowanej? Traciłam już na to nadzieje. Może jednak... Może jednak nie tylko w książkach krzepiących serca czytelników... może w tej szarej rzeczywistości też jest szansa na dobre zakończenie... Może.. Oby...
Hej, Hej! Trochę się ostatnio spięłam i napisałam rozdział na zapas. Pojawi się zapewne bardzo szybko. Sama czytając i czekając DŁUGO tracę wątek dlatego postanowiłam się troszkę przyspieszyć. Mam nadzieje, że się wam spodoba. Ten nie jest jakiś wow, ale obiecuje że w następnym będzie się coś dziać, a co możecie zgadywać. Ten tu to taki wstępik XD Przepraszam za błędy, ale po napisaniu, sprawdzeniu po raz pierwszy i porozdzielaniu na czytelniejsze części nie chce mi się sprawdzać po raz 2. A ja zawsze przepuszczam coś.. :/
Do następnego ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top