24


     

Zachód. Siedzę w ogrodzie za rezydencją Anyi. Jest piękny. Pełen ziół, warzyw, kwiatów i owoców. Bardzo zadbany. Ma kształt ogromnego koła, na którego środku jest niewielki okrągły placyk z drewnianą ławką i stolikiem pomalowanymi na zielono. Od tego centrum odchodzą drobne kamienne dróżki- niczym matematyczne promienie koła. Każda prowadzi do samej obręczy ogrodu, a ta jest daleko. Skąd ona ma czas na taki ogród? Ławka chwiejna. Siedzę na niej niepewnie rozmyślając. W powietrzu unosi się zapach róż. Delikatny i przyjemny. Ptaki radośnie latają mi nad głową, a ja na chwilę zapominam, że za zarośniętymi obręczami tego ogrodu jest miasto. Jego szum jest prawie niesłyszalny. Mury ogrodu są ceglane i dość wysokie. Porośnięte winoroślami, mchem. Ten dzień był bardzo produktywny. Mamy leki, prowiant, wodę, narzędzia, AUTO. To wręcz niewiarygodne, bo drogi teraz są zarośnięte do tego stopnia, że nazwałabym je nieprzejezdnymi i nikt nie mógłby zarzucić mi kłamstwa. Auta są bardzo, bardzo rzadkim przedmiotem. Większość została w Upadłych Miastach- czyli sieci największych ośrodków cywilizacji na terenie państwa, które dziś są miejscem lęgu mutów. Wnioskując? Żaden debil nie odważy się udać do Upadłego Miasta po samochód- toteż tych nie ma wiele. Drugim powodem jest rzadkość benzyny. W pierwszych czterech latach było jej pod dostatkiem, ale wielu uciekając w bezpieczne miejsca wykorzystało ją doszczętnie. A skoro świat zatrzymał się w miejscu i produkcje ropy naftowej stanęły w martwym punkcie nie ma czego obrabiać i nie ma na czym jeździć. Ratować się możemy gazem. Choć zatrzymanie wydobycia tego jest również odczuwalne już dziś. Dobra wiadomość? To się zatrzymało. Nie skończyło. Zatrzymało...


-A ty jak zawsze schowana, kiedy tamci robią porządki.- słyszę żeński głos za plecami. Odwracam się powoli, by dostrzec kuśtykającą w moim kierunku Len. Ma lekko podkrążone oczy. Idzie o kulach. Jest wychudzona. Jej włosy są strasznie poplątane. Powygniatane. Chyba tylko ona nie brała jeszcze kąpieli. Szybko wstaje i ruszam w jej stronę, by pomóc jej dojść do ławki. Jest słaba, ale już nie tak bardzo jak była.


-Co ty tu robisz? Nie jesteś jeszcze za słaba? Rano ledwo mówiłaś... A wczoraj...


-Anya kazała mi pochodzić. Wzmacniam mięśnie. – mówi dziewczyna i pozwala mi wciąć się pod rękę. Kuśtykamy razem metr w stronę ławki, gdzie dziewczyna osiada z ulgą.- Ale jest to bardzo męczące.- mówi i wzdycha.


-Jak się czujesz?


-Jakbym była bardzo zaspana i zmuszona do biegu.- mówi i uśmiecha się powoli. Jej skóra nabrała koloru. Nie jest już taka blada. Martwa. Jej usta również z blado-różowych stały się bardziej czerwone.


-Szybko wracasz do siebie.


-To te ziółka Anyi.. z jednej strony super, ale z drugiej sram już nimi...- mówi i przewraca oczami.


-Nie wątpię..- parskam cicho śmiechem. Zapada cisza. Przyglądam się pięknym kwiatom nieopodal. Są śliczne. Śnieżno białe. Ogromne. Ich płatki są w kształcie serc, a łodyga- żywo zielona- ledwo odchodzi od ziemi. Nie myślę o niczym. Mam przerwę. Len też. Często tak to u nas wygląda. Gadamy, po czym obydwie milkniemy. Nie jest to jednak niezręczna cisza, bo mamy o czym gadać. Jest to nasza cisza. Żadna z nas nigdy nie jest świadoma, że w nią wpada. Tak jakbyśmy dalej rozmawiały, ale już bez słów.


-Słyszałam o tym co się stało dziś.- zaczyna w końcu brunetka. Nie odwracam wzroku od kwiatów, ale moja uwaga już nie skupia się na nich.- Latające muty?


-Nie wiem...


-Też masz przeczucie, że zaciska nam się pętla na szyi?- na te słowa mój wzrok szybko przenosi się na nią. Ona jednak na mnie nie patrzy. Wpatruje się w swoje wychudzone nogi. Przyglądam się jej bardzo dokładnie. Bardzo schudła. Jej twarz jest mocniej zarysowana. Oczy bardziej wyłupiaste. Kostki na rękach, nogach, biodrach wszędzie gdzie mogą wystawać-wystają. Nie czas mówić jednak o niedowadze dziewczyny, bo to się zmieni...


-Co masz na myśli?


-Są już szybkie. Zwinne. Mogą cie udusić, rozszarpać, zatruć... a teraz mogą też latać. Za niedługo nie wejdziemy do jeziora, bo ryby też stanął się nimi. Zmutowanymi potworami. Oni chcą nas tak wykończyć Maiv. Pewnie pracują nad kolejnymi gatunkami tych potworów. Dlatego nie atakują miast osobiście.- patrzę na nią lekko zawstydzona. Mam się czego wstydzić? Wiem, że muty to nie wynalazek obcych. Tylko czy powinnam przyznać się Len, że to moja rodzina pozwoliła tym potworom się narodzić?


-Len...- dziewczyna spogląda na mnie z zaciekawieniem w oczach.- Mam pewien sekret...- zaczynam i przełykam ślinę. Wstydzę się i boje powiedzieć jej o tym. Bo czym się chwalić? Jestem winna temu co teraz dzieje się na świecie? Nigdy nad tym nie myślałam. Teraz, kiedy ten temat został jakoś poruszony i to przez osobę, na której bardzo mi zależy... osobę spoza rodziny, rodziny która nic na siebie nie może powiedzieć, bo w całości jest odpowiedzialna za czyny należącej do niej jednostki. Len może mnie znienawidzić. Teraz dochodzi do mnie, ze w sumie informacja iż moja rodzina wypuściła na świat jeden z potężnych problemów dziś może skutkować moją publiczną śmiercią, śmiercią Anyi.. i Maishy. Bo świat bez mutów wyglądałby inaczej. Obcy byliby problemem, ale bez tego dodatku lżejszym. Rodzina nie wydałaby tego przeklętego sekretu. Len może, bo w końcu biologicznie nic nas nie łączy. Żadna więź. Ten świat nauczył mnie jednego. NIE UFAJ NIKOMU. Nikomu. Nawet Len?


-Halo? Jaki sekret?- mówi dziewczyna czekając na moją odpowiedź.


-Logan..- zaczynam, choć nie mam pojęcia jak skończyć. Walnęłam od czapy.. tylko co dalej?


-Co Logan?


-No.. właśnie, bo on..- zaczynam kręcić.


-Idzie tu.-brunetka mi przerywa i lekko wskazuje głową na kogoś za mną. Odwracam się szybko i dostrzegam wysoki cień. Ubrany jak zawsze na czarno. Z burzą ciemnych włosów. Ułożonych w nieład, bądź nie ułożonych tylko tak dobrze się układających. W samą porę. Tylko po co on tu lezie? Pewnie go po coś wysłali. Nie przerywam rozmowy z Len, tylko zmieniam temat.


-Miałaś mi coś powiedzieć. Dziś rano. Wyglądało na ważne..- mówię i patrzę na zaskoczoną minę dziewczyny.


-Aa tak..- mówi i spuszcza wzrok.- To nieaktualne.- patrzę na nią jak na zadanie z matematyki? Rano wyglądała na przerażoną. Jakby miała mi powiedzieć o śmierci najbliższej osoby, a dziś co? Nieaktualne? O nie nie nie...


-Jak to nieak...


-Maivi?- słyszę czyiś głos za plecami. Odwracam się szybko i ze zdumieniem stwierdzam, że osoba do mnie się zwracająca to Logan.


-Zaraz do nich przyjdę..- mówię na odwal się, bo zakładam że przyszedł mnie zawołać. W końcu po dzisiejszym dniu jest co omawiać. Za niedługo wyruszamy.


-Nie... w zasadzie..- patrzę na niego wyczekująco.- Ja chciałbym z tobą porozmawiać.- milczę. Przyglądam się ostro zarysowanej twarzy chłopaka. Jego jasnym oczom. Oczom tak ciemno oprawionym. Wiecznie groźnym.


-O!- słyszę żywszy głos Len.- Czuje, że zastygłam. Pójdę się rozchodzić. Pogadamy później. Normalnie jak fifty+.. Wstaje!- to mówiąc brunetka podnosi się do pionu i kuśtyka w stronę rezydencji.


-Pomóc ci?


-A chcesz dostać od Anyi? Kazała mi chodzić i groziła śmierdzącymi roślinami. Wole jej posłuchać. Masz co robić.- mówi oddalając się od nas. Cisza. Przenoszę wzrok na chłopaka, który patrzy na swoje złożone dłonie. Denerwuje się?


-No więc?- zaczynam.- O co chodzi?


-Dobrze się czujesz?


-Zapewne lepiej niż Aspen. To tylko siniaki, dziękuje że pytasz. Jak twoja ręka?- pytam wskazując brodą na zabandażowaną kończynę. Chłopak przenosi na nią wzrok i delikatnie się uśmiecha. Mam uczucie, że chce żeby robił to częściej. Znów poważnieje, a ja czuje się jakbym coś straciła.


-Ja dobrze. Wiesz..- spoglądam w jego błękitne oczy. Zdumiona? Przestraszona? Czuje się niekomfortowo. Jakbym była u odpowiedzi u strasznego nauczyciela. Moje serce wali. Stoi jakieś półtorej metra ode mnie. Błękit jego oczu jest tak wyraźny. Hipnotyzujący. W ułamku sekundy podnosi spojrzenie na mnie, a nasz wzrok się spotyka. Błyskawicznie spoglądam na swoją posiniaczoną dłoń. Sama nie wiem czemu. Logan nie był ze mną nigdy blisko. Zawsze istniał między nami ten dystans. Od pierwszego spotkania, siódmego roku życia unika mnie. Jest oschły. Może to powód czemu nie jestem na tyle odważna by spojrzeć mu w oczy? Bo jesteśmy zbyt daleko? Jest obcym? Jak na życzenie chłopak robi dwa kroki w przód i kuca tuż przede mną. Teraz jesteśmy bliżej. Ma spuszczoną głowę. Drapie się po szyi. Czekam na to co teraz zrobi.


-Ostatnio za często jesteś.. za często mam wrażenie że zaraz umrzesz..- nie patrzy mi w oczy. Jego głowa jest przekręcona w lewo. Ja za to przyglądam się mu z konsternacją.


-Zeszliśmy z naszych pewnych szlaków. Inne nieznane niebezpieczeństwa są dla nas wszystkich trudne do pokonania, skoro nie byliśmy na nie przygotowani. To normalne uczucie. Nikt nie umrze.- mówię i uśmiecham się.- Jesteśmy tylko mniej sprawni, Logan.- On mi się zwierza? Ze swoich obaw o to, że ktoś z naszej grupy może zginąć? Nie wiem czy cieszę się, że zyskuje jego zaufanie czy jestem bardziej przerażona tym faktem. Może mi się wydaje? Jakie zaufanie Maiv? Zaraz pewnie cie zbeszta.


-Nie Mavis. – przerywa mi, ale dalej na mnie nie patrzy.


-To o co?- mówię ciszej zaciekawiona. Milczy.


-Chodzi o ciebie.


-O mnie? Co znowu zrobiłam?- Bingo.


-Wcześniej.. wcześniej było inaczej. Nic nie wskazywało na to, że możesz umrzeć. Zawsze koło Bena... na przedzie. Jedna z najlepszych. Ta, która z pewnością przeżyje ten koszmar. Byłem spokojny.. chyba. Tylko teraz...- nie przerywam i słucham uważnie, bo nie wiem do czego dąży. Czy zaraz dowiem się czemu mnie unika?-.. teraz jest inaczej. Nie czuje się bezpiecznie, bo na każdym kroku wiem, że możesz zginąć. Naprawdę, umrzeć.- To moja wina? Dalej nie wiem do czego ta rozmowa prowadzi. Czy on jest opętany?


-Nie rozumiem... o co ci chodzi?- pytam w końcu, kiedy ten milczy.- W czym rzecz Logan? Nie wiem do czego dążysz? Odpowiedź jest błyskawiczna. Przygotowana. 


-Rzecz w tym, że cie kocham.- Patrzy na mnie. Oko w oko. Pewnie. Poważnie. On nie jest raczej żartownisiem, więc nawet nie mam zamiaru go o to oskarżać. Po prostu czuję, że wbiło mnie w ławkę. Nie ruszam się. On czeka na moją odpowiedź, a ja czuje że wywaliło mnie w kosmos. Nie wiem co powiedzieć, bo NIE WIEM co.- Maiv...- jego ręka ląduje na moim kolanie. Delikatnym ruchem je gładzi. Po chwili łapie moją nieruchomą dłoń. Ściska ją. Jego ręka jest zimna. Zamraża moje ciało doszczętnie... Logan Watts wyznaje mi ...- odpowiedz mi proszę..- jego oczy są smutne. Czekają. Ale na co? Co mam mu powiedzieć? ''Tak Loganie kocham cie, tylko przez 10 lat miałeś mnie w dupie to się nie przejmuj w sumie?''. Byłoby romantycznie. Tylko, że to nie bajka, romans, ani film dla nastolatków. To XXIIw. Apokalipsa. Kosmici i zmutowane kreatury. Nie weźmiemy ślubu. Nie wskoczę mu w ramiona. Czy coś do niego czuje? Nie myślałam nad tym. On zawsze był dla mnie tym, który mnie nie znosi. Tym na którego nawet nie powinnam spoglądać w jakikolwiek sposób, a co dopiero romantyczny. Cofam dłoń.. Co on sobie wyobrażał? Że teraz wyjdziemy z tego ogrodu jako para? Nie wie o Coltonie? Nie widzi tego?


-Nie kochasz..- zaczynam śmiejąc się nerwowo. Wstaje. Chłopak idzie w mój ślad. Zagradza mi drogę. Jest bardzo wysoki. Patrzę w jego błękitne oczy lekko zdenerwowana. Nie wiem co mam robić. Jak reagować? Czuje coś? Nie? Tak? Matko chce sobie pójść... to jest dziwne.


-Maivi...- jego wzrok jest łagodny. Jak nie on. Ujmuje moją twarz w swoje dłonie. Próbuje je oderwać swoimi rękami. Nie pozwala mi.


-Logan, puść mnie...


-Nie musisz teraz mi niczego mówić... wiem jak między nami było. Tylko ta świadomość, że jutro mogę już.. ty możesz.. Wolałem żebyś wiedziała... Proszę cie zastanów się...


-Logan..- wyswobadzam się od jego dłoni, by znów zostać złapaną. Teraz trzyma mnie za ramiona. Nie mogę już pomagać sobie dłońmi. Szamotam się.- Lubię cie, ale... kocham Coltona.- czuję jak jego ręce mocno zaciskają się na moich ramionach. Mocniej i mocniej.


-Mavis ty nic o nim nie wiesz! Znasz go tydzień! Może półtorej. Zastanów się.


-Ty wiesz o nim jeszcze mniej!


-Wiem, że zachowywałem się jak dupek cały ten czas...


-Właśnie... tak się zachowywałeś.. – mówię próbując się wyswobodzić z całych sił.


-Proszę cie przemyśl to.. Maiv..- Przyciąga mnie do siebie i łapie w talii. Odpycham się od niego uwolnionymi rękami, ale nie mam sił. Otacza mnie jak cieplutki kocyk.- Proszę cie...- Jego twarz zbliża się do mojej. Jestem zdumiona. Nie wiem co się dzieje? Czy on chce..? Chce! Nie chce go uderzyć. Wszystko dzieje się za szybko. Przyciskam obydwie ręce do jego twarzy uniemożliwiając mu pocałunek.


-Logan, przestań!


-Wiem, że czujesz to samo Mavis... tylko tego nie rozumiesz, bo to jest prawdziwe.. Wydaje ci się, że to Colton. Nie miałaś do czynienia z chłopakami.. Nie wiesz jaki on jest.. Jest starszy Mavis.. Chce tylko jednego...


-A ty nie chcesz?! -ostatecznie przyciąga mnie do siebie. Nie dam rady się sama obronić. Jest o wiele za silny. Zamykam oczy. Boje się. W sumie teraz już nic nie wiem. Mam 17 lat! Nie muszę wiedzieć.. Prawda? Jejku nie chce o tym myśleć. To komplikuje. Nie chce... Nagle jakaś dziwna siła lekko, ale gwałtownie mnie popycha i sprawia, że ręce Logana mnie puszczają. Otwieram oczy, by dostrzec leżącego na ziemi bruneta.


-Wszystko w porządku?- patrzę w czekoladowe oczy. Oczy Coltona. Wszystko miga, klatkuje. Jak na za szybkim filmie. Jestem zdezorientowana. Czuje się bardzo źle. Jakbym oszukiwała. Jest mi przykro, ale równocześnie odczuwam ulgę. Ręce chłopaka chwytają moją twarz tak samo jak uprzednio Logana. Wyrywam się na ten gest ku zdumieniu Coltona.


-Wszystko dobrze.- mówię cicho. Nie jestem jakoś przerażona. To nie gwałt. Boje się po prostu natłoku ważnych zdarzeń. Komplikacji. Męczy mnie to, sama nie wiem czemu. To mnie ani nie cieszy ani nie bawi. Wyznał mi coś takiego w najgorszym możliwym momencie. Dlaczego?! Dlaczego w ogóle mi to powiedział? Uświadomił sobie po 10 latach? Wcześniej.. właśnie? Czy jakby nie było Coltona? Nie chce o tym myśleć. Nie wiem i nie chce...


-Gdybyś nie miał już spierdolonej ręki to byś dziś dostał w prezencie..- warczy wściekle Colton w stronę leżącego bruneta.- Spróbuj stanąć koło niej bliżej niż 5 metrów to będę miał w dupie twoje kalectwo.- Logan pluje krwią. Ma spuszczoną głowę. Włosy zasłaniają częściowo jego twarz. Nic nie mówi. Nie broni się. Nie komentuje. Jest uległy. Patrzę na niego chwilę i chce go za to przeprosić... –Idziemy..- jednak odchodzę. Ciągnięta w stronę rezydencji przez Coltona czuję się jakbym zostawiła małego kotka, samego gdzieś na drodze. Nie mogę się nawet oglądnąć. Czuje się tak źle. Z jednej strony wiem, że nie mogę go zabrać ... a z drugiej bardzo chce...





Dobra to mam to XD Tak to chce zamieszać, że sama nie wiem jeszcze co ostatecznie z tego wyjdzie ;_; Jednak mam nadzieje, że się wam spodoba :) piszcie co sądzicie :3  Miłych ferii dla tych, którzy mają ten magiczny czas przed sobą, a tym którym się skończyły... łączmy się w bólu i cierpieniu... :'( :* Do wakacji zostało matematycznie obliczając mniej niż było :')))
Do następnego ;*  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top