20




-... to my ich tu zwabiłyśmy.- oczy kobiety są zaszklone. Wygląda na winną, ale czy jest? Moje serce wali o ściany klatki piersiowej jakby chciało się wydostać. Tak naprawdę to, kto wynalazł to cholerstwo nie ma dla mnie znaczenia.. bo teraz nic z tego, co było nie ma znaczenia... Jednak ważność mojej matki, mojej ciotki.. moja nieświadomość.. to mnie oszałamia. Dorastałam w przekonaniu bycia nikim specjalnie ważnym i co? Okazuje się, że to moja rodzina odgrywała ogromną rolę w tym wszystkim. To my ich zwabiliśmy?


-Al..- zaczynam jąkając się. Nie mogę się wysłowić. Nie z nerwów. Z oszołomienia. Patrzę na falującą twarz, jak się okazuje, mojej ciotki i nie łącze wątków.- Al..e, ale jakie to ma teraz znaczenie?


-Jakie to ma teraz znaczenie?- pyta zdumiona kobieta wytrzeszczając oczy.- Maivis nie rozumiesz? Oni nie przylecieli na ziemię, bo jest taka piękna. Byliśmy zapewne ich tworem. Obserwowali nas ze swoich, zakładam większych, piękniejszych i o wiele bardziej potężnych planet. Patrz na ich broń. Ich karabiny potrafią przestrzelić ścianę o grubości 3 metrów. Nasze jedynie taką muskają. Ich bomby są jak zlepek kilku naszych atomowych. Unicestwili cały świat w zaledwie 2 lata! Sprowadzili nas do zera i dali nam spokój.- patrzę w oczy Anyi próbując zrozumieć wszystko co mówi.- Dlaczego całkiem nas nie zniszczyli? Czy to nie oczywiste? Bo jesteśmy ich chomiczkami w terrarium. Przybyli tylko i wyłącznie dlatego, że twoja matka wynalazła coś co by nas wzmocniło o wiele za bardzo. Zniszczyli to i dali nam spokój...


-Co do tego ostatniego kłóciłabym się.- mówię spuszczając wzrok. To wszystko to jakieś szaleństwo. Gonię pół świata za swoją siostrą,  narażam na śmierć nas wszystkich, znajduję ciotkę, dowiaduję się o swojej rodzinie rzeczy, które są niewiarygodne i w międzyczasie utwierdzam się o wszechmocy obcych. Co jeszcze się wydarzy? Moja babcia zmartwychwstanie, by się ze mną przywitać?


-Jest coś co ich tu trzyma...- Z zainteresowaniem ponownie lustruje twarz ciotki. Wnioskuje, że to co chce powiedzieć nie jest niczym specjalnie dobrym.


-Co masz na myśli?


-Oni zniszczyli wszystkie próbki E-27, ale..


-Ale?- wpatruję się w zmartwioną, lekko pomarszczoną twarz Anyi. Wyczekuje odpowiedzi. Co może ich tu trzymać jeżeli E-27 zostało tylko wspomnieniem?


-Ale receptura istnieje dalej.


-Receptura?


-Sposób przygotowania, instrukcja obsługi, ostrzeżenia i zalecane czynności.. to wszystko.. To dalej jest. Oni chcą to znaleźć... to na pewno, ale co będzie dalej.. nie mam pojęcia. W końcu wiemy już o ich istnieniu, wiemy o nowoczesnych rodzajach broni. Wątpię, że nas zostawią nawet jeżeli odnajdą recepturę...


-Co z nami zrobią w takim razie?- poczucie niepokoju zalewa cały mój umysł.


-Nie mi to wiedzieć.. Receptura jest pod laboratorium, a to jest przez nich namiętnie bombardowane. Nikt się tam nie dostanie, zresztą nikt nie zna haseł zabezpieczających.


-A ty? W końcu pracowałaś z ma..


-Po tym jak wypadłam z biznesu dla pewności zmieniła wszystkie przejścia.. Nie wiem nic.. Tyle tylko co widziałam na własne oczy...- Nie zadaję więcej pytań. Z jednej strony jeżeli przez 10 lat nie dostali się do tej receptury to pod jak potężnymi zabezpieczeniami musi się ona znajdować? To mnie uspokaja. Tylko.. receptura jest na wyciągnięcie ręki.. Oni mogą znaleźć w każdej chwili sposób na dostanie się do niej. W końcu wszystko kiedyś upada... A co jeżeli ją znajdą? Czy da się wzmocnić mózg czegoś co już jest potężne?


-Oprócz ciebie..- zaczynam zmieniając temat.- Z naszej rodziny.. żyje ktoś?- jestem bardzo niepewna i w sumie nie wiem czy chce wiedzieć. Moja rodzina będzie mi zupełnie obca. Najbliżej byłam z rodzicami i rodzeństwem. Babcie i dziadków pamiętam tylko z wigilijnych uczt. Kuzynki, ciotki, wujkowie... wszyscy spowici mgłą.


-Nie.. jestem tu sama. No w sumie niezupełnie, bo mieszka ze mną jeszcze Caty i Bianca.. Chyba już się poznałyście..


-Prawie..- mówię krzywiąc się w uśmiechu.


-Nic straconego.. Pójdźmy teraz coś zjeść dobrze? Porozmawiamy jutro.- nie protestuje. Kiwam tylko głową i zeskakuje ze stołu. Nakładam na siebie wcześniej zrzucone ubranie i ruszam za ciotką.- Mam nadzieje, że Gregor nie przestraszył was za bardzo..


-Gregor?- pytam przechodząc przez ogromne ciemno-brązowe drzwi.


-Wysoki, ciemnoskóry, na pewno go zauważyłaś...


-A no tak..- przypominam sobie ogromnego murzyna niosącego Len..- troszkę. To twój strażnik, czy co?


-Przyjaciel.- odpowiada Anya śmiejąc się cicho.- Jest strażnikiem w mieście.


-A ty jesteś?


-Medykiem. Łatwo na to wpaść.- mówi radośnie kobieta przeprowadzając mnie przez kolejne pomieszczenie.


-No tak.. jestem trochę..


-Spokojnie, rozumiem.- powoli do moich uszu zaczynają dochodzić ciche dźwięki. Śmiechy, rozmowy. Znam te głosy. Wyczuwam w powietrzu zapach bułek, chleba. Zaczyna burczeć mi w brzuchu. Nie zdawałam sobie sprawy jak okropnie jestem głodna. Pokoje są do siebie podobne. Nieduże, przytulne, ciemne, drewniane.


-To tu.- zatrzymujemy się w łuku łączącym kuchnio-jadalnie z jakimś salonem. Głosy są już bardzo wyraźne, a zapachy bardzo intensywne. Anya bezceremonialnie wchodzi do pomieszczenia i kieruję się w stronę blatów kuchennych. Ja staję w przejściu i przyglądam się otoczeniu. Pokój jest podzielony na dwie części. Z jednej jest typowa kuchnia-blaty, szafki, pojemniki na jedzenie, woda w butelkach, ciasteczka?! Widzę również lodówkę i kuchenkę. Działają? Nie wiem, ale przyciągają moją uwagę dawno nie widziałam urządzeń elektronicznych z prostego faktu: prawie nikt ich nie używa. Nie ma przecież prądu, a przynajmniej nie wszędzie. Ściany są jasno-brązowe, drewniane. Wiszą na nich obrazy, stare, brudne, zakurzone. Podłoga również jasno-brązowa, wykonana z drewna, skrzypi pod moimi nogami. Po drugiej, prawej stronie pomieszczenia znajduje się ogromny stół. Ciemny i wyraźnie ciężki. Nie ma nakrycia. Krzesła są jakby z innych kompletów. Białe, czarne, drewniane, obrotowe. Całkiem na prawo widoczne są drzwi. Nie wiem gdzie prowadzą. Są zamknięte. Przy stole siedzą Colton, Logan i Ben. Nie wiem gdzie jest reszta. Ben i Logan mają zabandażowane miejsca po postrzale. Typowo jak oni. Nie odpoczną. Muszą pokazać jak silni są. Colton za to wygląda całkiem normalnie. Zdrowo. Cieszy mnie to. Wszyscy rozmawiają o czymś śmiejąc się cicho. Dostrzegam w końcu ogromnego murzyna- Gregora. Siedzi on ramie w ramie z Benem i wcale nie wygląda jakby miał, go zaraz zabić. Widać jednak, że lepiej takiego chłopa nie denerwować. Wkoło stołu biega Catalina. Nosi wodę, pomarańczowy sok i.. BUŁKI. Do moich ust napływa fala śliny. Już wyobrażam sobie jak jem te pyszności. Tak dawno nie jadłam BUŁEK! Już mam robić krok w przód, gdy o moją nogę ociera się coś puchatego. Podnoszę delikatnie kończynę w górę i spoglądam z przerażeniem na ziemie. Dostrzegam niewielką puchatą kulkę futra- kota. Jest rudo-biały, młody, spokojny.


-Lubi Cię.- rzuca w moją stronę Catalina, a ja nie wiem za bardzo jak mam reagować. Ostatni raz kota miałam kilka miesięcy temu... na obiad. Moje stosunki z tymi zwierzętami są skomplikowane. Jednak ten milusiński przypada mi do gustu. Głaszczę go po małej główce na co ten mruczy.


-Najwidoczniej..


-Wabi się Abba, ale to nie ja wymyślałam to imię.- mówi Catalina i uśmiecha się do mnie pewnie. Dziewczyna podchodzi do mnie i wyciąga dłoń.


-Catalina, ale mów mi Caty. Zakładam, że skusisz się na jedną bułę co?- to mówiąc podstawia mi tacę z pysznościami pod sam nos.


-Mavis, ale mów mi Mavi. Wezmę dużo więcej niż jedną.- odpowiadam ściskając dłoń dziewczyny na co ta zaczyna się cicho śmiać. Chwytam kilka bułek ku zdumieniu szatynki ruszam w stronę stołu.


-Co teraz?- zaczyna Ben widząc jak siadam. Patrzy się prosto na mnie, ale jakoś nie chce mi się odpowiadać. Wciskam sobie bułki do buzi wierząc, że to mnie usprawiedliwi.


-Bułki?- mówi Gregor podając ściśnięte w pięść pieczywo.


-Nie dziękuje, ogromny przyjacielu...- odpowiada Ben odchylając się z niesmakiem.


-Zabierzesz mnie na jutrzejszy trening?- wtrąca się z ekscytacją w głowie Colton.


-Jeżeli obiecasz, że nie zginiesz na nim to oczywiście. Treningi straży są..


-Bardzo ciężkie..- wtrąca znudzony Logan.- gadacie o tym od godziny...


-Co on taki?- pyta niewinnie, niczym dziecko, Gregor. Uśmiecham się do niego z rozbawieniem. Taki ogromny facet, który sprawiał wrażenie bezwzględnego zabójcy, okazuje się być całkiem nieszkodliwy. Bułka w jego ręce przypomina mi grzechotkę.


-A ta śmieszka?- mówi i wskazuje na mnie. Wpycham sobie do buzi całą masę wypieków Anyi bądź Caty, by nie było widać jak śmieje się z murzyna. Wychodzi jednak, że to bardzo zły pomysł. Zaczynam się krztusić. Mój wzrok spotyka się z rozbawionym wzrokiem Coltona. Czuję wstyd. Zapomniałam, że ON tu jest. Odwracam głowę zatykając usta ręką. Zapewne jestem teraz cała czerwona. Słyszę śmiech Gregora i Coltona. Ku mojemu zdumieniu również Logan cicho parska rozbawiony.


-No więc?- mówi znudzony naszym zachowaniem Ben.- Kiedy wyruszamy?


-Nie prędko..- wtrąca się krzątająca po kuchni Anya.


-Nie rozmawiam z panią.- mężczyzna przewraca oczami i znów przeszywa mnie wzrokiem. Jest zniecierpliwiony i wyraźnie zirytowany.


-Ben chcemy zjeść..- zaczyna Cole.


-Nie obchodzi mnie to za bardzo.- warczy mężczyzna. Czemu już jest zły?!


-Nie chcąc się wtrącać..- mówi przechodząca obok mnie Anya.- ..powiem wam tylko, że stan waszych przyjaciół jest zbyt poważny, by teraz gdziekolwiek maszerowali. Jeżeli miał pan w planach jutro wyruszać, to bardzo mi przykro, ale to się nie stanie.


-Przetrzyma nas tu pani?- mówi z oburzeniem Ben.


-Ja nie, ale pańscy towarzysze tak..- rzuca obronnie kobieta. Widzę po jej twarzy, że jest lekko zdumiona zachowaniem Bena. Jak my wszyscy. Siada koło mnie i podaje mi kubek. Jego zawartość przyjemnie pachnie. Jest gorący. Bardzo gorący.


-Zioła na wzmocnienie.- rzuca krótko w moją stronę nie odrywając wzroku od twarzy Bena.


-Jutro wszyscy wyruszymy. Reszta musi dać radę.- mówi mężczyzna wstając od stołu. Zakańcza dyskusję i odwraca się do nas plecami.


-Pogięło Cię Ben?- rzucam ze złością. Biorę łyk napoju i wpatruję się w plecy mężczyzny, który znieruchomiał. Jego dłoń wyraźnie zacisnęła się na oparciu krzesła.- Nikt nigdzie jutro nie będzie szedł. Potrzeba nam odpocząć.


-To nie ty tu wydajesz rozkazy.- ku mojemu zdumieniu odpowiada ze spokojem dalej stojąc do mnie tyłem.


-Nie chciałam użyć tego argumentu..- ponownie odzywa się Anya.-.. Mavis to moja siostrzenica. Jestem jej rodziną jak i ostatnim żyjącym opiekunem. Jako jej rodzina nie wyrażam zgody na to by jutro gdziekolwiek miała odejść.- O nie.. już wiem co teraz nadejdzie.


-Rodziną?- szepcze cicho zdumiony Colton. Również Logan przeszywa mnie zaciekawionym wzrokiem. 


-Wyjaśnię jutro, dobrze?- rzucam krótko.


-Myślisz, że prawne regułki o opiekunach niepełnoletnich dalej obowiązują?- warczy Ben nachylając się w stronę niewzruszonej Anyi. Dlaczego nie dziwi go fakt, że ona jest moją rodziną? Wiedział? Czy też teraz to nie ma znaczenia?


-To moja siostrzenica...


-GÓWNO MNIE TO INTERESUJE!- krzyczy wściekle Ben wywracając kubek kobiety. Gorąca ciesz wylewa się z wywróconego naczynia i kapie na kolana mojej ciotki. Ta dalej jednak ani drgnie. Zioła były gorące. Wzdrygam się na samą myśl o bólu związanym z poparzeniami.- Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy, a kodeks prawny wsadź sobie w ...


-W tym mieście..- słyszę bardzo męski i głęboki głos. Głos przyprawiający mnie o dreszcze... Widzę jak od stołu wstaje wyraźnie zirytowany Greg.-.. regułki prawne obowiązują.- chwyta Bena za ramię tym samym sugerując by ten usiadł. Jego twarz nie jest już roześmiana i łagodna. Jest kamienna. Taka jak wtedy, gdy niósł Len. Poważna.


-Nie spieszy Ci się po siostrzyczkę?- prycha Ben strącając powoli dłoń czarnoskórego. Zamieram i nie wiem co mam odpowiedzieć. Strzela po słabych punktach? Jestem zła. 


-A od kiedy tobie tak się po nią spieszy?- wtrąca się wściekle Colton. Tym pytaniem zatyka wyraźnie Benowi  usta. Nastaje cisza. Nikt się nie rusza. Patrzę w oczy Bena, a on w oczy Anyi. Ta obojętnie odwzajemnia spojrzenie mężczyzny. 


-Sądzę, że jest pan zmęczony.- zaczyna spokojnie kobieta. Jej mina nie wyraża żadnych uczuć. Podświadomie wiem, że jest wściekła.- Chyba powinien pan iść spać. Catalina...- rzuca w stronę przerażonej szatynki, która opiera się  o blat kuchenny w kącie pokoju.-Zaprowadzisz pana do jego pokoju?- dziewczyna nie odpowiada. Kiwa tylko głową i nerwowo rusza w stronę łuku. Ben stoi dalej w bezruchu oparty o stół i wpatruje się w oczy Anyi.


-Pomóc ci?- pyta w końcu Gregor.


-Nie.- rzuca krótko wściekły mężczyzna. Zaczyna się fałszywie uśmiechać. Powoli odchyla swoje ciało z nad stołu i klaszcze radośnie w dłonie.- Faktycznie. Czas już na mnie. Dobranoc wszystkim.- to mówiąc posyła każdemu z nas pożegnalny uśmiech i rusza w stronę Caty. Patrzę jak odchodzi. Zostajemy sami. Zapada całkowita cisza. Dlaczego tak bardzo się uniósł? O co mu chodzi?







No to i jest :3 po strasznie długiej przerwie, znów mnie naszło ^^ :D nie chciałam dodawać klusków z wodą, a tutaj sądzę, że wyszło lepiej :D Rozdział jest niesprawdzony, bo mi się go sprawdzać dziś nie chce XD Rozleniwiło mnie na maxa, ale postaram się to ogarnąć ^^ :D Ogółem póki co lanie wody, ale bez wody nie ma życia więc filozoficznie musi to być XD :D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top