2/36


    Podrywam się, jakbym spędziła pod wodą zbyt długi okres czasu. Łapczywie wypełniam swoje płuca, haustami powietrza. Moje serce podnosi klatkę piersiową, a potem pozwala jej opaść. Jest to bolesne. Porównywalne do rozrywającej się skóry. Rozglądam się zdezorientowana, by uświadomić sobie, że leże w swoim pokoju, że śpię pod kołdrą, którą Meg zmienia, co kilka dni, że moja klatka piersiowa wcale nie jest rozrywana. Jest mi ciepło, wygodnie, bezpiecznie. To znowu tego rodzaju sen. Ten sen, który sprawia, że po nocy jesteś jeszcze bardziej zmęczony niż przed nią. Normuje oddech i przez chwilę wpatruje się w okno balkonowe. Rolety są rozsunięte. Zza okna do pomieszczenia wdziera się nachalne światło ranka. Po moim karku spływa kropla potu. Ścieram ją i plącze swoje palce w poczochranych włosach. Krzywię się zirytowana i wyrywam dłoń z więzów, które łatwo nie odpuszczają. Dopiero teraz dochodzi do mnie, że na skraju łóżka leży jakaś postać. Blondynka. To nie Maisha. Wyciągam powolnie rękę by dotknąć ramienia, w połowie klęczącej na ziemi, w połowie leżącej na łóżku, Anyi.


-Anya?- potrząsam nią delikatnie. Nie mam siły, ani chęci robić tego mocniej. Czuje się taka zaspana i słaba. Kobieta wreszcie leniwie podnosi głowę w górę i otwiera całkowicie zaspane oczy. Jest blada, bardziej chuda, zmęczona. Powinno być odwrotnie, zwłaszcza tutaj, w Podziemiu.



-Mavis!- od razu ożywa. Jej oczy zapalają się, jak pochodnie. Podskakuje i rzuca się by mnie objąć. Odpycha mnie i przewraca. Moje ciało opiera się o miękką poduszkę. Odwzajemniam uścisk ciotki, lecz robię to o wiele słabiej. Jestem zdezorientowana, niepewna.- Tak się cieszę, że się wybudziłaś!- mówi wpatrując się w moje oliwkowe oczy.



-Wybudziłam?- pytam zdumiona. Staram się przywołać ostatnie wspomnienie. Przychodzi mi to z dużym trudem. Wszystko jest zamglone, ucieka gdzieś w dal mojej pamięci. Siedziałam przy stole. Len i Holden ogłosili swoje zaręczyny. Między kolumnami stał..? Po moim ciele biegnie dreszcz. Czy to wszystko było snem? To nie może być prawda. Te obrazy zamazują się w mojej głowie jak bardzo stare wspomnienia. Irytuje mnie to.



-Spałaś 3 dni. Zawołali mnie po jednym, gdy twój stan się pogarszał. Maisha nie dała sobie rady. Ktoś podał ci Belladonnę. Zadziała dość... gwałtownie. Tak się cieszę, że się wybudziłaś...



-3 dni?!



-Twój układ nerwowy potrzebował regeneracji..-zaczyna, lecz jej przerywam.



-Ale co z misją? Treningami?



-No właśnie...- przełykam ślinę. Przespałam tylko 3 dni i aż 3 dni. Dla nas, na tym świecie, każda godzina jest niezwykle ważna. - Dupree zwołał naradę, po tym jak dowiedział się o twoim otruciu. Mamy wrogów. Nie wiadomo, czy to klony, czy ludzie przeciwni walce z obcymi. Edwin prowadzi próby ognia, a ja musiałam przerwać pracę nad serum, by zająć się tobą. Treningi poszły pełną parą. Dziś ma być ostatni bal przed odejściem oddziału.



-Odejściem? Nie trenowałam! Jak mam być gotowa? Bal?!- szamoczę się zdezorientowana. Za dużo mi uciekło. Moje oczy samoczynnie wypełniają się słoną cieczą. Strach i rozczarowanie. Przespałam.



-Dlatego nie weźmiesz udziału w misji. Jesteś osłabiona i całkowicie zbędna.



-Zbędna?! Anya, Maisha wybiera się do tego miejsca. Nie pozwolę...



-Maisha ma wystarczająco lat i rozumu, by udać się do Golden Meadow bez ciebie. Robiła to wiele lat...



-Jest bezbronna!


-Mavis. Musi nauczyć się walczyć, inaczej w obecnym świecie nie da sobie rady.



-Anya!



-Mavis, ja wiem. Pół roku temu sama bym nie pozwoliła na takie coś, ale realia są teraz okrutne, inne, brutalne!- ciotka żywo gestykuluje rękoma. Pod jej oczami eksponują się dwa, ciemno-szare cienie.



-Muszę wziąć udział w tej misji! Wszyscy mają walczyć oprócz mnie?



-Tym razem będą musieli.



-Nie...



-Mavis. To moje ostatnie słowo.- milknę i wpatruje się w chmurne oczy ciotki. Jej twarz przybrała poważny wyraz. Dodał jej lat. Anya podniosła głos. Po raz pierwszy wydaje się być niespokojna, zła, przestraszona. Bije od niej stanowczością, ale i niepewnością. Patrzę tępo w jej błękitne tęczówki. Zamieramy na chwile bijąc się na spojrzenia. Mija 30 sekund, może mniej, a ja pochylam się powoli w stronę milczącej ciotki.



-Maisha jest 16-latką? Maisha musi nauczyć się sztuki przetrwania? Ona może, bo to jej sprawa? W takim razie: jakim prawem decydujesz za mnie?- pytam oschle i piorunuje Anye wzrokiem. Jest zaskoczona moim atakiem, ale zachowuje tym razem stoicki spokój. Nie rusza się, oddycha miarowo, ale widzę to w jej oczach. Trafiłam.



-Nie będę z tobą dyskutować Mavis. Dupree i tak już wie, że nie pojedziesz.



-Jeżeli będę chcieć..



-Mavis.- ciotka łapie się za czoło. Trze swoje skronie opuszkami palców i zamyka oczy. Ma zbolałą minę. Milknę. Jest zmęczona.- Choć raz, proszę cie, odpuść. Nie walcz. Daj sobie spokój i posłuchaj mnie.- nie odpowiadam na to. Anya podnosi na mnie wzrok. Przygląda mi się chwilę, jakby zapamiętywała po raz ostatni wyraz mojej twarzy.- Mam przeczucia.- zaczyna. Przypomina mi się nasza rozmowa, gdy ostrzegała mnie przed Benem. Słucham więc uważnie.- Coś się nie zgadza. Nie wiem dokładnie co. Maisha ma być wybitnym naukowcem, a nie umie podać ci stosownego leku. Nie pomaga mi z serum. Misja ma wystartować w tym tygodniu, robią wielki bal i ignorują fakt o obecności klona w cytadeli. Nie wiem. Wszystko mi się nie zgadza.



-Jakie masz podejrzenia?- nie odrzucam tego teraz. Nie polemizuje z tym co mówi. Wiem, że to ona zwykle ma racje. Słucham.



-Adler. Jest podejrzanie dziwny.



-Adler?- pytam zdumiona i przypominam sobie rozmowę z nim. Faktycznie. Było w nim coś, co mnie odpychało. Wiedział tyle o mnie, o nas, ale nigdy nie był blisko nas. To na pewno. 



-Nie było go, gdy przybyłaś. Miał ważną misje. Nagle ją rzucił i wrócił, by szkolić was. Nie ufam mu. Ty też nie powinnaś. Wydaje się, jakby zrezygnował z wszystkiego, by skorzystać z okazji. Z okazji.. dojścia blisko was.



-Jest moim generałem..



-Dlatego nie chce żebyś była jego podwładną.



-A Maisha?



-Maisha nie jest żadnym punktem strategicznym.



-Co?



-Mavis, to ty przyniosłaś recepturę i wiesz o niej bardzo dużo. Wiesz o mutach, o klonach, o sytuacji na powierzchni. Jesteś niebezpieczna, bo jesteś symbolem. Maisha nie umie dobrze wyleczyć Belladonny. Jest młodziutka. Edwin już za stary na racjonalne decyzje. Adler jest kolejny w rzędzie do władzy w Podziemiu. Jak sądzisz, kto mu się wtrąca w szyki?- Zamieram analizując wszystko co powiedziała Anya. Czy przybył, żeby sprowadzić na nas pewną śmierć? Nie interesował się moim złym stanem na treningu. Nie poświęcał nam uwagi. Nie dawał rad. Coś mi nie gra.



-Ja...- mówię uświadamiając sobie, że jako córka Brice i osoba przeszkolona w temacie życia na powierzchni, stanowię świetny materiał na przywódcę. Dupree za niedługo może odejść. Ludzie potrzebują nowej nadziei. Adler nie niesie niczego, ja? Ja niosę historię o Serum. Niosę nadzieję...



-Jak myślisz, kto próbował cie wykończyć trucizną? Kogo widziałaś tamtej nocy?



-Bruneta...- mówię cicho, jakby sama do siebie. Widziałam bruneta.



-Jaki kolor włosów ma Richard?



-Czarny. Kruczo-czarny...




Do następnego ;* 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top