2/33


    

Staję w praktycznie pustej sali. Jest szeroka i wysoka, w kolorach pomarańczy i brązów. Sufit usytuowany jest w odległości trzech pięter nad nami. Podłoże twarde i śliskie. Idealnie wypolerowane. Idealnie, żeby stracić zęby przy jakimkolwiek ruchu. Kilka lamp oświetla otoczenie pomarańczowym blaskiem. Przypomina to wszystko salę gimnastyczną, tylko w bardziej oficjalnej formie, z większym przytupem. Idę ubrana w wygodne płaskie buty, czarny podkoszulek i luźne szare spodnie. Włosy związałam w kucyk, żeby mi nie przeszkadzały. Biorę głęboki oddech na widok stojaków z bronią. To sala do treningu. Znowu będę musiała walczyć. Przełykam ślinę. Oto jestem. Wybrałam ponownie najbardziej idiotyczną drogę, ze wszystkich możliwych. Stawiam się. Zapisuje się na misje, która może mnie zabić, znowu. Widzę kilkoro z moich towarzyszy. Len i Holden siedzący na ziemi w rogu sali. Śmieją się do siebie. Nie patrzą na mnie. Tacy radośni w obliczu tak okropnej przyszłości. Dlaczego w ogóle tu są? Poza nimi dostrzegam jeszcze Gregora i rudowłosą dziewczynę. Gdzie jest Colton? Mógł się nie stawić, oczywiście. Jego wybór. Każde z nich mogło. Nie mieli tego w obowiązku. Szczęściarz. Moje ciało odwraca się w stronę brunetki i jej ukochanego. Chce zapytać, co wpłynęło na ich decyzję o pojawieniu się tu. Przecież i Len i Holden chcieli spokoju. Czy nie tak?



-Przytrzymasz?- mówi wyłaniająca się znikąd ruda. Patrzę na nią lekko wstrząśnięta, gdy podaje mi do ręki kilkunasto centymetrowy nóż. Ostrze aż błyszczy, razi mnie w oczy.



-Jasne.- mówię wiele nie myśląc i chwytam niepewnie broń. Dziewczyna błyskawicznie kuca i zaczyna, jak gdyby nigdy nic, wiązać sobie buta. Czy potrzebowała do tego mnie? Podłoga wciągnie jej ten nóż, jak odłoży go na chwilę?



-Patriotka, czy przymus?



-Słucham?- pytam nachylając się.



-Tutaj. Jesteś, bo tak bardzo chcesz ratować naszą ojczyznę, świat, czy bo coś cie zmusza.- podnosi się i wyrównuje ze mną poziomem. Jest może kilka centymetrów wyższa. Ma niebieskie przenikliwe oczy i ten nieodczytany wyraz twarzy.



-Obydwa.- prycham. Cisza. Spuszczam wzrok. Nie przychodzi mi do głowy nic, o co mogłabym zapytać. Jestem zupełnie zielona w poznawaniu nowych osób.



-A ty?- pytam w końcu ożywiona, że na coś wpadłam. Jej turkusowe tęczówki przenoszą się na mnie powoli, jakby dziewczyna wcale ze mną nie rozmawiała. Dziwnie się czuje.



-Przymus.- kwituje, a ja chce sobie przybić piątkę z czołem. Przecież wczoraj wyraźnie określiła się, że nie jest tu z własnej woli, a dla własnego interesu. Ale skoro tak... to co tu robi? Dupree pozwolił jej mieć wolny wybór.- Trochę przywiązałam się do wanien i regularnych posiłków.- mówi, a ja uśmiecham się szeroko.- Mam wybór. Wracam do Szarej, albo biorę udział i zostaje tu, więc..



-Nie wolałaś wrócić mimo wszystko?



-Przyszłam tu, by dowiedzieć się o co chodzi. Jeżeli mi się coś nie spodoba spadam.- milknę i ponownie spoglądam na zakochaną parę, która teraz głaszcze się w cieniu pomieszczenia.-Słodko.- rzuca ruda, a ja krzywię się mimowolnie.-Jestem Vee, tak przy okazji.- podaje mi rękę. Ma bardzo chude dłonie. Chwytam ją delikatnie i potrząsam z największą ostrożnością, żeby przypadkiem jej nie złamać. Jej uścisk jednak okazuje się bardzo silny. Teraz modle się, żeby to ona nie złamała ręki mi.



-Mavis.



-Mavis, ładne imię. Skrót od?


-Od Mavis.- rzucam.


-Serio?- cisza. Mavis to Mavis. O co chodzi? Ja nie wnikam od czego jest Vee.- Kijowo. To od dziś będziesz. MavisAnn.



-Wole nie.- mówię posyłając dziewczynie zmarnowane spojrzenie.



-Trochę nas mało. MavisAnn. - rzuca Vee rozglądając się po sali.- Z taką drużyną mało zdziałamy.



-Może ktoś dojdzie?



-Proszę cie. Tamta parka bawi się w bohaterów. On jest honorowy.- wskazuje kolejno na zakochanych i Gregora.- Ja przyszłam dowiedzieć się czegoś więcej, z tajnych informacji Podziemia.- mówi robiąc cudzysłów w powietrzu.- A ty.. szczerzę nie wiem jakie masz motywy, ale to nic. Reszta jest prosta. Kaleka? Naukowiec, który jest potrzebny tu? I twój leniwy kolega, jak mu tam?



-Colton.- mówię cicho dostrzegając w przejściu do sali wysokiego bruneta. Vee odwraca się jakby zaskoczona faktem, że przyszedł. Chciała go zdyskredytować? Wiedziałam, że przyjdzie. Nie zostawiłby mnie. On wiedział, że będę.



-No tak. Jestem kijowym psychologiem.- rzuca ruda i powoli odchodzi, zostawiając mnie samą. Cole robi kilka, szybkich kroków w moją stronę, a ja zaczynam bawić się trzymanym nożem. Już mam krzyczeć do Vee, że zapomniała swojego sprzętu, ale jest za późno.



-Tylko tyle nas? Po co ci ten nóż?



-Trzymałam jej.- mówię i wskazuje na rzucającą nożami w ścianę Vee. Dziewczyna jednak na nas nie patrzy. Ma już swoje zajęcie. 




-Można już ćwiczyć?



-Nie mam bladego pojęcia.



-Uwaga!- na całą sale rozbrzmiewa donośny krzyk. Lekko się wzdrygam i spoglądam na otwarte na oścież drzwi. Stoją w nich trzy osoby. Generał Barry, Dupree i Danica.




-Witam!- mówi nieco ciszej Edwin, gdy szum sali niknie. Stajemy półkręgiem przed osobistościami tego miejsca i przyglądamy się zaciekawieni.- Cieszę się, że którekolwiek z was potraktowało poważnie sytuacje i szczątkowo stawiło się w wyznaczonym miejscu. Panno Brice.- mówi i posyła mi wdzięczny uśmiech, pełen szacunku i podziwu. Kiwam głową w odpowiedzi.- Bez dłuższych wstępów. Sytuacja na powierzchni jest tragiczna, a ostatnio osiąga ona szczyt. Około 70% pozostałych, nadziemnych miast, które funkcjonowały po okresie pierwszych 4 lat, zostaje zrównane z ziemią. Tracimy coraz więcej ludzi, zapasów, broni i autonomii. Pierwotnym planem odpowiedzi na to, co się obecnie dzieje, była detonacja ich statku matki, o czym już wspomniałem. Plan dalej jest podtrzymany. Wasza receptura tego nie zmieni. Musimy stopniowo osłabiać ich wszystkim, co mamy, a mamy to. Zanim znajdziemy składniki i przetestujemy E-27, minie trochę czasu. Zbyt wiele czasu, by nie robić nic więcej. Dlatego, za około tydzień, na misje zostaniecie wysłani wy i specjalnie wyszkolona grupa, która miała się tam udać sama.



-Dlaczego akurat my mamy dołączyć do grupy wyszkolonych wojowników? Gdzie pańskie wojsko, straż?- wtrąca się Holden.



-Świetne pytanie synu. Przyczyna jest prosta. Coraz więcej w mieście cywilów i coraz mniej strażników. Nikt nie chce bawić się w ratowanie świata, ale wszyscy chcą, by świat został uratowany. Moje oddziały umierają podczas patroli. Rozszarpani przez muty, zbombardowani przez obcych. Część ginie w Podziemiu. Brak leków, zamieszki w Szarej. To miejsce jest przeludnione, przeludnione wściekłym tłumem, który ktoś musi okiełznać. To ciężka praca, która może zabić i wielokrotnie to robi. Nie mogę werbować przymusowo nieprzystosowanych do niczego ludzi, a nie mam już czasu ich szkolić. Wy spędziliście całe życie na górze. Wiecie jak to jest i wierzę, że umiecie sobie poradzić.



-Ja nie spędziłam.- kwituje Vee.



-Panno Hirez, nie bądźmy śmieszni.- wtrąca Barry.- Wszyscy wiemy, skąd ma pani jedzenie i pieniądze.- Dziewczyna milknie.



-Plan jest prosty. Golden Meadow jest waszym celem. Jest to złota góra - stara baza woskowa. Pełno tam naukowych bzdet, tajnych projektów i eksperymentalnych prototypów broni, miejsc, leków. To jeden wielki labirynt z masą pułapek i nie śmiesznych niespodzianek. Idealnie zabezpieczone miejsce. Na samym dnie ukryta jest rakieta, która celuje teraz na Rosję.



-To jak mamy sprawić, żeby uderzyła w Japonię?- pyta Gregor.



-O to się nie martw. Mój informatyk się tym zajmie. Zmieni szyfr z komputera tak, by kurs rakiety był właściwy. Wasza kwestia, to zaprowadzić go tam bezpiecznie.



-Mamy być czyimiś tarczami?- prycha Vee.- Coraz mniej mi się to podoba.- kręci głową z dezaprobatą.



-To się nikomu nie podoba.- mówi w końcu Danica.- I wcale nie ma. Ale to jest nasza powinność. Ktoś musi się tym zająć.



-W Podziemiu jest pełno rakiet, nowoczesnej technologii statków i innych dupereli, które pomogą nam walczyć, ale..



-Statków? Rakiet?- pytam zdumiona.



-Ale tylko tym ich nie pokonamy.- kończy Barry piorunując mnie wzrokiem.



-Tak, Mavis. Mamy tu więcej niż ci się wydaje. Na tę wojnę przygotowujemy się już szmat czasu.- rzuca uśmiechnięta od ucha do ucha Danica. Jakby chwaliła się ich całym wyposażeniem. Jakby ten temat był godny tak lekkiego podejścia.



-Użyjemy tego w odpowiednim czasie.- kończy Edwin.- Tak samo jak leku.



-Z bardziej przyjemnych rzeczy..- zaczyna z ekscytacją Danny.- W tym tygodniu, już za dwa dni, w Cytadeli odbędzie się uroczysty bal pożegnalny dla CrewK, no i teraz dla was. Wszyscy przybędą, by was pochwalić za odwagę, by zamienić z wami słowo i życzyć wam powodzenia. Będziecie gwiazdami wieczoru, więc musicie wyglądać nieziemsko. Zadbam o wasz ubiór do jutrzejszego dnia. Będziecie musieli podać mi swoje ulubione kolory i wymiary.- kończąc klaszcze w ręce zaaferowana swoją wypowiedzią. Przyglądam się generałowi Barr'emu, który lustruje Dan ze zniesmaczoną miną.



-Dobrze Panno Goodall, jeżeli to wszystko, to przejdźmy do ostatniej kwestii. Poznajcie CrewK.- starzec wystawia wskazująco dłoń i odsuwa się nieznacznie na bok. W drzwiach ponownie materializują się zupełnie obce mi sylwetki. 13 nieznanych cieni, które wpatrują się w nas z zainteresowaniem. Moją uwagę skupia niewysoka blondynka. Ma może 15 lat? Jest bardzo przestraszona. Czy jest tu z własnej woli? Badam wszystkie nowe twarze, które emanują młodością.



-Nie będę przedstawiać wszystkich, bo nie mamy na to czasu. Ważne byście wiedzieli o nich. Kaya, Fred, Rose i Alex.- Z tłumu wyłaniają się cztery sylwetki. Dwie dziewczyny i dwóch chłopaków. Wszyscy nieprzekraczaną 25 lat. Wszyscy patrzą na nas z wyniosłymi minami. Wszyscy emanują stoickim spokojem i gotowością do walki. Ciemnoskóra dziewczyna, o pełnych ustach i kasztanowych włosach. Blondyn, który może równać się wzrostem z Coltonem. Bardzo dobrze umięśniony, widać, że silny. Brunet, o wiele niższy od towarzysza, drobnej postury, o niebieskich oczach i lekkich rumieńcach na twarzy. No i ona. Ciemnowłosa, smukła dziewczyna, która stoi z założonym rękoma jakby za karę. Może stoi. Kto wie.



-Przedstawcie się sobie.- ponagla Danica.



-Alexander Sharpe. Będę dowodził całą resztą. Jestem głównym dowódcą zaraz po generale Adlerze.



-Którego dziś nie ma.- sapie Danny.



-Pojawi się wieczorem.- wyjaśnia Edwin. Generał Adler? Wcześniej go nie poznałam. Gdzie jest i co robi? To miejsce jest na prawdę dziwne.



-Rosaline Forbes. Będę informatykiem B.- tłumaczy ciemnoskóra, po czym posyła nam serdeczny uśmiech.



-Fred Beaver. Zajmuje się szyframi.- to ten drobny chłopak. Została tylko naburmuszona brunetka. Przyglądam się jej wyczekując. Wydaje się naprawdę oschła.



-Kaya Lyadova. Informatyk A.- rzuca krótko dziewczyna. Może ma ubogi język. Mało mówi.



-Lyadova?- zaczyna zainteresowany Holden. Chłopak niestety mówi kilka decybeli za głośno. Nie można być wścibskim od początku, ale on tego raczej nie wie. Chłopak z dziczy.



-Coś cie w tym bawi?- warczy Kaya.



-Nie, tylko zastanawiam się....



-Mało mnie to obchodzi.- kończy dziewczyna i cofa się o krok. Widzę, że świetnie nam się będzie współpracować. Dogadamy się. Bo dobra atmosfera jest podstawą.



-Myślałam, że to ja będę ta dzika.- szepcze Vee.



-Kaya jest z Rosji.- wyjaśnia Dupree. Czy rakieta przypadkiem nie celuje w Rosję? Niezręcznie.- Jest również najlepszym informatykiem na całym globie ziemskim. To ona zmieni kurs rakiety.



-Panie Dupree..- do Sali wbiega zmachana, rozczochrana kobieta. Wszystkie spojrzenia kierują się na intruza. Już nikt nie słucha wypowiedzi Danici, Edwina ani Barrego. Nikt nie podziwia sali. Nikt nie trenuje. Stało się coś złego.



-Jest problem.



-Jaki problem?- pyta starzec marszcząc czoło.



-To sprawa tajna.



-To CrewK.- wtrąca Danica i uśmiecha się do nas wszystkich dumnie.



-Nie wiem, czy powinnam i tak.



-Spokojnie Joyce. Możesz mówić, nie mamy nic do ukrycia.



-Skoro pan tak uważa..- kobieta patrzy prosto na Edwina, ale wydaje mi się, że obiega nas wszystkich wzrokiem. Sapie ciężko, jest czerwona. Patrzę na nią marszcząc brwi i wyczekując. Co takiego się stało?! Drży. Na prawdę jest przerażona, ale czym?- Panie Dupree... w cytadeli znaleziono klona. – Wszyscy stają jak wryci. Nie mogę drgnąć. Patrzę na tą kobietę, a ona patrzy na Edwina. Cisza. Nikt nic nie mówi, bo i co? Pan Podziemia zamiera, ale nie wyraża specjalnego strachu, a to okropne. Klon tu?! Bo wiecie, co to oznacza? Oczywiście, że wiecie. Każdy już wie. Jeżeli do Podziemia dostał się klon... Oni będą wiedzieć. Czas nam ucieka, jak piasek przez palce...    



Do następnego ;*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top