2/32


    

Staram się jeść z jak największym spokojem i kulturą, ale sam zapach doprowadza mnie do szału. Jadalnia jest ogromna. Na jej środku znajduje się prostokątny, długi stół, wykonany z ciemnego drewna. Zastawiony jest chyba setką talerzy. Siedząc przy nim czuje się, jak królowa.  Krzesła, na jakich spoczęliśmy są wygodne i miękkie. Ściany jadalni, pomalowane na czerwoną barwę, błyszczą złotymi zdobieniami. Po kątach porozstawiane są różne wysokie paprocie i kwiaty. Każda z czterech ścian jest ozdobiona lustrem. Na suficie wisi majestatyczny żyrandol wykonany z diamentowych kryształów. Wszystko jest takie nadzwyczajnie bogate, zadbane. Skąd miał czas, fundusze i ludzi, żeby z tego miejsca zrobić taki pałac?



-Widzę, że wszystkim smakuje.- mówi uśmiechając się ciepło Dupree. Patrzy na mnie roześmianym wzrokiem podobnie jak reszta. Zupa była pyszna. Jakaś gulaszowa z parówkami, od dziś moja ulubiona. Teraz trafił nam się kawałek kurczaka w panierce z zapiekanymi ziemniakami i jakąś sałatką-polewą ze szpinaku. Nie wiem skąd oni biorą składniki do tych dań, ale dawno tak wyszukanego jedzenia nie jadłam. Wyczyściłam swój talerz do zera. Jestem tak najedzona, że chyba nie wstanę sama z krzesła. Podnoszę wzrok i dostrzegam siedzącą naprzeciw mnie Vee. Dziewczyna bada moją twarz zamyślona, a kiedy nasze spojrzenia się spotykają uśmiecha się delikatnie. Odwzajemniam gest. Siedzę obok Coltona i Len. Mai jeszcze nie przyszła, ale Dupree obiecał, że jak tylko skończy swoją prace odwiedzi mnie w pierwszej kolejności. Troszkę drażni mnie i boli fakt, że po takim czasie każą jej tyrać, zamiast pozwolić ze mną pobyć, ale muszę to uszanować. Taki jest dziś świat.



-Masz tu coś.- szepczę cicho i ściągam z policzka Coltona plamkę po zielonym sosie. Chłopak wzdryga się na mój ruch lekko. Jestem zdumiona jego zachowaniem. Niepewnie patrzy przed siebie, po czym posyła mi ciepły uśmiech i chwyta moje kolano.



-Oh, nie! Kocham pana...- mówi bardzo cicho, ale słyszalnie Holden, który siedzi obok Len. Podnoszę wzrok na trzy wchodzące kucharki z tacami wypełnionymi po brzegi deserami.



-Galaretki ciężko uzyskać, bo są wynikiem chemicznych obróbek, a do tego potrzeba składników rzadkich, ale udaje nam się w małych ilościach je wytworzyć. Przed wami mój ulubiony deser... Życzę wszystkim smacznego.- Przed moją twarzą zostaje postawiony talerz z różową galaretką przykrytą owocami i czymś białym. Ładnie pachnie, ale nie mogę rozpoznać co to.



-Bita śmietana.- mówi cicho Cole i ruchem jednego palca brudzi mój nos. Uśmiecham się i ściągam puszysty krem.



-Pycha!- mówię podekscytowana po skosztowaniu.



-Skoro doszliśmy już do deseru...- zaczyna pewny siebie Dupree, klaszcząc w starcze ręce.- ... muszę poruszyć temat waszej... pracy.- wszyscy patrzymy po sobie badawczo. Żadne z nas nie jest zirytowane, ani specjalnie niechętne, by pomóc Edwinowi. Czekamy na to, co ten ma nam do powiedzenia.- Jak widzicie i wiecie Cytadela to wytwór nowoczesności. Jesteśmy szczątkiem przeszłości. W moim domu pracuje ponad 4000 tysiące ludzi. Naukowcy, którzy badają różne choroby i tworzą leki w porozumieniu z medykami, odpowiedzialnymi za zioła i składniki, jak i lekarzami, odpowiedzialnymi za sam, praktyczny proces opieki nad zdrowiem. Budowlańcy, którzy fizycznie pracują nad rozszerzaniem Podziemia, jak i jego ulepszaniem i Elektrycy, którzy wypowiadają się w kwestii prądu. To właśnie oni czuwają nad generatorami, które pozwalają oświetlić całe to miejsce. Mamy aż 4 ukryte w podziemiach tego miejsca. Hydraulicy, którzy też znajdują się w grupie moich fizycznie pracujących przyjaciół, nawadniają całe miasto. Są też kucharki, sprzątaczki, straże, ogrodnicy, mechanicy i osoby odpowiedzialne za zwierzęta. Po za nimi szereg doradców i osób do rozmowy. Oni wszyscy to nadzwyczajnie ważna grupa, bez której to miejsce byłoby smutną norą. Ponad nimi jednak cenie sobie jeszcze jedną, małą społeczność, do której zaliczę was. Jako, że Mavis i Maisha są córkami osoby odpowiedzialnej za wynalezienie jedynej, skutecznej broni w walce z Obcymi, na daną chwile, z czego jedna jest wybitnym naukowcem, a druga jak sądzę po stanie fizycznym, świetnie walczy, dołączycie do CrewK. Pannę Molloy przypiszę do grupy naukowców wyższego szczebla, by w spokoju mogła pracować nad poprawą receptury, jak i wytwarzaniem samego leku. To on będzie kluczowy w walce z najeźdźcą.



-W walce..? CrewK?- pyta zdumiona Vee, a ja mam ochotę przybić jej piątkę. Dopiero co przybyłam w bezpieczne miejsce. Czy on już stara się mnie z niego wywalić?



-Zanim tu przybyliście...



-Chwileczkę!- wtrąca rozbawiona czymś ruda.- Chce pan mnie włączyć do jakiejś drużyny mocy, która ma pomóc w walce z obcymi?



-Ma walczyć z obcymi.- kwituje całkowicie poważny Edwin.



-No jasne! Dajcie mi jednorożca i zaraz polecę skopać tyłki wszystkim dziwadłom z kosmosu. Czy ja wyglądam na supermena?- śmieje się niezadowolona dziewczyna.



-Panno ...



-Hires.



-Hires?



-Zostałam włączona do pana cytadeli, ale nie za taką cenę. Chciałabym wrócić do swojej dzielnicy.



-A no tak, bo pani nie należy to tej grupy. Czyli chce pani wrócić do SZAREJ dzielnicy, mimo szansy jaką pani daje?- pyta zdumiony Dupree.



-Szansy?- prycha dziewczyna.



- Panno Hires. Oczywiście nie mam prawa pani przetrzymywać, ani zmuszać do niczego, czego nie ma pani w przyjemności robić, ale jest teraz pani otoczona immunitetem cytadeli. O ile się nie mylę, jest pani również na ciemnej liście. Na pani konto wpadło wiele wykroczeń. Utrata tego immunitetu może się dla ciebie źle skończyć, ale wybór jest dla wszystkich indywidualny i własny.



-Jest nas za mało.- rzucam ku zdumieniu wszystkich i przerywam bardzo delikatną groźbę Edwina.- Panie Dupree, z całym szacunkiem, ale nie damy rady, nawet najlepszą grupą pokonać TEGO najeźdźcy. Mają statki, nowoczesną broń, muty... Powinien pan zacząć rozbudowę Podziemia, ochronę, a nie...



-Panno Brice, czy pani matka pochwalałaby tę postawę?- pyta, a ja staje jak wryta. Wszystko w moim ciele spina się tak mocno, że wydaje się zaraz rozerwać. Robię się cała czerwona. Czuję jak ręka Coltona ląduje na moim ramieniu. Chce mnie ponownie usadzić.- Mamy wiecznie chować się pod ziemią? Zwłaszcza, gdy pani przyniosła największą nadzieje naszego przetrwania?! Musimy podjąć jakieś działania. Teraz jest jeden z najlepszych momentów. Jest to pani nam wszystkim winna.- Milknę i siadam z powrotem na krześle, całkowicie otępiona. Nikt nigdy mnie tak nie zgasił. Zawsze się irytowałam, strzelałam fochy i ostatecznie, to ja byłam tą najbardziej skrzywdzoną, brutalną prawdą. Teraz jestem tak otumaniona jego słowami, tak bardzo czuje, że nie mam prawa, mówić, że on nie powinien się tak do mnie zwracać, że aż boli. Jestem odpowiedzialna. Jestem winna. To moja rodzina to zwabiła tu, to moja rodzina musi to wywalić. Nawet Maisha angażuje się w walkę. Nie mogę być gorsza, nie mogę być bezużyteczną księżniczką.



-Panie Dupree, wystarczy!- rzuca stanowczo Anya i spogląda przenikliwie w twarz miłego starca.



-Przepraszam, faktycznie... Wybacz Mavis. Nie odpowiadasz za ludzkość, mimo iż to twoja matka...



-Nie. W porządku. Niech pan mówi dalej.- podnoszę wzrok na Edwina, który wydaje się być zasmucony moim obecnym stanem. Wie, że powiedział za wiele i za ostro. Kontynuuje.



-Werbowałem grupę idealnie wyszkolonych wojowników, którzy mają się dostać do pewnego miejsca, w którym ukryta jest, podkreślę, że doskonale, rakieta atomowa. Obecnie nakierowana jest na Rosję, ale z pomocą moich techników z CrewK, zmieni kurs.



-Na jaki?



-Na Japonię. Dokładnie rzecz biorąc, na Tokyo. To tam znajduje się główny statek-matka. Zasila wszystkie inne. Dostarcza wszystko. Jest gniazdem, które musimy zniszczyć. Plan A to właśnie Golden Meadow- góra, w której ukryta jest rakieta. Znajduje się tam stara, tajna baza wojskowa USA. Jedna z 5 najważniejszych. 3 już nie istnieją, a kolejna znajduje się blisko granicy z Kanadą, więc za daleko. Czas leci, a my musimy zacząć działać. W chwili obecnej, nie mogę pozwolić się wam zadomowić. Oni czegoś szukają, a bombardowania, jak donoszą moi szpiedzy, są już normą. Podziemie się zapełnia wściekłym motłochem. Warunki są nie do zniesienie. Musimy zacząć walczyć. Musimy pokazać wszystkim, że jest nadzieja na normalnie życie, zanim sami się wykończymy. Dlatego... zważywszy, że sama podróż tu, samo zdobycie receptury, było wielkim poświęceniem, nie będę naciskał. Będziecie mogli mieszkać w cytadeli bezpiecznie, aż do końca moich dni, bądź do końca tej apokalipsy. Zastanówcie się nad tym, jaką decyzje podejmujecie i do jutra proszę was o odpowiedź.- mówi zmęczony starzec i powoli wstaje od stołu. Z jednej strony, wewnętrznie, nie chce wracać na powierzchnie, nie chce dalej walczyć i nie chce brać udziału w niczym związanym z ratunkiem ziemi. Dlaczego ja? Dlaczego nie ktoś inny?



-A, panno Hires.- rudowłosa podnosi wzrok i spogląda z zainteresowaniem w puste, zmęczone oczy Edwina.- Pani ostatni występek, wezmę za pomoc tym ludziom. Pani również będzie mogła zrobić to, czego pani pragnie, bez konsekwencji. Ostatni raz. Jutro po śniadaniu ci, którzy chcą pomóc proszeni są o stawienie się na hali. Wasze gospodynie wskażą wam drogę. Dobranoc.- po tych słowach Edwin wychodzi zostawiając nas zupełnie samych. Siedzę pogrążona w zadumie. Co powinnam zrobić? Dlaczego ta decyzja jest tak niewygodnie trudna?!



-Panno Brice.- mówi stająca w progu jadalni Meg.- Panna Maisha już na panią czeka.- zrywam się na równe nogi i bez słowa ruszam za staruszką.




Colton.



Błądzę wśród korytarzy cytadeli w poszukiwaniu spokoju. Muszę rozpoznać się w tym miejscu. Lepiej mi się tak myśli. Wszyscy udają się już na spoczynek, a najbardziej gwarny jest środek cytadeli. Jestem teraz w prawym skrzydle. Idę długim korytarzem. Moje buty tupią o kremowy marmur. Ściany też są z niego wykonane. Ten korytarz wygląda jak droga do nieba. Co kilka kroków mijam stolik, wykonany z ciemnego drewna i wiszącą nad nim lampę, która błyska złotym blaskiem. Obrazy, których jest tu pełno, wcale nie przyciągają mojej uwagi. Nie są to dzieła sztuki. To rysunki, które tutejsi pewnie malowali dla zabicia czasu. Po mojej prawej widnieją ogromne okna, które ukazują obraz ogrodu. Bujna zieleń, stajnie i jedna niewielka lampka, która oświetla okolice. Zatrzymuje się i staje w oknie. Jestem na drugim piętrze, więc ogród oglądam  z góry. Pochmurnieje i wzdycham ciężko. Duszę się i brakuje mi wolności, jaką mieliśmy na górze. Paradoksalnie część mnie chce tam, choć na chwilę, wrócić. Nie mogę. Zastanawiam się co zrobić jutro? Iść tam i stać się częścią CrewK? Być członkiem zorganizowanej, wyszkolonej grupy, która zostanie wysłana na misje śmierci? Przecież wszystko może pójść źle. Tajna baza wojskowa na pewno jest zabezpieczona światowej klasy pułapkami. Wiem jednak, jaką decyzje podejmie Mavis. Wiem, że dziś Dupree nadepnął na jej słaby punkt. Wiem, że by pokazać wszystkim, że jest samodzielna i że potrafi walczyć za nas, pójdzie. Stawi się i będzie częścią tej chorej drużyny. Powinna mieć to wszystko gdzieś. To nie jej sprawa i nie odpowiada za to, co dorośli zrobili temu światu. Nie mam jak z nią porozmawiać. Teraz jest z siostrą. Oby to ona wyperswadowała jej ten beznadziejny pomysł. Zasłużyła na spokój. Nie skorzysta z niego. Wpatruje się w ogromne, ziemiste ściany Podziemia. Noc. Mój wzrok ponownie opada na stajnie i niewielką lampkę, która rozświetla zielonkawy ogród. Zastygam w bezruchu. Po moich plecach biegnie dreszcz. Przełykam ślinę i cofam się o krok od okna. Ponownie. Widzę ten sam cień, co zawsze. Dlaczego?! To zjawa, widmo. Nikt nie może być tak doskonałym tropicielem. Nikt nie może się tu sam dostać. Jeżeli to człowiek, dlaczego nie zgubił się już w tunelach? Ta sama, zakapturzona postać, stoi w świetle lampy i patrzy prosto na mnie. Koszmarnie przeszywa mnie wzrokiem. Grozi mi na odległość. Jej twarz jest ukryta w ciemności. Nie daje mi się rozpoznać, ale daje mi się zauważyć. Gra ze mną. Chce to skończyć. Wściekle odwracam się z zamiarem wyjścia na zewnątrz. Zakończę to dziś.



-Ajajaj spokojnie!- rzuca stojąca przede mną Vee. Patrzę w jej morskie oczy i czuje ogromną ulgę. Po moim czole spływa niewielka kropelka potu. Oglądam się i patrzę znów przez okno. Pustka. Lampa dalej świeci, ale na dworze nie ma nikogo.



-Wybacz.- mówię wzdychając ciężko. Wkładam ręce w kieszenie spodni i spoglądam na zdumioną, bladą twarz dziewczyny. Ta uśmiecha się do mnie lekko i już ma mnie wymijać, gdy odwracam się i prawie chwytam jej ramię. Zawahałem się, a ona to widziała. Zaczynam rozmowę.



-Będziesz jutro na tym... czymś?- pytam niepewny.



-Może. A ty?- dziewczyna nie uśmiecha się już, co więcej, wygląda jakbym jej przeszkadzał. Jest zbyt pewna swoich zachowań.



-Chyba muszę.. Mavis się z pewnością stawi, a ja nie chce, żeby była z tym sama.- Rudowłosa zamiera na chwilę i lustruje mnie pustym wzrokiem. Po sekundzie kiwa głową i już ma się odwracać.



-Zostajesz w cytadeli?- pytam znów.



-Raczej tak.- rzuca krótko i niepewnie chce się oddalić, a ja chce z nią jeszcze rozmawiać.



-Super.- kiwam głową i uśmiecham się nieśmiało, na co dziewczyna prycha. Jestem żałosny.



-Dobranoc Colton.- posyła mi uroczy uśmiech i oddala się w stronę windy. Patrzę za nią jeszcze sekundę. Ma nieziemską figurę i piękne włosy. Jest jakaś... dziwna. Znika za rogiem, a ja zostaje całkowicie sam. Cisza. Korytarz cichnie. Muszę wracać. Dla pewności znów sprawdzam tę samą latarnię. Pusto. Wzdycham i odchodzę kręcąc głową. Zmęczenie... Bo jakby się ktoś tu dostał?



Mavis.




-Przestań! Miałam 4 lata!- śmieje się Mai z udawanym oburzeniem, a ja chichoczę na dźwięk jej głosu.



-Kto w wieku 4 lat robi w portki?



-Ty nie byłaś lepsza!



-Przynajmniej mnie nie przyłapali.


-Tak ci się wydaje.



-To ile masz już lat?- pytam rozbawiona. Uśmiecham się życzliwie do siostry, która rozłożyła się wygodnie na mojej, szarej sofie. Zatapiamy się w tym meblu swoimi najedzonymi tyłkami.



-Nie wiesz?!- rzuca z wyrzutem Mai i trafia mnie w twarz miękką, zamszową poduszką.



-Hmyy.. 12?- pytam i oddaje siostrze ze zdwojoną siłą.



-16!



-Stara jesteś, wiesz to?



-Odezwała się nowo narodzona.



-Ej 18 lat, to wiek najwcześniejszej młodości!



-I kto ci to powiedział? Masz bliżej niż dalej do trzydziestki.



-Wiesz słońce, ty też...- obydwie zaczynamy się głośno śmiać. W pokoju panuje półmrok. Świecą się tylko lampki przy schodach prowadzących na wewnętrzny balkon, do sypialni. Mai wstaje, przeciąga się i wystawia mi język. Uśmiecham się do niej robiąc to samo. Dziewczyna rusza do otwartego balkonu. Patrzę chwile za nią, po czym wstaje i robię to podobnie. Blondynka mija szklane przejście, a jej włosy zostają rozwiane przez wiatr. Na zewnątrz panuje całkowita ciemność. Żadnych lamp. Nic. Jak ja mogłam to znosić tyle czasu? Księżyc jest całkowicie schowany za gęstymi, ciemnymi chmurami. To samo tyczy się gwiazd.



-Wow.- wzdycha Mai i opiera się o srebrzystą barierkę. Podchodzę do niej. Patrzę w dół. Chłodny wiatr dmucha w moją twarz i rozwiewa blond włosy. Robi mi się chłodniej, ale o wiele bardziej rześko.



-Prawda?- mówię oglądając bezkresną ciemność.



-Spójrz w dół. Lęgarnia.- dziewczyna wskazuje palcem na ruszający się mrok. Muty. Tysiące tych bestii, pełznących nam nad głowami. Teraz pod. Już rozumiem, co miał na myśli Dupree, mówiąc o wiecznym życiu w Podziemiu. Milczymy tak chwilę.- Wyobrażasz sobie to miasto całe oświetlone. Ciągnące się jeszcze dalej? Tysiące ludzi, którzy przechadzali się tymi zgliszczami. To tylko 11 lat. Spójrz co się z nami stało.- prycha Mai. Patrzę na jej spokojną twarz. Przypomina mi mamę. Lekkie piegi. Ten stoicki spokój. Podziw dla najbrzydszego, najbardziej zabójczego. Ona ma jej umysł. Umysł realistki, która widzi wszystko na równej płaszczyźnie. Dla mnie to jest koszmarem. Ona? Widać, że się tym fascynuje. Że chce na tym eksperymentować.



-Co się z tobą działo? Gdzie byłaś? Jak przetrwałaś?- pytam ostrożnie wpatrując się w jej turkusowe oczy. Dziewczyna przenosi na mnie swój, czujny wzrok. Patrzymy sobie w oczy jeszcze chwilę.



-A ty?- rzuca w końcu.



-Najpierw ty.- odpowiadam stanowczo, na co ta wzdycha.



-Błąkałam się gdzie się dało. Trafiałam z miasta do miasta, z rąk do rąk, aż w końcu przygarnął mnie Carl.



-Carl?



-Był bardzo inteligentny. Nauczył mnie wielu rzeczy związanych z nauką. Chemia, medycyna, fizyka. Wszystko. Potem zbombardowali moje miasto. On mnie uratował. Sam umarł. Trafiłam do koczowników, ale.. nie dałam sobie rady. Pokłócili się przeze mnie i.. odeszłam. Nie nadawałam się do życia w dziczy. Trafiłam tu i teraz jest dobrze. Pomagam przy różnych broniach chemicznych. Współpracuje z inżynierami...



-Bronie chemiczne?- pytam lekko zdumiona. Mai uśmiecha się do mnie niewinnie. Jakbym była małym dzieckiem, pytającym o oczywiste.



-Podziemie chce się bronić Mav. Dużo rzeczy jeszcze nie wiesz. Nie jesteśmy jedynym ukrytym miastem.



-Ale...



-Zimno i późno już.- przerwa mi Maisha i odwraca się, nie czekając na moją reakcje. Podążam za nią zdumionym wzrokiem.



-Maisha...



-Weź udział w tej misji. Dowiesz się wszystkiego.- patrzę na nią zdumiona. Czy ona teraz namawia mnie bym... stała się częścią..



-Chcesz..?



-To nie to czego chce ja, czy ty. Nasze rodzina coś zepsuła. Musimy to naprawić. Najlepiej razem.



-Maisha, ja naprawdę nie wiem, czy dam radę.- rzucam i ruszam za siostrą. Wchodzę do swojego pokoju, a blondynka zamyka za mną drzwi i zasuwa szare zasłony.



-Nikt nie wie. To duże poświęcenie, ale sądzę, że łatwiejszej drogi nie będzie. Nie dopóki E-27 pozostaje tylko recepturą.- spuszczam głowę i pochmurnieje. Ona ma racje. To wszystko wiążę się z ryzykiem, które muszę podjąć, by coś zmienić.- Jak w ogóle udało ci się zdobyć recepturę?- pyta zaintrygowana siostra, na co uśmiecham się szeroko.



-Przypadkiem.- odpowiadam i rzucam się na miękką sofę.



-To znaczy?- Mai dosiada się, ale o wiele spokojniej. Patrzy na mnie wyczekująco. Jest aż tak ciekawa?



-Szukałam ciebie.- mówię, a ona krzywi się nie rozumiejąc.- Tak. Szukałam ciebie, ale zostałam wykiwana. Ktoś, kto mnie prowadził, chciał dostać się do receptury.



-Po co?



-No a jak sądzisz? Recepturę chce się mieć z dwóch powodów. Dajesz ją wielkim przywódcom ludzi i jesteś bohaterem, albo dajesz ją im i masz spokój. Mój przewodnik chciał się wykupić moim kosztem.



-Gdzie jest teraz?



-W laboratorium mamy. Nie żyje.



-Dlaczego potrzebował ciebie?



-Receptura była schowana w gabinecie mamy. Możesz go nie pamiętać, ale była to złota góra. Góra wiedzy. Mama ją świetnie zabezpieczyła. Jeżeli chcieli się do niej dostać, to tylko bardzo intensywnym bombardowaniem, a to skończyłoby się ... zniszczeniem receptury, jak sądzę. Dostęp mieliśmy tylko my.



-My?



-Nasza rodzina. Ty, ja, mama i .. Max.



-Max?! Co z nim?



-Nie żyje. Od dawna.



-Oo.- dziewczyna pochmurnieje i spuszcza wzrok. Patrzę na nią posępnie. Zawsze będę czuć pustkę na jego wspomnienie, na wspomnienie mamy, taty. Byli moją najbliższą rodziną. Szkoda, że ich już nie ma. Wiedzieliby co teraz zrobić. Zabrali by ten ciężar. Byliby.



-Jak umarł?



-Muty. Zaatakowały nas w lesie.



-Uratował cie?- pyta, jakby retorycznie, a ja nie wiem czy powinnam skłamać, czy powiedzieć prawdę. Max uciekał. Wiem, że nic nie mógł zrobić. Chciał uratować choć siebie. Paradoksalnie uratował mnie. Zwabił je za sobą. Zostawiły mnie na potem. Dał mi czas. O zmarłych nie mówi się źle.



-Tak. Uratował.- mówię i podnoszę się do siadu.



-Przykro mi.



-Mnie też.- obydwie milkniemy.



-Koniec smętów!- rzuca Mai.- Jutro po naradzie spotkajmy się w stajniach!



-Stajniach?!- pytam poruszona.



-Wybierzemy ci konia. Jest takie miejsce w ogrodzie..- zaczyna Mai, ale nie kończy. Uśmiecha się do mnie zaczepnie i wstaje z sofy.- Dobranoc, Mav. Obyś podjęła odpowiednią decyzje.- dziewczyna uśmiecha się do mnie pożegnalnie i skocznie rusza w stronę windy.



-Nie chcesz zostać?- pytam.



-Jutro mam dużo roboty z rana.- rzuca i wchodzi do złocistej puszki. Patrzę za nią do ostatniej sekundy. Cały czas uśmiechamy się do siebie. W końcu razem. Szare drzwi nas rozdzielają i zasłaniają twarz Mai. Kąciki moich ust opadają.



-Dobranoc.- rzucam cicho i zatapiam się w fali przemyśleń. Która decyzja jest tą odpowiednią? 




W tym tygodniu pojawi się zwiastun części 3, mimo iż jesteśmy dopiero w połowie części drugiej. Dlaczego? 

1.Nudzi mi się.
2. Można będzie pobawić się w detektywa i przewidzieć, co wydarzy się w ''2 części 2 części'' i co wydarzy się w 3 części. 
3.I tak nie zgadniecie co się stanie, bo ja tu fabułę kręcę i motam na bieżąco.
Przykład?
Jak myślicie kto nęka Coltona? Już za niedługo tak wam się pomota, jak mi na matematyce.
Pozdrawiam was kochani z całego mego serduszka! <3


SPOJLER. NAJWYŻSZY CZAS PRZESTAĆ TO CZYTAĆ!!! :

Dla tych, co shipują Logana i Mav. Cierpliwości. On się pojawi wtedy, gdy cała reszta zniknie.

Do następnego ;*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top