2/30
Jestem sparaliżowana. Oddycham szybko. Moje całe ciało jest spięte, czyje by nie było? Sala opustoszała, bo i sąd się zakończył. Mija już kwadrans, a ja nie mogę dalej się otrząsnąć. Chodzę tam i z powrotem, jakbym miała ADHD. Odłączam się od ściskającej, w uldze, grupy. Nie zwracam nawet uwagi na Coltona, który niepewnie na mnie spogląda. Zresztą... wszyscy posyłają mi ukradkowe spojrzenia, ale nikt niczego nie mówi. Nerwowo stąpam bo miękkim, czerwonym dywanie. Moje buty leżą pod jedną ze złotych kolumn. Po pomieszczeniu rozbiega się echo mojego dudniącego serca.
-Kim jest Maisha?- jeden głos wychyla się ponad wszystkieinne. Żeński, kobiecy, jeszcze mi dobrze nieznany. Odwracam się i spoglądam nawysoką, rudowłosą dziewczynę. Vee. Jest lekko zdezorientowana. Nie znawiększości z nas, nie wie jakie mamy plany, jaką mamy przeszłość. Czuje sięnieswojo i to widać. Trzyma się blisko Len. Jest w niej coś co przyciąga, alerównocześnie irytuje. Jest taka.. inna. Spokojna, pewna siebie, pewnawszystkiego co się wydarzy. Już mam jej odpowiadać, gdy mosiężne wrota,ponownie dziś, otwierają się na oścież, a w przejściu staje grupa ludzi. Dwóchstrażników ubranych w idealnie białe kombinezony, a za nimi kolejno Edwin,Danica, jakaś obca mi kobieta i generał Barry. Tworzą szczelny mur. Nie widaćnic za nimi. Przyglądam się uważnie zebranym, którzy wchodzą jak grupa ważnychbiznesmenów. Budzą respekt. Czuje jak wszystkie moje włosy stają dęba. Może tonie ona? Może to ktoś, kto się za nią podaję? To zbyt piękne, żeby byłoprawdziwe. Czy poznam ją? Czy ona mnie? Tyle czasu. Minęło tyle czasu.. Terazma 15 lat. Jak bardzo się zmieniła? Wszystkie te pytania rozsadzają mi głowę.Czuje nagle jak ktoś staje obok mnie. Łapie mnie za rękę, którą odruchowozabieram. Gdy dostrzegam jednak, że to Cole, od razu pozwalam się chwycić.Ściskam go mocno. Jest mi lepiej. Nie oglądam się, ale wiem, że Anya stoi tużza mną. To jej siostrzenica. To też jej rodzina. Dupree zatrzymuje się wodległości dwóch metrów przede mną. Z uniżeniem kiwa głową w moją stronę iokazuje mi tym samym wielki szacunek. Naprawdę ujęłoby mnie to, gdyby nie fakt,że za nim stoi ona. Tak, nikt inny. Ona. Mur powoli się rozdziela. Biorę głęboki wdech. Czy to ona? Dostrzegam ją. To niewyobrażalne, wierzcie mi. Stoję wbita w ziemię. Nie drżę,moje serce nie bije, a oddech jest unormowany. Ogromna ulga. Moim oczom ukazujesię wyraz niepewnej, młodej, kobiety. Jest wysoka, ale nieco niższa niż ja.Jest blondynką, tak jak ja i mama. Tylko Max miał włosy po tacie, kasztanowe,miękkie. Widzę stąd błękit jej oczu. Nie są takie jak moje, takie jakie miałamama. Tutaj jest bardziej podobna do taty, do Max'a. Tak drobna, ubrana w białą,zwiewną sukienkę. Jak się tu dostała? Patrzy na mnie, a w jej oczach widzęniedowierzanie. Dziewczyna otwiera szeroko usta. Ma bardzo pełne usta, jak niktu nas w rodzinie. Mimowolnie z mojego wnętrza wydobywa się pisk? Jęk? Dziwny, zdławiony dźwięk. Robię krok puszczając dłoń Coltona. Zatrzymuje się iprzyciągam ręce do twarzy. Po moich policzkach płyną strumienie łez. Niewierzę. Nie umiem się powstrzymać. To nierealne, to nieprawda, to sen. Niewierzę. Znalazłam ją? Żywą? Po tylu latach?
-M..- zaczynam, ale nie potrafię skończyć. Dziewczyna robi kilka kroków wprzód, prosto na mnie. Jest taka zgrabna, taka jak mama. Stąd wiem, że to moja Mai. Moja malutka siostrzyczka, która została mi odebrana 11 lat temu. To szmat czasu. Zbyt wiele. Nie mogę dłużejwytrzymać. Ruszam w stronę siostry i zatrzymuje się tuż przed jej twarzą.Piegi, jej piegi. Oczy jeszcze piękniejsze niż z daleka. Turkusowe. Wygląda jak lalka. Zapłakana, lalka. Dotykam jej włosów. Miękkie loki. Wyrosła na piękną młodą kobietę. 11 lat...
-M..Mavis?- zaczyna.
-To ty...- mówię w połowie płacząc i wtulam się w moją, małą siostrzyczkę. Pachnie delikatnym i słodkim perfumem. Jest taka delikatna, kobieca. Całkiem jak nie ja.- To ty,Mai to ty!- mówię coraz głośniej, nie mogąc wypuścić jej z objęć. Milczy. Chceusłyszeć jej głos. Muszę, jeszcze raz. Wygląda jak anioł. Taka piękna.- Szukałam cie! Uwierzszukałam! Przepraszam, że tyle to zajęło...
-Wiem, Mav. Ja ciebie też szukałam! Przyrzekam! Tyle okropnych rzeczy się wydarzyło.. tak bardzo chciałam cie znaleźć!- mówi w końcu, a po jej policzku spływa łza. Ocieram ją śmiejącsię. Ma taki piękny, głęboki głos.
-Wiem, że możesz mnie nie pamiętać...- mówi skradająca się za mną Anya. Odsuwamsię od dziewczyny, która wpatruje się w naszą ciotkę. Nie poznaje jej.Oczywiście, była za mała.- Jestem twoją ciotką. Dość bezceremonialnie, ale..wiesz.. Nie pamiętasz mnie? Ciocia Anya?- pyta tak ostrożnie, jakby Mai byłapłochliwą zwierzyną. Blondynka spogląda na mnie pytająco, a ja kiwam głową, dając jej znać, że wszystko jest w porządku.Dziewczyna rozluźnia się i rzuca w objęcia Anyi. Równie bezceremonialnie. To spotkanie niesie w sobie zbyt wiele różnych emocji, żeby się zastanawiać, co jest odpowiednie, a co nie..
-Tak bardzo tęskniłam.- kwituje kobieta, lekko zaskoczona zachowaniemsiostrzenicy. To dość niezwykłe. Wyobraźcie sobie wielką wojnę. Całe rodziny się wtedy rozdzielają. Zapominają o sobie. Przypuszczają najgorsze. Wiecie co się dzieje na końcu? Bóg ich łączy. Pozwala im się spotkać jeszcze raz. Po najgorszym, by razem cieszyli się swoim zwycięstwem. Tym, że przetrwali, przetrwali próbę.
-Maisha, jest lokalnym naukowcem. Trafiła do nas dobre trzy miesiące temu.Dzięki niej nasze niektóre projekty zostały zrealizowane. Bardzo wiele dobrego wniosła. Możecie być z niej dumne.- opowiada Edwin, a japrzypominam sobie, gdzie byłam 3 miesiące temu. Tunele. Gdy moja siostradostała się do raju, ja straciłam całkowicie nadzieje na jej odnalezienie.Jakież to smutne. Dlaczego właśnie w momencie, kiedy się poddajemy dobre rzeczy samoczynnie zaczynają się dziać. Mowa ciągle, by walczyć o swoje, bo tylko ciężką pracą dochodzimy do celu. Bzdura. Świat to podłe miejsce. Spryt i szczęście są kluczami do wygranej. Przestajesz chcieć, a pragnienia same się realizują.
-Naukowcem?- pyta podekscytowana Anya. Po jej policzku płynie pierwsza łza. Maiszybko ją ociera i uśmiecha się ciepło do ciotki, na co kobieta parska śmiechem.-Wybaczcie. Wzruszyłam się.- kwituje ku uciesze wszystkich.- Wdałaś się w mamę.Byłaby z ciebie dumna. Ja już jestem...- mówi i uśmiecha się serdecznie do blondynki, po czym przenosiwzrok na mnie. Jest szczęśliwa. Emanuje ulgą, spokojem, radością. Wszystko sięułożyło. To już koniec. Szczęśliwy koniec.
-Z ciebie też Mavis. Bardzo dumna...- znów, nie mogąc się powstrzymać, płaczę radośnie.Podchodzę do ściskających się dziewczyn, moich dziewczyn i sama wtulam się wich drobne ciała.
-Jak się tu znalazłaś? Gdzie byłaś? Co się działo?!- pytam hurtem blondynkę, ata tylko Bierze głęboki wdech. To sen?
-Oo Holden, nie płacz!- mówi śmiejąc się Colton i trąca wzruszonego blondyna wramię. Chłopak się denerwuje i posyła brunetowi mordercze spojrzenie.
-Ja oczywiście rozumiem, że potrzebujecie chwili razem. Szanuje to. Jednak zostajecietu pod pewnym warunkiem. Jak wiecie, jest to warunek waszej przydatności. Niebędę was teraz obarczał żadnymi pracami. Dlatego.. Meg zbierz Carle i Harriet,oraz zaprowadź wszystkich do Orlicy, do ich pokoi.
-Oczywiście panie Dupree...- mówi uśmiechnięta staruszka, którą ciężko zauważyć w tłumie tych poważnych twarzy.
-Meg.. gniazdo chciałbym pozostawić pannie Brice.
-Której?- to dość dziwne uczucie nie być już jedyną panną Brice. Uśmiecham sięjednak promiennie do starszej kobiety, a ta odpowiada mi tym samym.
-Starszej. Receptura ma zostać podana skopiowaniu, więc liczę, iż panna Molloysię zajmie tym problemem jutro, z samego rana. Również jutro po śniadaniuzostaniecie oprowadzeni po waszym nowym domu.
-Chciałabym porozmawiać z siostrą... jeśli można..- mówię licząc, że zarazzostanę z Mai sama. To oczywiste, że teraz jej nie chce z nią być. Bardziej niż z kimkolwiek innym. Wyjaśnimy sobie wszystko. Poplotkujemy. Przedstawię jejmoich przyjaciół, Coltona. Odpowiedź jest dość paraliżująca.
-Maisha ma obecnie ważną misje. Została od niej oderwana, ale spotkacie się nakolacji.- uśmiech Dupree'iego wcale nie rewanżuje faktu, że znów jestemoddzielona od Mai. Myśl, że jesteśmy bezpieczni i nie powinnam księżniczkować,a posłuchać starszego, zmęczonego mężczyzny wygrywa. Mimo niechęci kiwam głowąuśmiechając się fałszywie. Porozmawiamy wieczorem. Teraz faktycznie czas poznaćnowe miejsce. W końcu... już nic nam nie grozi, mamy całe życie, żeby obgadać różne kwestie.
-Panienko?- mówi podchodząca do mnie Meg. Posyłam Mai i ciotce ostatni uśmiech.Wszyscy jesteśmy rozdzieleni i powoli prowadzeni, złotymi korytarzami cytadeli,do naszych pokoi. Nie posiadam się ze szczęścia. Zyskałam dom, miłość mojegożycia, rodzinę, w jeden dzień. Nie muszę martwić się o recepturę, o muty, oobcych, o żywność. O nic. Jestem wolna i obecnie bardzo ceniona. To magicznydzień moi drodzy. Mimo wszystko... brakuje dalej jednego puzzla... Zgubiony na zawsze...
Można powiedzieć, że jesteśmy w połowie.
SPOJLER ( PLZ NIE CZYTAJ JEŻELI WOLISZ MIEĆ SZOKA) Jesteśmy bardzo blisko Logana.
Do następnego ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top