2/28



Mavis. Czas nieznany.



Po raz kolejny ostre, białe, jak mleko, światło przedziera się przez moje zaciśnięte powieki. Powoli otwieram oczy i błyskawicznie odczuwam w nich kłujący ból. Nie jestem już na tej samej sali, co wcześniej, o ile kiedykolwiek tam byłam, a całe zajście nie było koszmarem. Przeszłość zamazuje się w mojej pamięci jak nieprzyjemny sen. Leżę w wygodnym łóżku, pod ciepłą kremową kołdrą. Pokoik jest mały. Szare ściany. Mały stolik na kawę, a na nim lampa, oświetlająca pokój pomarańczowym blaskiem. Gołe ściany, podłoga wyłożona kremową wykładziną i drzwi. Ciemno brązowe przejście, które widnieje tuż przede mną. Gdzie ja jestem? Jestem więźniem? Pacjentem? Nikogo obok mnie nie ma. Gdzie Anya?! Czuje się silniejsza niż wcześniej. Jestem czysta. Idealnie umyta. Wiem, bo przestałam śmierdzieć. Wiem, bo na moich rękach nie ma zaschniętej krwi, a we włosach grud błota. Kimkolwiek oni są... uratowali mnie. Ale gdzie ja jestem? Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale ja już dawno tam trafiłam.. Odkrywam się spod ciepłej pościeli, a po moich nogach biegnie nieprzyjemne zimno. Dostaje gęsiej skórki. Stawiam pierwszy krok. Jestem zaspana, a moje mięśnie nieco ostałe, ale przynajmniej mogę chodzić. Zbliżam się powoli do drzwi, przy okazji nasłuchując czy aby na pewno mogę. Cisza. Cisza. Moja drżąca z zimna dłoń chwyta prawie za klamkę, gdy wychwytuje pewien niepokojąco bliski dźwięk. Obcasy. Stukają po korytarzu ewidentnie w moim kierunku. Odskakuje jak poparzona i rzucam się na łóżko. Przykrywam błyskawicznie pościelą i udaje śpiącą. Normuje oddech. Moje serce bije szybko. To kobieta, ale co jeżeli jest z nią ktoś jeszcze? Drzwi otwierają się głośno. Jakby obcej nie przeszkadzał fakt, że mogę spać.



-Proszę nie udawaj, że śpisz. Widzieliśmy cię na kamerach.- mówi piszczącym głosem zbyt rozentuzjazmowanej nastolatki. Zamyka drzwi, a ja puszczam jej nieśmiałe spojrzenie spod pościeli. To nie nastolatka. Ma około 30 lat. Jest wysoka, a może i nie? Nosi na pewno gigantyczne obcasy. Po co jej takie buty? Skąd je wzięła? Kim jest? Jest szczupła, ciemnoskóra. Jej kasztanowe włosy są idealnie związane w kucyka. Na jej twarzy widać skromny makijaż. Patrzy na pustą ścianę z założonymi na biodra rękoma. – Tutaj trzeba coś przylepić. To pomieszczenie wygląda jak izolatka, a nie pokój gościnny.- Jestem całkowicie zaskoczona. Jej zachowanie, ubiór..? Co to wszystko ma znaczyć?!



-Kim jesteś? Gdzie jestem? Co to za miejsce? I co chcecie ze mną zrobić?!- pytam na jednym oddechu odchylając pościel. Patrzę nieufnie, ale równocześnie łagodnie na twarz ciemnoskórej. Jej ciało nie jest tak ciemnej barwy, jak ciało Gregora. Ma jaśniejszy odcień czekolady.



-Spokojnie, spokojnie. Oddychaj. – nakazuje brunetka i patrzy na mnie z udawanym przerażeniem. Przysiada się jak gdyby nigdy nic na brzegu mojego łóżka, zakłada nogę na nogę i z pozycją modelki zaczyna tłumaczyć.



-Nazywam się Danica Goodall. Jestem doradczynią obecnego Pana miasta.



-Miasta? Gdzie ja jestem?- pytam podnosząc się na łokcie. Dłoń kobiety lekko uderza o moje ramię i nakazuje mi tym samym bym się położyła powrotnie.



-Spokojnie. Daj mi skończyć.- poważnieje.- Jesteś w Podziemiu.- zamieram i otwieram szerzej oczy. – Nic ci tu nie grozi. Proszę cie o współpracę. Dostaniesz jedzenie, medykamenty, ochronę i nowe ubrania. Dziś popołudniu trafisz przed oblicze samego Edwina Dupreego, a on zadecyduje co się dalej z tobą stanie...



-A co może?- pytam przełykając ślinę. Jestem zszokowana. Tak bardzo chciałam tu trafić, tak okropnie się starałam. Nic nie wychodziło. Straciłam tylu przyjaciół i ukochanych i kiedy w końcu istnienie Podziemia odeszło gdzieś w dal mojej głowy, pojawiam się właśnie w nim.



-Możesz zostać przyjęta do cytadelii. Nie licz na to jednak. Dupree jest nieufny i nie pozwala byle komu z nim mieszkać, współpracować. Możesz trafić do Średniej i dostać fach. Żyć. To jedno z lepszych wyjść. Ewentualnie wydelegują cie do Szarej. To gorsze, ale lepiej tam niż na górze... albo...



-Co to Szara? Średnia?- pytam marszcząc brwi.



-O! No tak... To dzielnice miasta. Są trzy. Najniżej usytuowana to szara. Dlatego, bo domy tam są wykonane z taniego, szarego kamienia, no i to też taka metafora. Ta dzielnica jest okropnie niebezpieczna już za dnia, a co dopiero w nocy. Średnia, to miejsce normalnego życia. Wszystko idealnie wyważone. Taki okruch przeszłości. Jest pełno strażników. To dla ciebie najlepsze rozwiązanie. No i cytadela stoi na najwyższym punkcie podziemia z jej okien widać wszystko. Uwierz... dosłownie wszystko. To najlepsze miejsce. Pełno straży, zero podejrzanych elementów, służba, bogactwo i przepych. Raj na ziemi. – patrzę na jej rozmarzoną twarz i sama nie wiem co powiedzieć. Ta kobieta wydaje się szczęśliwa, niczym niezatroskana, taka... wolna od bólu, od zamętu świata ponad nią. To napawa moje serce względnym spokojem.



-Gdzie jestem teraz? I gdzie są...?



-Są obok, w innych pokojach. Regenerują się. A ty jesteś w lecznicy na samym skraju Średniej. Widać, że dużo przeszliście. Amber mi opowiadała jak przerażona i nieufna byłaś. Wręcz opisała cie jako dziką. Tyle ran, blizn no i ta wasza koleżanka.. Casy?



-Caty?! Co z nią?



-Jej noga. Berenica, nasza obecna lekarka, chciałaby znać ''chirurga'', który odciął dziewczynie kończynę.



-Źle z nią?



-Wręcz przeciwnie. Kawał dobrej roboty. Mało estetyczny, ale jednak.



-Kiedy mam spotkać się z waszym Panem?- pytam bawiąc się pościelą. Siedzę po turecku, oparta plecami o miękką poduszkę i zimną ścianę. Chciałabym już mieć za sobą przedstawianie się. Chciałabym już zostać pozostawiona w spokoju z tymi, którzy mi pozostali.



-Popołudniu... Jestem tu by cię mentalnie i fizycznie przygotować na twoją przyszłość. Jestem twoim... przewodnikiem...



-Chce to mieć za sobą, zaprowadź mnie teraz.- odkrywam się ponownie i już chce zacząć wychodzić z łóżka, gdy kobieta łapie mnie za nadgarstek. Jest szybka. Bardzo szybka. Patrzę na nią z wyrzutem. Moje spojrzenie pyta ją ''jak śmiała mnie dotknąć''.



-Na twoim miejscu nie byłoby mi tak spieszno.- odpowiada, a jej twarz przybiera kamienny wyraz twarzy.



-Dlaczego?



-Podałam ci tylko  trzy najlepsze opcje twojej przyszłości. Oto trzy najgorsze: Jeżeli się nie spodobasz, nie okażesz przydatna, Dupree odeśle cie z powrotem na górę, lub zdecydujesz się żyć w ciemnych tunelach prowadzących do Podziemia, bez światła, bez jedzenia, bez wody. No i najgorsza opcja, jeżeli zachowasz się źle, podejrzanie... zostaniesz uznana za klona i stracona.



-Nie jestem klonem!- wzdrygam się poirytowana tym oskarżeniem.



-Ja to wiem. Wszyscy w cytadelii również. W innym wypadku nie obudziłabyś się już nigdy. Sprawdziliśmy cie podczas snu. Jesteś zupełnie czysta, ale czasy są okrutne. Podziemie jest przepełnione, a Dupree stary i zmęczony. Nie każdy się tutaj dostaje, a w zasadzie nikt. Co roku rodzi się około 50 000 dzieci, z gwałtów, przypadków, miłości. To i tak ogrom. Podziemie może pomieścić około 300 000 osób. Ta liczba dziś jest już mocno naruszana. Obszar podziemia jest taki sam jak obszar nadziemnego Nowego Orleanu. Dupree pracuje nad powiększaniem miasta, ale... To wymaga czasu, a nas przybywa i przybywa. Są nowe problemy. Strażnicy nie mogą zająć się ochroną budowlańców, bo chronią mieszkańców. Sami sobie blokujemy drogę...



-Czyli..



-Jeżeli nie masz specjalnych zdolności złotko. Nie ciesz się na spotkanie z Edwinem...




Colton. Czas nieznany.




Wszędzie roi się od złodziei. Targowanie o towar w tym miejscu przybiera nową postać. Jeżeli nie przystaniesz na zasady silniejszego zostajesz mocno poturbowany. Groźby padają co kilka metrów. Kilkakrotnie rzucono je w moją stronę. Jednak nic większego z tego nie wynikło. Mieliśmy się rozdzielić, ale Holden za bardzo boi się o Len i słusznie. Widzę jak otaczający nas obcy na nią patrzą. Jest silna, umie walczyć, ale nikt nie będzie kusił losu. Nie pozwoliłbym Mavis szlajać się tu samotnie. Chodzimy po ziemisto- mulistym podłożu. Wydreptane, nierówne ścieżki wiją się między szarymi budynkami. Niektóre wysokie są na trzy poziomy, a inne to tylko parterowe sklepiki. Pełno tu żebraków, rannych, chorych, niepełnosprawnych. Wszyscy tułają się w nadziei, że uda się im coś zwędzić. Dzieci bawią się w szarych, ciemnych lukach między budynkami. Kopią piłki, kamienie, bawią się lalkami lub między sobą. Widziałem zwierzęta. Koty, psy, nawet kozy. Wszystko wygląda w miarę zwyczajnie. Światło lamp naprawdę jest złudne, gdybym widział niebo pomyślałbym, że znajdujemy się na powierzchni.



-Plan na dziś jest prosty. Szukamy nowych ubrań, jedzenia i pracy. – rzuca cicho Holden, gdy przedzieramy się przez tłumy obcych. Jest tu naprawdę dużo ludzi.



-Pójdę poszukać pracy. Tylko ja tak naprawdę będę mógł się jej podjąć.- mówię i czekam na odpowiedź.



-Uważaj na siebie. Spotkamy się w tym samym miejscu..



-Dobrze, wy również. Nie pozwólcie się złapać.



-Masz to jak w banku.- odpowiada mi Len. Muszę znaleźć dla niej jakiś płaszcz. Coś w czym można ją schować. Posyłam parze pewne spojrzenie i ruszam w jedną z ciemnych ulic. Umiem polować i umiem obrabiać upolowane zwierzęta. Mógłbym zatrudnić się u rzeźnika. Styczność z jedzeniem i broniom, a do tego pewny zarobek. Gdzieś tu na pewno musi być taki zakład. Wystarczy go poszukać. Wchodzę w coraz to ciemniejsze i mniej zaludnione uliczki. Instynktownie kieruje się w takie miejsca, by uciec od ciasnoty. Patrzę na siedzących na ziemi ludzi. Matki z dziećmi, które pewnie nie mają domu i żyją tutaj, na ulicy. Niepełnosprawne lub chore osoby, które nie są już w stanie się poruszać. Wyglądają jak smutne posągi, pozostawione same sobie. Sieroty, prostytutki i w końcu podejrzana grupa mężczyzn. Uświadamiam sobie, że jestem na skraju ogromnego Podziemia. Zbliżam się do ostatnich dwóch budynków przede mną. Między nimi widnieje ciemna luka, za nią... patrzę w górę. Biorę głęboki, spokojny oddech. Niczym tęcza, łukiem ku górze, biegnie sklepienie. To granica.



-Hej blondyneczko, po co ci ten kapturek?- słyszę krzyki za plecami i jak błyskawica odwracam się w stronę ich źródła. Wytrzeszczam wzrok by dostrzec postać, którą świetnie znam, a przynajmniej poznaje. Ma płaszcz, czarny płaszcz, tak długi, że sunie jego końcem po ziemi. Dziewczyna odwraca się plecami i ucieka w przeciwnym kierunku. Widzę jak grupa mężczyzn rusza za nią, a moje serce spina się nieprzyjemnie. Idę za nimi. Nie, ja pędzę za nimi. Oddycham ciężej. Mijam kolejnych niewzruszonych moim zachowaniem ludzi. Zwracam na siebie uwagę, ale nie interesuje mnie to zbytnio. Kim ona jest? Skąd wie, gdzie teraz jestem? Jak się tu dostała?! Skaczę przez falujące podłoże, wózki z jedzeniem, przez śpiące psy, uciekające koty, dzieci, które bawią się na środku ulicy. Nic mi nie przeszkadza. Tracę ich z oczu, ale biegnę dalej. Chciałbym, żeby stała jej się krzywda, żeby miała za swoje, ale równocześnie wiem, że mogę żałować pozostawiając ją samą sobie. Teraz, albo nigdy. Tłum przede mną się rozrzedza, a ja zadowolony tym faktem przyspieszam. Jaki jestem niezwykle rozczarowany, gdy uderzam twarzą w twardy skafander wysokiego... strażnika...




Mavis. Czas nieznany.




Wyglądacie fantastycznie!- mówi stająca przed nami Danica Kobieta ma teraz na sobie czarną spódnicę i białą bluzkę w czerwone groszki. Jej włosy są dalej idealnie związane w kucyk. Tupta przed nami w wysokich obcasach. Staje jak wryta na kolosalnym dziedzińcu otoczonym wysokim murem z czarnej kraty. Po bokach cytadeli widać ogromne ogrody, które emanują zielenią. Za nami na środku znajduje się kolosalna fontanna. Jest cała złota, ale wiem, że nie jest szczerozłota. To specjalny, barwiony kamień jak wyjaśniła Danica. Cytadela również jest z niego wykonana. Nigdy nie stałam przed czymś tak wysokim. Jest, jak zamek o wysokości sześciu pięter, z rzędami okien i balkonów. Ma trzy wieże. Jedną po mojej lewej- najniższą, po prawej- średnią i najwyższą- tuż obok tej po prawej. Ta najwyższa przykuwa moją uwagę najbardziej, bo ciągnie się aż ''w'' sufit. Tak jakby nie miała końca. Jestem olśniona przepychem i bogactwem tego miejsca. Mam na sobie po raz pierwszy od dawna sukienkę. Białą, zwiewną, zapinaną z przodu. Danica kazała również ubrać mi białe buty na koturnie. Mówi, że wyglądam tak jak anioł, ale ja ledwo daje radę iść. Kaleki anioł. Chwieje się i jest mi bardzo niewygodnie. Zawsze chciałam chodzić w butach na obcasie, ale nie wiedziałam, że to aż takie trudne. Moje włosy są wyczesane i puszczone falami po obu bokach. Puszczam niepewne spojrzenie w stronę ciotki, z którą już wcześniej rozmawiałam. Kobieta wygląda jak nie ona. Blada cera, włosy spięte w długi warkocz, kremowa sukienka i kremowe buty. Za nią dostrzegam smutny obraz Caty, która nie dałaby rady iść w obcasach, która ma dwie kule do pomocy. Odwracam szybko wzrok i ponownie patrzą na Danice. Już za chwile...




Colton. Czas nieznany.



-Gdzie ci tak spieszno obywatelu?- pyta złośliwie niższy, od tego na którego wpadłem, strażnik.



-Do pracy.- rzucam krótko i spuszczam wzrok. Raczej nie powinienem uciekać, ale zostać tu też nie mogę. Jak się z tego wykręcić?



-Okaż pieczęć.



-P..pieczęć?- pytam podenerwowany.



-Czy jest jakiś problem?- ich spojrzenia stają się nieufne. Patrzą na mnie jak wilki na owce. Aż mam ciarki. Jak ich wykiwać? Co powiedzieć? Jak się zachować?



-Nie.. nie skąd..- mówię śmiejąc się nerwowo.



-Hej hej! Panowie!- słyszę żeński, uwodzicielski głos. Odwracam się za siebie by dostrzec rudowłosą dziewczynę. Venus? Stoi tuż za mną, ubrana w czarny podkoszulek i czarne połyskujące, obcisłe spodnie. Jej włosy promieniują ognistym blaskiem. Uśmiecha się zalotnie. Przełykam ślinę, gdy mija mnie nie spoglądając nawet jednym okiem. Rozdziela nas i staje naprzeciwko strażników.



-Widzę, że prawdziwi panowie dalej jednak istnieją. Nie to co tutejsza hołota. Mam dość już tych wszystkich chuderlaków z Szarej. Tak się cieszę, że panowie do nas przyszli.- mówi śmiejąc się niewinnie. Patrzę na nią jak zaczarowany. Co ona do cholery wyprawia? Dziewczyna dotyka jednego ze strażników i udaje mocno speszoną, ku uciesze reszty. Obchodzi ich kręcąc się w niezwykle wdzięczny sposób. Nie mogę przestać na nią patrzeć. Intryguje mnie swoim zachowaniem. Wszystkie spojrzenia wbijają się w nią, a mnie pozostawiają w cieniu.



-Okażesz pieczęć panienko?- pyta jeden z czarowanych mężczyzn.



-Oczywiście, skoro panowie chcą tylko pieczęć, to może być tylko ona...- mówi i uśmiecha się zaczepnie. Wśród panów rozbiega się cichy szum śmiechu. Dziewczyna na sekundę posyła mi znaczące spojrzenie. Odciąga ich uwagę. Mam szansę! Uśmiecham się do niej pewnie i odwracam w przeciwną stronę, gdy zatrzymuje mnie stojąca za mną postać. Zamieram. Patrzę w szare oczy starszego, groźnie wyglądającego mężczyzny. Ma na sobie mundur strażnika. Rysy jego twarzy są ostre i robią mu opinie surowego tyrana. Ma spiczasty nos i szare krótkie włosy. Spinam się podenerwowany.



-Hmy.- zaczyna, a ja wiem, że to już znaczny koniec.- Panno Hires. Szukałem pani właśnie.- zwraca się zapewne do Vee. Nie odrywa jednak ode mnie wzroku.- A pan jak mniemam jest gapowiczem?- rzuca oschle, a zza jego pleców wyłaniają się dwie znane mi sylwetki. Lenvie i Holden.



-Wybacz..- mówi cicho Len.



-Jeżeli nikomu nie przeszkadzam...- mówi i posyła zimne spojrzenie swoim podwładnym. Aż sam mam dreszcze.-... to zapraszam wszystkich do Cytadelii.- Skarceni strażnicy niepewnie, otaczają mnie, pozostawiając Venus samą. Patrzę na nią przepraszająco, a ona sama wydaje się zawiedziona. Co teraz?



-Czy nie wyraziłem się dostatecznie jasno?- mówi podniesionym głosem dowódca. Wszyscy jego podwładni w ciszy czekają na wyjaśnienie.- Wszyscy to wszyscy, dlaczego więc pozostawiacie panienkę Hires samą..?



Do następnego ;*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top