15
-Szybciej Mavis!- słyszę głos mamy. Otwieram oczy. Rozglądam się. Gdzie ja jestem? Stoję na środku ogromnej przestrzeni, pustego betonowego placu. Za mną znajduje się las. Przede mną rozciąga się niekończąca wolna przestrzeń. Pustka. Jestem w tłumie ludzi. Uciekają przed czymś. Krzyczą w panice. Sapią. Wyglądają jak zwierzęta. Ich twarze, spocone, przerażone, migają jak klatki filmowe. Uciekają z jakiegoś miasta. Jego wysokie wieżowce, albo płoną, albo się walą, przysłaniając wszystko słupami dymu. Jakiś mężczyzna, krzycząc przeraźliwie biegnie prosto na mnie. Próbuje uskoczyć, ale jestem za wolna. Ku mojemu zdumieniu, ten nie tratuje mnie, ale wnika w moje ciało i pojawia się za mną. Odwracam się szybko i zostaje oślepiona blaskiem okropnej bieli, w której nikną sylwetki uciekających. Znowu. Z mojego ciała wybiega kolejna osoba, a za nią następna. Nic nie czuję. Oni zdają się mnie nie widzieć. Gdzie jestem? Byłam tu już. Znam to miejsce. Słyszę ponowny, znany mi krzyk.
-Aiden!- odwracam się błyskawicznie. Echo tego imienia obija się o moje bębenki słuchowe.
-Tata?- szepczę zdezorientowana. Przecież on nie żyje? Zamieram. Widzę... siebie. Tylko młodszą. Mam z 7 lat. Moje blond włosy są niezdarnie związane w kucyk, wychodzą ze wszystkich stron. Mam czerwoną twarz, podarte i pobrudzone ciuchy. Ledwo stoję. Ręce mam w zadrapaniach. Przyglądam się samej sobie? Stoję w tłumie mijających mnie, w dzikim szale, ludzi. Patrzę z przerażeniem, jak trzy muty rozrywają ciało mojego taty, na najmniejsze, najdrobniejsze kawałeczki. Wyglądają jak nieludzie... wyglądają jak nic, co znam. Mają długie ogony, płaskie, prawie niewidoczne nosy. Wydają się świecić od śluzu. Mutami czego są? Tak niezwykle silne. Ich łuskowa skóra jest sinej barwy, gdzieniegdzie zgniłozielonej. Jest ich więcej. Idą od strony upadającego miasta. Idą? Biegną. Jak psy, na czterech łapach. Gonią tych, którzy są na końcu. Łapią ich ogonami, łapami, zębami i... rozrywają, doszczętnie zjadają. Krzyki wydają się być głośniejsze, bardziej przeraźliwe. Sama nie wiem kiedy, ale robię krok i zaczynam biec.
-Tato!- krzyczę najgłośniej, jak potrafię. Nikt mnie jednak nie słyszy. Nikt na mnie nie patrzy. Sama przestaje się słyszeć. Świat milknie. Wszystko zwalnia. Biegnę pod prąd wbiegających i przenikających mnie osób. Jest mi coraz ciężej. One go dopadły. Nie zdołam mu pomóc, to jasne. Jestem taka senna i ciężka. Nie mogę biec, więc się zatrzymuję. Blond kosmyki przysłaniają mi widok. Nie dam rady. Mój wzrok samoczynnie przenosi się na.. na mnie. Stoję dalej w bezruchu. Czemu nie uciekam?! Muszę uciekać! Jedna z bestii najwidoczniej szuka nowej ofiary. Jej zupełnie czarne ślepia kierują się w moją stronę. W stronę malutkiej mnie. Czemu nie uciekam?! Cholera...
-Uciekaj!- krzyczę sama do siebie. Mój wzrok i wzrok młodszej mnie spotykają się. Usłyszała? Usłyszałam?! Ktoś łapie mnie i zakrywa mi oczy ręką. Nie, nie mi. Jej. Młodszej. Odwraca moje małe ciałko i wprawia w ruch. Tak dawno jej nie widziałam. Tak okropnie dawno. Moje oczy nawiedza fala łez.
-Mama...?- szepczę płaczliwie i uśmiecham się sama do siebie. Ona mnie jednak na pewno nie słyszy. Widok jej osoby, to coś niezwykłego. Nie do opisania. Ja ją straciłam. Nie było jej. Najwspanialszej osoby w całym moim życiu. I teraz czuję, jakby to zostało zresetowane. Ogromna ulga, że ona JEST. Poczucie, że nigdy nie umarła. Ciepło w sercu, które jest jedyne w swoim rodzaju. Wyglądam teraz prawie tak, jak ona! Jej piękne, długie blond włosy opadają falami aż do końca pleców. Jej twarz zawsze łagodna, tak jak ją pamiętam, wyraża ogromny smutek i przerażenie. Jest zmęczona, ale biegnie. Nie daje mi umrzeć. Znika w tłumie, a ja czuję, że ponownie odeszła. Poczucie tęsknoty za nią ponownie się rozpala, jak lampka. Z drugiej strony jednak wiem, że już je dawno zwalczyłam. Wiem to. Czuję okropny chłód za plecami. Nie zdążę się odwrócić. Ktoś szepczę mi do ucha.
-Wiemy gdzie jesteś. Wiesz, gdzie jest Serum..?- mój brzuch przeszywa białe ostrze. Nie widzę osoby za mną. Widzę tylko koniec broni, który wyszedł przodem. Moja krew odznacza się wyraźnie na białej klindze. Jestem w takim szoku, że nie odczuwam w ogóle bólu. Nie wiem kto, ani dlaczego właśnie mnie przebił. Biała pustka, w której niknęły sylwetki zdaję się zbliżać ze wszystkich stron. Nie ma dla mnie ucieczki. Gdzie ja jestem? Co ja tu robię? Na nic nie ma czasu. Nim zdążę zrobić krok, zostaję wchłonięta przez oślepiającą biel.
Budzę się. Ktoś mnie niesie. Biegnie. Słoneczne światło oślepia mnie do tego stopnia, że nie wiem, gdzie jestem. Rozglądam się, ale nie rozpoznaje tego miejsca. Kto mnie w ogóle dźwiga? Jestem strasznie zaspana. Słyszę stłumione, ciężkie dźwięki. Zostaję wrzucona do jakiegoś ciemnego... pudła? W końcu zaczynam rozpoznawać miejsce, w którym się znajduje. Jestem w jednej z przyczep towarowych ciężarówek, przy których zasnęłam z resztą grupy. Dźwięki się wyostrzają i zaczynają dochodzić do mojej świadomości. To dźwięki statków... statków kosmicznych. Razem ze mną, w środku ciężarówki jest Colton. Chłopak rzuca na mnie koc i kuca tuż przy otworze wyjściowym.
-Co jest?- zaczynam w końcu. Zostaję jednak zignorowana. Podnoszę się i zbliżam do chłopaka. Ten blokuje mnie ramieniem. Dostrzegam je. Są ogromne. Wyglądają jak dwie latające galerie handlowe. Pomimo, że są wysoko nad ziemią, budzą we mnie okropny niepokój. Całe szaro- czarne z domieszkami metalicznej bieli świecą na niebie, jak gigantyczne ptaki. Ptaki śmierci. Powoli odlatują w stronę północy. Obcy.
-Są..
-Ogromne..- kończy za mnie Colton. Jest widocznie skupiony, ale również boi się. Jego mięśnie są mocno napięte. W prawej ręce trzyma broń. Zapewne naładowaną. Raczej w walce z tym, co widzieliśmy się nie przyda. Nie widzą nas, bo chowamy się w opuszczonych ciężarówkach, na całkowitym pustkowiu
-Takich jeszcze nie widziałam.. Przybyło ich więcej?
-Na to wygląda. Przeprowadzka? Przyjeżdża główna artyleria.- patrzę przerażona, to na chłopaka, to na oddalające się statki, które teraz zmniejszają się na tle błękitu.
-Gdzie mogą lecieć?
-Nie mam bladego pojęcia gdzie..- szepcze zszokowany chłopak.
-Gdzie jest reszta?- mówię po chwili rozglądając się po pustawym wagonie.
-Schowali się, bo usłyszeli dźwięk statków. Tylko ty zostałaś. Pobiegłem po ciebie. Nie słyszałaś ryku silników?- patrzę na niego zszokowana. Właśnie nie słyszałam! Wolę jednak nic nie mówić, bo sama bym sobie chyba nie uwierzyła. Dlaczego jednak nie słyszałam? Dźwięk statków był tak głośny, że pewnie w samym Denver słyszą, co nadchodzi. Ale właśnie. CO NADCHODZI? Czekamy jeszcze chwilę w obawie, że może być ich więcej. Nic jednak nie nadlatuje. Colton, jako pierwszy wyskakuje z pojazdu i rusza pewnym krokiem w stronę idącego do nas Bena. Reszta widoczna w tle wyskakuje z drugiej ciężarówki. Logan wydaję się być w miarę sprawny. Przynajmniej jest lepiej, niż wczoraj. Cieszy mnie to. Czuję się lepiej. Słońce ponownie, tak jak dnia poprzedniego obejmuje swoim żarem cały kawałek przestrzeni, na którym się znajdujemy. Jest gorąco, parno. Powietrze skrapla się nam przed oczami. W końcu dostrzegam ją.
-Len..- szepczę cicho i biegnę w stronę brunetki. Ledwo idzie. Kiwa się i nikt jej nie pomaga. W końcu zatacza się w prawo i ląduje na boku ciężarówki. Kaszle i trzyma się za brzuch. Jest cała blada. Jej ubrania są ubrudzone krwią, prawie czarną. Jestem tuż przed nią, gdy nagle zatrzymuje mnie ręka Bena.
-Hola, hola..!- mówi, a ja zdumiona cofam się o krok.
-Dlaczego nikt jej nie pomaga? Ona ledwo stoi!- syczę z pretensją, powoli tracą cierpliwość i unosząc głos. Nie podoba się to wyraźnie Benowi, który zaczyna przybierać minę wściekłego zabójcy.
-Lenvie tutaj zakończy swoją drogę.
-CO?- krzyczę jednogłośnie wraz z Holdenem, który podbiega zszokowany do Bena. Ogłasza to tak o? Co ja przespałam?
-Zakazałem ci ją nieść, bo to nie ma sensu..- mówi mężczyzna do wyraźnie zdumionego blondyna.
-O czym ty mówisz?
-Lenvie i ja razem doszliśmy do wniosku, że tutaj zakończy się dla niej droga..
-Chcesz ją tak po prostu zostawić?- mówi coraz bardziej donośnie Holden. Wszyscy w okropnym zdumieniu przyglądają się naszej kłótni. Nikt poza nami jednak niczego nie mówi.
-Holden..- zaczyna mężczyzna i zbliża się do chłopaka. Ten jednak robi krok w tył i wyraźnie ostrzega swoim zachowaniem, by Ben się nie zbliżał.- Widzisz jak ona wygląda!- zaczyna głośniej nasz opiekun.- Nie damy rady z nią przejść tego przesmyku! Będzie nas opóźniać. Zwabi muty przez swoją krew. Dla niej to koniec. Nie mam bladego pojęcia, na co zachorowała! Rozumiesz? To coś może być zakaźne..
-Jeżeli jest, to już wszyscy jesteśmy zarażeni!- krzyczę i ruszam w stronę słabej brunetki. Ta, ostatkiem sił się cofa.
-Odejdź..- mówi chrypliwym głosem. Zatrzymuję się momentalnie.- On ma rację. To może być zaraźliwe. Nie chcę męczyć was, ani siebie. Chce tu już zostać.
-Wiesz dobrze, że tu nie zostaniesz!- mówię i robię znowu krok w przód.
-Stój!- krzyczy brunetka i zaczyna kaszleć.Znowu bardzo mocno i bardzo głośno. Wyciąga do mnie rękę na znak, że nie życzy sobie mnie ani kroku bliżej. Z jej ust ponownie wypływa strumień krwi.- Nie wiem co to.. nikt nie wie. Ja i tak nigdzie nie dojdę. Daj mi tu zostać.- chce mi się płakać. Ona jest dla mnie jak siostra. Jak Maisha. Nie zostawię jej. Co to, to nie. Choćby srała fontanną pączków, a wszyscy bali się jej choroby, nie zostawię jej.
-Przykro mi. Za bardzo nas opóźnia..- mówi pochmurnie Ben i podchodzi do dziewczyny. Podaje jej pistolet, a we mnie zaczyna się gotować. Nikt nic nie robi. Wszyscy są w takim szoku, jakby ta scena była żartem... To nie żart. Ben wręcza pistolet Len. Namawia ją do samobójstwa, bo ta jest niewygodna.
-Jest tylko jedna kula. Naboje będą nam bardziej potrzebne, niż tobie. Zrób to, kiedy będziesz gotowa..- wyciąga rękę z bronią w stronę dziewczyny. Ta również robi to samo chętna zabrać podarunek. Trzęsie się. Nagle, błyskawicznie między mężczyzną, a chorą pojawia się Holden. Wytrąca on jednym ruchem dłoni pistolet z ręki Bena. Broń spada na ziemie, około metra dalej, ku zdumieniu wszystkich.
-Od kiedy tak ci się śpieszy pomóc znaleźć jej siostrę?- pyta wściekle zdumionego mężczyznę i nie czekając na odpowiedź, rusza w stronę brunetki. Ta próbuje się cofnąć, ale jest bardzo słaba. Blondyn bierze ją na ręce i nie zważając na jej ciche protesty, nakazuje się trzymać najmocniej, jak ta może.
-Jesteśmy gotowi by ruszać. Nikt nikogo nie będzie opóźniał.- syczy w stronę mężczyzny.- No chyba, że nie dasz rady, staruszku...-Zawsze był dla niego jak najukochańszy syn. Przybrany, ale jednak. Potrafił dla Len przeciwstawić się Benowi do tego stopnia? Jestem pełna podziwu. Patrzę z ulgą na dumną twarz Holdena. Przygląda się Benowi z taką pogardą i obojętnością. Mężczyzna jednak nie wykazuje złości. Bardziej rozczarowanie. Kolejny raz ktoś mu się sprzeciwił. Zaczynamy to robić chyba za często. Jestem gotowa na jego wyraźny sprzeciw. Jestem gotowa na kłótnie. Póki co czekam.
-Spróbuj zostać w tyle.- mówi wrogo.- Nie wrócę się po ciebie..- chłopak patrzy na niego obojętnie.
-To samo mogę powiedzieć tobie..- mówi cicho na co Ben się odwraca i wydaje sygnał by ruszać.
Zbieramy szybko swoje rzeczy, których nie ma za wiele i ruszamy. Idę na przedzie naszej grupy. Jestem gotowa, że jako pierwsza będę musiała zaatakować, podjąć działania obronne. Odwracam się za siebie i dostrzegam oddalające się ciężarówki. Słońce, które chwilę temu odbiło się od ziemi, teraz stara się nas gonić i resztę towarzyszy. Jack pomaga Loganowi. Aspen idzie obok mnie, wraz z Coltonem. Ben, jest na samym przedzie. Kawałek za mną znajdują się Holden i Len. Chłopak przygląda się zmęczonej, bladej twarzy dziewczyny z taką troską, że aż robi mi się miło. On ją kocha. To widać. Ona jego też. To najpiękniejszy rodzaj miłości. Ten rodzaj teraz tak rzadki, uważany za nieistniejący, nieprawdziwy, niepotrzebny. Rodzaj miłości odwzajemnionej, tylko tej prawdziwej. Nie udawanej, nie wymuszonej, nie takiej na pokaz. Sama też chciałabym, kiedyś takie coś przeżyć. Ponownie spoglądam przed siebie. Skalne ściany przesmyku zdają się powiększać. To już niedaleko...
Dobra jednak musiałam podzielić mój plan '' będzie się działo'' na dwa rozdziały, bo by wyszło za długie :D mam nadzieje, że się podoba <3 przepraszam za błędy :*
Do następnego ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top