11




Wraz z Aspen wypadamy z resztek budynku. Z wzniesienia wszystko jest bardzo dobrze widoczne. Słyszę okropny ryk, który wywołuje grymas na mojej twarzy. Miasteczko pozornie jest spokojne. Jeszcze nic nie widać.



-Konie..- cichy głos Aspen wytrąca mnie z otępienia. Widzę jak nasze rumaki odbiegają pagórzystym terenem. Coś je spłoszyło. Ryk. Ale czyj? Przynajmniej zdążyliśmy je rozsiodłać. Będą wolne.  Patrzę na główny plac wioski, ale jest zupełnie pusty. Teoretycznie pusty. Poza kopcami zwłok nie ma tu nic. Tak, jakby ten okropny hałas, był fałszywym alarmem. Nagle z pomiędzy dwóch budynków wybiega Jess. Biegnie w szale i coś krzyczy. Kiedy tylko jej oczy spotykają moje, czuję okropny niepokój. Dziewczyna zaczyna biec w moją stronę, jakbym miała ją uratować. Zamieram, bo nie wiem, co jest grane. Naglę tą samą drogą, zza budynku wybiega coś ogromnego, ciemnego. Jest rzadko porośnięte jakimś włosiem. Ma niedźwiedzi łeb i masywne cielsko. Chrząka głośno i powoli dogania dziewczynę. Przysuwa ją sobie okropną łapą, jak gdyby ta była nieruchomym klockiem. Nie mogę nic zrobić. Oglądam tę scenę, jakby był to fragment jakiegoś filmu. Przytomnieje, kiedy stwór rozrywa ją na pół. Jej nogi w całości znajdują się w paszczy bestii, zaś reszta ciała zostaje oderwana przy pomocy łapy. Wszystko wkoło zwalnia. Krew dziewczyny tworzy fontannę na środku placu. Zalewa dywan zwłok. Uderzenia gorąca biją w moje ciało, jak pałeczki w bęben. Moje serce pędzi, jak szalone. Bezwiednie przykładam dłoń do ust. Krzyczę? Nie wiem. Chyba zaraz zwymiotuje. Bestia odrzuca tułów dziewczyny, który ląduje kilka metrów dalej. Połyka jej nogi prawie w ogóle ich nie żując. Nie mogę drgnąć. Trzęsę się, bo to co zobaczyłam było tak drastyczne. Za szybko. Wszystko stało się za szybko i zbyt niespodziewanie. O mało się nie przewracam. Budzi mnie przenikliwy krzyk Lenvie.. Dziewczyna stoi przed budynkiem po mojej prawej. Zakrywa usta dłońmi i klęka... na podłożu wypełnionym szczątkami.  Bestia spogląda na nią wrogo i wydaję z siebie ponownie straszliwy ryk. Powoli rusza w jej stronę. Nie spieszy się. Człapie ociężałymi łapskami prosto na moją Len. Wiem, że brunetka się nie obroni. Nie teraz. Dlatego nie myśląc wiele chwytam pistolet, celuję i strzelam potworowi w okolice łba. Trafiam. I na tym się wszystko kończy. Stwór zatrzymuję się i powoli na mnie spogląda. Ten sposób w jaki przekręca swój niedźwiedzi łeb, jest dla mnie czymś strasznym. Czuję jak nasz wzrok się spotyka. Wolę zamknąć oczy. Co ja sobie myślałam? Co teraz zrobię? Wiem, co zrobi on. Widzę to w jego wściekłych oczach. Wydaje z siebie głośny ryk i rozpędzając się rusza prosto na mnie. Mój pocisk go nawet nie przebił?  A może przebił tylko nie poczuł?



-Brawo..- słyszę przerażony głos Aspen. Dziewczyna od razu zaczyna uciekać, ale bestia jej nie goni. Kieruję się na mnie. C H O L E R A . Celuje i strzelam po raz drugi. Trafiam. Potwór otrzepuję się tylko, ryczy wściekle, ale biegnie dalej. Co teraz? Moje ciało spina się, a ja nie mogę drgnąć. Patrzę w oczy czegoś okropnego. W oczy diabła. Mut niedźwiedzia... Im bliżej jest tym straszniej wygląda. Zamykam oczy, kiedy uświadamiam sobie, że to sytuacja bez wyjścia. Taki dziecinny odruch. Skoro ja go nie widzę, on mnie też, prawda? Niestety chyba nie. Czuję jak coś mnie uderza i odrzuca, ale nie z przodu, z boku. Ląduje na betonie i szlifuje po nim rękoma i plecami. Błyskawicznie otwieram oczy, by zobaczyć, czy dalej żyje. Jedyne co widzę to moje zakrwawione, starte ręce. Ałć? Obok mnie leży Logan. Posyła mi spojrzenie typu '' Na co czekasz idiotko?''. Ma rację. Na co ja czekam? Wstaję i strzelam do potwora, który ryczy wściekle i szarżuję na następną osobę. Holdena. Oddaje strzał ponownie, ale szybko uświadamiam sobie, że to bez sensu. Holden w ostatniej chwili odskakuje.



-To coś nie reaguje na kule..- krzyczę do Bena, który również stara się ustrzelić potwora. W znikomym czasie wszyscy jesteśmy na placu. Gramy w kotka i myszkę. Która myszka złapie się pierwsza?



-Widzę. To mut!



-Taki wielki?!- szepczę sama do siebie, kiedy dochodzi do mnie, że to obcy musieli odwiedzić to miasteczko. Czyli jednak dalej atakują, a bajeczki o względnym pokoju to tylko niewiedza ludzkości, albo fakt, że znowu nikt nie chce tego wiedzieć...



-Tak go nie pokonamy..- krzyczy Colton i unika ataku bestii, która wpada na budynek. Ten wali się z głuchym hukiem i na chwilę zagrzebuje drapieżnika. Colton w tym czasie ucieka w inną stronę. Nasza walka polega na strzelaniu i ciągłych unikach. W końcu, ktoś nie zdąży wykonać uniku... Po za tym hałas, jaki tworzymy zwabi muty.



-Jak dam znak, biegniecie za mną...- krzyczy Ben i strzela prosto na wygrzebującą się z gruzów bestię. Ta szarżuje prosto na niego. Mężczyzna odskakuje w ostatnim momencie powodując, że stwór ponownie wpada w jakąś chatę i się nią przykopuje.



-Teraz! – krzyczy i zaczyna biec. Wszyscy ruszamy za nim. Wiem, że nie mamy za wiele czasu. Bestia nas dogoni jeżeli będziemy wolni. Wybiegamy zza budynków osady i znajdujemy się na polanie. Widzę las. Rozdziela nas od niego rzeka. Dość duża, ale do przejścia. Co też Ben kombinuje? Jesteśmy na otwartym polu! Co to za beznadziejny plan?



-Boi się wody.. na drugim brzegu będziemy bezpieczni..- co? Skąd wie, że boi się wody? Nie zadaję zbędnych pytań, bo wiem że tylko zmęczą mnie i Bena. Skupiam się na biegu. Słyszę, jak coś wściekle ryczy. Uwalnia się. Jeszcze chwilę. Czuję jak Ben mnie popycha. Ta niepewność mojego bezpieczeństwa jest straszna. Wszystko we mnie pulsuje. Wydaję się być lekkim piórkiem. Wysokie trawy w ogóle mi nie przeszkadzają w biegu, a chyba każdy wie, że biec i podnosić wysoko nogi jest jednak ciężej i wolniej. Adrenalina robi swoje. 



-Szybciej Mavis! Biegnij...- słyszę Bena. Jak bardzo mu zależy, żebym to przebiegła? Jest dla mnie, jak ojciec. Ponownie słyszę okropny ryk i wiem, że to coś już się wydostało, a teraz biegnie prosto na nas. Odwracam na chwilę głowę, by sprawdzić jak daleko jest. Aspen idzie w mój ślad i również spogląda za siebie. I w tej chwili widzę, jak się wywraca. Czas spowalnia. Dziewczyna upada, a bestia, która w mgnieniu oka pojawia się na horyzoncie zaczyna biec. Niefortunne połączenie. Na twarzy blondynki maluje się błaganie i rozpacz. Nie wie, co zrobiła i chyba powoli dochodzi do niej, że straciła niezbędny czas. Wygląda jakby wołała kogoś, choć nie otwiera ust. Przenoszę wzrok na Bena, który biegnie obok i najwidoczniej nie ma zamiaru wracać po córkę. Przygryzam wargę i... zawracam.


-Mavis!- słyszę głos mężczyzny, który wydaję się zatrzymywać. Ignoruję go. Ruszam w stronę bestii. Widzę ją kątem oka, ale skupiam się na podnoszącej Aspen. Będę ją wspierać. O to chodzi. Musi wiedzieć, że ma jeszcze czas. Inaczej się podda. Biegnę prosto na nią. Co ja w zasadzie robię? Znowu widzę te czarne oczyska pełne obłędu. Mam nadzieje, że będę szybsza. Mam kilka sekund przewagi. Sekund... Dobiegam do dziewczyny i chwytam jej dłoń. Przepycham przed siebie i ponaglam. W jej oczach maluję się złość, smutek, ale i wdzięczność. Razem błyskawicznie zaczynamy biec. Większość już pokonuje rzekę. Straciłam dużo czasu.. oby nie za dużo. Normalnie już byłabym w wodzie. Sapię ciężko. To samo robi Aspen. Ten wyścig musimy wygrać razem. Nie może tu być lepszej, lub gorszej. Czuję jak ziemia trzęsie się coraz bardziej. Widzę cień tuż koło mojego cienia. Słyszę powarkiwanie. Rzeka jest już tuż przede mną. Już się nie odwrócę, nie przewrócę. Już prawie. Skaczę i ....wpadam do zimnej wody, która powoli opływa całe moje ciało. Oczy mam zamknięte, ale po chwili je otwieram. Rozproszyłam piasek spoczywający na dnie rzeki. Modlę się, że bestia nie wskoczyła z nami. Nie jest głęboko, bo uderzam tyłkiem o dno. Nurt rzeki lekko mnie spycha, ale kiedy się podnoszę pokonuje go. Najszybciej jak potrafię staram się przedostać na drugi brzeg. Skoro dalej żyje, to bestia nie wskoczyła, a ja jestem bezpieczna. Ale najpewniej będę się czuła właśnie tam. Wygrzebuję się po pionowej, mulistej ścianie brzegu. Pomaga mi Holden. Pluję wodą i krwią sapiąc przy tym ciężko. Rozglądam się sprawdzając, czy wszyscy są. Pawie wszyscy. Jess. Patrzę na twarz Aspen. Dziewczyna również wygrzebała się na brzeg. Sama. Jej oczy mówią ''dziękuje'', ale wyraz twarzy, że powinnam zdychać. Wiem, że na więcej nie mogę liczyć. Nawet nie liczę.


-Mavis...- słyszę i po chwili czuję, jak czyjeś ramiona mnie oplatają. Męskie ramiona. Ben.- Tak się cieszę, że nic ci nie jest..- czuję się źle.. tak okropnie źle. Patrzę jak Aspen dumnie podnosi się z ziemi, otrzepuje i odchodzi. Teraz to już przesada. Odsuwam się od Bena i słyszę czyjś cichy płacz. Lenvie.. Dziewczyna miała bardzo bliski kontakt z Jess. Pociesza ją Holden, obejmując przemokniętą brunetkę. Jack siedzi nieopodal. Zakrywa twarz dłońmi i chowa głowę między kolanami. Płacze? Trafiam na wzrok Logana, który nie patrzy na mnie z wyrzutem. Bardziej z ulgą i zmęczeniem. Wzdycha ciężko. Czuje chęć podziękowania mu. Widzę, jak jego czarna koszulka mocno przywiera do ciała. Podkreśla cały jego kształt. Przełykam ślinę i niepewnym wzrokiem spoglądam na Coltona. Nie potrafię powiedzieć, co teraz może sobie o mnie myśleć. Jego oczy są zaszyfrowane, zamyślone, jak zawsze. Wstaję z ziemi ku zdumieniu Bena i ruszam w stronę pobliskiego lasu, tam gdzie poszła Aspen. Słyszę ryki bestii, która została po drugiej stronie.  Pełne desperacji i rozpaczy. Odwracam głowę i widzę jak ta próbuje przedostać się na drugi brzeg, ale nie może. Faktycznie boi się wody.. tylko skąd Ben to wiedział?







DO NASTĘPNEGO :*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top