34. ŁZY PŁYNĄCE PO TWARZY
Błysk aparatu na chwilę oślepił Evelyn, której łzy spływały kaskadą po twarzy.
Jej matka obejmowała ją, głaszcząc pocieszająco po głowie, kiedy opuszczały rezydencję Rosierów. Za nimi, również płacząca, Megara rozmawiała z Ritą Skeeter i skarżyła się, że taki pech lub klątwa spadła na jej nazwisko.
— Wszystko będzie dobrze, nie mazgaj się. — Kobieta poklepała dziewczynę po policzku, chcąc, żeby się otrząsnęła.
— Dlaczego nie miałabym się mazgaić, kiedy właśnie dowiedziałam się, że mój narzeczony został zamordowany?! — Dziewczyna zaszlochała, na co kobieta wymownie przewróciła oczami i odciągnęła ją nieco na bok, by ukryć je przed wścibskimi spojrzeniami reporterów oblegających bramę do domostwa.
— Bądźmy szczere, i tak nie zależało ci na tym małżeństwie — szepnęła jej do ucha. Zaskoczona Evelyn zamarła w miejscu, po czym spojrzała na nią z oburzeniem.
— Jak możesz tak myśleć?! Kochałam go! — syknęła rozdrażnionym głosem szatynka.
Nie mogła pozwolić, by jej matka cokolwiek podejrzewała. Chociaż... gdyby jej powiedziała, może byłoby lepiej? W końcu Katharina była już zaznajomiona z morderstwami w rodzinie. Mogła istnieć szansa, że jej pomoże.
— Kochałaś? — Uniosła brew, a jej usta wykrzywiły się w pobłażliwym uśmieszku. Hopes otworzyła usta, a jej wzrok zaczął delikatnie uciekać w stronę rozgoryczonej Megary, która co chwilę wycierała jej oczy chusteczką. — Tak myślałam...
— To nie tak... Mogę to wyjaśnić — zaczęła, ale spojrzenie kobiety skutecznie ją uciszyło.
— Zrobisz to później — powiedziała stanowczo. — Chcę byś teraz wróciła do domu, ale nie do Roules'ów. Możesz ich zaprosić, tylko nie szlajaj się teraz nigdzie, jasne? — Chwyciła ją za ramiona, lekko wbijając w nie swoje paznokcie i spojrzała jej głęboko w oczy. Może to było dziwne, ale coś w zachowaniu jej matki sprawiło, że Evelyn jej posłuchała.
— Boisz się, że nie wrócę na noc, bo ktoś mnie zamorduje do pary? — powiedziała ponuro. Może nie powinna się tak zachowywać, ale co miała zrobić? Taki był już jej charakter.
— Lepiej dla ciebie, żebyś nigdzie nie chodziła, zwłaszcza gdy aurorzy prowadzą śledztwo — odpowiedziała poważnie.
— O czym ty mówisz? — Zmarszczyła brwi. Chyba nie sugerowała, że mogą ją podejrzewać?
— Byłaś u niego wczoraj, Evelyn, takie są fakty — westchnęła cicho, po czym puściła jej ramiona.
— Chyba nie myślisz, że...
— Że aurorzy mogą pomyśleć o tobie? — skończyła za nią, a Hopes ostrożnie skinęła głową. — Jestem pewna, że znajdą twoje odciski palców i podobne ślady twojej obecności. Dlatego na razie nie chcę, żebyś zwracała na siebie uwagę. Dobrze wiesz, że rodzina twojego ojca lubiła się nawzajem zabijać. Mogą cię pozwać ze względu na twoje geny. — Przewróciła oczami z obrzydzeniem. Serce Evelyn zabiło szybciej, kiedy tylko zrozumiała te słowa.
— Kiedy ja nikogo nie zabiłam, nie jestem taka — zaprzeczyła zrozpaczonym głosem. Dla dodatkowego efektu pozwoliła łzom ponownie spłynąć po policzkach. — Ja... nie zrobiłabym mu tego — zaszlochała.
— Przestań płakać — rozkazała. — Nie powinieneś — powiedziała spokojniej i Evelyn wydało się, że usłyszała w jej głosie nutę współczucia. — Niektóre dziewczyny wyglądają ładnie, kiedy płaczą i potrafią użyć swoich łez jako broni przeciwko mężczyzną, ale ty nie jesteś jedną z nich — dokończyła chłodno. Myśl, że Katharina troszczyła się o nią w tym momencie, przeminęła z wiatrem. Chociaż Hopes była pewna, że jej matka się o nią martwi, w tej chwili tego nie robiła. Jakby już coś wiedziała... — Poza tym wiem, że byś go nie zabiła. Masz też moje geny. W przeciwieństwie do rodziny twojego ojca. — Przewróciła oczami. — Moja nie morduje się dla rozrywki, tylko w ostateczności — podkreśliła ostatnie słowo, a dziewczyna wstrzymała oddech. — A teraz idź.
— A ty? — wymamrotała, starając się, by jej drżący głos był cichy. Była niemal pewna, że jej matka wiedziała, może nie wszystko, ale coś na pewno. Poczuła się dziwnie słaba, a świat zawirował na chwilę.
— Zostanę i zabawię reporterów przez chwilę — odpowiedziała, po czym przygładziła swoje rude włosy i skierowała się w stronę grupy ludzi z aparatami, którzy gdy tylko się do nich zbliżyła, zaczęli robić mnóstwo zdjęć i zadawać jej pytania.
Evelyn stała tam, nie mogąc się ruszyć. Słowa matki odbijały się echem w jej umyśle. Czy zabójstwo jej narzeczonego było spowodowane tym, że nie miała innego wyjścia? A może to z powodu jej genów nie chciała nawet dopuszczać innych opcji? Może nawet nie musiała go zabijać, a po prostu to zrobiła z...
Jej serce zaczęło bić szybciej, a ona nie była w stanie uspokoić drżenia warg. Zamrugała oczami i potrząsnęła głową, żeby odpędzić te okropne myśli, ale one nadal nie chciały odejść.
Czy zabicie Jareda było dla niej rozrywką?
*
— Jestem pieprzoną sadystką! — Evelyn wrzasnęła wściekła i z całej siły rzuciła wazonem o przeciwległą ścianę. Tom i jego siostra, siedząc na łóżku, spojrzeli na siebie z lekkimi grymasami. Gdy tylko Evelyn wróciła z nimi do domu, ciągle paplała o tym, jaka to jest bez serca, lub że musiało istnieć inne wyjście. Było z nią na prawdę źle.
— Co ci zrobił ten biedny wazon? — spytała spokojnie Margot.
— Nic i w tym problem — zachichotał złośliwie blondyn, ale zamilkł, gdy siostra posłała mu ostrzegawcze spojrzenie. — Co? — zapytał szeptem.
— Zrób coś, bo zaraz trafi w nas kolejnym wazonem — odpowiedziała równie cichym głosem.
— Dobra — westchnął męczeńsko i wstał z materaca. Podszedł do szatynki po czym zdzielił ją w tył głowy.
— Cholera, Tom, dlaczego mnie uderzyłeś?! — krzyknęła na niego, masując bolącą głowę.
— Żebyś się ogarnęła — odpowiedział jej poważnie.
— Przecież jeste...
— Nie, nie jesteś — przerwał jej, krzyżując ręce na piersi. — Lynnie, stało się. Już nie możesz tego odkręcić i jestem pewien, że nikogo nie obchodzi, czy zrobiłeś to z jakiegoś ważnego powodu, czy po prostu dla zabawy. — Wzruszył ramionami, jakby była to rozmowa o dzisiejszej pogodzie, a nie o jej zbrodni. — Umarł, to umarł. Teraz wszystko, co musimy zrobić, to udowodnić, że jesteś niewinna, jeśli, jak mówi twoja matka, znajdą twoje odciski palców.
— Łatwo ci mówić. To nie twoja rodzina się wybija nawzajem — burknęła urażona.
— Może to nawet gorzej. — Margot przewróciła oczami. Tak, zdecydowanie dobrze byłoby pozbyć się kilku osób z rodziny.
— Siostro, nie teraz — powiedział do niej blondyn przez zaciśnięte zęby. — Ale — zwrócił się powoli do Evelyn, która uniosła brew, czekając na jego następne słowa. — Masz po swojej stronie nie tylko nas, ale i Nietoperza...
— Zapomnij o tym, on nam nie pomoże — powiedziała stanowczo i potrząsnęła głową. Zdecydowanie nie chciała wciągać Severusa w ten cały bałagan. Wystarczająco już jej pomógł.
— Jest jeszcze twoja matka — zaproponowała łagodnie Margot. Dźwięk zamykanych drzwi dotarł do pokoju, w którym się znajdowali. Było oczywiste, kto wrócił.
— O wilku mowa — westchnęła ciężko Evelyn, po czym podeszła do drzwi. — Zostańcie, ja z nią porozmawiam. — Pociągnęła za klamkę i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Perspektywa szczerej rozmowy z matką nie zapowiadała się przyjemnie. Evelyn zastanawiała się, jak mogłaby rozpocząć ten temat, by nie był zbyt... mocny. Wiedziała, że Lady będzie zła, rozczarowana, a może nawet rozważy wydziedziczenie jej. W końcu to Evelyn była odpowiedzialna za morderstwo i wynikający z tego skandal, który mógł oczernić ich nazwisko.
— Matko? — zapytała, starając się brzmieć spokojnie, ale jej głos za bardzo się wahał. — Czy wszystko w porządku? Późno wracasz. — Zeszła po schodach, a kobieta w końcu na nią spojrzała. Nie wyglądała na zadowoloną i nawet tego nie ukrywała.
— Owszem — odchrząknęła i założyła pozbawioną emocji maskę, którą zawsze zakładała, kiedy była poważna. — Evelyn Katharino Hopens, jesteś oskarżona o zabójstwo Jareda Rosier'a. Spotkanie Wizengamotu, na którym zostaniesz osądzona, odbędzie się dwudziestego trzeciego sierpnia o godzinie trzynastej. Masz prawo do jednego świadka obrony, który będzie działał jako twój adwokat, oraz drugiego świadka według twojego wyboru. Zostaniesz także poproszona o oddanie swojej różdżki. Do czasu rozprawy, ze względu na powagę zarzutu, nie wolno ci wychodzić z domu — powiedziała zimnym głosem, który sprawił, że po plechach dziewczyny przebiegły nieprzyjemne dreszcze.
— A więc jednak. — Pokiwała głową z rezygnacją. Niewiele ją to zaskoczyło. W końcu matka ją o tym ostrzegała, więc była przygotowana na tak nieprzyjemną okoliczność.
— Masz poważne problemy, moja droga — oznajmiła kobieta niezadowolonym głosem.
— Wiem — odparła, zaciskając usta w wąską linię. Było bardzo źle, a co najgorsze, nie wiedziała, co robić. — Jesteś zła? Bardzo?
— Nie bardzo. — Skrzyżowała ręce na piersi, podchodząc do niej powolnym krokiem. — Ale jak zwykle muszę cię ratować, co mnie trochę irytuje — wyjaśniła spokojnie.
— Matko, zanim zechcesz mnie ratować, muszę ci coś powiedzieć... — Evelyn zaczęła z wahaniem. — Ja...
— Zabiłaś go? — zaproponowała niezbyt zdziwiona tym faktem. — O tak, wiem. — Machnęła lekceważąco ręką, na co dziewczyna rozchyliła zaskoczona usta. — Wiedziałam to od chwili, gdy szłaś się z nim zobaczyć. Jesteś kiepskim kłamcą, a twój umysł jest równie słaby — powiedziała litościwie.
— Więc... dlaczego mnie nie powstrzymałaś? — zapytała zdziwiona jej słowami szatynka.
— Nie dbałam o to, czy go zabijesz, czy nie. Poza tym geny twojej rodziny mówią same za siebie, ale jestem pewna, że miałaś powód. — Wzruszyła ramionami. — Jako twoja matka powinnam cię wspierać w twoich decyzjach, prawda? — Uśmiechnęła się chytrze, ale jej uśmiech szybko zniknął i westchnęła. — Ale nie będę mogła cię poprzeć na rozprawie.
— Co? Dlaczego? Przecież jesteś Naczelnym Magiem.
— Dlatego. Jestem twoją matką. Nie mogę uczestniczyć jako Naczelny Mag — powiedziała Katharina, niezbyt zadowolona. — Minister zajmie moje miejsce, a ja będę na delegacji we Francji do dwudziestego szóstego sierpnia. Cóż za dziwny zbieg okoliczności — mruknęła sarkastycznie i przewróciła oczami.
— Zaczekaj. — Evelyn podniosła ręce i zmarszczyła brwi, nie do końca rozumiejąc swoją obecną sytuację. — Więc kto będzie moim świadkiem obrony?
— Mój przyjaciel, Lucjusz Malfoy
*
*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top