33. KĄSAJĄC W OSTATECZNOŚCI
Lady Katharina nie była osobą, którą łatwo było okłamać. Ba! Okłamywanie jej było prawie niemożliwe. Niektórzy mówili, że to było u niej jej rodzinie, inni, że używała Legilimencji na poziomie mistrzowskim.
Evelyn zdawała sobie sprawę z trudnej sytuacji, w której się znalazła.
Musiała dać z siebie wszystko przed swoją matą, która będzie czekała tylko na jej najdrobniejsze potknięcie. To musiały być doskonałe kłamstwa, na które młoda Hope była zupełnie nieprzygotowana, w przeciwieństwie do swojej matki.
Czy wiedzieliście, że Lady przed dostaniem się do Wizengamotu, chciała się załapać na sceny Royal Opera House? Evelyn słyszała, jak śpiewała raz czy dwa. Było to w jej najmłodszych latach. Co dziwne, wciąż pamiętała głos kobiety. Czysty, jedwabisty, być może porównywalny do słowika (jak powiedział Feliks Hopens). Katharina nie poszła jednak drogą śpiewaczki z jednego prostego powodu: babci Evelyn.
To, że Clarie La Force była urodzoną śpiewaczką, było jasne jak słońce na niebie. Wszyscy pokochali jej anielski śpiew, a rodzina traktowała ją jako swój najcenniejszy skarb i powód do dumy. Krótko mówiąc, pozostawiła po sobie bardzo, bardzo wysoką poprzeczkę, której jej córka nie była w stanie pokonać, ale może nawet lepiej.
Rodzina Evelyn, od strony jej matki, była po prostu stworzona do występów przy, lub na scenie, jednak różnie to ze szczęściem na niej bywało. Jeden wujek został jakimś tam reżyserem, ale z tego co dziewczyna pamięta, to nie osiągnął sukcesu i teraz szlaja się po barach w Paryżu. Drugi wujek jest scenarzystą i całkiem dobrze mu to idzie. Kuzynka młodej Hopens, Julia wraz ze siostrą bliźniaczką, Aliną, zadebiutowały w balecie i teraz próbują swoich sił w Rosji. Szkoda tylko, że obie są tak samo narcystyczne co Snape ze swoją ciągłą złośliwością skierowaną na uczniów. Było jeszcze wiele osób z jej rodziny, które jakoś udzielały się na scenie, ale te soby Evelyn pamiętała najlepiej.
Podsumowując. Niektórym w szło dobrze, a innym w ogóle, nie było tych po środku.
Co dziwne, nikt w rodzinie nie zajął się aktorstwem. Wszyscy trzymali się z dala od tego zawodu i mówili, że ma on jakąś niefortunną klątwę. Cóż... Evelyn nie bała się klątw, przynajmniej na razie...
— W końcu postanowiłaś wrócić? — zapytała sarkastycznie Lady, stojąc w korytarzu i uważnie obserwując córkę. — Wyglądasz jak siedem nieszczęść — powiedziała, krzywiąc się lekko.
— Ciebie też miło widzieć, matko — odpowiedziała spokojnie, niezrażona jej wypowiedzią Evelyn.
— Co się stało, że tak... — Wskazała ręką na wygląd dziewczyny. — Wyglądasz? — Podniosła brew. I zaczęło się przesłuchanie. Hopes musiała teraz bardzo uważać na słowa, jeśli nie chciała wzbudzić podejrzeń co do tego, co się stało i miało się wydarzyć.
— Nie spaliśmy zbyt wiele. Margot miała ciekawe katalogi z sukniami — odpowiedziała jej i na dowód swoich słów wyjęła pożyczoną od blondynki torebkę z katalogiem sukien ślubnych. Niezainteresowana Lady wzięła go i szybko przerzuciła kartki.
— Przecież to o cztery sezony do tyłu. — Zmarszczyła brwi, co chwilę spoglądając to na stronę, to na córkę.
— E... bo też myślałyśmy o pożyczeniu kilku fasonów z tamtych sezonów — Uśmiechnęła się niezręcznie. Jednak w myślach przeklęła paskudnie. Zbyt długo się nad tym zastanawiała. To wystarczyło, by matka zauważyła, że coś jest nie tak.
— Zapomnij o tym. — Machnęła ręką i katalog zniknął, prawdopodobnie lądując w koszu. — Jared wysłał list. — Podeszła do niej i wręczyła zapieczętowany list.
— Och. — Zainteresowana dziewczyna otworzyła list i przeczytała słowa zapisane starannym charakterem pisma. — Chce, żebym go dziś odwiedziła. — Spojrzała na kobietę, która skinęła głową. Okazuje się, że jej narzeczony sam pchał się do grobu wcześniej, niż planowała Evelyn.
— Masz odpocząć do południa, potem chciałbym z tobą przejrzeć listę gości — powiedziała jej spokojnym, ale nie znoszącym sprzeciwu głosem.
— Jak chcemy ich zapraszać? — Udawała zainteresowaną, ale w głębi duszy była tym wszystkim znudzona. I tak pewnie nie będzie miała nic do powiedzenia w sprawie gości.
— My swoich, oni swoich, a potem ja i Megara naradzimy się, żeby to dopracować. — Na wzmiankę o Wdowie Rosier brunetka przewróciła oczami, ale Katharina tego nie skomentowała.
— Przynajmniej nie muszę się wysilać — powiedziała ucieszona.
— Jeszcze nie, ale będą inne rzeczy i gwarantuję ci, że się zmęczysz — powiedziała kobieta, po czym nie dodając nic więcej, weszła do salonu, zostawiając dziewczynę samą.
— Zobaczymy — powiedziała cicho pod nosem, idąc do swojego pokoju.
*
Umieszczenie jadu w miejscu, w którym nikt go nie znajdzie, tak aby mogła bez problemu podać go Jaredowi, było cholernie ciężką rzeczą.
Z początku Evelyn rozważała wzięcie prostej strzykawki, którą, przy jego nieuwadze, wbiłaby ją w jego ciało, wstrzykując jad do krwi. Korzystanie z niej wiązało się jednak z dużym ryzykiem, że Rosier dowie się o jej zamiarach i szybko ją obezwładni. Gdyby tak się stało, z pewnością trafiłaby do Azkabanu, a jeśli nie, zostałaby wydziedziczona za skandal. Chciała uniknąć obu tych rzeczy, więc musiała zrobić to czymś małym, prawie niezauważalnym.
— Toujours Pur — westchnęła cicho, patrząc na swoje odbicie w lustrze. — Szkoda, że twoja krew nie będzie już tak czysta, jak kiedyś, Jared. — Jej szkarłatne usta rozciągnęły się w mrocznym uśmiechu. — A może nigdy nie była.
Wyglądała, jakby jej narzeczony już umarł, a ona była w żałobie. Mocny makijaż, aby ukryć kilka rzeczy, w tym zmęczenie. Czarna aksamitna koszula z głębokim dekoltem w szpic miała odwrócić uwagę Rosiera od... no cóż, jego morderstwa. Oprócz koszuli miała na sobie welurowe dzwony w kolorze wina i dopasowaną marynarkę. Skrzaty uczesały jej włosy w niski kok, w który wpięły złotą, ozdobną szpilkę z czarnymi kamyczkami. Jeśli chciała jak najbardziej odwrócić uwagę Jareda, ta szpilka była kolejną rzeczą, która mogła jej pomóc. W końcu diabeł nie bez powodu tkwił w szczegółach.
Włożyła jeszcze kilka pierścionków, w tym jeden srebrny ze szmaragdem osadzonym wokół wygrawerowanego węża. To był jej ulubiony pierścionek, który nosiła tylko przy ważnych okazjach, a dziś właśnie taka nadeszła.
— Gotowa? — zapytała Katharina, opierając się o jedną ze ścian w holu.
— Bardziej już nie będę — powiedziała dziewczyna, schodząc po schodach i posyłając jej chytry uśmiech.
— Mocny makijaż jak na zwykłe spotkanie. — Przyjrzała się jej uważnie. — Zabiera cię gdzieś?
Evelyn przełknęła nerwowo ślinę. Oprócz ukrycia jej zmęczenia, makijaż ukrył również czerwone plamy na jej szyi, które zostawił tego ranka pewien osobnik o nazwisku Snape. Hopes zapamiętała sobie sobie, żeby z nim o tym porozmawiać, bo nie widziało jej się, żeby nakładała podkładu na szyję, rzucała zaklęć iluzji albo... nosiła golfy, czego najbardziej nie chciała.
— Nie wyspałam się. Wole mieć mocny makijaż, niż wyglądać jak dementor — zaśmiała się krótko, ale głosem pozbawionym emocji. Kolejny błąd, jaki popełniła, rozmawiając z matką.
— Dobrze. — Uniosła kąciki czerwonych ust, ale w jej postawie zaszła mała zmiana, która nieco zaniepokoiła Evelyn. — Nie zostawaj długo, a jeśli już, daj mi znać — nakazała jej spokojnie.
— Nie martw się, raczej nie zostanę długo — zapewniła ją. Nie chciała zostać tam dłużej, niż to konieczne.
— Jednakże. — Uniosła podbródek i spojrzała na nią ostrzegawczo. — Megara jest w podróży służbowej, więc nigdy nic nie wiadomo. Teraz idź. Pokaż mu, że przynajmniej nasza rodzina się nie spóźnia — dodała, przewracając oczami.
— Jasne — parsknęła lekko rozbawiona szatynka wiedząc, że jej matka naprawdę miała za złe Jaredowi, że spóźnił się wtedy na brunch. — Au Revoir — mruknęła, wychodząc i wyciągając swoją różdżkę. Aportowała się, znając dobrze swoją następną lokalizację
*
Dom Rosierów był duży, ale wciąż nie tak duży jak dom rodziny Hopensów. Gdzie w tamtym stawiano na glamour i elegancję, w tym było mrocznie i bardzo, bardzo ślizgońsko.
Evelyn była tu wiele razy, ale ten dom zawsze będzie dla niej obcym miejscem. Nigdy nie lubiła tutaj przebywać. W końcu kto chciałby mieszkać w domu przesiąkniętym ogromnymi ilościami czarnej magii pozostawionej przez poprzedniego właściciela?
Jeśli chodziło o czarną magię, to jej to nie przeszkadzało, ale nastrój, jaki pozostawił po sobie Evan Rosier, nie był przyjemny. Hopes była zaskoczona, że Megara i jej syn nie kupili innej nieruchomości. Mogli przecież sobie pozwolić na większy i ładniejszy dom niż ten. Może to sentymentalizm, kto wie? Ale Evelyn i tak nie wahałaby się z tego powodu. Przebywanie w tym samym miejscu, gdzie Czarny Pan torturował, zabijał i Salazar wie co jeszcze, ludzi, a może nawet Severusa, przyprawiało ją o mdłości.
Westchnęła, po czym zapukała żelazną kołatką w kształcie głowy węża. Zacisnęła zęby z irytacji i odwróciła wzrok. Najwyraźniej była skazana na prześladowanie przez węże. Nie była to ładna rzecz.
Zamknęła oczy i uspokoiła się. Musiała się teraz skupić. Zrobić wszystko spokojnie, nie zaśmiecając umysłu innymi sprawami. Od tego zależała jej przyszłość.
— Panienka Hopens — Drzwi otworzyły się, ukazując skrzata, który skłonił się nisko. — Zapraszamy — powiedział, odsuwając się, by przepuścić ją przez drzwi. Szatynka westchnęła i weszła do środka. Zapowiadał się bardzo ciekawy wieczór.
— Gdzie mogę znaleźć Jareda? — zapytała zimnym, rozkazującym głosem, ale skrzat już zniknął, co sprawiło, że zmarszczyła brwi zdezorientowana.
— Evie, jak miło, że jesteś. — Usłyszała jedwabisty głos Rosier'a ze szczytu schodów.
— Jared. — Uśmiechnęła się słodko, chociaż w środku miała ochotę zwymiotować. Nie mogła nawet na niego spojrzeć po tym wszystkim, co się stało. Nadal przypominał jej złego demona, ale tym razem była on Łowczynią Demonów. Szkoda, że o tym nie wiedział.
— Chodźmy na górę, do salonu — zaproponował spokojnie. Evelyn przełknęła ślinę i weszła po schodach. Miała wrażenie, że brunet cały czas uważnie jej się przygląda, a dokładniej... jej dekoltowi. Przynęta działała więc prawidłowo. — Wyglądasz bardzo kusząco — szepnął jej do ucha, wyciągając w jej stronę dłoń.
— Czyżbyś na coś dzisiaj liczył? — Uniosła brew, przyjmując jego dłoń.
— Kto wie? — Wzruszył ramionami, a na jego ustach pojawił się mały uśmieszek. — Ale najpierw chcę poznać twoją odpowiedź na temat naszej... wymiany. — Podkreślił ostatnie słowo.
— Przemyślałam to — odparła spokojnie i pozwoliła się wprowadzić do salonu skąpanego w zieleni i czerni.
Było to nieduże pomieszczenie, w którym jedynym źródłem światła był ogień w kominku. Magia była tu zimna, mroczna, jakby ktoś uczył się nowych zaklęć czarnej magii z książek ułożonych na regałach.
— I? — Poczuła, jak ręce bruneta owijają się wokół jej talii i zaczynają wędrować po jej ciele. — Co postanowiłaś? — zamruczał jej do ucha, wywołując u niej dreszcze.
— Że... — Odwróciła się powoli w jego stronę. Jej zachowanie nagle się zmieniło. Przygryzła wargę i zaczęła rozpinać guziki czarnej koszuli Rosier'a. — Przyjmuję twoją ofertę — wyszeptała kuszącym głosem.
— Wiedziałem. — Uniósł kącik ust w przebiegłym uśmiechu, a potem pocałował ją chciwie.
Evelyn miała wrażenie, że wkrótce nie będzie mogła mu się oprzeć. W Jaredzie było coś, co mogło ją skłonić do zmiany zdania. Nie mogła czekać zbyt długo, bo z jej planu nic nie wyjdzie.
— Ale. — Położyła palec na jego ustach i odsunęła nieco jego twarz od jej. — Musimy zmienić kilka rzeczy — powiedziała spokojnie, na co przewrócił oczami i zdjął jej palec ze swoich ust, całując go wcześniej.
— Później. Będziemy mieć na to mnóstwo czasu, Cherie — oznajmił niskim, seksownym głosem i ponownie ją pocałował.
Tym razem Evelyn mu się nie opierała. Pozwoliła, by jego ręce wpełzły pod jej koszulę, sprawiając, że zadrżała z pożądania. W końcu miał ją tylko dla siebie i pozwoliła mu tak myśleć, ale z każdą z każdą kolejną chwilą ona też zaczynała tak myśleć.
Wszyscy mówili, że pasują do siebie, że są dla siebie stworzeni, że się uzupełniają, że się rozumieją, że tylko nawzajem mogą zaspokoić swoje pragnienia.
Ale przecież tak nie było.
— Wiesz co? Skłamałam. — Uśmiechnęła się do niego mrocznie, prawie szaleńczo.
Jej dłoń, która obejmowała szyję Rosier'a, zacisnęła się, boleśnie wbijając w nią paznokcie, dezorientując go na chwilę, ale to wszystko, czego potrzebowała. Chwilę później dało się słyszeć syk bruneta, który chwycił się za to miejsce i zatoczył się do tyłu.
— Co ty mi zrobiłaś!? — syknął zdezorientowany, trzymając się za szyję.
Evelyn przechyliła lekko głowę i pokazała dłoń. Wskazała na palec, na którym znajdował się jej szmaragdowy pierścionek, ale jego zielony kamień wydawał się być już bardzo wyblakły. Przekręciła dłoń i pokazała zewnętrzną część palca, gdzie był pierścionek. Z zewnątrz wystawał srebrny kolec wielkości igły do szycia, pokryty... krwią. Krwią Jareda.
— Oto twój prezent ślubny, ode mnie. — Uśmiechnęła się słodko, sprawiając wrażenie, że wcale nie wstrzyknęła mu śmiertelnej trucizny, ale dała mu jakąś słodką błyskotkę czy coś podobnego. — Lubisz węże, prawda? To, co teraz pływa w twojej krwi, to jad Kobry Królewskiej.
Rosier widocznie zbladł. Oparł się ciężko o ścianę i zjechał po niej na podłogę.
— Więc idziesz na łatwiznę i zamierzasz mnie zabić — zadrwił, ale potem zaczął kaszleć własną krwią, która poplamiła mu usta. — Powiedz mi, czy dostałeś to od Snape'a? Oczywiście, że tak. — Znowu się roześmiał, jakby wcale nie umierał. — Przecież to z nim się pieprzy... — Nie dokończył, bo Evelyn z całej siły uderzyła go w twarz. Splunął krwią na podłogę, ale wciąż się uśmiechał pod nosem. — Pomimo tego, co robił podobnym do ciebie, ty go bronisz. Jakie to urocze.
— Nie waż się go obrażać — wysyczała chłodno. — Nic o nim nie wiesz.
— Tak? — Uniósł brew i zlizał własną krew z ust, jakby była co najmniej najdroższym winem, jakie kiedykolwiek pił. — Jak myślisz, kto zabił mojego wujka? Kto wyrżnął w pień mugolskie wioski z uśmiechem na twarzy? Kto jest prawą ręką Czarnego Pana? Kto bawił się kobietami takimi jak ty, a potem je mordował. Jest nikim więcej jak plugawym mordercą, który tylko hańbi czystość naszej krwi! — wychrypiał, kaszląc ciężko. — Wykorzystał cię.
— Nieprawda — zaprzeczyła stanowczo, ale gdzieś z tyłu głowy pozostała myśl, że mogłaby mu uwierzyć w te wszystkie okropne rzeczy.
— Czyżby? — zapytał spokojnie. — Gdybym był tobą, zostawiłbym też truciznę na niego, tak na wszelki wypadek — zachichotał złośliwie. — Wspomnisz moje słowa, Cherie — splunął, po czym uśmiechnął się przebiegle, tak jak zawsze uśmiechał się, kiedy wygrywał.
— Wiesz co, Jared? — Odwróciła się do niego z niebezpiecznym uśmiechem. Po raz pierwszy zobaczyła coś nowego jego w oczach i był to czysty strach. — Ja też jestem mordercą. Tylko w przeciwieństwie do Snape'a... ja tego nie żałuję — wyszeptała mu do ucha. Wyprostowała się, a jej uśmiech zniknął. Chwyciła marynarkę, podeszła do drzwi i złapała za klamkę. Po raz ostatni spojrzała na umierającego Rosier'a, nie mogącego już mówić. Wyjęła szpilkę z włosów i wrzuciła ją do kominka na jego oczach, pozwalając jej się spalić z sykiem. Pozbyła się kolejnej rzeczy, która należała do niego i była pewna, że poczuł w końcu jej ból za te wszystkie lata. — Trafnie nazwałeś mnie żmiją, w końcu kąsają tylko w ostateczności.
*
*
Jak myślicie? Będzie Happy czy Sad end?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top