28. SIEDEM NIESZCZĘŚĆ
Evelyn przestąpiła nerwowo z nogi na nogę i założyła mokry kosmyk splątanych włosów za ucho. Podniosła wzrok słysząc, jak drzwi się otwierają, a w nich pojawia się osoba, która zmierzyła ją oceniającym wzrokiem.
— Evelyn, wyglądasz jak siedem nieszczęść — stwierdziła Margot, przyglądając jej się uważnie. Rzeczywiście, Hopens nie wyglądała za dobrze, co nie było do niej podobne. — Wejdź, bo zaraz zmokniesz.
— Ciebie też miło widzieć — odparła dobitnie. — Gdzie reszta? — zapytała, rozglądając się po dużym holu.
— Rodzice pojechali na wakacje odwiedzić babcię, a Tom poszedł po Caroline — odpowiedziała zamykając za nią drzwi. — Co się z tobą kobieto działo? — Położyła ręce na biodrach, marszcząc brwi.
— Dużo rzeczy — westchnęła zdejmując z siebie na szybko narzucony sweter, który zdążył zrobić się mokry. Margot przyszła jej z pomocą i rzuciła zaklęcie, które ją wysuszyło. Wciąż jednak było jej zimno od panującej na dworze burzy.
— Widać, wyglądasz koszmarnie. — Przeszły przez hol do przytulnego salonu w skąpanego czerwonych kolorach. Evelyn od razu usadowiła się na puchatym dywanie przy tlącym się kominku.
— I tak się czuję. — Wyciągnęła ręce w stronę ognia, by je ogrzać.
— Mamy chwilę zanim Tom z Caroline przyjdą, więc mów — nakazała jej poważnie. Evelyn przekręciła głowę w jej stronę i prychnęła.
— Na prawdę chcesz usłyszeć jak w... — Zaczęła liczyć na palcach dłoni. — Chyba, tydzień. Cały mój idealny świat i plany na przyszłość się spierdoliły? — zapytała, patrząc na nią z niezadowoleniem na twarzy.
— Zawsze lubiłam słuchać twoich historii — Przywołała zaklęciem dwa kieliszki i wino. Nie pytając się szatynki o zdanie nalała do obu po czym usiadła obok niej na dywanie. — Od początku — rzekła, podając jej szkło napełnione alkoholem.
— Wszystko zaczęło się osiemnaście lat temu — zaczęła dziwnie odległym głosem Hopens. — Na świat przyszło małe piękne dzieciątko, to byłam ja...
— Nie od tego początku — zaśmiała się blondynka, ale zamilkła widząc wyraz twarzy Evelyn. —Jednak od tego? Musi być na prawdę źle, ale mów dalej. — Skinęła głową, upijając łyk wina.
— Od moich najmłodszych lat wiedziałam, że moja matka ma co do mnie wielkie plany, które jak myślałam udało mi się pokrzyżować. — Podniosła rękę i wykonała nią ruch wyglądający jakby coś chciała namalować. — Jednak tak się nie stało — mruknęła dobitnie, wypijając wino, które rozgrzało jej gardło. — Moja matka wciąż mimo naszych układów, miała nade mną cichą władzę, albo... manipulację — powiedziała z trudem ostatnie słowo.
— Stało się coś poważnego, prawda? — Blondynka dolała jej wina, a ona pokiwała głową.
— Pamiętasz, jak na początku roku byłam wkurzona? — Roules pokiwała głową. — A pamiętasz czemu?
— Chciała ci zaaranżować małżeństwo — odpowiedziała, marszcząc brwi, przypominając sobie kilkugodzinne narzekania Evelyn na początku roku szkolnego na temat tego, jak bardzo nie chce mieć aranżowanego małżeństwa. — Ale mówiłaś, że już sobie odpuściła. Co to ma do twojego stanu?
— Właściwie to sobie nie odpuściła — westchnęła ciężko, przejeżdżając ręką po twarzy. — Niedawno odwiedziła nas mamusia Jareda — powiedziała niemal beztrosko, jakby bardzo lubiła Wdowę Rosier.
— Ta suka? — Upewniła się dziewczyna. — Merlinie, jak ja jej nienawidzę. Mogłaby już dawno zdechnąć, zrobiłaby dzięki temu przysługę całeeeemu magicznemu i temu nie magicznemu światu. — Pokręciła głową. Tak, zdecydowanie Margot nienawidziła bardziej Megary niż sama Evelyn. Z tego co Hopens pamiętała, to było to spowodowane jednym "małym" skandalem, w którym akurat tak się złożyło, że brał udział wujek Margot i Wdowa Rosier. — Ale co na Salazara od was chciała? — Ona również wiedziała, że ta kobieta nie odwiedzała ludzi bez konkretnego powodu. Takie jak ona zawsze musiały mieć jakiś powód.
— Wraz z moją matką zaaranżowały mi małżeństwo! — Wybuchła w końcu, oddając się targającymi ją emocjami.
— Z kim? — Usłyszały stanowczy głos Toma, który opierał się o framugę wejściową salonu. Obok niego stała Caroline, a z jej włosów można było wywnioskować, że ona także nie przejęła się panującą na dworze pogodą.
— Zgadnij — mruknęła niezadowolona szatynka, niczym małe jęczące dziecko, które nie dostało ulubionej zabawki. — Właściwie to oszczędzę ci główkowania — dodała, widząc jak chłopak otwiera już usta by palnąć, najpewniej coś głupiego. — Z tą szują! Jaredem Rosier'em! — Krzyknęła, gorączkowo gestykulując rękami i omal nie rozlewając przy tym wina.
— Ale przecież twoja matka miała dać ci wolną wolę, tylko miał to być czystokrwisty — zastanowiła się Caroline, siadając obok nich.
— Owszem, ale... — urwała Evelyn, przymykając oczy i wzdychając ciężko.
— Ale? — zapytał Tom, podnosząc brew. Podszedł powoli do niej i czekał stojąc nad nią, jak kat nad skazańcem. Evelyn podniosła na niego wzrok, przygryzając wargę.
— Ale jest maaała możliwość, że wcale nie powiedziałam jej o naszym drugim zerwaniu... — Kiedy skończyła poczuła nagły ból w tyle głowy. — Au! Idioto, za co to!? — Spojrzała zła na Toma, który wzruszył ramionami.
— Żebyś w końcu zaczęła myśleć — rzucił poważnie z założonymi rękami. — Nie ma nas tylko na chwilę, a ty zdążyłaś już omal nie zezgonować, dostałaś zaaranżowane małżeństwo z gościem, który jest pieprzonym dupkiem i żmiją, a twój prawdziwy kochaś wciąż waży te cholerne eliksirki — wymienił, licząc po kolei na palcach. W tym czasie zła na wszystko i wszystkich Evelyn, zarumieniła się na czerwono, patrząc przy tym morderczym wzrokiem na blondyna. — Co?
— Gówn... a zresztą nie ważne — westchnęła zrezygnowana, podpierając ręką policzek.
— Proponuję napić się czegoś mocniejszego — zaproponowała po chwili milczenia Caroline. Wszyscy popatrzyli na nią zdziwieni. — No nie bierzcie mnie już za taką przyzwoitkę — prychnęła zdegustowana. — Muszę korzystać, bo jeden rok w Hogwarcie mi z wami przepadnie, skoro skończyliście.
— Tom przynieś tą wódkę z barku ojca — rozkazała nad wyraz spokojnie Margot.
— Jesteś pewna? — zapytał niezbyt przekonany do tego pomysłu chłopak. — Jak ojczulek dowie się, że ją wypiliśmy to po nas. To jest ta wódka.
— Co się z tobą dzieje, bracie? — Blondynka przekrzywiła głowę. — Czyżbyś się cykał? To do ciebie nie podobne — zachichotała figlarnie.
— Dobra — powiedział, dając za wygraną. — Ale, żeby nie było, że to znowu był mój pomysł. — Podniósł palec i spojrzał na swoją siostrę groźnym wzrokiem. Zagrzmiało, a ciemny, oświetlony tylko ogniem z kominka, pokój przeszył błysk błyskawicy. Dziewczyny spojrzały na Toma, a ten wyglądał jak jakiś na prawdę zły charakter, który właśnie wymyślił swój potworny plan udupienia, jakże spokojnego życia tych dobrych.
— Okej, okej. — Uniosła ręce w obronie, udając przerażoną chwilowym wyglądem swojego starszego brata. Chłopak już nic więcej nie mówiąc, wyszedł z salonu, kierując się po schodach do gabinetu ojca.
— Evelyn — zaczęła cichym głosem Margot tak jakby nie chciała by ktoś z drugiego pokoju ją usłyszał. Wyrwana z jakiegoś odległego świata, do którego powędrowały jej myśli, Hopens podniosła na nią wzrok, a wciąż zdawało się, że nie wszystkie myśli wróciły z tego świata. — Hej! — Pstryknęła jej przed twarzą, a w końcu całkowicie szatynka zwróciła na nią swoją uwagę. — Chcę ci o czymś powiedzieć.
— Wal. — Zachęciła ją gestem ręki. — Nic mnie dzisiaj już nie zdziwi.
— Chodzi o... — Przymknęła oczy i wypuściła powietrze, jakby szukając odpowiednich słów. Spojrzała w stronę Caroline, która starając się udawać spokojną, skinęła głową. Jednak Evelyn wiedziała, że tylko udawała i to bardzo mało profesjonalnie. Szkoda, że chyba o tym nie wiedziała, ale w sumie to powinna, w końcu to Evelyn nosiła miano Wężowej Aktoreczki. — O mnie i Caroline...
— Coś wam się stało? — Przekrzywiła głowę i przyjrzała im się uważnie. Obie dziewczyny zarumieniły się mocno, a także odwróciły od siebie spojrzenia, co niezbyt było do nich podobne.
— Pamiętasz jak mówiłaś wraz z Margot o tym, że wraz z Tomem moglibyśmy być całkiem ciekawą parą? — W końcu odezwała się Caroline, która wydawała się bardziej pewniejsza w tej rozmowie. — Owszem, podobało mi się nazwisko Roules i jakże łady kolor ich blond włosów, które po sobie dziedziczyli, a także uroda, ale... to nie... — Zagryzła wargę, a mimowolnie jej wzrok powędrował w stronę Margot. — Powiedzmy, że...
— Że Cars, owszem podobał się Roules, ale w żeńskiej wersji — zakończyła niezręcznie uśmiechnięta blondynka.
— Chwila, momencik. — Zdziwiona zmarszczyła brwi i uśmiechnęła się lekko, mrugając przy tym oczami. — Ty. — Wskazała na rudą. — I ty. — Wskazała drugą ręką na Margot. — Wy, że jesteście, w tym takim no... — Zaczęła kręcić szlaczki palcami. — Że związku?
— No... tak — odpowiedziała zdenerwowana Pleppy.
— Och... — Usta szatynki ułożyły się w literę "o", ale potem jej twarz rozjaśniła się. — Och! Moje gratulację! To na prawdę wspaniale! — Ucieszyła się jakby to była niezwykła wiadomość o tym, że na przykład McSztywna, jednak wzięła swoją emeryturkę i nie nęka już biednych ślizgonów. — Czy jestem ostatnią, która o tym wie?
— Jesteś pierwsza — Poprawiły ją równocześnie.
— Matko najświętsza — Zdziwiła się dziewczyna i przyłożyła rękę do czoła. — Już myślałam, że jak zwykle dowiedziałam się ostatnia. — Rozmasowała swoje czoło. — Musicie powiedzieć Tomowi, bo może się dowiedzieć też przez przypadek od kogoś. — Złożyła ręce jak do modlitwy i spojrzała niewinnie na sufit. — Wiecie, ostatnio ptaszki nieźle ćwierkają, jedna informacja w tę czy we w tę nie zmieni różnicy. — Wzruszyła ramionami.
— Ani mi się waż — zagroziła jej blondynka.
— Dobra. — Podniosła ręce w obronie i uśmiechnęła się złośliwie. — Ale musicie mnie jakoś przekupić.
Od razu jej humor się poprawił. Wiedziała, że ze swoją "Zgrają Nieszczęść", jak to ładnie profesor Snape ujął, poczuje się lepiej w obecnej sytuacji. Jak jeszcze dojedzie alkohol, to zabawa na prawdę się rozpocznie.
*
— Daphne? Daphne Greengrass? — dopytywała się zdziwiona szatynka. W jednej ręce trzymała mały kieliszek z wódką, a w drugiej na wpół skończonego papierosa. Siedzący przed nią Tom pokiwał głową i do końca opróżnił już drugą butelkę wódki. Evelyn była już nieźle podpita, zważając na to, że dzisiaj nie za dużo zjadła, to alkohol wchodził jej łatwo. — Salazarze, teraz to wszystkim się układa tylko nie mi — mruknęła, cichym, lekko nieobecnym głosem.
— Przestań, to, że na razie jesteś w ciemnej dupie, nie znaczy, że się z tego nie wygrzebiesz — zaczęła pocieszającym tonem Margot.
— Właśnie, jesteś przecież Evelyn Hopens, aka "Wężowa Aktoreczka" — przyłączyła się Caroline. — Nie ma dla ciebie...
— Rzeczy niemożliwych — westchnęła ciężko Hopens. — Oui, amis, ale mam wrażenie, że jednak się, do cholery, pojawiły — powiedziała niemrawo. Zdecydowanie alkohol wszedł już jej za mocno. Tak mocno, że zaczynała rzucać francuskimi słówkami, a to był już naprawdę mocny stan.
— Wiesz... masz kilka ciekawych opcji — wtrącił się blondyn. Zainteresowana dziewczyna spojrzała w jego stronę, starając się jak najlepiej zapamiętać jego słowa, ale znając życie to przez taką ilość alkoholu nic nie będzie pamiętała. — Możesz wziąć z nim ślub, tym samym korzystając z jego wachlarza licznych kontaktów i dzięki temu dostając się na deski jakiegoś tam twojego wymarzonego teatru, czy cokolwiek albo...
— Albo...? — przeciągnęła, mrużąc oczy.
— Albo możesz się go pozbyć — zachichotał szatańsko, tym samym, znowu przypominając jakiś zły charakter.
— Pozbyć? — Evelyn zmarszczyła brwi i przechyliła się w bok. — Tu veux dire...?
— No wiesz, zabić — wytłumaczyła Margot, która zdawała się być podobnie co jej brat, pozytywnie nastawiona do tego pomysłu.
— Merlinie, do czego to już doszło? — wymamrotała dziewczyna zaciskając palce na nasadzie nosa. — Żeby od razu go zabijać?
— Tacy, jak on lubią pokazywać, że nie masz wyboru i możesz ich, albo pozostawić przy życiu, tym samym będąc na ich celowniku, albo zakończyć ich żywot i żyć w miarę... normalnie — powiedziała nad wyraz spokojnie Roules.
— Pojebane to jakieś. — Szatynka zaciągnęła się papierosem. — Ale podoba mi się — dodała wypuszczając kłęby białego, tytoniowego dymu. — Tylko jak na Salazara, miałabym go zamordować? Jedno morderstwo i zamiast występować na deskach narodowego teatru, będę siedziała obok dementorów. Ludzie, z nimi nawet nie można porozmawiać, a widownia to z nich żadna!
— Zapomniałaś o ważnych rzeczach. — Blondyn podniósł rękę, w której też trzymał papierosa. — Jesteś świetną aktorką i twój przyszły chłoptaś jest Mistrzem, cholernych Eliksirów! — Hopens wydęła usta niezadowolona.
— Równie dobrze, może nie być moim przyszłym "chłoptasiem", a ja będę w dupie — mruknęła niemal, że depresyjnie. Rozejrzała się w poszukiwaniu kolejnej butelki alkoholu, ale to co wzięli z gabinetu pana Roules'a było już puste.
— Wtedy będziemy się martwić. — Wzruszył ramionami. Zegar stojący na niemal gasnącym już kominku, wybił godzinę trzecią. Evelyn spojrzała na niego i westchnęła ciężko, wiedząc, że już dawno powinna wrócić do domu. — Rozkażę skrzatom, by przygotowały dwa dodatkowe pokoje — oznajmił, wstając powoli z dywanu na którym się rozłożyli.
— Non — zaprzeczyła szybko dziewczyna, nie patrząc na niego, tylko na ogień w kominku. — Muszę wracać. — Wstała chwiejąc się i omal nie przewracając.
— Nie ma takiej opcji, Lynnie. — Blondyn zagrodził jej drogę, ale go wyminęła. — Nie dasz się rady teleportować w takim stanie, a jeszcze wylądujesz w jakiejś melinie i co w tedy? Twoja matka nas ukatrupi. — Skrzyżował ręce na piersi. Hopens rzuciła mu krótkie spojrzenie przez ramię, po czym jęknęła zrezygnowana. — Widzisz...
— Wyślij ze mną skrzata i tak przestało już padać, nic mi się nie stanie — rozkazała najbardziej stanowczym głosem na jaki było ją w tej chwili stać. Cała trójka zaniemówiła, więc ona uznała to za to, że nie mieli wyboru i się zgodzili. Uśmiechnęła się pod nosem triumfalnie. — Poza tym moja matka i tak będzie na was zła jeśli tu zostanę na noc. Ostatnio jest nadwrażliwa na moim punkcie.
— Dobra! — Chłopak dał za wygraną i prychnął zły. Klasnął w dłonie, powodując, że wszyscy podskoczyli przestraszeni. Przed nim pojawił się skrzat, który ukłonił się nisko.
— Co Piórek może dla panicza zrobić? — zapiszczało stworzenie, a Evelyn skrzywiła się na jego irytujący głosik.
— Zabierz Evelyn do jej domu — nakazał mu niezadowolony Tom patrząc, to na skrzata, to na dziewczynę, która wydawała się być dziwnie zainteresowana jednym z obrazów. — Masz dopilnować, by była cała i zdrowa, jak jej tylko włos z głowy spadnie to pożałujesz — syknął zimno. Przestraszone stworzenie pokiwało szybko głową i podeszło do szatynki.
— Piórek wykona rozkaz, Piórek życiem zapłaci za bezpieczeństwo panienki — zapiszczał. Hopens przewróciła oczami, po czym wzięła skrzata za rękę, chwiejąc się przy tym.
— Jesteś pewna, że nie chcesz zostać? — Upewnił się Roules, uważnie ją obserwując. W odpowiedzi pokręciła przecząco głową.
— Au revoir, mon cher — rzuciła szybko, zanim zniknęła wraz z skrzatem. Świat się wokół niej zakręcił, a ona miała ochotę zwymiotować, jednak w ostatniej chwili się powstrzymała. Ku jej uciesze, świat skończył się wokół niej kręcić i znalazła się przed rezydencją Hopnes.
Gdy już w miarę przestała się chwiać i omal nie zwymiotowała do jednej z wielkich donic na ozdobne kwiaty, stojących przed wejściem do jej domu, otrząsnęła się, próbując doprowadzić się do normalności, co było na prawdę trudne.
Westchnęła sfrustrowana, po czym ruszyła do drzwi. Wygrzebała z tylnej kieszeni spodni klucz i po kilku, a może kilkunastu próbach otworzyła drzwi, które uchyliła z małym skrzypnięciem. Kiedy odwróciła się w stronę skrzata z zamiarem odprawienia go do siebie, okazało się, że go już nie było. Wzruszyła ramionami i najciszej jak tylko mogła, weszła do swojego domu.
Przeszła przez ciemny hol, dochodząc do początku schodów. Spojrzała na nie, po czym przełknęła ślinę. Na pewno nie zrobi tego będąc pijana. Raz jej noga źle stanie i sturla się w dół po schodach, najlepiej jeszcze siebie tym dobijając.
— Nie wysilaj się. — Usłyszała głos za sobą, a światło się zapaliło. Przestraszona zastygła niczym rzeźba, nie wiedząc, co mam teraz ze sobą począć. — I tak nigdy nie byłaś dobra w skradaniu.
*
*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top