24. MARNA ILUZJA
Drzwi się otworzyły, a przez nie wszedł Snape. Od razu, gdy tylko ją zobaczył, przystanął i zmierzył ją wzrokiem, udając przy tym, że jej ubiór na niego w żadnym stopniu nie działa. Za to dziewczynie zrobiło się dosyć gorąco, czując jego przeszywające spojrzenie na swoim ciele, ale starała się by tego nie zauważył, przynajmniej na razie.
— Hopens, powiedz mi, co ty tutaj robisz? — zapytał, zamykając drzwi do końca. — Jest już prawie cisza nocna, a ty wbrew wszelkim zasadom włamałaś się do moich komnat.
— Mam dobre wytłumaczenie. — Uśmiechnęła się niewinnie, na co podniósł niezbyt przekonany brew. — Profesorze, do końca roku zostały już tylko cztery dni. Chciałam się z panem jakoś pożegnać zważając na to, że już się nie zobaczymy, a na pewno nam obojgu będzie siebie brakować — odpowiedziała, starając się opanować swój głos tak by brzmiał w miarę szczerze. Mężczyzna powoli podszedł do kanapy, wciąż unosząc brew.
— Ja się będę cieszył, że w końcu zostawisz mnie w spokoju. Czy to jest alkohol? — Skrzyżował ręce na piersi, wpatrując się w stojące na stoliku kieliszki.
— Ma pan coś przeciwko temu? Oboje jesteśmy dorośli — zachichotała cicho, a on przewrócił oczami. — To co? Dołączy pan do mnie, czy też każe mi pan wyjść? — spytała wyzywająco, chociaż, kiedy te słowa wyszły z jej ust szybko pożałowała dodania u tego pomysłu.
— Jesteś nieznośna — westchnął w końcu, ale ku jej radosnemu zdziwieniu, usiadł obok niej i wziął do ręki drugi kieliszek z winem. Ostrożnie zaczął się mu przyglądać, jakby był jednym z jego eliksirów, a ona parsknęła widząc jego zachowanie.
— W przeciwieństwie do pana, nie dolałam nic do tego. — Posłała mu rozbawione spojrzenie.
Mężczyzna jej chyba w to nie uwierzył, bo wstał, wyczarował dwie szklanki i przywołał do siebie butelkę ognistej. Zmierzył Evelyn sceptycznym spojrzeniem, ale po chwili westchnął zrezygnowany.
— Jesteś pełnoletnia, a za cztery dni przestanę być twoim nauczycielem, więc pozwolę ci się dobrowolnie napić, ale nie przesadzaj — mruknął, nie patrząc na nią podczas nalewania do szklanek bursztynowego płynu, na którego widok oblizała mimowolnie usta. — Nie będę cię zanosił do pokoju wspólnego, ani nie pozwolę spać w moich komnatach.
— Jaki się pan łaskawy zrobił. — Uśmiechnęła się słodko w jego stronę.
— Nie przyzwyczajaj się, Hopens — odparł i podał jej szklankę, którą od razu zabrała.
Snape zauważył, że Evelyn miała wprawę w piciu alkoholu, ale nic nie powiedział na ten temat. Oboje po kilku szklankach zaczęli prowadzić dosyć luźną konwersację na temat tego, co szatynka będzie chciała robić w przyszłości. Kiedy temat zszedł na to, czy będzie chciała mieć męża, dziewczyna przełknęła nerwowo ślinę i założyła kosmyk włosów za ucho.
— Do końca nie wiem. Na pewno chciałabym wyjść za kogoś z miłości — zaczęła przyglądając się bursztynowemu alkoholowi w jej szklance. Była mu zła za to, że tym razem zamiast dodać jej odwagi, jeszcze bardziej pogorszył sytuację i ją jej odebrał.
— Byłaś z panem Rosier'em, ale z tego, co słyszałem, znowu zerwaliście. — Przekrzywił głowę i podniósł kącik ust. — Więc ktoś, albo się pojawi, albo znając ciebie to już masz kogoś na oku — prychnął.
— Jak mnie pan dobrze zna — westchnęła, udając rozmarzoną. — Jest taki jeden... przystojny, czarnowłosy mężczyzna, trochę mroczny, zawsze miałam słabość do takich, ale chyba nie odwzajemnia moich uczuć. — Wydęła wargę i szybkim ruchem dopiła resztki ognistej.
— Znam go? — zapytał zaciekawiony, dolewając sobie oraz jej alkoholu.
— Chyba nawet lepiej niż ja go pan zna. — Pokiwała głową po czym bez zastawienia wypiła połowę tego, co jej nalał. Nie wiedziała czy opłacało jej się już próbować dalej mu to powiedzieć, czy też może sobie odpuścić. Czuła się tak cholernie głupio i plątała się we własnych słowach. Równie dobrze mogła by powiedzieć: Tak, do cholery, to pan!
— Hopens? — Głos mężczyzny przywrócił ją z powrotem na ziemię.
— Słucham, pana? — spytała od niechcenia, nawet nie patrząc na niego, tylko dalej wlepiając wzrok w dywan.
— Wiesz, że powiedziałaś to na głos? — Otworzyła usta, ale nie wiedziała, co ma mu odpowiedzieć.
— Tak? — zapytała sama siebie nie dowierzając. Była zbyt pijana, by chociażby się zawstydzić, albo zauważyć, że właśnie od tych wszystkich emocji zgniotła szklankę w ręce. Myśląc o tym, od razu spojrzała na swoją zakrwawioną rękę. — Kurwa — syknęła z bólu.
— Idiotko — powiedział Snape przysuwając się do niej i biorąc jej rękę w swoje dłonie. — Nie mogę cię za każdym razem łatać. — Dziewczyna zamarła na jego naglą bliskość, wpatrując się w twarz mężczyzny, który był za bardzo skupiony na wyciąganiu pozostałości szkła oraz wymawianiu zaklęcia. Czuła, jak przyjemne dreszcze przechodzą przez jej skórę, gdy rana się zasklepia, a on wciąż trzymał jej rękę. Chciała więcej.
— Profesorze? — wymamrotała cicho, a on podniósł swój wzrok na nią. Zawsze uwielbiała jego oczy. Były jak dwie czarne dziury, które ją wsysały, coraz głębiej i głębiej...
Nie mogąc się już powstrzymać pochyliła się łącząc ich usta. Zdziwiony mężczyzna przez chwilę go nie oddawał, ale gdy chciała się już odsunąć przyciągnął ją do siebie mocno. Evelyn uśmiechnęła się zadowolona, a z jej gardła wyrwało się radosne westchnienie. Potrzebowała jednak więcej i jej żądanie zostało szybko spełnione, gdy ich pocałunek się pogłębił. Mężczyzna wziął ją w ramiona i zaczął ją całować z zachłannością czerpiąc jej smak. Wplotła swoje place w jego włosy lekko je ciągnąc.
Evelyn czuła, jak cały wypity przez nią alkohol wyparowuje z jej organizmu, było jej gorąco, cholernie gorąco. Snape sprawnie zjechał ustami na jej odsłoniętą szyję. Zdusiła w sobie jęknięcie, gdy poczuła jak zaczyna ją tam delikatnie gryźć. Może jednak miał w sobie coś z tego wampira?
Dlaczego tylko on tak na nią działał? Nic już nie miało dla niej znaczenia. Nic poza ramionami, które ją trzymały, ciałem, do którego się przyciskała, jakby był jej ostatnią nadzieją. Rozpięła kilka pierwszych guzików jego surdutu, a on w tym czasie zjechał pocałunkami na jej obojczyk. Jej koszulka najwidoczniej zaczęła mu przeszkadzać, bo po chwili znalazła się na oparciu kanapy.
Sapnęła cicho, kiedy chwycił ją rękami w pasie i podniósł się wraz z nią z kanapy. Oplotła go nogami nie chcąc spaść. Pochyliła swoją głowę, zasypując lekko jego twarz jej włosami. Jego ręce zjechały na jej uda, a Evelyn uśmiechnęła się złośliwie i ponownie złączyła ich usta w pożądającym siebie pocałunku. Chciała zatrzymać tę chwilę jak najdłużej, w swoim sercu, broniąc jej do swoich ostatnich dni.
Ale nagle to wszystko prysnęło, niczym bańka mydlana. Jakby Evelyn rzuciła na niego jakiś chwilowy urok, a on się z niego uwolnił. Przerwał ich pocałunek i wpatrując się w nią jakimś, zamglonym, oddalonym o wiele mil wzrokiem.
— Nie — powiedział cicho. Odstawił ją na ziemię i zanim ona zdążyła go z powrotem złapać, zatrzymać w swoich ramionach, oddalił się od niej o kilka kroków, jak poparzony. — To twój kolejny durny zakład, prawda? Ostanie dni w Hogwarcie to może się zabawię... oczywiście czego, by innego się po tobie spodziewać? — Jego głos z chwili na chwilę zaczął brzmieć, jak miliony igieł, wbijających się w jej ciało.
— Severusie... — Otworzyła usta, ale sama nie wiedziała, co miała mu odpowiedzieć. Czuła się jakby ktoś wylał na nią wiadro lodowatej wody. Jego spojrzenie płonęło bolesnym ogniem, który coraz bardziej ją ranił. Nie potrafiła tego znieść.
— Nie przeszliśmy na ty, panno Hopens, a teraz wyjdź — wysyczał ostro, co sprawiło, że zdziwiona cofnęła się, przykładając rękę do klatki piersiowej.
Myślała, że jej płuca zaczęły płonąć żywym ogniem. Nie miała pojęcia jak miała się zachować. Stał tam, przed nią. Jeszcze chwilę temu całował ją z taką pasją, a teraz... patrzył na nią z jakimś uczuciem. Zawód? Był nią zawiedziony? A może to było obrzydzenie? Czy posunęła się za daleko? Czy nie mogła już tego jakoś odkręcić?
— Ale...
— Wyjdź — powtórzył z jeszcze większym chłodem, odwracając od niej wzrok. — Natychmiast, a zapomnimy o tym, co się tutaj stało, co nie powinno mieć nigdy miejsca.
— Dobrze... profesorze. — Ostatnie słowo przeszło jej ciężko przez zaciśnięte gardło. Pochyliła głowę i skierowała się do wyjścia. Po drodze wzięła i ubrała swoją koszulkę, która zdążyła już nasiąknąć panującym tutaj zapachem.
Mając łzy w oczach, spojrzała na niego ostatni raz, ale on tylko posłał jej zimne, łamiące serce dziewczyny, spojrzenie. Dała się tak skompromitować. Było pewne, że już nigdy nie będzie patrzył na nią tak jak kiedyś. Ba! Jeśli w ogóle na nią kiedyś spojrzy.
Nie wytrzymała. Pierwsze łzy spłynęły po jej policzkach, a po sekundzie Evelyn zniknęła za drzwiami, nie chcąc by widział ją w takim stanie. Była taka naiwna myśląc, że jednak on odwzajemni jej uczucia. Taka głupia...
Jedyne o czym teraz marzyła to rzucenie się na łóżko i rozpłakanie, albo wyjście na chłodny dwór i zapalenie papierosa. W sumie, to wszystko było jej obojętne. Otarła łzy, ale na ich miejscu pojawiły się kolejne. Odetchnęła drżącym głosem, nie nie mogła iść teraz do Margot, nie w takim stanie. Zamiast do dormitorium skierowała się do wyjścia ze szkoły na błonia. Musiała zaczerpnąć świeżego powietrza.
Zimno dworu sprawiło, że zadrżała i objęła się ramionami. Po chwili jej ciało przyzwyczaiło się do temperatury, a ona nie bawiła się już w sprawdzanie, czy nigdzie nie chodziła jakaś osoba na patrolu. Nie dbała o to, zresztą było ciemno, nie było dużej szansy, że ktoś ją tutaj zobaczy.
Drżącymi rękami wyciągnęła różdżkę i za pomocą zaklęcia wyczarowała sobie papierosa. Odpaliła go i nierówno się nim zaciągnęła. Zakaszlała i szybko go wyrzuciła. To była marna iluzja, nie będąca w stanie zaspokoić jej nikotynowego głodu oraz ją uspokoić.
Wydała z siebie zduszony krzyk i zjechała po chłodnej marmurowej ścianie na ziemię. Skuliła się na ziemi po czym położyła głowę na kolanach. Zamknęła oczy, nie chcąc już ich nigdy otwierać. Nie tutaj.
— Jesteś idiotką, Evelyn Hopens — wyszeptała do siebie. Miała rację. Była idiotką myśląc, że jednak będzie kolorowo tak jak w mugolskich filmach. Wszystko szło zbyt łatwo, a ona zapomniała, że Snape nigdy nie był łatwą osobą. — Cholerną, głupią, idiotką, która się skompromitowała. Jak mogłaś?
To było po prostu do bani. Jej całe życie. Już nawet lepiej byłoby, gdyby została z Jaredem. Przynajmniej ją kochał, może coś by z tego było...
— Godryku! — Usłyszała przerażony głos McGongall, na którego dźwięk miała ochotę westchnąć. Wiedziała, że prędzej czy później ją ktoś znajdzie. Evelyn jednak nie poruszyła się nawet o milimetr, gdzie w innym wypadku od razu by uciekała. Z jej oczu wciąż wypływały nowe łzy, ale dziewczyna wiedziała, że zaraz ich zabraknie. Podniosłą głowę i spojrzała na profesorkę bezuczuciowym wyrazem. Wciąż musiała grać, wciąż miała do odegrania swoją rolę. Tylko w tym była dobra. W aktorstwie i tylko to chciała teraz robić. Tylko to jej pozostało. — Panno Hopens, co się stało?
Evelyn uśmiechnęła się sztucznie w jej stronę.
— Nic. Nigdy nie widziała pani człowieka wyjebanego przez życie?
*
*
Gdyby ktoś był zainteresowany, to piszę jeszcze fanfik z Piratów z Karaibów. Serdecznie zapraszam ;D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top