22. ZAKOŃCZYĆ TO

Od jakże tragicznej śmieci Diggory'ego minęły dwa długie dni. Śmierć puchona rzuciła cień na następne dni i nie zapowiadało się na to żeby nadeszło słońce. Oprócz tego, okazało się, że pod profesora Moody'ego podszywał się Bartemiusz Crouch Junior, co nie pomogło rozchmurzyć panującej atmosfery, a tylko jeszcze bardziej ją pogorszyło.

Evelyn na prawdę cieszyła się, że ten rok dobiegał już końca, bo wolała nie wiedzieć, co zdarzy się za rok, albo za dwa lata w tej pokręconej placówce, która cudem została nazwana "szkołą dla czarodziei".

Z drugiej strony, będzie jej się trochę smutno rozstać z tymi murami, w których spędziła swoje ulubione siedem lat życia. Tak, mówiło się trudno i szło dalej, lecz ciężej było to wykonać. Poza tym miała w planach jeszcze zabrać ze sobą pewną rzecz, która należała do Hogwartu, a mówiąc rzecz miała na myśli osobę, a mając na myśli osobę od razu nasuwał się pewien czarnowłosy mężczyzna.

Była trochę zmęczona wszystkimi rzeczami, które wydarzyły się w tym roku. Chciała już to zakończyć. Dzisiaj porozmawia z Jaredem, ale nie wydawało się to takie łatwe, jak na pierwszy rzut oka.

Jared należał do dość specyficznych ludzi. Ona też była jedną z nich, ale może trochę mniej. Rosier uwielbiał trzymać wszystko w rękach i nigdy tego nie puszczać. Chciał mieć kontrolę nad wszystkim i wszystkimi. Zawsze otrzymywał to, czego chciał, ale czy tym razem chciał Evelyn? Miała nadzieję, że nie, bo nie miała ochoty na jego próby utrzymania jej przy sobie. Musiała z nim porozmawiać w taki sposób, by nie chciał się na niej zemścić i nie chciał jej odzyskać. Chciała tylko, żeby ją wypuścił i o niej zapomniał.

Szatynka pokręciła głową, chcąc, by ta rozmowa była za nią. Niestety jej życzenie się nie spełniło, więc musiała ruszyć tyłkiem i wstać.

Podeszła do dużego lustra. Położyła dłonie na policzkach i pociągnęła je tak, że się uśmiechała. Puściła je i westchnęła z rezygnacją. Zapowiadała się cholernie trudna rozmowa, na którą wcale nie była gotowa.

— Lynnie! — Do pokoju wpadł niczym burza Tom. Przyzwyczajona do jego zachowania Evelyn, nie zwróciła na niego uwagę . — Rozumiem, że dzisiaj chciałaś pogadać z Rosier'em?

— Tak. — Skinęła głową, po czym zwróciła się do niego. — Ten związek i tak nie miał sensu, więc im szybciej go skończę, tym lepiej. — Wzruszyła ramionami. Chłopak udał, że roni łzy jak jakaś bardzo wzruszona dama. Brązowowłosa przewróciła oczami i zbliżyła się do niego, kładąc ręce na biodrach.

— Im szybciej to skończysz, tym szybciej pofruniesz do Snape'a — zaśmiał się. Podniósł palec i obszedł w około dziewczynę, obserwując ją uważnie i czekając na jej reakcję.

— Może... — Uśmiechnęła się niewinnie, a chłopak zatrzymał się i zaczął głośno się śmiać.

— Jesteś taka przewidywalna, kochanie. — Objął ją ramieniem, a ona przytuliła się do jego klatki piersiowej. Blondyn zawsze miał w sobie trochę przyjemnego ciepła, zapachu mięty i cytrusów zmieszanych z... papierosami. Musiał zapalić przed chwilą. Wdychała ten przyjemny zapach, przez co sama także chciała wyjść i zapalić papierosa.

— Może chcę, żebyś myślał, że jestem przewidywalna? — Uśmiechnęła się tajemniczo i odsunęła od niego kilka kroków.

— Kto cię tam wie.

— Nie zamykam dormitorium, ale byłabym wdzięczna, gdybyś ty to zrobił  —  powiedziała,  zakładając na siebie czarną ramoneskę. Być może zbliżało się lato, ale dzisiaj był pochmurny i wietrzny dzień. Była prawie przekonana, że wkrótce będzie padać.

— Chcesz moje czy masz jeszcze swoje? — zapytał chłopak, wyjmując paczkę papierosów. Evelyn pokiwała przecząco głową i zgarnęła z biurka swoją prawie pustą paczkę Marlboro Light'ów. Nie czekając na jakiekolwiek słowa przyjaciela, wyszła z pokoju.

W drodze przez korytarze udało jej się wyjąć ostatniego papierosa i włożyć go do ust, a paczkę włożyć z powrotem do kieszeni. Wyszła na dziedziniec, żeby zobaczyć, czy w pobliżu są jacyś profesorowie, ale na szczęście nie. Pewnym korkiem poszła przed siebie. Wyjęła zapalniczkę, zapaliła papierosa i po chwili mogła cieszyć się tytoniem.

Wypuszczając kłęby dymu spojrzała na zachmurzone niebo, a potem wydęła wargi. Niedługo zacznie padać, ale miała nadzieję, że do tego czasu zdąży porozmawiać z Jaredem i będzie po wszystkim.

Westchnęła cicho i zatrzymała się pod dużym drzewem, po czym oparła się o nie. Zamknęła oczy i zaciągnęła się papierosem, starając się jak najbardziej uspokoić.

Od czego miała zacząć, kiedy Jared tu przyjdzie? Musiała dokładnie przemyśleć, co mu powie. Nie chciała się narażać na jego gniew i zemstę. Miała dość problemów na głowie, gdyby pojawiłby się jeszcze taki w postaci Rosier'a to wolałaby już ze sobą skończyć, albo rzucić to wszystko i wyjechać do jakiegoś dalekiego kraju pod innym imieniem i nazwiskiem.

— Evelyn. — Otworzyła oczy na dźwięk dobrze znanego głosu Jareda. Miał na sobie czarną skórzaną kurtkę, a jego włosy były rozczochrane jak zawsze. Ocenił ją od stóp do głów zaciekawionym wzrokiem, po czym delikatnie wyjął z jej ręki na wpół wypalonego papierosa.

— Musimy... porozmawiać — zaczęła cicho, nie patrząc na niego. Chłopak nie pozwolił swoim emocjom wyjść na zewnątrz, wciąż chowając się pod maską obojętności. Spojrzał na jezioro i wypuścił dym z ust.

— O co chodzi? — zapytał chłodno, sprawiając, że dziewczyna zadrżała wzdłuż kręgosłupa. Wiedziała, że prawdopodobnie już domyślił się, co miała na myśli. Może nic nie mówił, bo nadal chciał się łudzić, że jest inaczej?

— Chodzi o nas, ty i ja... Jared przepraszam, że to mówię, ale to koniec — wyszeptała, spodziewając się, że chłopak będzie wściekły, ale to nie był on. Rosier zawsze był inną osobą. Inaczej reagował. — Wiesz, że od początku nie miało to sensu. 

Brunet nie poruszył się, jego oczy były puste, wpatrując się w jezioro. Dym papierosowy wciąż wydobywał się z jego ust i przybierał różne kształty. Te kształty nagle stały się interesujące dla dziewczyny.

— Wiedziałem już od jakiegoś czasu, że chcesz to zrobić — powiedział spokojnie i spojrzał na nią. Evelyn przełknęła ślinę, ale nie pokazała, że jej nerwy przejmują powoli nad nią kontrolę. — Nie powinienem był cię tak trzymać i miałaś rację, to nie miało sensu, ale wciąż byłem w tobie tak beznadziejnie zakochany, że nie mogłem zobaczyć cię w ramionach innego mężczyzny. Przez lata myślałem, że cię kocham i dlatego nie chciałem cię wypuszczać, piękny ptaszku. Jesteś najlepszą rzeczą w moim życiu, ale — westchnął i znów się zaciągnął. — Ale... wiem, że mnie nie kochałaś i myślałaś tylko o możliwościach, które mógłbym ci zaoferować. — Dziewczyna spojrzała w bok, wiedząc, że mówi prawdę.

— Kiedyś cię kochałam, ale mnie zdradziłeś. Za drugim razem to uczucie minęło i myślałam już tylko o, jak to ująłeś... możliwościach i pozbyciu się dzięki tym możliwością pewnego problemu — wyznała, wzruszając lekko ramionami, a on uniósł kącik ust.

— Twoja matka, prawda? — zapytał, wyrzucając skończonego papierosa i niby od niechcenia przydeptując go butem.

— Proszę, nie zagłębiaj się w moje problemy rodzinne — odpowiedziała mu zbywająco. — Na pewno sam masz też swoje — Pokiwał głową i splótł ręce za plecami.

— Więc to koniec — westchnął, a potem się uśmiechnął, wydawał się teraz taki szczęśliwy, ale wiedziała, że to kolejna jego maska.

— Tak.

— Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa, mon amour – wyszeptał, po czym pochylił się i ujął jej dłoń. Po raz ostatni delikatnie musnął wargami jej skórę, a po chwili puścił jej rękę z niewielkim trudem. Tym razem, gdy na nią spojrzał, mogła odczytać wszystkie jego uczucia, ból, smutek i gorycz, ale były też dobre, jak... zrozumienie.

— Tobie też tego życzę — odpowiedziała i uśmiechnęła się smutno.

Chłopak odszedł od niej bez słowa, a kiedy zniknął jej z oczu, Evelyn wypuściła powietrze, zamykając oczy. Dziewczyna stała tam przez chwilę, oszołomiona incydentem. Podświadomie wiedziała, że Jared zachowa swój lodowaty spokój, ale to sprawiło, że była naprawdę wdzięczna, ponieważ nie wiedziała, co by się stało, gdyby zachował się inaczej.

Otworzyła oczy i przejechała dłonią po twarzy. Miała za sobą najtrudniejszą rozmowę, a przynajmniej tak myślała...





*

*

Pewnie jesteście zadowoleni z tego rozdziału, co? Cieszcie się nim na razie, bo to nie jest koniec zabawy ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top