21. MARTWE CIAŁO

Uśpił ją.

To była jej pierwsza myśl po obudzeniu się w wygodnym łóżku profesora Snape'a. Cholerny nietoperz, jednak dolał jej jakiś eliksir! Jedynym plusem tego było to, że się naprawdę wyspała, ale wciąż była na niego zła za to, że ją oszukał. Właściwie, to jej nie oszukał bo rozmawiali tylko o truciznach, ale i tak była na niego zła.

Przekręciła się na bok, zaplątując się jeszcze bardziej w pościeli, która pachniała mężczyzną, który wczoraj w nocy dolał jej eliksiru do jakże pysznej herbatki. Westchnęła i przetarła dłonią twarz. Ile ona spała? Rozejrzała się po sypialni w poszukiwaniu zegara ściennego, a gdy w końcu go znalazła, zamarła.

Była trzynasta. 

Podniosła się gwałtownie do siadu, choć ruch ten sprawił, że pociemniało jej przed oczami. Opadła z powrotem na miękkie poduszki. I tak śniadanie już się skończyło, więc nie miała na co liczyć, chyba, że by się bardzo pospieszyła, ale to mało prawdopodobne. Była tak odrętwiała od działania tego wczorajszego eliksiru, że na pewno podczas biegu czy szybkiego kroku czarne plamki zatańczyłyby jej przed oczami, a ona poleciałaby na swoją piękną twarz.

Przejechała dłonią po burczącym z głodu brzuchu i zdziwiona stwierdziła, że nie ma na sobie wczorajszych ubrań. Spojrzała na ładną lawendową koszulę nocną i uśmiechnęła się pod nosem. Przynajmniej nie męczyła się w niewygodnym mundurku.

Jeśli już o mundurku była mowa. Dziewczyna rozejrzała się, szukając go po pokoju. Leżał on złożony na krześle niedaleko łóżka. Odetchnęła z ulgą i spojrzała na biały sufit. Merlinie, jakie to łóżko było wygodne.

— Rusz swój tyłek, Hopens — powiedziała do siebie, głosem naśladując Snape'a. Tak zdecydowanie musiała wstać. Była strasznie głodna i pozostawało jej chyba tylko udać się do kuchni, albo sprawdzić czy profesor takiej nie ma. Niechętnie podniosła się i owinęła szczelnie czarną pościelą, by utrzymać jak najdłużej przyjemne ciepło. Co jak co, ale jedynym minusem Lochów był chłód o każdej porze roku.

Podeszła do krzesła, po czym wygrzebała swoją różdżkę ze złożonego materiału. Ciągnąc za sobą po ziemi swoje czarne okrycie, podeszła do drzwi i powoli je otworzyła.

Rozejrzała się po salonie, czy nigdzie nie ma profesora, ale okazało się, że pokój był pusty. Szybkim krokiem przeszła przez salon i weszła do niedużej kuchni. Podeszła ze zmarszczonymi brwiami do stołu, zauważając na nim małą karteczkę. Wzięła ją i cicho przeczytała jej treść:

"Wezwij Iryskę, a ona przygotuje ci śniadanie. Potem od razu masz wyjść z moich komnat, nie szperaj nigdzie bo będę o tym i tak wiedział. Niczego nie zepsuj. SS."

Dziewczyna przewróciła oczami, odkładając kartkę z powrotem na stół. Niczego nie zepsuj. Jakby bardzo lubiła niszczyć jego rzeczy, ale co do szperania to nietoperz niestety pokrzyżował jej piękne plany. Westchnęła opierając się rękami o blat stołu.

— Irysko — wypowiedziała imię skrzatki.

— Co Iryska może dla pani zrobić? — Evelyn podskoczyła zaskoczona i spojrzała na skrzatkę, która stała obok niej.

— Salazarze, postaraj się tak nie straszyć ludzi — mruknęła, trzymając rękę na sercu. Skrzatka zawstydzona spojrzała w dół i pokiwała głową, pokornie przepraszając. — No dobra — klasnęła w dłonie, a przestraszone stworzenie podskoczyło. — Panicz Snape — rzuciła sarkastycznie. — Nakazał mi bym cię wezwała, a ty zrobisz mi śniadanie.

— O...oczywiście, panienko — wyjąkała wciąż przestraszona Iryska. Evelyn przewróciła oczami na jej zachowanie. — Czy coś szczególnego pani sobie życzy?

— Kojarzysz Quiche Lorraine? — Szatynka skrzyżowała ręce na piersiach i spojrzała z uniesionymi brwiami na skrzatkę, która pokiwała głową. — Świetnie, akurat mam dzisiaj ochotę na kuchnie francuską więc liczę, że będziesz w stanie coś takiego przyrządzić.

— Ale... pani, Iryska nigdy nie robiła placka lotaryńskiego.

— To tym bardziej się postaraj — powiedziała od niechcenia. Była głodna, a kiedy była głodna to była jeszcze bardziej nieznośna dla otaczającego ją świata.

— O-Oczywiście, panienko, Iryska się postara — wydukała.

Skrzatka zniknęła po chwili, a Hopens westchnęła głośno. Postukała palcami w blat stołu i rozejrzała się po kuchni.

Hogwarckie skrzaty były bojaźliwe i strasznie wolno załapywały, co się od nich chciało. Jak to dobrze, że u niej w domu wszystkie były dobrze nauczone, co mają robić. Była to jak zawsze zasługa jej matki, która oczekiwała od skrzatów stuprocentowej uległości wobec swojej pani, a gdy takie nie były zostawały przez nią ukarane. Tutaj w Hogwarcie jakoś mało słyszała o tym, żeby jakiś skrzat został ukarany.

Niezbyt wiedziała, co ma teraz ze sobą zrobić podczas oczekiwania na jedzenie. Snape wiedziałby o tym, że szperała w jego komnatach. Szkoda, bo z chęcią pogrzebałaby na przykład w jego szafie... kto wie może nie zauważyłby jak jedna z jego koszul by zniknęła?

Wróciła z powrotem do sypialni i wzięła swoje wczorajsze ubrania. Niewiele myśląc ubrała się w nie i poszła do łazienki by załatwić swoje potrzeby fizjologiczne. Przemyła twarz zimną wodą, drżąc przy tym mimowolnie.

Oparła się o umywalkę i przyjrzała się swojemu odbiciu. Jej cienie pod oczami zaczęły już znikać więc nie było dużej potrzeby, by musiała je zakryć makijażem. Za pomocą prostego zaklęcia, doprowadziła swoje włosy do ładu i związała je w koński ogon. Przemyła jeszcze raz twarz zimną wodą, by się do końca obudzić po czym wyszła. Lawendową koszulę rzuciła na łóżko, niezbyt wiedząc co ma z nią zrobić.

Weszła do kuchni, czując przyjemny mieszany zapach śmietany, boczku i cebuli. Była już cholernie głodna, a jak tylko poczuła ten piękny zapach, przymknęła oczy oraz oblizała usta. Niewiele myśląc usiadła przy zastawionym stole. Na talerzu przed nią leżała tarta ze słonego ciasta kruchego z wytrawnym nadzieniem. Evelyn praktycznie zawsze, gdy jeździła z matką do Francji musiała skosztować tego pysznego dania.

Iryski nie było. Najpewniej tak się bała dziewczyny, że tylko zostawiła jedzenie i wróciła z powrotem do kuchni. Hopens to nie przeszkadzało. Wolała samotnie rozkoszować się swoją tartą, niż czuć na sobie spłoszone spojrzenie skrzatki, która tylko by czekała na jej werdykt. Jeśli miała być szczera, to Quiche Lorraine całkiem się udało stworzonku. Co prawda nie było to jakieś perfekcyjne i smaczne, ale głodna Evelyn była w stanie zjeść wszystko, więc nie mogła narzekać.

Gdy skończyła jeść, machnięciem różdżki wysłała brudne naczynia do zlewu, by same za pomocą zaklęcia zaczęły się myć.

Wygładziła swoją czarną spódnicę i poprawiła krawat. Była sobota więc nie musiała się martwić lekcjami. Powolnym krokiem podeszła do drzwi wyjściowych, ostatni raz zmierzyła salon wzrokiem po czym wyszła. Z uśmiechem na ustach przytuliła czarną koszulę do piersi. Na pewno nie zauważy, że ubyła mu jedna koszula, na pewno.


*


Dwudziestego czwartego czerwca wszyscy oczekiwali na powrót reprezentantów z labiryntu, w którym ukryty został puchar turnieju. Jakoś za bardzo nikt się nie postarał o to, co oglądający ostanie zadanie, będą robili, podczas, gdy reprezentanci będą się najpewniej wzajemnie zabijać.

— Wiesz Evelyn to, że nie chcesz podchodzić do Owutemów nie znaczy, że nie możesz na przykład pracować w pracach związanych z magią — przypomniała jej siedząca obok Caroline. Szatynka wzruszyła ramionami i odrzuciła swoje włosy na plecy.

— Wiem o tym, Cars — odpowiedziała jej spokojnie. — Ale nie chcę wiązać mojej przyszłości z jakimś Ministerstwem czy czymś innym. Będę miała tego serdecznie dość zważając na to, że najpewniej mój przyszły mąż będzie tam pracował.

— Myślisz, że Jared będzie chciał pracować w Ministerstwie? — Hopens spięła się słysząc imię chłopaka. Jeśli miała być szczera, to niezbyt jej się układała przyszłość z nim. Po kilku miesiącach razem, stwierdziła, że może Margot miała rację i może nie pasowali do siebie tak jak kiedyś.

— Kto powiedział, że akurat z nim skończę? — Spojrzała w bok, nie chcąc na nią patrzeć. — Większość czystokrwistych kończy w Ministerstwach, wyjątkiem jest chyba mój ojciec, ale za to na przykład moja matka pracuje w Ministerstwie. Więc na pewno jedna osoba zawsze będzie pracować — mruknęła niezadowolona i wydęła wargę.

— Poczekaj... — Siedząca obok Caroline, Margot podniosła dłoń i zmarszczyła brwi. Powoli pochyliła się w stronę Evelyn, mierząc ją poważnym wzrokiem. — Mówisz, że z nim zerwiesz?

— Jest duża możliwość — westchnęła zrezygnowana dziewczyna. Musiała tylko teraz wymyślić, jak to zrobić i jak mu to powiedzieć w miarę tak by przyjął to na spokojnie. Wolała nie robić sobie jeszcze większych problemów niż miała teraz.

— Wiedziałam! — Blondynka odetchnęła z ulgą. — Merlinie, już zaczął mnie tak denerwować. Wszędzie się kręci i wtyka swój nos w nie swoje sprawy. Można dostać przez niego nerwicy.

— Właściwie, to gdzie on jest?  — zapytała zaciekawiona rudowłosa, rozglądając się po trybunach. 

— Jest prefektem, a teraz prefekci mają pewne urwanie głowy, bo muszą pomagać profesorom to wszystko ogarnąć. — Wzruszyła ramionami i wskazała ręką na zarośnięty labirynt.

— Proponuję ci z nim zerwać najlepiej dzisiaj, żebyś nie musiała się długo nad tym głowić — mruknęła Margot, chcąc przekonać ją do jak najszybszego zakończenia tego wszystkiego.

Hopens pokiwała głową i rozejrzała się po trybunach. Jej wzrok spoczął na pewnym czarnowłosym mężczyźnie rozmawiającym o czymś z dyrektorem. Przełknęła ślinę i pokręciła szybko głową, co z boku musiało wyglądać nieco dziwnie. Nie, nie mogła myśleć o nim w taki sposób! Było wielu mężczyzn którzy mogli się jej podobać. Cholerne hormony nastolatek! Właściwie... to nie była to wina jej hormonów, bo sądziła, że ma to za sobą, więc czy mogłaby to nazwać prawdziwym uczuciem, a nie zachcianką spowodowaną jej wcześniejszą samotnością?

Nawet jeśli to było prawdziwe uczucie to był pewien problem, a może i nawet było ich kilka. Chodziło tutaj głównie o to, czy Snape odwzajemniałby jej uczucia. Ta... Evelyn już wiedziała, że wyznawanie uczuć dla profesora było bardzo, ale to bardzo trudne. Musiałaby wybrać idealny moment i go zapytać. 

Uśmiechnęła się podstępnie, wiedząc już co będzie chciała zrobić, lecz ten uśmiech nieco opadł na kolejną myśl. Pozostawał jeszcze jeden problem. Jej matka... ale tym będzie się przejmować dopiero po tym czy nietoperz będzie odwzajemniał jej uczucia. Na razie nie musiała sobie zaprzątać nią główki.

— Evelyn, patrzysz się na Snape od kilku minut, nie powiesz mi, że się chyba w nim zakochałaś. — Jej rozmyślanie przerwał rozbawiony głos Margot.

— Może... — Obróciła głowę w jej stronę, patrząc na nią i jej reakcje z zaciekawieniem.

— O to całkiem miłe... zaraz co?! — krzyknęła zdziwiona blondynka.

— Ciszej. — Położyła jej dłoń na ustach. — Chcesz by ktoś się dowiedział? — warknęła, rozglądając się gorączkowo czy ktoś ich nie podsłuchiwał. Nikt taki się jednak nie znalazł, bo wszyscy byli zainteresowani swoimi sprawami.

— Lyns, ja wiem, że masz słabość do takich, ale czy Snape nie jest przypadkiem półkrwi? — zapytała blondynka, zdejmując jej rękę z ust. Dziewczyna pokiwała głową, nic nie mówiąc. — Ale twoja matka...

— Nią będę się przejmować później — rzuciła niezwykle lekko jak na tę sytuację. 

Margot wzruszyła ramionami i spojrzała na Snape'a. Fakt, Snape był całkiem przystojny, ale jego charakter od razu na pewno odpychał Roules od myślenia o nim jako o obiekcie westchnień. Zresztą, każdy ma inne upodobania. Evelyn zawsze lubiła złych chłopców przez co miała potem kłopoty, ale Snape nie wydawał się, aż tak zły. Na pewno był o wiele lepszy od Jareda.

— W takim razie nie mogę nic ci innego powiedzieć, niż życzyć wam szczęścia. — Zarzuciła jej rękę na ramię i uśmiechnęła się diabelsko. Szatynka odwzajemniła uśmiech i zachichotała cicho. Wiedziała, że na Margot zawsze mogła polegać. Właśnie jej pomocy będzie potrzebowała najbardziej, ale o tym porozmawiają potem, gdy nie będzie takich tłumów.

Ich uroczą sielankę przerwał odgłos teleportacji. Obie spojrzały w kierunku pochylającego się Wybrańca nad ciałem...Cedrika Diggory'ego, który był martwy. Przerażone wstały i nieznacznie zbliżyły się do Pottera, okrążonego przez nauczycieli i inne osoby z Ministerstwa.

Evelyn zacisnęła dłoń na ręce swojej przyjaciółki słysząc krzyki Bliznowatego o tym, że Diggory'ego zabił odrodzony... Voldemort.

Szatynce pociemniało na chwilę przed oczami tak, że musiała się złapać Margot, by nie upaść. Oczami wyobraźni widziała już obrazy o których natychmiast chciała zapomnieć, a w jej umyśle krążyło wiele zdań, które niesłyszalnie wypowiedziała.

To były tylko jego żałosne kłamstwa. Tak, to były tylko kłamstwa. Nie wiedziała, czy uspokajała w ten sposób siebie by nie dopuścić do tego, że Czarny Pan na prawdę powrócił.

Nagle jej twarz przybrała obojętny wyraz, a ona wyprostowała się. Spojrzała na Roules, po czym puściła jej rękę, jakby ją paliła.

— Nienawidzę patrzeć na martwe ciała  syknęła zimno. Gdy tylko Margot to usłyszała, Evelyn szybkim krokiem poszła w stronę zamku nie czekając na nikogo. Blondynka popędziła za nią nie chcąc jej zgubić. Wolała nie zostawiać Evelyn samej sobie, bo nigdy nie wiadomo, co mogło jej strzelić do głowy.




*

*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top