16. ODPOWIEDZIALNOŚĆ
Dni mijały, a wielkimi krokami zbliżał się dzień drugiego zadania Turnieju. Evelyn odpuściła sobie dręczenie Snape'a. Przynajmniej o wiele mniej czasu poświęcała na to, co niektórych mogłoby zaskoczyć. Miała pewne rzeczy do przemyślenia. Jej rodzina, przyszłość i z kim tą przyszłość zaplanuje.
W jej umyśle pojawiał się Jared. Musiała się zastanowić, czy warto byłoby dać mu drugą szansę. Nie chciała powtórki z rozrywki, ale wiedziała, że przyjęłaby to całkiem inaczej. Nie tylko on się zmienił. Hopens też dorosła i nie reagowała już tak jak kiedyś na zdradę. Nie chowała się w dormitorium płacząc i oddając się depresji. Jej matka dobrze wybiła jej to z głowy, że jak każda kobieta z ich rodu jest silną kobietą i nie może sobie pozwolić, by ktoś doprowadził ją do płaczu. Zwłaszcza mężczyzna.
— Witaj, Evelyn — podskoczyła wyrwana ze swoich myśli, słysząc charakterystyczny głos Jareda. Otworzyła oczy i spojrzała na niego. Jego włosy były jak zawsze lekko nieułożone, ale lubiła tą fryzurę. Pokazywał nią, że nie jest grzecznym chłopczykiem tylko ślizgonem, który zawsze dostaje to co chce.
— Jared. — Skinęła mu głową. Chłopak usiadł obok niej na ławce, co sprawiło, że zechciała odsunąć się na drugą stronę jak najbardziej, ale szybko wybiła sobie ten pomysł z głowy. Wyglądałaby, jak idiotka. — Nie powinieneś być na eliksirach? — zapytała podnosząc brew. Jared był całkiem obiecującym uczniem, jeśli chodziło o ten przedmiot, w przeciwieństwie do niej. Ale ona nadrabiała to Obroną Przed Czarną Magią, którą trochę już dobrze znała. Głównie przez matkę.
— Tak, powinienem. Los jednak chciał, że praca prefekta jest czasem ważniejsza i Snape poprosił mnie bym zaniósł ci list. — Wyciągnął w jej stronę rękę z listem, który wzięła oglądając badawczo. Prosta koperta, zapieczętowana czarnym lakiem. Pieczęć miała odbity kształt herbu rodu Hopens. Dwa węże owijające się wokół różdżki i gryzące się nawzajem. — Od razu mówię, że go nie czytałem. — Wyszczerzył się na, co przewróciła oczami. — Nie odważyłbym się go czytać, przecież dobrze wiem, co znaczy ten herb — dodał, wskazując palcem na pieczęć.
— Mój ojciec. — Zmarszczyła brwi podczas oglądania pieczęci listu. Jej ojciec miał inną pieczęć niż jej matka, jeśli ona musiała pisać listy. Było tak dla tego, że używała innej pieczęci ze względu na to, że jej listy były tylko tymi służbowymi. Żadnych innych.
— Otwórz może to coś ważnego — zaproponował chłopak, który chyba nie zamierzał odejść do puki nie dowie się, co znajdowało się w środku. Evelyn powoli otworzyła list i zagłębiła się w dosyć krótkiej treści.
— Uporali się ze smokami, ale zginęła jedna osoba. Na całe szczęście nie była to osoba z jego grupy — odetchnęła z ulgą, przymykając oczy. Zawsze martwiła się o ojca, chociaż wiedziała, że zawsze był ostrożny i nie jest tak łatwo go zabić, jednak niepokój cały czas pozostawał. — Dziękuję, że mi go przyniosłeś. — Rosier posłał jej uśmiech, po czym wstał, otrzepując niewidzialny kurz ze spodni.
— Nie ma problemu. Nie będę ci już przeszkadzał, a poza tym jak dłużej tutaj posiedzę to Snape mi kark skręci — zażartował, a ona nie mogła się powstrzymać od małego uśmieszku na te słowa. — Do zobaczenia. — Skinął jej głową i odwrócił się. Wsunął ręce do kieszeni po czym spokojnym krokiem skierował się do zamku. Nie narzucał jej się, co było trochę dziwne.
Evelyn mimowolnie zgniotła w rękach list, zamykając oczy. To była ta chwila. Musiała się zdecydować, czy chce spróbować jeszcze raz. Przypomniała sobie, wszystkie za i przeciw po czym stwierdziła, że właściwie nie ma nic do stracenia, a więcej do pozyskania. Odetchnęła głęboko, uspokajając się po czym wstała.
— Jared zaczekaj! — Pobiegła za nim. Rosier zatrzymał się, spoglądając w jej stronę z podniesioną brwią. Zdyszana dziewczyna stanęła przed nim i nie wiedziała co miała konkretnego powiedzieć. Czarnowłosy przekręcił głowę na bok uważnie ją obserwując swoimi niebieskimi oczami. Przypominały jej trochę kolor oczu jej matki, ale to wciąż nie był ten zimny i prawie bezuczuciowy kolor. Ten był trochę... milszy, być może to właśnie będzie ten kolor, przy którym będzie się budzić przez kilkadziesiąt lat. — Ja... przemyślałam to.
*
— Evelyn, jesteś idiotką! — Wybuchnęła Margot, chodząc po pokoju w tę i we w tę. Szatynka leżąca na plecach, westchnęła głośno, zasłaniając twarz rękami. Miała małą ochotę zapaść się pod ziemię. — Cholerną idiotką!
— Może — mruknęła pod nosem.
— Nie może, tylko na pewno! — Blondynka spojrzała na nią, będąc niezwykle zawiedziona jej decyzją, co sprawiło, że Hopens poczuła ból w klatce piersiowej. — Chcesz żeby znowu cię zdradził? Nie nauczyłaś się po poprzednim razie? Wiesz jaki on jest! Wykorzysta cię, a potem zostawi. Znowu będziesz cierp...
— Kurwa, Margot! — Podniosła na nią głos, czując jak zdenerwowanie przejmuje nad nią kontrolę. Jej przyjaciółka zdziwiona zamilkła. Evelyn zdając sobie sprawę, co zrobiła, szybko uspokoiła się przybierając obojętną maskę. — Nie mam wyboru.
— Jak to nie masz wyboru? O czym ty do cholery mówisz? — Zmarszczyła brwi, krzyżując ręce na piersi, czekając na odpowiedź. Była niezwykle ciekawa, co niby takiego sprawiło, że jej przyjaciółka zrobiła coś tak... głupiego.
— Moja matka — odetchnęła cicho, czując, jak na wspomnienie rodzicielki przebiegają po jej plechach ciarki. Spojrzała na ziemię, ale po chwili podniosła wzrok. — Miała jedną zasadę wobec mnie. Zgodziłam się ją spełnić. Wiesz dobrze, co znaczyło hasło Toujours pur — wyszeptała, patrząc na nią z powagą w oczach..
— Nie... nie zrobiła ci tego. — Roules zakryła usta zdziwiona i oparła się o ścianę za nią. — Nie mogła ci tego zrobić — wymamrotała, kręcąc głową. — Evelyn tak nie można!
— Tak? No to powiedz jej to — powiedziała unosząc brwi i czekając na jej reakcję, która jednak była taka jak się spodziewała. Margot zamknęła usta i opuściła głowę. — No właśnie, nie masz odwagi. Nikt nie ma. Przyrzekłam jej — oznajmiła obojętnie, wpatrując się w swoje ręce. — Dwa lata temu, byłam prawie tak głupia i zaślepiona miłością do niego, że złożyłabym jej wieczystą przysięgę bo myślałam, że... że...
— Jared i ty wciąż będziecie razem — dokończyła za nią, a na co pokiwała głową. — Och, Evelyn. — Podeszła do niej i objęła współczująco ramieniem. Hopens wtuliła się w nią, pozwalając jej obojętnej masce opaść i ukazać jej prawdziwe oblicze. — Wiedziałam, że to nie były niewinne zakupy.
— Dobrze myślałaś, to było jej przypomnienie kim jestem i jakie mam obowiązki — mówiła cicho, nie chcąc by ktoś usłyszał jej słowa. — Muszę teraz wziąć na siebie tą odpowiedzialność, a Jared będzie najlepszym kandydatem na... mojego męża zważając na to, że wciąż coś do niego czuję.
— Ale Evelyn jest tyle czystokrwistych czarodziei — zaczęła jej przyjaciółka, ale dziewczyna pokiwała przecząco głową. — Nikt inny? Czemu on?— próbowała dowiedzieć się, co było powodem wybrania tego... tego śmiecia, który tak skrzywdził jej przyjaciółkę. Margot bardzo dobrze pamiętała każdą przepłakaną noc po ich zerwaniu. Nie chciała dopuścić do takiej kolejnej sytuacji.
— Nie chcę próbować z innymi. Pomimo tego, że mnie zdradził, to zna dobrze zasady jakie rządzą w mojej rodzinie i potrafiłby to unieść. Moja matka go akceptuje, a to wiele znaczy. Postanowiłam już. — Zaskoczona otarła samotną łzę spływająca po jej policzku. Wyplątała się z objęć Margot i wstała. Podeszła do lustra, patrząc uważnie na swoje odbicie. Stała przed nią rozdarta dziewczyna pomiędzy dwoma różnymi wyborami, to musiało zniknąć. Zamknęła oczy i otworzyła je ponownie, ale tym razem jedyne co w nich się znajdowało to pustka. — Czas dorosnąć i wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. — Odwróciła się w stronę blondynki, która ze współczuciem wpatrywała się w nią. Evelyn miała ochotę rzucić się w jej ramiona ponownie i zacząć płakać, ale nie mogła. Margot choć była z dobrej czystokrwistej rodziny, to nigdy by nie zrozumiała tej presji jaką czuła Evelyn, chociaż dziewczyna starała się to ukrywać najlepiej jak potrafiła. — Poza tym, w ten sposób będzie najłatwiej. Jared i ja znamy się bardzo dobrze, jeśli mnie zdradzi zemszczę się na nim, ale jeśli mówił prawdę i wciąż mnie kocha oraz będzie mi wierny to nie będę miała żadnych przeciwwskazań by z nim zostać.
— Nie pleć głupot, zawsze jest jakieś inne wyjście. Poza tym, to jest Jared. Nie wiesz, czy cię nie okłamie. — Roules podeszła do niej i położyła rękę na jej ramieniu. — On cię zmieni, Evelyn, wiesz o tym. Nie będziesz mogła wrócić do poprzedniego stanu. Czy nie dość ci uczynił złego, kiedy cię zdradził? Czy te przepłakane noce nic dla ciebie nie znaczyły? Nie dały ci do myślenia? — przypomniała jej. Hopens przełknęła ciężko ślinę i pokiwała głową.
— Wiem, ale tym razem odczuję nic, co odczułam za pierwszym razem. — Posłała jej wymuszony uśmiech. Jednak nie sięgnął on jej oczu, które zawsze zdradzały jej emocje.
— Wiedz, że mimo to będę cię wspierać, ale nie wiem jak zareagują Tom i Caroline — oznajmiła niezbyt przekonana co do tego wszystkiego. Tak cholernie się o nią martwiła. — Tom na pewno się wścieknie.
— Może mnie znienawidzą, ale to moja decyzja. — Wzruszyła ramionami, odsuwając się od niej. — Moja matka chce dla mnie jak najlepiej, ślub z czystokrwistym czarodziejem zapewni mi większe możliwości — powiedziała gorzkim tonem.
— No jasne, myśl optymistycznie — prychnęła Margot, przewracając oczami. — Zawsze ci tego zazdrościłam.
Dziewczyna wzruszyła ramionami, podchodząc do stoliczka nocnego przy jej łóżku, na którym stało jej rodzinne zdjęcie. Robione było trzy lata temu. Wzięła je do ręki i przyjrzała się mu. Jej matka, dumna i obojętna, ale piękna wpatrywała się w kamerę. Jej ojciec, uśmiechający się i spoglądający na nią z prawdziwą miłością w oczach. Wzrok Evelyn spoczął na czternastoletniej dziewczynie na zdjęciu, która stała pośrodku i uśmiechała się radośnie. Była wtedy taka niewinna, taka urocza, taka posłuszna. Była wtedy zupełnie inna niż teraz. Chciałaby się wrócić do tamtych czasów, zrobić coś inaczej, może byłoby teraz lepiej, łatwiej.
— To będzie próba dla Jareda, jeśli jej nie zda, to pomyślę co dalej — westchnęła ciężko, przejeżdżając palcami po zdjęciu.
— A nie miałaś kogoś innego na oku? — zapytała Margot, wciąż próbując jakoś zmienić jej zdanie. Jeśli byłby ktoś inny, to na pewno pomogłaby nakierować jej przyjaciółkę na tego kogoś. Ktokolwiek to był. Wszyscy byli lepszymi partiami niż Rosier.
Evelyn zastanowiła się, błądząc wzrokiem po pokoju. Mogłaby jej powiedzieć, że miała jeszcze przez chwilę uczucia do profesora Snape'a, ale wiedziała, że to byłą tylko chwila słabości. Była samotna i wydawało się, że on ją rozumiał. Jednak był nikim więcej, jak opiekunem jej domu i nauczycielem.
Nadszedł czas by dorosła, przestała się zabawiać, robiąc przy okazji z siebie idiotkę. Była jedyną córką rodu Hopens'ów, magicznych lordów, posiadała jedną z najczystszych krwi na świecie. Choć nie dziedziczyła tytułu, to wciąż miała obowiązek zadbać o dobro rodziny i ich reputację. Dobro rodziny, jak to łatwo brzmiało...
— Nie.
*
*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top