14. CZERWONA SUKNIA
— Lyns, nawet nie pochwaliłaś się swoją suknią. — Margot z zachwytem w oczach przyglądała się czerwonemu materiału, który unosił się w powietrzu na środku ich dormitorium, gdzie rozbrzmiewały cicho nuty Venus Bananaramy.
Posiadaczka tej sukni, nie zwróciła na nią najmniejszej uwagi od dnia w którym ją zakupiła. To znaczy jej matka ją zakupiła. Na samą myśl o swojej rodzicielce i tamtym spotkaniu, przez jej ciało przebiegły dreszcze. Wciąż nie potrafiła się za bardzo skupić i wyrzucić z siebie obrazu zimnych oczu matki, zaglądających w głąb jej duszy. Może to by było głupie, ale czy jej matka nie stosowała wtedy legilimencji? Nie, nie mogła i nie umiała. Chyba.
Mimowolnie przejechała delikatnie dłonią po ramieniu, w miejscu, gdzie jeszcze kilka dni temu Katharina zaciskała rękę. Wzdrygnęła się, czując przez chwilę przeszywające zimno w tamtym miejscu, tak jakby zostawiła tam swoje piętno.
Evelyn sama obiecywała swojej matce, że wyjdzie za czarodzieja czystej krwi. Katharina oczekiwała od niej jednej zasady, która kiedyś wydawała jej się taka prosta. Najgorsze było, jednak to, że nie wiedziała o kim mówiła, kiedy oznajmiła jej, że pojawił się ktoś nowy sercu Evelyn. Mogła podejrzewać dwie czy trzy osoby, ale czy to byłaby prawda? Po zerwaniu z Jaredem trzymała się z dala od randkowania i miłosnych igraszek. Nikt nie wpadł jej w oko, tak żeby na prawdę kogoś polubiła. Westchnęła cicho, kręcąc głową. Nie miała teraz na myślenie nad tym czasu.
— Toujours pur — wyszeptała, zamykając oczy by się uspokoić.
Miała tyle luzu, gdy się wychowywała. Jasne, były różne lekcje etyki, języków, tańca czy innych takich bzedtów, ale akurat, Evelyn to nie przeszkadzało. Nawet teraz, rodzicie pozwalali jej na wiele. Więc, musiała choć raz się ich posłuchać i spełnić jedną prostą zasadę.
— Mówiłaś coś? — zapytała zainteresowana blondynka, odwracając się od czerwonej sukni. Evelyn czuła się dziwnie, gdy w umyśle błądziły jej słowa "Będzie godnie reprezentować mnie". Już kilka razy jej matka tak mówiła, ale wcześniej jakoś jej to nie przeszkadzało. Spojrzała z gulą w gardle na piękną czerwoną suknię w której miała się dzisiaj zaprezentować, a potem na Margot.
— Nie, nic. — Posłała wymuszony uśmiech przyjaciółce. Ta jednak zmarszczyła brwi i przechyliła głowę, uważnie obserwując ją od góry do dołu.
— Kłamiesz — stwierdziła w końcu. Evelyn otworzyła usta, ale sama nie wiedziała, co jej odpowiedzieć. Temat jej matki zawsze był i pozostanie bardzo ciężkim tematem o czym Margot doskonale wiedziała. — Nie będę naciskać, jeśli będziesz chciała porozmawiać, to zrobisz to, a teraz proszę cię. — Podeszła do niej i chwyciła za ręce w uspokajającym geście. — Spróbuj się tym nie interesować i skup się na balu, dobrze ci to zrobi.
— Masz rację — mruknęła, starając się zastosować do jej rady. Po chwili spojrzała na przyjaciółkę z już trochę szczerszym uśmiechem. — Nie pokazałaś mi swojej sukni.
— Zaraz się w nią ubiorę. — Podekscytowana Margot podeszła do szafy i wyciągnęła piękną, niebieską suknię. Jej kolor świetnie pasował do zimowego nastroju. Była ona prawie wszędzie ozdobiona niebieskimi cekinami, które mieniły się przy każdym najmniejszym ruchu. Nie miała rękawów, a dekolt układał się w kształt serca.
Pogoniona ruchami szatynki, Roules poszła się przebrać, zostawiając Evelyn samą w pokoju.
Dziewczyna postanowiła poszukać jakiejś sensownej pary butów, które będą pasowały do sukni. Ku swojej wielkiej radości znalazła swoje ulubione buty przeznaczone, tylko i wyłącznie na bale. Były to czarne czółenka na szpilce. Może i były proste, ale podczas ich zakupu zostały na nie rzucone dodatkowe zaklęcia sprawiające wygodę oraz pozwalały czerpać przyjemność z tańca nie obcierając nigdzie, a nogi się w nich nie męczyły. Czy mogły istnieć bardziej piękniejsze buty?
Z wielkim uśmiechem na ustach, okręcając się po pokoju przytuliła je do piersi, jakby były jej największym skarbem i nigdy nie miała ich oddać.
Podskoczyła, słysząc jak drzwi od łazienki się otwierają, a Margot stoi w wejściu przyglądając się z podniesioną brwią scenie przed nią.
— Nawet się nie odzywaj — powiedziała szybko, chichocząc przy tym jak głupia.
— Okej, nie skomentuję tego. — Blondynka podniosła ręce w geście obronnym i podeszła do toaletki. — Czy mogę pożyczyć twój eliksir makijażu?
— Skończył mi się — mruknęła niezadowolona.
— A to? — Roules podniosła złoty łańcuszek do którego była przypięta fiolka... Cała z różowym eliksirem. Zdziwiona Hopens podeszła do przyjaciółki i zabrała jej fiolkę z łańcuszkiem.
— Gdzie był? — spytała, ze zmarszczonymi brwiami przyglądając się dokładnie fiolce.
— Leżał na biurku od... — Zastanowiła się przez chwilę. — Właściwie, to przed chwilą dopiero go zauważyłam. — Wzruszyła ramionami.
Evelyn spojrzała na nią kątem oka niezbyt przekonana co do tej odpowiedzi. Kiedy wróciła wzrokiem na trzymany eliksir dostrzegła na szkle ledwie widoczny złoty napis.
"Przepraszam, że cię tak ostatnio przestraszyłam. Korzystaj mądrze. LH"
— Moja matka załatwiła mi nową porcję. — Szatynka uśmiechnęła się pod nosem i oddała Margot fiolkę. — Nie przesadzaj, bo możesz wyglądać jak klaun — dodała złośliwie.
Z lepszym humorem, zabrała swoją suknię i poszła się przebrać. Może niektórym wydawałoby się to głupie, ale Evelyn wiedziała, że przeprosiny jej matki były szczere. Znała ją dobrze i wiedziała, że nie często pisze do niej coś na kształt listów, których tak bardzo nienawidzi. Nigdy nie pisała listów. Podobno kiedyś, gdy to robiła ktoś przechwycił jej list i zrobiła się z tego niezła afera na jej niekorzyść. Teraz jedynymi, które pisze są te ze sprawami Ministerstwa. Nie są one jednak przekazywane przez sowy, tylko przez skrzaty. Jej matka nie ufa tym ptakom, które tak łatwo jest schwytać.
Gdy wyszła z łazienki, zastała Margot już gotową. Podkręciła swoje włosy i założyła srebrne kolczyki z niebieskimi kamieniami szlachetnymi. Widząc Evelyn w sukni, pokiwała głową z uśmieszkiem i zagwizdała.
— Laska wyglądasz jak... bogata arystokratka? — Starała się znaleźć odpowiednie słowo.
Szatynka domyślała się, że pierwsze, co chciała jej przyjaciółka powiedzieć było słowo: "twoja matka". Hopens wiedziała, jednak, że nie chciała jej tym urazić, ale nie zrobiłaby tego. Wręcz przeciwnie, Evelyn poczułaby się trochę lepiej, wiedząc, że dumnie się reprezentuje.
— Złaź, jak skończyłaś się bawić w strojenie. Teraz patrz na prawdziwego mistrza.
Usiadła na stołku przy toaletce i wyjęła kosmetyki. Tym razem wysłuchała słów Kathariny i nie użyła eliksiru. Nie chciała mieć skutków ubocznych w postaci, bolącej głowy lub, w najgorszej wersji scenariusza — eliksir mógłby się jej dosłownie wżreć w skórę twarzy. Niezwykle bolesne jest potem usunięcie go, jeśli nie jest oczywiście za późno.
Postawiła na trochę bardziej mocny makijaż. Cień do powiek był w kolorze ciemnego brązu i złota. Usta pomalowała szkarłatną, matową szminką, która była w podobny kolorze, co jej suknia. Kiedy skończyła zadowolona z efektu posłała całusa swojemu odbiciu.
Swoje zazwyczaj rozpuszczone włosy upięła za pomocą łatwego zaklęcia w ładnego koka z kilkoma puszczonymi luźno pasmami. Zrezygnowała z jakiejkolwiek górnej biżuterii, oprócz wpięcia ozdobnej szpilki we włosy, założyła na rękę dwie złote bransoletki. Spryskała się swoimi perfumami o zapachu nut pigwy, jaśminu i hiacyntu, zastanawiając się, czy warto by było rozważyć zabrania na salę jakiejś odzieży wierzchniej. Hogwart wieczorem stawał się jedną wielką lodówką, szczególnie w zimę.
Gdy była już gotowa założyła swoje czółenka z lekkim westchnieniem, czując jak zaklęcia na nie rzucone zaczynają działać. Salazarze, jak ona kochała te buty.
— Skończyłaś romansować ze szpilkami? — zapytała rozbawiona Margot, przypatrując się jej.
— Sama byś tak robiła, gdybyś takie miała. — Wystawiła jej złośliwie język. — Poza tym rano przekonasz się czemu z nimi "romansowałam" — zaśmiała się krótko. Margot przewróciła oczami i pociągnęła ją w stronę wyjścia.
— Moja droga, czas pokazać się temu nietoperzowi, bo nie może czekać w nieskończoność.— Zamknęła za nimi drzwi. — Oby tylko, jak cię zobaczy nie pomyślał, że to inna tak piękna osoba, bo nie będziesz miała pary.
— O to się nie martwię, gorzej z tym czy w ogóle będzie chciał ze mną tańczyć — mruknęła posępnie szatynka, trzymając swoje czarne futro, do którego schowała swoją różdżkę. Zecydowała się je wziąć na wszelki wypadek, gdyby miałaby wyjść na dwór chociażby zapalić, albo normalnie się przejść.
— Kochana, sam cię zaprosi do tańca. — Margot zaproponowała jej ramię, które przyjęła i obie zeszły do pokoju wspólnego. — W końcu tak ładnie wam się ostatnio tańczyło — powiedziała rozmarzonym głosem, przez co zaliczyła kuksańca od rozbawionej Evelyn. — Taka prawda, zobaczysz: Ten nietoperz będzie cię błagał o taniec.
*
*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top