10. TEN ZIMOWY KLIMAT

Nadeszła oczekiwana przez większość zima. Śnieg codziennie padał, przez co wielu uczniów wydawało się być z tego zadowolonych. Szczególnie młodsze roczniki, które mogły zrobić sobie jakieś zabawy na dworze.

Wszyscy wciąż byli nieźle podekscytowani po ostatnim zadaniu oraz przeżyciu go przez Potter'a. Niektórzy się nawet cieszyli, ale nie Evelyn.

Oprócz tego, że przegrała zakład, to Wybraniec narobił pewnych problemów w postaci Rogogona Węgierskiego. Trzeba było go schwytać i odeskortować z powrotem do klatki, a potem do jego naturalnego środowiska. Problemem było jego schwytanie. Smok był nieźle wkurzony przez co nie chciał współpracować z magizoologami. Kilku z nich nieźle się poparzyło, ale na całe szczęście nie był to jej ojciec. 

— Pasuję — burknęła pod nosem Caroline, odkładając karty. Jeśli chodziło o jej wcześniejsze zachowanie, to pewnym czasie dziewczyna wróciła do nich, ale wraz z Tomem uznali, że nie będą rozmawiać o tamtym wieczorze i nic między nimi się nie zmieniło. Oczywiście Margot i Hopens uważały to za idiotyczne, ale nic nie mogły z tym zrobić.

— Podbijam — powiedziała spokojnie Evelyn. Ogień w kominku przyjemnie ogrzewał pokój wspólny, a na całe szczęście był już wieczór i nikogo nie było tutaj oprócz nich.

— Ja pasuję. — Blondynka rzuciła kartami po czym skrzyżowała dłonie na piersi. — Blefujesz.

— Kto ją tam wie. — Ruda przewróciła oczami, dopijając swoje piwo kremowe. Podczas tej gry nigdy, ale to nigdy nie potrafili rozszyfrować emocji Evelyn. Przeklęte przezwisko Wężowej Aktoreczki jej pasowało.

— Oczywiście, że tak. — Tom posłał im mały uśmiech po czym spojrzał w stronę szatynki. — Va banque.

— Tom, ty idioto. — Załamana Caroline, przyłożyła sobie rękę do czoła. Chłopak wzruszył ramionami po czym przysunął w stronę środka stołu cztery galeony i czterdzieści syklów. Zdecydowanie miał mniej od Evelyn, która miała małą wieżę ze złotych monet obok której stały też z cztery srebrne kupki monet.

— I tak mnie już obrabowała — westchnął. Wspomniana dziewczyna zrobiła niewinną minę po czym również przesunęła swoje wszystkie pieniądze na środek stołu.

— Tom pokazuj co masz — rzuciła już zniecierpliwiona Margot. Wiedziała, że jej brat przegrał, ale miała jeszcze nikłą nadzieję, że uda mu się tym razem wygrać z Evelyn.

— Kolor. — Blondyn położył karty na stole, uważnie obserwując przy tym Hopens.

— Oh, Tom — zaczęła smutno dziewczyna. Wszyscy już pomyśleli, że może tym razem chłopakowi udało się z nią wygrać. Jednak na próżno w to wierzyli. — Jesteś taki naiwny — Pokiwała głową, a jej przegrany wyraz twarzy zmienił się na litościwy. Caroline westchnęła, a Roules zakryła rękami twarz. Wiedziały już, że chłopak przegrał. — Kareta. — Położyła powoli karty z niewinnym uśmieszkiem.

— Kareta? — Powtórzył zdezorientowany chłopak. Szatynka pokiwała głową, zgarniając pieniądze. — Oszukiwałaś — warknął, wstając i uderzając pięściami w stół.

— Tommy — roześmiała się, kiwając głową, nie zrażona jego zachowaniem. — Jeśli nawet bym chciała to nie mogę, w końcu rzuciliście zaklęcie przeciw magicznemu oszukiwaniu.

Zrezygnowany chłopak rzucił tylko jakieś przekleństwo w jej stronę i usiadł.

— Zaraz. — Ruda ze zmarszczonymi brwiami, podniosła rękę, jakby dostała jakiegoś objawienia.. — Evelyn, jesteś ślizgonką.

— Co to ma do mojej wygranej? — Szatynka podniosła brew.

— To, że ślizgon zawsze znajdzie jakąś drogę do wygranej. Nie mogłaś oszukiwać za pomocą magii, więc pozostały ci oszustwa na mugolskie sposoby. — Skrzyżowała dłonie na piersiach i spojrzała na nią hardo. Evelyn zaśmiała się udając, że nie wie o co jej chodzi.

— Hopens, ty przeklęta żmijo!

— Ciszej, bo obudzisz wszystkich. — Margot syknęła w stronę czerwonego brata na którego twarzy malowała się chęć morderstwa.

— No i dobrze, niech dowiedzą się, że Evelyn Hopens oszukiwała. — Wskazał w jej stronę palcem.

 Szatynka podniosła w geście obronnym ręce.

— Dowiedzą się, że Tom Roules, czystokrwisty ślizgon, nie zorientował się, że został oszukany. — Posłała mu perfidny uśmiech. — I to na prosty mugolski sposób — dodała, a chłopak zmrużył oczy i usiadł dając za wygraną. — A teraz wybaczcie, ale wezmę moje pieniądze. 

W dobrym humorze zaczęła zbierać monety ze stołu do małego, skórzanego portfela, który oczywiście był zaklęty by mógł pomieścić dużą ilość rzeczy.

— Musisz mi kiedyś zdradzić ten sposób — wyszeptała w jej stronę Margot. Jej brat rzucił jej pełne poczucia zdrady spojrzenie. — Co?

— Nic — westchnął zrezygnowany. Pogodził już się z tym, że Hopens znowu z nimi wygrała, i to na proste mugolskie oszustwo.

— Wiecie, ja idę chyba spać. — Caroline ziewnęła po czym wstała.

— Dobranoc — powiedziała Evelyn.

— Słodkich snów, Caruś — rzuciła blondynka. Jej brat pokiwał tylko głową, na co Margot wraz z Evelyn wymieniły spojrzenia. Jeśli tak mieli się traktować to nici z przyszłej pani Roules. Trochę szkoda, bo Caroline była całkiem niezłą partią dla Toma. Miałby kto za niego myśleć.

— Więc, moje piękne panie — zaczął Tom, pijąc piwo kremowe. — Co zamierzamy robić?

-—Jest ładna zimowa noc...

— Czy ty proponujesz nam byśmy wyszli na zewnątrz? — Przerwała jej Margot marszcząc brwi. Szatynka wydęła usta i powoli pokiwała głową. — Zwariowałaś?

— To świetny plan. — Roules zatarł ręce z szatańskim uśmiechem. Jego siostra pokiwała przecząco głową. — A ty, kochana siostrzyczko, idziesz z nami. — Zrezygnowana Roules nie mogła się nie zgodzić. W końcu nie lubiła jak omijała ją dobra zabawa.

Wszyscy dopili swoje piwa i pokierowali się do pokoi by zmienić ubrania na cieplejsze, a gdy byli już gotowi wyszli z pokoju wspólnego z małymi uśmieszkami na twarzach.

*

— Więc, jak do tego doszło? — zapytał zdegustowany profesor Snape, patrząc na trójkę jego wychowanków grzejących się przy kominku w pokoju wspólnym Slytherinu. Tom zaczął się pod nosem śmiać, ale po chwili zamiast tego zaczął głośno kaszleć.

— To całkiem interesująca historia, profesorze — powiedziała cicho Evelyn, otulając się cieplej swoim różowym kocykiem.

— Nie wątpię. — Czarnowłosy przewrócił oczami. 

Na nocnym patrolu, znalazł ich całych mokrych, wracających ze swojej jakże miłej wycieczki na błoniach, gdzie ulepili podobiznę Pottera zjadanego przez smoka. Oczywiście wyglądało to bardzo realnie zważając na to, że użyli magii, a efekt powinien się utrzymać do kilku dni. No chyba, że ktoś postanowiłby to zniszczyć.

— Jak będzie pan szedł drogą do Hogsmeade, to zobaczy pan efekty naszej pięknej pracy, — Blondyn uśmiechnął się rozbawiony, patrząc, to na opiekuna swojego domu, to na swoje, równie rozbawione tą sytuacją, przyjaciółki.

— Salazarze, czemu musiałem dostać takich uczniów. — Snape cicho westchnął, jednak jego wychowankowie i tak go usłyszeli.

— Powinien się pan cieszyć. — Evelyn posłała w jego stronę mały uśmiech, który go tylko jeszcze bardziej zirytował.

— Z czego? — Mężczyzna podniósł brew. Był już tak zmęczony, że nawet nie miał ochoty na przekomarzanki z tą dziewczyną. Ba! On nawet nie miał ochoty na nią patrzeć. Ku jego rozpaczy, Evelyn miała tą ochotę na denerwowanie go.

— Jeszcze nie wiem, ale na pewno coś mi zaraz przyjdzie do głowy.

— Nie trudź się, Lynnie — Tom poklepał ją po ramieniu. — Żaden argument nie może się równać z naszym profesorem. — Omal nie parsknęła śmiechem słysząc te słowa. Jej przyjaciel miał rację. Na profesora Snape'a nie było argumentów, a nawet jeśli, to było one bardzo trudne do znalezienia.

— Profesorze, zawsze możemy zapomnieć o tym wieczorze — zaproponowała Margot, która chyba jako jedyna jeszcze trzeźwo myślała i martwiła się o ilość punktów w ich klepsydrze. Dla Evelyn i Toma były to po prostu głupie szmaragdy, które nawet kiedyś próbowali podwoić za pomocą zaklęć. Oczywiście im się to nie udało, ale zawsze liczyły się chęci.

— Gdybyście byli gryfonami, to nie zgodziłbym się, ale już i tak miałem przez was tyle problemów, że mam was wystarczająco dość — Mężczyzna przejechał ręką po twarzy ze zmęczenia.

— Czyli nam pan odpuszcza? — zapytała za nadzieją w oczach Evelyn.

— Tym razem, Hopens — zagroził jej. Wiedział, że dostaną prawdziwą nauczkę jutro w postaci przeziębienia. Mógłby dać im na to eliksiry, ale lubił patrzeć na bezradną Evelyn. 

— Jak miło z pana strony, profesorze — odetchnęła z ulgą, a potem kichnęła. — A odpuści nam pan też, tą rzeźbę z lodu na dziedzińcu? — spytała przypominając sobie kolejną rzecz, którą tej nocy udało im się zrobić na dworze. Margot i Tom rozszerzyli przestraszeni oczy, wiedząc dokładnie o którą rzeźbę jej chodziło.

— Którą rzeźbę?

— No... właściwie to już żadną, pewnie zdążyła stopnieć — odpowiedziała szybko, a on podszedł do niej z poważnym wyrazem twarzy.

— Jest mróz na dworze. Jaka rzeźba, Hopens — warknął coraz bardziej niepokojąc się co mogli tam zostawić.

Zanim rodzeństwo Roules zdążyło ją powstrzymać, dziewczyna nie mogąc się już powstrzymać, cicho wymamrotała:

— Pana pomnik chwały.

*

*

Tak mnie naszło na napisanie jeszcze jednego rozdziału. Nie wnosi on nic do fabuły, ale przyjemnie mi się go pisało 😅

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top