04. WYBRANIEC WYBRANY

— Evelyn, przyspiesz bo się spóźnimy! — Pogoniła ją Margot zakładając na siebie zielony sweter. — Nie chcę kolejnego szlabanu po tej akcji z mydłem.

— Spokojnie, poza tym przyznaj, że było fajnie zobaczyć minę McSztywnej — prychnęła, robiąc sobie czarną, kocią kreskę przy oku. Tak, Evelyn nie lubiła się spieszyć podczas makijażu. Chciała mieć wszystko perfekcyjnie zrobione, gdy wejdzie do Wielkiej Sali pełnej tych niezbyt lubianych przez nią Francuzek.

— Owszem, ale dwu tygodniowy szlaban za zalanie łazienki prefektów mydłem jest dla mnie wystarczający — odparła blondynka i położyła dłonie na biodrach. Dobrze pamiętała minę profesorki transmutacji, gdy z łazienki prefektów od razu po otworzeniu drzwi wypłynęło mydło. Pełno mydła. McGonagall była nim cała oblana, a jej twarz miała podobny kolor co jej ukochany dom. Potem krzyczała na nich, odejmowała punkty i wlepiała szlabany. Co, jednak najdziwniejsze, postanowiła im dać osobne szlabany, z innymi nauczycielami. Tom dostał szlabany z profesor Sprout, więc nie miał się najgorzej. Margot z McGonagall... czyli miała się chyba najgorzej bo jedna drugiej nienawidziła. Za to Evelyn miała taką uciechę, chociaż tego może nie pokazała, ale miała uciechę, gdy dostała szlaban z profesorem Snape'm. Nie wiadomo czy to dlatego, że nie przepadała za resztą nauczycieli, czy też lubiła denerwować swojego opiekuna domu. — Wiesz jak bardzo nie nienawidzę McGonagll, ona jest jakaś...

— Dziwna? Zła? Okrutna? A może nie rozumiejąca naszych potrzeb ze względu na jej zaniki pamięciowe przez starzenie się? — podsunęła jej Hopens podczas nakładania różu na policzki.

— Wszystkie wymienione — jęknęła Margot. Spojrzała na zegarek wiszący na jednej ze ścian i zacisnęła usta w wąską linię. Spojrzała na przyjaciółkę i podbiegła do niej przerażona.— Lyns, jesteśmy spóźnione!

— Poczekaj, muszę jeszcze pomalować sobie usta — powiedziała spokojnie, niezrażona tym dziewczyna.

— Nie obchodzi mnie to! — Pociągnęła ją za ramię i wybiegły z dormitorium. — Nie chcę kolejnego szlabanu z tą kobietą! — pisnęła podczas biegu po schodach. Evelyn wydęła usta i wyplątała rękę z jej uścisku. Poprawiła rękaw czarnej przylegającej bluzki z długim rękawem na którą miała narzuconą szatę mundurka.

— Chociaż się ogarnij trochę przed wejściem, bo jesteś cała czerwona. — Wskazała na jej twarz, gdy przystanęły przed drzwiami od Wielkiej Sali. — Jak już masz wchodzić, to z elegancją i blaskiem, a nie w barwach twojego znienawidzonego domu, kochana. — Pokiwała głową z litościwym uśmiechem i zarzuciła włosy do tyłu.

Margot odetchnęła głęboko po czym również zajęła się swoimi włosami. Gdy obie doprowadziły się do odpowiedniego stanu spojrzały po sobie, a Evelyn chwyciła klamkę.

— Jeśli przez ciebie dostanę kolejny szlaban z McGonagall to jesteś już martwa — zagroziła jej Roules.

Dziewczyna wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się złośliwie na co druga przewróciła oczami, ale również przybrała podobny wyraz twarzy. Jej przyjaciółka miała rację. Jeśli miały być spóźnione, to chociaż z wielkim stylem.

— Oto moment na, który wszyscy czekaliśmy. — Usłyszały głos Dumbledora zza drzwi. To była ta odpowiednia chwila dla nich.

Szatynka pociągnęła za klamkę i jako pierwsza weszła. Margot zaraz za nią z jedną ręką na biodrze, a drugą opuszczoną. Momentalnie wszystkie oczy poszły w ich stronę. Hopens uniosła dumnie podbródek i poszła kilka kroków do przodu. Jej buty na niewysokim obcasie zastukały o posadzkę tworząc echo. Położyła dłonie na biodrach i westchnęła.

— Chyba nie czekaliście na mnie co? — Przekrzywiła głowę i mówiła bez cienia zająknięcia w głosie.

Margot zaniemówiła z podziwu dla niej. Sama nie byłaby w stanie odezwać się takim spokojnym tonem jakby mówiła do może McGonagall, albo innego nauczyciela, którego się nie obawiała. Przecież tutaj była cała szkoła, nie, nawet trzy szkoły. Ludzie z Ministerstwa i trzej dyrektorzy magicznych szkół. Ale wiedziała, że Evelyn miała to po swojej matce. Cała jej rodzina uwielbiała takie rzeczy.

— Panna Hopens i panna Roules, jak to dobrze, że jednak dołączyłyście do nas — powiedział Dumbledore po chwili milczenia.

Evelyn posłała mu niewinny uśmieszek i podeszła do swojego stołu, a za nią wciąż zatkana Margot. Blondynka czuła się głupio, że nic nie powiedziała, ale z drugiej strony to było lepiej ponieważ nawet przystojni chłopcy z Durmstrangu się na nie patrzyli. Jeden mały błąd, słowo czy też ruch, a mogłaby stracić swoją reputację.

Evelyn Hopens za to czuła się wyśmienicie. Lubiła takie wydarzenia gdzie cała uwaga była na nią skierowana. W końcu jakoś musiała ćwiczyć przed zostaniem taką prawdziwą aktorką. Zasiadła z gracją przy rozbawionym Tomie i załamanej Caroline.

Poczuła jak ktoś wypala w niej spojrzenie więc rozejrzała się szukając tego ktosia. Okazało się, że był to jej ulubiony nietoperz. Dosłownie wiedziała już co jego spojrzenie jej mówiło; "Jak tylko to się skończy to widzę cię w swoim gabinecie i przy okazji, przedłużam twój szlaban Hopens". Jak ona lubiła te jego humorki.

Dziewczyna wyszczerzyła się w jego stronę i mrugnęła. Mężczyzna zmrużył oczy rzucając jej morderczy wzrok numer trzy, jednak na nią on nie podziałał.

— Hej, Lynnie, jak skończysz się bić ze Snape'm na wzrok to radziłbym ci się skupić na tym co gada Dumbledore — wyszeptał jej do ucha rozbawiony Tom. Evelyn pokiwała głową, wciąż mierząc się z profesorkiem na to kto pierwszy odwróci wzrok. Wiedział, że żadne z nich nie odpuści przez co westchnął i odwrócił jej twarz w swoją stronę. — Później się z nim pobawisz — posłał jej znaczące spojrzenie przez co zaczęła się lekko rumienić.

— Prawie z nim wygrałam — mruknęła zrezygnowana i skupiła się na mówiącym dyrektorze. Później będzie chciała rewanż i tym razem to ona z nim wygra.

— Wybór zawodników, na który wszyscy czekaliśmy! — oznajmił głośno. Za pomocą magii bez różdżkowej, ugasił płonące oświetlenie, by zrobić jeszcze lepszy klimat. Dyrektor powolnym krokiem podszedł do płonącej na niebiesko Czary i położył na niej dłonie rzucając kolejne zaklęcie. Odszedł o kilka kroków do tyłu, a czara buchnęła czerwonym ogniem z którego wyleciała mała spalona karteczka. — Reprezentantem Durmstrangu jest... Viktor Krum — przeczytał.

Reprezentant Durmstrangu wstał dumnie przy oklaskach swoich kolegów i innych uczniów, którzy z mniejszym entuzjazmem do tego podchodzili. Viktor był dużym zagrożeniem dla innych zawodników, bo widać było jego dobrą sprawność fizyczną i umiejętności magiczne na dużym poziomie.

— Pokaż im, Viktor! — pisnęła radośnie Evelyn, klaskając mu. Chłopak odwrócił się w jej stronę i ucałował jej dłoń, sprawiając, że wiele dziewczyn zebranych tam spojrzało na nich z zazdrością. Na odwrót również było z częścią męska.

— Tak zrobię, panno Hopens — powiedział, nieco łamanym angielskim.

— Cholera, Evelyn, ty to masz jednak znajomości — wyszeptała jej do ucha Margot po czym została szturchnięta przez szatynkę.

— Mogę mu cię przedstawić — odparła rozbawiona dziewczyna.

Krum uścisnął dłoń dyrektora Hogwartu i poszedł do jakiegoś pomieszczenia, które mu starzec wskazał. Czara ponownie buchnęła ogniem z którego mała ozdobna kartka wpadła w rękę Dumbledora.

— Reprezentantką Beauxbatons jest... Fleur Delacour — Francuzki zaczęły poklaskiwać jednej blondynce. Evelyn skrzywiła się mimowolnie. Wiedziała, że ta dziewczyna przegra. Znała takie jak ona bardzo dobrze. Może nie powinna jej od razu oceniać, ale wiedziała, że w Beauxbatons nie uczą niczego przydatnego. Jak się cieszyła, że odmówiła matce i poszła do Hogwartu, gdy proponowała jej tę szkołę. — Reprezentantem Hogwartu jest Cedrick Diggory — przeczytał ostatnią kartkę.

Hopens westchnęła zrezygnowana. Liczyła na kogoś innego, ale i tak lepiej, że nie był to jakiś gryfon.

— Nigdy go nie lubiłem — mruknął Tom, patrząc sceptycznie na uśmiechniętego chłopaka.

— Wiesz i tak dobrze, że nie jakiś Potter znowu, z niewyjaśnionych przyczyn stał się gwiazdą roku — odpowiedziała mu ciesząc się z tego.

Roules pokiwał głową. Chyba wszyscy mieli już dość Wybrańca, który robił ze swoją świętą trójcą niepotrzebny raban, co roku od czterech lat. Nawet zaczęła cicho głosować na tych wszystkich co chcieli go zabić, by im się to udało. Oszczędziłoby to Hogwartowi wielu niepotrzebnych sytuacji.

— Wybornie, zatem mamy troje zawodników! Lecz tylko jedno nazwisko przejdzie do historii — mówił dalej starzec. — Tylko jedna osoba zdobędzie Puchar Mistrzów. Tę czarę zwycięstwa. Puchar Turnieju Trójmagicznego! — Odsłonięto świecący puchar. Evelyn rzuciła na niego przez chwile okiem po czym wróciła do patrzenia na swoje zielone paznokcie.

— Nie jest jakiś zachęcający — rzuciła znudzona.

— Ale tysiąc galeonów i wieczna chwała, bardziej ich zachęca — mruknął zainteresowany Tom, a Margot pokiwała głową zgadzając się z nim. Evelyn wzruszyła ramionami i prychnęła.

— Proszę cię, mam w skarbcu tyle pieniędzy o których nawet nie śniłeś — odparła, spoglądając na niego litościwie, na co on przewrócił oczami.

Gdy wszyscy myśleli już, że reprezentanci zostali już wybrani, Czara zagrzmiała groźnie i buchnęła czerwonym ogniem. Szatynka położyła rękę na czole i jęknęła. Tom zrobił podobnie załamany wiedząc co już się stanie.

— Błagam, nie znowu — powiedział błagalnie.

— Harry Potter — powiedział zaskoczony Dumbledore. Wszyscy zaczęli się rozglądać szukając wspomnianego wybrańca. — Harry Potter! — krzyknął głośniej, a przestraszony okularnik podszedł do niego, cały blady na twarzy, jakby miał zaraz zemdleć.

— To oszust. — Ktoś szeptał.

— Nie skończył nawet siedemnastu lat — mamrotali między sobą, kiedy Potter szedł do pomieszczenia dla reprezentantów.

— Jest zbyt młody, by umierać tak wcześnie — dołączył się do nich Tom, kładąc ręce na sercu w udawanym przejęciu. — Przecież nasz Harry, nie da rady. — Parę osób zaśmiało się na jego postawę.

— Na pewno kogoś przekupił. — Dorzuciła swoje trzy grosze jego siostra.

— Ale ironia, wybraniec wybrany — orzekła niezadowolona Evelyn, a kilka osób obok niej pokiwało głowami. — Ile mu dajecie szans na przeżycie?

— Dziesięć procent? — rzucił jakiś rudowłosy ślizgon z piątego roku.

— Pięć, nie ma szans z Krumem — dorzuciła jakaś dziewczyna.

Po chwili ślizgoni zaczęli obstawiać ile Potter przeżyje, a Hopens, której poprawił się trochę humor, wstała i wraz ze swoimi przyjaciółmi wyszła z Wielkiej Sali wiedząc, że to koniec tego marnego przedstawienia.

— Salazarze, a myślałam, że ten rok będzie, jednak bez Pottera. — Zrezygnowana Caroline przewróciła oczami.

— Najwyraźniej znowu chłopaczyna zgarnie chwałę znając jego "szczęście". — Tom zaznaczył dwoma palcami cudzysłów w powietrzu. — Nie żebym mu czegoś życzył, ale mógłby sobie już zginąć czy coś.

— Panno Hopens. — Usłyszeli z końca korytarza głos Snape'a.

— Oto i jest, mój anioł śmierci — odrzekła rozbawiona Evelyn, a inni pokręcili zrezygnowani głowami. — Dobra, myślę, że możecie iść, dołączę do was później — dodała odwracając się w stronę profesora z uśmieszkiem. — Już się za mną profesor stęsknił? — spytała niewinnie.

— Chciałabyś co? — Przewrócił oczami. — Przyszedłem tylko przekazać ci, że następnym razem jak się tak spóźnisz, odejmę ci punkty, ale teraz tylko przedłużam ci szlaban — oznajmił chłodno, a Evelyn skrzywiła się nieznacznie.

— Och, ale ja specjalnie dla pana się tak wyszykowałam, gdybym się nie umalowała, pańskie oczy by zapewne bardzo cierpiały — odpowiedziała z udawaną troską w głosie.

— Widziałem gorsze rzeczy, niż ty bez makijażu. — Skrzyżował dłonie na piersi, a jego usta wykrzywiły się w wrednym uśmieszku. — Widziałem ciebie na twojej pierwszej lekcji latania na miotle — powiedział cicho, a ona od razu zbladła.

— Proszę, niech mi pan tego nie przypomina — westchnęła, przymykając oczy ze wstydu.

— Jak to było? — zastanowił się na chwilę. — "Panie profesorze, to była wina tamtego drzewa, bo to ono nie chciało mi zejść z drogi?" — zacytował ją, a w jego oczach pojawiło się rozbawienie.

— Bo to była wina tamtego drzewa! — Pisnęła oburzona, a on pokręcił głową. — To jego wina, że tam urosło.

— Akurat — prychnął i podniósł brew. — A teraz idź już, mam ważniejsze rzeczy do roboty — machnął na nią ręką po czym odwrócił się na pięcie i poszedł w przeciwną stronę. 

Evelyn uśmiechnęła się pod nosem, wpatrując w jego odchodzącą sylwetkę. Dobrze, że nie wspomniał jej, iż na drugiej lekcji latania, leciała z dużą prędkością nad którą nie panowała i wpadła na niego, popychając w krzaki, przez co potem dostała zakaz latania na miotle. Warto było, ponieważ widok liści we włosach Snape'a był godny zapamiętania.

*

*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top