03. TRADYCYJNE SPOSOBY
Harry szedł wraz ze swoimi przyjaciółmi przez błonia. Pogoda była świetna na spacer. Nie było jeszcze zimno, a słońce nie świeciło tak mocno, ponieważ schowało się za chmurami. Choć w szkole było dosyć dużo uczniów ze względu na Turniej Trójmagiczny, to większość dzisiaj nie korzystało z tej pogody. Może było to też spowodowane tym, że piątkowe zajęcia się jeszcze nie skończyły. Przynajmniej nie dla wszystkich.
— Krum na pewno będzie reprezentantem Dumstrangu — powiedział podekscytowany Ron.
— Ty i ten twój Krum. Jak myślisz Harry, kto będzie naszym reprezentantem? Słyszałam, że puchoni szeptali coś o Cedricu Diggory'm — oznajmiła, Hermiona wiążąc swoje włosy w kucyk, by nie wpadały jej do ust przez wiatr.
— Oby, bo nie chcę by był to jakiś obślizgły ślizgon — mruknął skrzywiony Weasley. — Zwłaszcza, nie ci z siódmego roku.
— Co masz na myśli? — Potter zmarszczył brwi. Wiedział, że chłopak nienawidzi ślizgonów, ale o co chodziło z tymi z siódmego roku?
Jego przyjaciel wskazał głową na grupkę stojącą przy drzewie, niedaleko nich. Harry dojrzał tam trzy całkiem ładne dziewczyny i jednego chłopaka, którzy radośnie o czymś rozmawiali.
— Znacie ich? — Hermiona i bliznowaty zaprzeczyli, a Weasley zdziwiony otworzył usta. — Nie wiecie kto to jest? Merlinie, oni są tak rozpoznawalni, szczególnie nauczyciele dobrze znają taką jedną. Nazywa się Evelyn Hopens, ale nie daj się zwieść jej urokom bo wszyscy nazywają ją Wężową Aktoreczką — wskazał palcem na dziewczynę o ciemnych włosach, która chcąc nie chcąc swoim pięknym wyglądem zapadła Harremu w pamięć. Dziewczyna zdecydowanie mogła konkurować z uczennicami Beauxbatons, nawet mogłaby wygrać. — Tata gadał, że jej matka jest straszna.
Wtedy Wybraniec przypomniał sobie, jak na pierwszym roku przyszedł na herbatę do Hagrida i powiedział mu, że Snape go nienawidzi. Hagrid pokręcił głową, odpowiadając mu, że nie ma co się martwić Snape'em, bo najbardziej znienawidzoną przez niego osobą jest Evelyn Hopens.
— Słyszałam o niej od sióstr Patil — rzekła Hermiona, kiwając głową. — Ron ma co do niej rację. Jest okropna i podobno dużo osób boi się jej przez matkę.
— Fred i George mówią, że ostatnio to ona wkurzyła tak profesor McGonagall. Tak zwana "akcja z alkoholem", ale kto by ich tam wiedział — westchnął zrezygnowany rudzielec. — Do jej świty należy także rodzeństwo Roules.
— Dziewczyny wciąż robią maślane oczy do Toma Roules'a — mruknęła skrzywiona i niezbyt rozumiejąca swoje koleżanki Hermiona.
— No i jest jeszcze młodsza o rok Caroline Pleppy, niezbyt wiem co ona tam robi i jak się wśród nich znalazła, ale jest jedną z lepszych uczennic przez co spokojnie mogłaby być na siódmym roku — spojrzał w stronę wspomnianych osób, a wszyscy podążyli za jego spojrzeniem
— Nie wyglądają na taki "złych" — mruknął niezbyt przekonany do słów przyjaciela Harry. Według niego, o wiele gorszy był już nawet Malfoy.
— Tylko ci się tak wydaję, ale uważaj na nich — ostrzegł go Ron.
Wszyscy obserwowali tą grupę, a kiedy dostrzegli co powoduje u nich tyle zabawy i śmiechów, zbledli.
*
— Masz zmyć tą plamę, a nie ją powiększyć! — warknęła Evelyn, starając się powstrzymać śmiech.
— Nie moja wina, że nie chce zejść. — Blondyn wzruszył ramionami. Machnął różdżką, a czarny surdut Snape'a uniósł się w powietrze. — Caruś, kochana, pomóż nam proszę. — Chłopak złożył ręce do modlitwy i spojrzał błagalnym wzrokiem w stronę opartej o drzewo Caroline.
— Nie mam zamiaru. — Pokręciła głową, nie odwracając wzorku od książki z transmutacji.
—Patrzcie kto do nas idzie — oznajmiła pozytywnie zaskoczona Margot i wskazała na idących w ich stronę Złotą Trójcę. Tom zatarł ręce, uśmiechając się podstępnie, wiedząc, że za chwilę zacznie się świetna zabawa.
— Patrzcie teraz — wyszeptała w ich stronę Evelyn z szatańskim uśmiechem, również będąc podekscytowaną na konfrontację z nastolatkami.
— Hej, co wy robicie?! Czy to jest surdut profesora Snape'a?! — zapytała oburzona Hermiona, wskazując palcem w stronę unoszącego się materiału.
— Może. — Blondyn wzruszył ramionami, przejeżdżając ręką po swoim idealnych włosach. — Panna Hopens dostała ważne zadanie — powiedział głosem podobnym do ich opiekuna domu. — Ma zmyć tą przeklętą plamę! — Podniósł palec wskazujący do góry, a Margot zachichotała cicho.
— Czy takie dzieciaczki jak wy nie powinny mieć jeszcze lekcji? — zapytała zmartwiona Evelyn podchodząc do nich. Tom wraz z siostrą powstrzymali cisnące się na ich usta uśmieszki. Hopens potrafiła być na prawdę wiarygodna w takich momentach.
— Właśnie skończyliśmy, a tobie nic do tego przebrzydła ślizgonko — splunął Ron, patrząc na nią z nienawiścią. Twarz Evelyn momentalnie się zmieniła i również odwzajemniła jego spojrzenie.
— Ron przestań — powiedział cicho Harry, patrząc błagalnie w stronę przyjaciela. Jeszcze tego brakowało by ich obrażał. Jak mu się dostanie to nawet nie będzie umiał się obronić.
— Gryfoniak, a taki nie miły. Daj ktoś różdżkę, wyczaruję mu kaganiec i piesek Wybrańca nie będzie tak gryzł — oznajmiła zła i obróciła się w stronę Margot, która trzymała jej różdżkę. — Dziękuję, kochana — wzięła drewno w swoje ręce i spojrzała nie niewinnie. — Chyba przyda ci się dodatkowa lekcja, Weasley — odparła, a kiedy już miała wypowiadać zaklęcie, przed rudzielcem stanęła Hermiona.
— Zostawimy was i nic nie powiemy nauczycielom, tylko nic mu nie róbcie — powiedziała szybko przestraszona. — Nasz przyjaciel jest po prostu głupi — dodała patrząc wściekle na chłopaka, który zmarszczył brwi i już chciał się odezwać, ale Harry uderzył go ramieniem w bok.
— Evelyn, McGonagall tu idzie — wyszeptała jej do ucha Margot, która dostrzegła idącą po błoniach w ich stronę profesorkę. Szatynka westchnęła zrezygnowana i machnęła ręką w stronę Złotej Trójcy.
— Dziś wasz szczęśliwy dzień. Spadajcie dzieciaki — mruknęła znudzona i nie patrząc na nich odwróciła się w stronę latającego surdutu Snape'a. Kiedy Tom pokiwał głową potwierdzając jej, że odeszli, odetchnęła. — Dobra spróbujmy jeszcze raz. Tym razem się uda. Tere... — Dziewczyna niespodziewanie kichnęła. Otworzyła oczy czując spaleniznę i przestraszona pisnęła. — Zgaście to do cholery! — Wymachiwała energicznie różdżką, starając się ugasić płonący surdut profesora. — Na Salazara, powiedziałam zgaście, a nie powiększcie płomień!
— Łatwo ci mówić! — warknęła Margot, wymachując różdżką.
— Na Godryka co tutaj się dzieje!? — krzyknęła zdziwiona profesor McGonagall, która zwabiona krzykami i ogniem podeszła do nich szybkim krokiem.
— Pani profesor, to nie tak jak pani myśli — odpowiedział jej Tom z niewinnym uśmiechem, starając się zasłonić jej widok płonącego ubrania.
— Czy to jest surdut profesora Snape'a?! — sapnęła zdziwiona. — Panie Roules, natychmiast się pan odsunie! — Wyciągnęła swoją różdżkę i jednym machnięciem ugasiła ogień. Surdut Snape'a, a właściwie to spalony materiał, wciąż się unosił w powietrzu dymiąc lekko. — Wytłumaczcie się wszyscy. Natychmiast!
— No bo pani widzi... — zaczęła niepewnie Evelyn, ale zamilkła pod siłą spojrzenia McGonagall.
— Pani, panno Hopens, nie chcę słuchać, nie zamierzam znowu znosić twoich wytłumaczeń — powiedziała zimno w stronę dziewczyny, która wydęła niezadowolona wargę. — No, słucham — popatrzyła po nich.
— No taka sytuacja, pani profesor, że profesor Snape poprosił Evelyn, by pozbyła się pewnej plamy na jego surducie, ale nie chciała ona zejść i kiedy chciała użyć zaklęcia, by ją zmyć kichnęło jej się i tak jakoś wyszło, że surdut pana profesora zaczął się palić — odpowiedział jej szybko blondyn.
Profesorka popatrzyła po wszystkich jakby chcąc się upewnić czy aby na pewno chłopak mówił prawdę.
— Powiedzmy, że wam wierzę, ale to i tak was nie usprawiedliwia, że podpaliliście ubranie należące do profesora — powiedziała wyniośle po czym wskazała głową na spalone ubranie. — Minus dwadzieścia pięć punktów od Slytherinu — orzekła, co spotkało się z niezadowolonymi jękami czwórki ślizgonów.
— Pani profesor, ale kiedy my już próbowaliśmy wszystkich sposobów! — westchnęła zmęczona szatynka. — Reparo. — Machnęła różdżką w stronę czarnego ubrania, a ono wróciło do poprzedniego stanu. Niestety plama wciąż była widoczna.
— Zakładam iż profesor Snape chciał byście zrobili to w tradycyjny mugolski sposób — rzuciła w ich stronę z pobłażliwym uśmiechem. — Pewnie dlatego nie możecie pozbyć się tej plamy magią.
— Tradycyjny mugolski sposób?! Czystokrwiści czarodzieje nie piorą sobie ubrań, mają od tego skrzaty — powiedziała Margot patrząc na starszą czarownicę z oburzeniem. — I jak już to skrzaty nie robią tego w ten sposób.
— Panno Roules, widzę, że przyda wam się to bardzo — McGonagall spojrzała na nią z podniesionymi brwiami. — A teraz radziłabym państwu byście już poszli — dodała poważnie.
Ślizgoni wzruszyli ramionami i odeszli. Evelyn uprzednio wzięła surdut Sanpe'a oraz objęła go jakby był jej jakimś ważnym skarbem. Widząc to profesorka westchnęła po czym pokręciła zrezygnowana głową.
Kiedy oddalili się wystarczająco od opiekunki domu lwa spojrzeli po sobie.
— Czy myślicie o tym samym co ja? — zapytał Tom uśmiechając się podstępnie. Dziewczyny (oprócz Caroline) pokiwały głowami i zaśmiali się złowieszczo. Przyspieszyli kroku chcąc być jak najszybciej w łazienkach prefektów.
Wszystkie osoby, które stały na ich drodze szybko się odsuwali. Najwyraźniej ich złowieszcze uśmiechy podpowiadały im, że dzisiaj może się wydarzyć coś niezwykle interesującego...
*
*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top