02. CZEKOLADA NA SURDUCIE


— Słodki Salazarze! — pisnęła podekscytowana Evelyn, wpatrując się w nieduży list, jaki dzisiaj dostała od Snape'a na korytarzu. — Będę się opiekować smokami z ojcem! — Jej uśmiech się powiększył, a ona sama wstała i zrobiła coś na wzór tańca zwycięstwa w swoim dormitorium.

— Zamknij się, Evelyn — mruknęła przez sen Margot, leżąc twarzą w poduszce.

Hopens zastygła w miejscu i westchnęła spoglądając na śpiącą blondynkę z politowaniem. Wczoraj do późna uczyła się na sprawdzian z transmutacji, a teraz musiała to odespać. Evelyn nie miała jej tego za złe, sama pewnie, by się uczyła tyle co ona, ale transmutacja i zaklęcia miała już dawno dobrze opanowane przez prywatne lekcje z nauczycielami zatrudnionymi przez jej matkę. Oczywiście wszystko po to, by godnie reprezentować rodzinę, jednak Evelyn nie była pewna czy rzeczywiście to robiła. Do póki nikt się nie skarżył nie przejmowała się tym.

Jej brzuch zaburczał, a ona skrzywiła się. Zdecydowanie musiała coś zjeść, a do rana nie zamierzała czekać.

Niewiele myśląc, zarzuciła na swoją różową, satynową piżamę, czarny szlafrok do którego kieszeni włożyła różdżkę. Zerknęła na śpiącą Margot, po czym cicho wyślizgnęła się z dormitorium.

Wyprawa do kuchni o zmroku nie była najlepszym pomysłem. Evelyn musiała uważać na Filch'a i jego wredną kotkę, panią Norris. Istniała też możliwość, że wpadnie na Snape'a, ale o tej godzinie chodził po wyższych piętrach. Skąd o tym wiedziała? Chodzi do Hogwartu już sześć (zaraz będzie siedem) lat i zna już rozkład patroli tego nietoperza na pamięć.

Machnęła różdżką rzucając Lumos. Starając się jak najciszej iść powoli zbliżała się do kuchni, a jej szlafrok ciągnął się za nią po ziemi niczym peleryna Snape'a. Przymknęła oczy i wykonała mały obrót, zarzucając końcami czarnego materiału. Już czuła te wszystkie piękne zapachy, już wybierała sobie co będzie dzisiaj jadła, już...

— Hopens! — Otworzyła zdziwiona oczy i zastygła niczym kamienna rzeźba z rękami w górze, trzymającymi jej okrycie.

— Kurwa — przeklnęła cicho. Mimo to profesor słysząc to zdzielił ją w tył głowy. Dziewczyna obróciła się w jego stronę rozmasowując ręką bolące miejsce. — Yy... to znaczy dobry dzień profesorze! — Wysiliła się na uroczy uśmiech.

— Jest noc idiotko — powiedział poważnie, obserwując ją od góry do dołu. — I właściwe to czemu nie śpisz?

— Cóż... — Zamyśliła się. Nie miała właściwie żadnej wymówki wymyślonej w tym momencie, bo szanowny pan nietoperz powinien być teraz na trzecim piętrze i polować na gryfonów, czy też innych nocnych zbiegów, którzy chyba pragnęli poczuć szczyptę adrenaliny podczas uciekania Snape'owi.

— Niech zgadnę, znowu szłaś do kuchni?

— Skąd profesor wiedział? — zapytała zdziwiona, jednak szybko przybrała obojętną minę.

— Mogłem się domyślić — wzruszył ramionami, a ona zmrużyła oczy. — Poza tym, od dwóch dni chodzisz nabuzowana, masz wahania nastrojów, a no i czy mam ci przypomnieć jak nakrzyczałaś na tego pierwszorocznego puchona, który na ciebie wpadł wczoraj? — Na wspomnienie o tym dzieciaku, Evelyn zaczerwieniła się lekko. — Nie jestem na tyle głupi żeby nie wiedzieć co ci jest.

— No to skoro pan jest taki mądry, to co mi jest? — Skrzyżowała ręce i podniosła noszalcko głowę.

— Czyżbyś miała te dni? — Uśmiechnął się perfidnie. Szatynka zacisnęła wargi w wąską linię i odwróciła wzrok. — Czyli zgadłem.

— Dobra, tak, mam okres. — Dała za wygraną, ale potem w jej głowie zrodził się plan. — Czy wie pan, że kobieta w tym czasie jest strasznie głodna? — Uśmiechnęła się delikatnie, wiedząc, że profesor nie będzie miał wyboru i puści ją do kuchni.

— Dlatego pójdę z tobą i przypilnuję cię byś nie zrobiła jakiegoś głupstwa — westchnął ciężko, idąc przodem, a zdziwiona dziewczyna podążyła za nim.

Nie spodziewała się, że profesor pójdzie z nią. Bardziej w jego stylu byłoby kazanie jej wracać do jej dormitorium i odjecie punktów, ewentualnie wlepienie szlabanu. Wzruszyła ramionami, uśmiechając się. Przynajmniej będzie miała jakieś towarzystwo. Ze Snape'm nigdy się nie nudziła, więc raczej i tym razem nie będzie nudno.

*

— Profesorze, ale tak nie można! — Po kuchni rozległ się krzyk Evelyn. — Nie może mi pan zakazać picia czekolady tylko dla tego, że to niby może źle na mnie wpłynąć.

— Głupia dziewucho! — warknął zły jak osa, ale nie odłożył kubka ze wspomnianą czekoladą. Trzymał go poza zasięgiem dziewczyny, czerpiąc satysfakcję z jej frustracji. — Obudzisz cały zamek.

— To może pan to do cholery odda? — powiedziała z założonymi rękami siedząc na jednym ze stołów. — Nie miał pan okresu, to niech się pan nie odzywa — pogroziła mu po czym wyrwała mu kubek z ręki, tym samym rozlewając trochę napoju na Mistrza Eliksirów. Jednak oboje nie wydawali się być tym jakoś szczególnie zainteresowani.

— Język, młoda damo. Te dni ci tego nie usprawiedliwiają, idiotko — mruknął, patrząc na nią z góry i napawając się jej złością. Cicho musiał przed sobą przyznać, że lubił kiedy się złościła.

— Ale pan może mnie nazywać idiotką? — Mężczyzna pokiwał głową przez co ona wykrzywiła usta w grymasie. — Wie pan co? Mam pana dość. — Obróciła się do niego bokiem, obrażona.

— I z wzajemnością, Hopens, co zamierzamy z tym faktem teraz zrobić? — Uśmiechnął się złośliwie, a Evelyn otwierała i zamykała usta nie wiedząc co powiedzieć. W końcu, jednak zrezygnowała bo znowu odwróciła się, nie zaszczycając go spojrzeniem na co wywrócił oczami.

Ta dziewczyna naprawdę potrafiła być z sekundy na sekundę obrażona, zła i radosna. Chociaż na razie, tej radości jeszcze nie widział. Jedyne co to żądze mordu w niebieskich oczach. Wyglądała dla niego co najmniej komicznie.

— Um... Profesorze? — Usłyszał jej cichy chichot i ponownie przewrócił oczami. Co ta dziewczyna znowu wymyśliła?

— Czego?

— Mówi się proszę — zaśmiała się jeszcze bardziej doprowadzając go tym samym na skraj wytrzymania psychicznego.

— Nie pouczaj mnie, Hopens, bo jutro wyjadę ci na lekcji takie pytania, że nie pozbierasz się do końca roku — podszedł do niej i pochylił się niemal sycząc. Policzki dziewczyny przybrały wściekle czerwony kolor. Chcąc odwrócić jego uwagę od niej napiła się czekolady z cynamonem i bitą śmietaną, ale tylko pogorszyła sytuację, bo ciepły napój wleciał nie tam gdzie miał i zaczęła się krztusić. — Nawet nie potrafisz się normalnie napić — westchnął, klepiąc ją po plecach, aż w końcu przestała kaszleć. — Już? — spytał, a ona pokiwała głową cała czerwona i odstawiła czekoladę na stół, nie chcąc już jej pić, by nie powtarzać tego.

— Przypominam panu, że nie chodzę już na eliksiry — przypomniała mu, podnosząc kącik ust, gdy mężczyzna się skrzywił wiedząc, że ma rację. — A poza tym chciałam panu tylko powiedzieć, że się pan pobrudził. O tutaj — dotknęła palcem jego klatki piersiowej. Kiedy zrozumiała co zrobiła szybko cofnęła rękę.

— Minus dziesięć punktów za oblanie nauczyciela czekoladą — warknął cały czerwony, a ona otworzyła usta ze zdziwienia. — Wiesz jak trudno to schodzi?

— Co? Ale może pan użyć magi, zresztą przecież, to pana win... — Nie dokończyła widząc jego wściekłe spojrzenie.

— Oraz idealna kara.

*

— Czy to aby nie surdut Snape'a? — Tom spojrzał czarne ubranie, które wisiało na oparciu krzesła w dormitorium Evelyn i Margot.

— A co, chcesz ponosić? — zapytała Evelyn leżąc na plecach i spoglądając w jego stronę ze swojego łóżka, wciąż była ubrana w swoją piżamę.

— Czemu nie? Ale skąd go masz? Czyżbyś zabawiała się z naszym nietoperkiem? — Położył się obok niej i uśmiechnął znacząco.

— Salazarze, nie. Tom, przestań — wymamrotała i uderzyła go poduszką. — Dopiero po szkole — powiedziała cicho, jakby knuła jakiś zły plan. Oboje zaśmiali się głośno.

— Co się tutaj dzieje? — Do pokoju weszła zwabiona ich śmiechem Caroline. Podniosła brwi i odłożyła na swoje biurko książkę o transmutacji. — Piliście? Jest dopiero ranek. — Zdegustowana położyła ręce na biodrach, wpatrując się w nich.

— Otóż nie tym razem, Caruś. — Blondyn wyszczerzył się w jej stronę na co przewróciła oczami. — Nie wiadomo w jaki sposób, ale Lynnie zdobyła surdut Snape'a — parsknął śmiechem, wskazując na czarne ubranie.

— Chwila moment, że Snape'a? Tego Severusa Snape'a? Naszego opiekuna? Postrachu Hogwartu? — Ruda wytrzeszczyła oczy, co spowodowało jeszcze większy śmiech u pozostałej dwójki.

— A jakiego Snape'a mamy tutaj jeszcze? — Evelyn prychnęła i uniosła dumnie podbródek, chociaż wyglądało to co najmniej komicznie, gdy leżała w łóżku jeszcze w piżamie i nieuczesanych włosach. — Oczywiście, że tego Snape'a. Dla mnie słowo "niemożliwe" nie istnieje.

— Słowo "proszę" chyba też nie — rzucił Tom śmiejąc się cicho, za co ponownie oberwał poduszką.

— Dlaczego muszą mnie otaczać idioci? — Caroline westchnęła zrezygnowana.

— Ponieważ swój ciągnie do swojego — powiedziała szatynka po czym wstała z łóżka. Podeszła do szafki przy biurku i wyciągnęła z niej swoją różdżkę. — A teraz na serio. — Przybrała poważną minę i chwyciła surdut Snape'a. — Muszę pozbyć się plamy od czekolady, która jest na pewnym surducie, inaczej nasz nietoperek skróci mnie o głowę.

*

*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top