Rozdział trzeci, część pierwsza
Clara
Uśmiecham się, gdy dostrzegam w oddali Marcusa. Robię krok w przód, by się z nim przywitać, ale nagle moje nogi stają się jak z waty. Nie jestem pewna, czy to, co widzę, nie jest wytworem mojej wyobraźni, bądź tych dwóch piw, które zdążyłam wypić z Robin.
Ciemna sylwetka wydaje się smukła na tle innych chłopaków. Jak wątły cień, który ma zaraz zniknąć.
Idzie ramię w ramię z Travisem. Nie potrafię pohamować się od patrzenia tylko na niego, szok nie pozwala mi na żadną reakcję. Oblewa mnie fala podekscytowania. Chwila i staniemy znów twarzą w twarz. Marszczę brwi, gdy orientuję się, gdzie zmierza. Opiera dłonie na drewnie i zupełnie bez wysiłku staje na rękach. Travis przytrzymuje go w pasie, a piwo wylewa się z rurki i spływa po brodzie Aidena na piasek.
Nie postradałam zmysłów, nie upiłam się aż tak. To on! Stoję i gapię się jak w otępieniu. Głośna klubowa muzyka, wiatr znad wody, płomień ogniska, atmosfera, alkohol – to wszystko miesza się ze sobą uderzając ze zdwojoną siłą.
Bardzo mi się to podoba.
Koszulka i bluza zsuwają mu się do szyi, zakrywając twarz. W końcu Travis klepie go po plecach i pomaga stanąć na nogi. Chłopak śmieje się głośno i zatacza, ale każdy widzi, że dobrze się bawi i udaje. Przybija niechlujną piątkę z Travisem, przez chwilę prowadzą ożywioną rozmowę. Omiata wzrokiem plażę i zatrzymuje wzrok na mnie. Wstrzymuję powietrze i wysuwam stopę, robiąc krok w ich stronę. Zerkam na Travisa, który patrzy na mnie skierowany spojrzeniem Aidena. Przez chwilę biega wzrokiem po naszą dwójkę, ale zatrzymuje tylko na mnie, gdy piszczę:
— Aiden? Co ty tutaj...?
— Znacie się? — Travis spogląda to na mnie, to na Aidena.
Nie spodziewałam się, że go jeszcze kiedykolwiek spotkam, na pewno nie wśród swoich przyjaciół. Patrzę na niego i z każdą chwilą poważnieję, nie dostrzegając żadnej reakcji.
Co więcej, jego zachowanie wyraźnie wskazuje na to, że nie ma przyjemności z ponownego spotkania. Wzrusza ramionami na pytanie Travisa.
Zwieszam barki i wycofuję bliżej wody. Uśmiecham się tylko mdło do chłopaków, dając znak, że coś mi się pomyliło.
W rzeczywistości czuję się jak wariatka, upita wariatka.
Zerkam raz jeszcze w stronę Aidena. Stoi z boku i omiata wzrokiem plażę, nie zwracając na mnie uwagi nawet przez chwilę.
O co tu do cholery chodzi?
*
Jest zimno, a Robin jest już prawie cała przemoczona. Nie chcę jej matkować, ale jak nic ją rozłoży. Raz zwracam uwagę, by poszła po suche ubrania do samochodu Marcusa, potem odpuszczam.
Stoję przy brzegu i tylko moczę nogi, co jest całkowitym maksimum.
Kurt łapie Robin w pół i oboje padają tuż obok mnie na piasek. Przyjaciel posyła mi uśmiech na znak, że zaraz zrobi to samo ze mną.
— No chodź, słodziaku — rzuca przez śmiech, uroczo mrużąc ciemne oczy.
Przez moment myślę, by wskoczyć do wody i ochlapywać się z nim jak zawsze. Robin szturcha mnie łokciem, a potem uderza dłonią w fale, które rozbryzgują się wokół niej i Kurta. Ten nadal na mnie patrzy, więc odpowiadam:
— Innym razem... może...
Nakładam trampki, po czym biorę jedno piwo z przenośnej lodówki i odchodzę, by usiąść na powalonym drzewie.
Koję się kolejnymi łykami, czując mrowienie w rękach. Zawsze miałam słabą głowę, nie raz jedno piwo zmiotło mnie jak szczeniaka.
Alkohol zaczyna przejmować nade mną kontrolę, ale dopóki nie ruszam się z miejsca, mogę okłamywać Travisa, że wszystko jest w porządku. Przyjaciel co chwilę sprawdza, czy nadal kontaktuję.
Spoglądam ukradkiem na pozostałych przyjaciół, sącząc łyk za łykiem.
Wszyscy wyglądają rozkosznie, bawią się świetnie, oprócz mnie.
Co on tu do cholery robi?
Pochylam głowę i opieram łokieć o kolano. Wkładam dłoń we włosy i przymykam oczy, rozkoszując się dźwiękami wody.
Kocham wodę. Kocham piasek. Woda jest spoko, mogłabym być rybą, pływać w...
— Zgon po jednym piwie?
Prostuję powoli ciało i ze zdziwieniem unoszę wzrok za źródłem głosu.
Aiden mierzy mnie chłodnym spojrzeniem, w dłoni trzymając butelkę piwa.
— Co ty tu robisz? — interesuję się, naciągając kołnierz bluzy po same oczy.
— Przepraszam, nie przychodziłbym, gdybym wiedział, że to twoja prywatna plaża — odpowiada z rozbawieniem.
— Ciekawi mnie jedynie, skąd znasz moich przyjaciół i dlaczego zachowujesz się jakbyśmy my się nie znali?
— Chodzę na tę samą uczelnię, a to niespodzianka. — Unosi dłoń i celuje we mnie palcem, potem na siebie.
Pocieram skronie palcami; wydaje mi się, albo gość gada trzy po trzy.
— Oczywiście — ironizuję, po chwili zerkając w stronę jeziora.
Na szczęście nikt nie zwraca na nas uwagi. Omiatam Aidena wzrokiem, gdy spogląda z uśmiechem przed siebie. Wokół nas jest tylko ciemność, nad nami blady snop światła padający z lampy niedaleko drogi.
— Nie chcę, byś miała do mnie żal — odzywa się szeptem, wysuwa podbródek i patrzy na falującą wodę.
Czy ja mam do niego żal? Jedyne, co czuję to skrępowanie i odrętwienie.
Nastaje przyjemna cisza, którą przerywa, odchrząkujący Aiden.
Przystaje z nogi na nogę, by w końcu usiąść obok mnie na drewnie. Między nami istnieje niewidzialny murek.
Przyglądam się ukradkiem chłopakowi. Wygląda na zdenerwowanego. Przenoszę wzrok na dłonie, które trzyma między rozstawionymi kolanami. Jego palce co chwilę robią młynek, czy skubią niewidzialne skórki przy obgryzionych do krwi paznokciach.
— Bardzo jesteś na mnie zła? — pyta niespodziewanie, odwracając do mnie twarz.
— Zła? Nie jestem zła — wyrzucam. Przełykam ślinę, nim nie ciągnę dalej.— Nie lubię po prostu, gdy ktoś mnie ignoruje albo nie wiem, o co mu chodzi... — Spuszczam wzrok i przez chwilę poruszam butelką na boki.
— Ja to robię? — Aiden pochyla ciało i unosi brew, spoglądając mi przez chwilę w oczy.
— Uważasz mnie za głupią?
— Nigdy w życiu. — Kręci przecząco głową, śmiejąc się z przekąsem.
Wstaję, ale jeszcze szybciej opadam na miejsce, przez chwilę nie wiedząc, gdzie jest ziemia, a gdzie niebo.
— Hej, spokojnie. — Aiden trzyma przede mną dłonie, po tym, jak zamortyzował swoim ciałem mój upadek. Ściąga mnie ze swojego kolana, przeczesuje nerwowo ciemne włosy, a jego oczy są wielkie jak spodki. — Wszystko okej?
Potrząsam głową, masując skronie.
— Przepraszam — wyduszam, czując w przełyku gorycz.
Upiłam się jak nigdy...
— Okej, dobra. Wybacz, zrozum, nie mogłem pochwalić się przed nimi, że cię znam. Musiałbym powiedzieć prawdę, a znasz ich na pewno dłużej niż ja i wiesz, jaki jest Marcus. — Jego ton przechodzi nagle w poważny.
Przymykam oczy, próbując potrząsnąć szarymi komórkami.
— Rozumiem, wstydzisz się.
— Ciebie? Nie.
— Więc czego? — prycham. — Wytłumacz.
— Wolę, żeby nie wiedzieli, że jestem pasjonatem książek. Że nie czytam ich do końca, bo płaczę na zakończeniach. Pomyśl, jakby to zepsuło moją reputację.
Przewracam oczami z cichym śmiechem, nie mogąc słuchać tych bzdur.
— Nie wierzysz? Ważne, że ja wiem, że mówię prawdę. — Wzrusza ramionami.
— Dobrze, niech ci będzie — odpowiadam szybko. Znów zaczyna mnie mdlić.
— Mam wstać i wykrzyczeć, że cię znam? Skąd? Jak? Wygadać każdemu, o czym pisaliśmy, jak wręcz molestowałaś mnie w wiadomościach? — Przybliża się na moment, kończąc teatralnym szeptem.
Próbuję skupić się na sobie, gdy ten ciągle do mnie mówi.
— Mam to gdzieś — rzucam, ignorując ten krzywy uśmieszek i próbując ukryć swój.
— Nagle masz to gdzieś?
— Daj mi spokój — mamroczę, sięgając do torebki po wodę. Piję ją, kątem oka zauważając krzywy uśmiech chłopaka.
— Wczoraj byłaś trochę milsza.
— Bo wczoraj mi tak nie podpadłeś. — Układam usta w wąską linię, próbując zachować powagę, ale czuję, że zdradzają mnie oczy.
— Och, dziękuję — mówi, pochylając się w moją stronę.
— Za co?
— Za to, co powiedziałaś. Biorę to za komplement. Muszę być kimś, skoro cię zdenerwowałem. Podobam ci się.
— Nie! — prycham, wykrzywiając twarz z zaskoczenia. Jego bezpośredniość i pewność siebie są dla mnie przytłaczające.
— Dlaczego się wkurzyłaś? Wyobraź sobie, że zamiast mnie przyszedł jakiś przeciętniak, nudny, nieurodziwy gość. Miałaś ochotę, jak najszybciej stamtąd uciec. Potem spotykasz tego gościa wśród swoich znajomych, ale ten się do ciebie nie przyznaje. Co czujesz?
— Ulgę? — odpowiadam zbita z tropu.
— No właśnie — wyrzuca dłoń w powietrze — i nie byłabyś na niego zła. Byłabyś mu wdzięczna. W taki oto sposób wytłumaczyłem ci, że zdenerwowałaś się, bo ci się podobam, a byłaś przekonana, że cię olałem. To fakty, nie do obalenia. — Aiden pociera dłonią czarne spodnie i zagryza wargę, jakby tłumiąc uśmiech.
— O czym ty mówisz? Miałam gdzieś jak wyglądasz, to nie była randka tylko spotkanie z czytelnikiem, a teraz chodzi mi o to, że udawałeś, że mnie nie znasz.
— Jasne, nie traktowałaś tego jak randkę — wyrzuca wybuchając głupkowatym śmiechem.
— Nie — odpowiadam przez zęby. — Wytłumaczyłeś mi też, że to ja jestem dla ciebie tym nudnym nieurodziwym gościem... — Mrużę oczy, Aiden spogląda na moje buty, myśli o czymś.
— Źle mnie zrozumiałaś... — zaczyna, ale unoszę dłoń, by przestał.
— Zachowałeś się dokładnie tak, jak ja miałabym się zachować, gdybyś był nudny i w ogóle... — Wzdycham zmęczona całą rozmową. — Myśl sobie, co chcesz. Nie podobasz mi się, masz...
— Jak mogę ci się nie podobać? Nie jestem atrakcyjny? — Przykłada dłoń do piersi i unosi brew.
— Tak, dopóki się nie odzywasz, to tak — omiatam go niby krytycznym spojrzeniem — piękne oczy to nie wszystko.
— Czy ja mówię, że czeka nas gromada bachorów i domek z ogródkiem? Zauroczenie to zupełnie co innego niż miłość. — Przestaje gapić się na moje stopy, krzywi się przy ostatnim słowie. — Wybitna pisarka i o tym nie wie?
Postanawiam puścić mimo uszu, ostatnie wypowiedziane zdanie. Spuszczam wzrok, nie wiedząc gdzie patrzeć.
— Uroczo wyglądasz z rumieńcami — szepcze. Spinam się, zaciskając palce na pustej butelce piwa. Jak niczego w świecie pragnę, by sobie poszedł, albo bym zapadła się pod ziemię. — Nic już nie powiesz? — Szturcha mnie łokciem o żebra. Odsuwam się mechanicznie. Ma rację, teraz to już nie wyduszę z siebie ani słowa. — To naprawdę smutne. — Patrzy w niebo, opiera dłonie za sobą na pniu. — Ludzie starają się za wszelką cenę robić na innych dobre wrażenie. Chowają prawdziwego siebie za udawaną idealnością, zachowują się jak roboty, hostessy, jakby byli stworzeni tylko do podawania kawy z miłym uśmiechem. Jakby nie mieli życia, problemów, byli tylko kimś, kto kasuje rzeczy w supermarkecie... Powiedz, wy zawsze tak się sztucznie uśmiechacie? Już wolałbym dostać kawę z tym faktycznym wkurwem na twarzy.
— Następnym razem podam ci ją ze środkowym palcem, masz to, jak w banku — wyrzucam zbyt impulsywnie.
Aiden spogląda na mnie w ciszy. Jest trochę wysunięty w tył, że muszę odwrócić głowę, by na niego spojrzeć. Lustruje moją twarz z grymasem, który mógłby uchodzić za lekki uśmiech.
— Rzadko można spotkać kogoś tak bardzo podobnego do nas samych... — ciągnie powoli, dokładnie mi się przyglądając, by zaraz się wyprostować i ożywić ton: — Ale szczerze, to nie wiedziałem do końca czy rzeczywiście cię polubiłem, czy widziałem prawdziwą ciebie. — Układa dłonie na rozstawionych kolanach i patrzy na mnie z bliska. — Przez te dwa tygodnie, gdy pisaliśmy, to naprawdę zacząłem czuć, że brakuje na świecie takich osób jak ty. Zdenerwowałaś się, bo cię zignorowałem, masz do tego prawo, ale moje zachowanie nie jest nieuzasadnione. Ja z kolei poczułem się nieco oszukany...
Marszczę brwi i zbieram odwagę, by na niego spojrzeć. Jego twarz jest jasna, bez jakichkolwiek bruzd, czy krostek. Błękitne tęczówki stają się coraz węższe.
— O czym ty mówisz?
— Obserwowałem cię — pokazuje ruchem głowy plażę — ktokolwiek poznał prawdziwą ciebie? Twoi przyjaciele, inni ludzie, znają tę wersje Clary, którą jesteś naprawdę czy tę, którą chcesz, by poznali? Nie męczy cię to? Nie gubisz się w tym?
Przełykam ślinę i spuszczam wzrok na piasek. Z każdym słowem chłopaka moje ciało pokrywa się gęsią skórką. Trafia w najczulsze punkty, w każdy mój kompleks. Dosłownie kulę się od prawdy. Prostuję ciało, żałując, że tak dużo dziś wypiłam.
— Nie znasz mnie, skąd możesz wiedzieć, że właśnie teraz nie udaję? — Śmieję się nerwowo, szukając wzrokiem Travisa.
— Wiem.
— Skąd?
— Bo nie widzę u ciebie tego sztucznego uśmiechu.
Oddycham szybciej, czując dobrze mi znane uczucie zagubienia, strachu i niepokoju.
Tylko nie to.
To nie może się stać tu, w tym miejscu.
Nie na oczach przyjaciół, nie na jego oczach.
Moje nogi drżą, a każdy dźwięk staje się niebywale drażniącym. Przeszkadzają mi moje palce, są cienkie, ale jednocześnie bardzo ciężkie, lekkie jak piórko, ciążące jak kowadło.
Nie potrafię tym razem tego opanować, jedyne co mogę zrobić to odejść gdzieś, gdzie przeczekam w spokoju cały atak.
— Jest ci zimno? — Nie wiem, czy Aiden wypowiada te słowa szeptem, czy może rzeczywiście krzyknął mi do ucha.
Wstaję i myśląc tylko o sobie, idę w stronę drzew. Patrzę pod nogi, próbując zachować równowagę.
Opieram się o pierwsze, siadam na piasku, a po chwili dostrzegam obok szatyna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top