Rozdział pierwszy
Sunę powoli wzrokiem po białym suficie. Cały mój zapał gdzieś wyparował. Byłem już prawie gotowy, by wyjść, gdy brutalnie uderzył mnie bezsens wszystkiego.
Siadam na łóżku tylko na moment, a potem moje ciało opada na materac i żadna siła nie jest w stanie go podnieść.
Nie wiem ile tak leżę, zerkam w stronę okna, dostrzegając ciepłopomarańczową poświatę. Jestem pewien, że było jeszcze jasno, gdy wyszedłem na klatkę, chwilę potem zawróciłem do mieszkania.
Poruszam zdrętwiałą nogą, gdy słyszę łomot dochodzący z łazienki. Po chwili coś znów spada na podłogę, odbija się kilka razy od kafelek.
— Cholera jasna, Aiden! Który raz powtarzam, byś nie stawiał wszystkiego na pieprzonym rogu?! — Głos Paula, mojego kuzyna przebija się przez cienką ścianę, w czasie, gdy coś znowu ląduje o podłogę.
Unoszę zdretwiałą rękę i w ostatniej chwili opuszczam ją sobie na twarz.
Drzwi od mojego pokoju otwierają się gwałtownie, spada z nich czarna bluza. Rozchylam palce i patrzę przez nie na Paula, który tylko raz zerka w jej stronę, po czym wzdycha i omijając piętrzący się bałagan, spogląda na mnie.
— Miałeś chyba gdzieś wychodzić — zaczyna.
— Nieaktualne.
— Dlaczego? — Wykrzywia usta, poprawiając dłuższe, ciemne włosy. Zauważa swoje odbicie w lustrze i zaczyna przeczesywać loki palcami, z jednej strony na drugą.
Wydaje mi się, jakby go w ogóle tu nie było albo jakbym ja sam nie istniał.
Znów czuję tę ostrożność w głosie kuzyna, która w ogóle do niego nie pasuje. Zawsze walił prosto z mostu, rzadko zastanawiając się nad tym, co ktoś miał poczuć, czy pomyśleć. Dlaczego, do cholery przejmuje się uczuciami kogoś takiego jak ja? Kiedyś potrafił nazwać mnie największym przegrywem, gdy przeżyłem w podstawówce swoją pierwszą porażkę. Przed metą, w biegu na kilometr, potknąłem się o własną nogę i przegraliśmy. Ryczałem w przebieralni, a on mnie jeszcze dobijał. I wtedy, mając osiem lat, przy pierwszej poważnej porażce poczułem pierwszy raz jakie to słodkie uczucie, gdy ktoś cię kopie, kiedy nie możesz wstać. Jego obelgi i docinki miały mnie podnieść, myślę, że inni chłopcy by wstali, bo nikt nie da się nazywać zasmarkaną babą. Ja pragnąłem więcej, kotłujące się w głowie myśli jaki to jestem do niczego, że lepiej by było, gdybym umarł podsycały we mnie jakiś żar, któremu potem nie pozwoliłem zgasnąć.
Dlatego teraz tak mnie to cholernie irytuje, zwróciłem mu raz uwagę, ale obruszył się, że jest taki jak zawsze.
Guzik prawda.
Codziennie czuję na sobie jego badawczy wzrok; przy śniadaniu, po powrocie z pracy. Gapi się na mnie nawet przy oglądaniu filmu. Nie rozmawiamy o tym, rzuciłby, że przecież wszystko jest jak dawniej, po czym znów zacząłby mi się przyglądać.
I być miłym. Ostrożnym. A potrzebuję, by był taki jak kiedyś.
— Dlaczego nieaktualne? — pyta ponownie.
— Nie mam ochoty — odpowiadam szybko.
Paul lustruje mnie powoli od góry do dołu, podpiera dłonie na biodrach, gdy niepewnie wylicza:
— Ogoliłeś ryj, masz czyste ciuchy, szykowałeś się pół dnia...
Zamykam oczy i rzucam:
— Skończ.
To jedno jedyne słowo, które jest jak stop. Paul odpuszcza, robiąc krok do tyłu. Poprawia niebieską kraciastą koszulę, po czym rzuca:
— Tylko jak wrócę, to wiesz... — Unosi rękę, niezręcznie kierując ją do czoła.
Wiem. Mam nadal oddychać.
Clara
Uwielbiam moment, gdy oddaję parującą kawę zmarzniętemu klientowi. Kocham ten błogi uśmiech na jego twarzy, chwilową iskrę ukojenia. Lubię zawieszać wzrok ponad stolikami, patrzeć na rodziny z małymi dziećmi i uśmiechać się na przepraszające spojrzenia rodziców, gdy młode mają ochotę wejść na stół bądź wykłócać się o ostatnią frytkę.
Tak, widząc dzieci, widzę psotne, małe kotki, albo małpki.
Lubię też patrzeć na zakochanych. Nigdy nie gorszyło mnie ich publiczne okazywanie miłości. Posyłam im zawsze uśmiech, a oni odpowiadają nie wiedząc, że stojąc za barem notowałam sposób w jaki mężczyzna poprawił kobiecie włosy, albo jak zmarszczyła nos, gdy powiedział coś szeptem. Niektórzy wychodzą stąd nie mając pojęcia, że swoim połowicznym uśmiechem, albo sposobem chodzenia obudzili jakąś postać, która kogoś zrani.
Oczywiście w napisanej przeze mnie książce.
Morduję ludzi, owszem. Pociskami z klawiszy klawiatury.
Zerkam przelotnie na Jessy, gdy skulona na taborecie dłubie coś w swoich nowo zrobionych paznokciach.
Poznałam ją, gdy jakiś czas po mnie zaczęła pracę w Moth. Na początku sprawiała wrażenie nieśmiałej i zagubionej dziewczyny z małego miasteczka. Wystarczyło kilka dni, by odnalazła się w takim świecie, gdzie uśmiech przykleja się chwilę po wejściu do baru i zmywa od razu po wyjściu na zewnątrz. Ja pracuję tu od roku, a nadal mam z tym problem, chociaż wypracowałam własny rytm, który pomaga mi przetrwać. A bywa różnie, jak na przykład dziś, gdy zgodziłam się pomóc Gemmie i wziąć za nią godziny, gdy jej syn dostał wysokiej gorączki.
Teraz rozważam podtrzymanie powiek zapałkami, nawet rozmowa z Jessy nie rozbudza komórek. Sama jestem sobie winna. Nie mogłam się powstrzymać i zamiast odpoczywać, wolałam wykorzystać wenę na pisanie po nocy.
Moje marzenia w tej chwili są proste, a tak nieosiągalne.
Marzę o łóżku. Pachnącej alpejskim strumieniem kołdrze i herbacie z melisy.
Drzwi otwierają się znowu i jedyne co czuję to powiew mrozu, który powoli do mnie dociera.
Jessy daje mi znak, że to ona obsłuży klienta. Chowa pospiesznie chusteczkę do kieszeni i wstaje za swoją kasą, uśmiechając się miło do mężczyzny w czarnej bluzie i skórzanej kurtce.
Zerkam na niego, czyszcząc kufle i odpuszczam, gdy przez chwilę łapie ze mną kontakt wzrokowy. Zmierza do nas powoli, rozsuwając suwak i ściągając kaptur z głowy. Skupiam uwagę na pracy, gdy mężczyzna zatrzymuje się przed ladą. Posyłam mu wyuczony uśmiech, ale mój refleks zdąża już zawodzić i ten tego nie zauważa. Unosi głowę, spoglądając na listę dań.
Omiatam salę sennym spojrzeniem, potem wracam do mężczyzny. Jak wspomniałam lubię przyglądać się ludziom, ale w tym bohaterze jest coś nie tak. Nie mogę skupić się na jednej wyróżniającej go rzeczy. Ma błękitne, dziwnie puste oczy, jest wysoki, ruchy przypominają zmysłowy taniec.
Mimowolnie liczę widoczne na jego twarzy kolczyki, jeden w brwi, jeden w nosie, jeden w dolnej wardze... Odwracam momentalnie wzrok, gdy dostrzegam, że jego szyję szpeci tatuaż.
— Dobry wieczór — odpowiada Jessy, czekając na zamówienie.
— Proszę dwie kawy, jedna bez cukru i mleka, druga czarna, z cukrem i śmietanką obok. I... Dwa ciastka.
Ma głęboki, zachrypnięty głos.
Zerkam kątem oka na pobazgrolony notesik, w którym koleżanka szybko zapisuje zamówienie. Sama się zgubiłam, ale ona jak widać skupia się na tym, na czym powinna.
— Mogę zaproponować z wiśniową galaretką. — Ze wciąż pochyloną głową spoglądam na Jessy, która zdążyła zakochać się w mężczyźnie i jeszcze szybciej stracić zainteresowanie.
— Czekoladowe. Dwa czekoladowe poproszę.
Koleżance daje się we znaki znużenie chorobą, jej ruchy są powolne i niezręczne. Posyłam mężczyźnie krótki uśmiech, gdy odwrócona do nas tyłem Jessy klnie pod nosem; jeden kawałek ciasta upada na podłogę. Sprawdzam, czy nie podniosła go na talerzyk.
— Przepraszam, dziś mi wszystko leci z rąk. — Jessy drży i próbuje nie spojrzeć przed siebie.
— Spokojnie. — Mężczyzna odpowiada miękko, chwytając za tacę i odchodzi do stolika.
— Już miałam zostawiać numer na paragonie. — Jessy przewraca powoli oczami, a na jej policzki wpełzają rumieńce.
— Czemu tego nie zrobiłaś?
— Zamówił podwójnie...
— Może potrzebuje dużo kalorii... taki trochę... szczupły.
— Myślałam, że nie zdążyłaś zauważyć.
Uśmiecham się kącikiem ust, po czym dodaję:
— Zauważyłam, to jak się obśliniłaś też.
— Że co? — Obrusza się. — To ty się do niego uśmiechałaś.
— Bo myślałam, że podasz mu ciasto z podłogi. Koniec tematu. Jest zbyt przystojny, by spojrzeć na takie dwie rozczochrane kosmitki. — Z ostatnim słowem pocieram kącik oka, mina Jessy jest warta miliony.
— Mów za siebie, dobrze?! — Unosi się, ale jest tak zabawna, że wystawiam tylko język. — A ten twój Kurt? — dodaje nagle spokojnym tonem. Wzruszam ramionami, wiec ciągnie dalej: — przystojniak jakich mało, on ma jakieś latynoskie korzenie?
Ocieram nos, by nie wybuchnąć znów śmiechem.
— Nic mi o tym nie wiadomo... znam go z czasów, gdy był pulchnym, brzydkim kaczątkiem.
— W razie, gdybyś przestała mu się podobać, to daj mi znać, okej?
Wybucham śmiechem, bo to zakochanie jest niestety jednostronne, przyjaciel widzi we mnie tylko przyjaciółkę, po czym odpowiadam impulsywnie:
— Będziesz pierwszą osobą, która się o tym dowie. Sprzątam stoliki i uciekam.
— Szczęściara.
— Jestem tu od świtu. — Zatrzymuję się i spoglądam na Jessy z oburzeniem. — Szczęściarą będę, gdy w końcu stąd wyjdę. Idź na zwolnienie.
— Dam sobie radę.
— Ty tak, ale nie wiem czy ten gość co mu nakichałaś do kawy także.
— Dobra, nie unoś się. Nosi cię, bo tajemniczy się nie pojawił. — Układa usta w podkówkę, ale oczy ma nadal roześmiane.
— Bywa — odpowiadam bez uczuć, chociaż jeszcze przed godziną wciąż wpatrywałam się w drzwi, czy zerkałam na telefon, teraz gdy dochodzi dwudziesta, już jestem pewna, że ktoś po prostu mnie olał.
Tajemniczy, to czytelnik, który napisał do mnie w prywatnej wiadomości na Facebooku. Wcześniej dołączył do grupy, którą utworzyłam na potrzeby napisanej przeze mnie książki.
Wymienialiśmy się wiadomościami praktycznie o niczym przez ponad dwa tygodnie, nim nie poprosił o spotkanie. Nie byłam do niego przekonana, ale w końcu dałam za wygraną, wybierając miejsce, gdzie czułabym się w miarę bezpiecznie. Tajemniczy nie miał jednak zdjęcia, a to, co miało go wyróżnić to egzemplarz „Przejrzystości".
— Nie odpisuj, gdy napisze. — Jessy celuje palcem w moją kieszeń.
— Pewnie coś mu wypadło... — burczę pod nosem; wolę by odpuściła i zmieniła temat. Ona jednak wyrzuca dłoń w powietrze i prycha:
— Tak, oczywiście, jasne. Nawet gdyby, to mógł napisać. Najpierw męczy cię o spotkanie, ty się zgadzasz, nie wiesz nawet, jak on wygląda, a teraz co? Ile to już minęło?
— Cztery godziny, chyba... — Sięgam do kieszonki po telefon, by po prostu na niego spojrzeć.
— No to trudno, jedyne wytłumaczenie, jakie możesz przyjąć, to jego własna śmierć.
Nie wytrzymuję i zaczynam się głośno śmiać, nie zważając na kilka osób w sali.
— Powinnaś się już położyć i wziąć leki — odpowiadam, gładząc ją po ramieniu.
— Nie odpisuj mu, wycisz go i otwórz wiadomości dopiero jutro.
— Przestań już — ściskam mocniej jej bark — może serio mu coś wypadło.
— Mógł napisać — wpada mi w słowo, przez co wzdycham przeciągle i zaciskam usta, a potem próbuję:
— Coś ważniejszego ode mnie, może ma babcię w szpitalu i zapomniał...
— Powinien napisać.
Przewracam oczami; nie wygram.
Jessy wzdycha, poprawiając kołnierzyk uniformu koloru czerwonego wina, zupełnie jakby chciała poluzować krawat. Rozumiem ją doskonale i współczuję.
Pocieram kark chłodną dłonią, przez chwilę przymykając oczy i skupiając się na potwornym, nawracającym bólu w okolicy skroni.
— Pieprzone przeziębienie — szepcze, opadając na taboret i sięgając po notes.
Spoglądam na nią pełnym współczucia wzrokiem, po czym sięgam po płyn i szmatkę. Wychodzę zza lady na salę, zwinnie przechodząc pomiędzy zostawionymi gdzie popadnie krzesłami. Odstawiam je na miejsce i szybkimi ruchami przecieram blaty, zbierając z nich okruchy i zużyte serwetki.
W sali unosi się zapach przypalonego tłuszczu, do którego po kilku godzinach idzie się przyzwyczaić. Gorzej, że przynoszę tę woń na sobie do domu, naprawdę ciężko jest ją zmyć z włosów. Przez chwilę muzykę zastępują stłumione rozmowy kucharzy na kuchni, ale zaraz Jessy odnajduje jakąś stację z piosenką Maroon 5.
Unoszę wzrok i zatrzymuję go dłużej na mężczyźnie w czarnej bluzie. Zajął miejsce pod oknem w kącie sali.
Z pochyloną nad filiżanką głową i lekką poświatą padającą z jarzeniówki na środku sufitu przypomina ciemną postać bez twarzy, postać z koszmarów. Wyobrażenie znika, gdy unosi głowę, jakby z zamyślenia i spogląda na mnie, a jego usta rozciągają się w chwilowym uśmiechu. Mój puls przyspiesza.
Spuszczam wzrok, skupiając się ponownie na pracy.
Przez moment wyobrażam sobie, że to ON, ale szybko strącam tę myśl.
Po kilku minutach przychodzą dziewczyny, by zmienić inne pracujące na sali pod nami. Zjawia się też więcej klientów, którzy składają zamówienia i schodzą schodami na większą salę. Tu na górze jest kilka stolików, parapet wyłożony książkami, po które nikt nie sięga i bufet z drożdżówkami oraz ciastem. Na dole można spróbować szczęścia na maszynach, pograć w bilard, napić się alkoholu, a od piątku do niedzieli bawić na między innymi „piana party".
— Zmykaj, mała, biorę godzinę za Gemmę. — Penny, która przed chwilą w ekspresowym tempie przygotowała się do pracy, klepie mnie po pośladku i sięga dłonią, by zdjąć ze mnie fartuszek. Jessy zanosi się śmiechem, ale przerywa jej atak kaszlu. Penny spogląda na nią z awersją.
— Ty młoda też idź, zainfekowałaś już wszystko, co się dało.
— Mówiłam jej to — rzucam, a koleżanka przerywa mi ostro:
— Wytrzymam.
— Jak wolisz. — Penny wzrusza ramionami, po czym zwraca się do mnie, gdy oddaję jej swój fartuch. — Jutro masz wolne, wiesz o tym? Jak będzie Gemma, to tam dogadamy się co i jak.
Potrząsam głową i wychodzę na zaplecze po płaszcz i torebkę.
Żegnam się z Jessy pocałunkiem w policzek i wolnym krokiem zmierzam do wyjścia. Wkładam słuchawki w uszy, zerkając w bok, na mężczyznę w kącie sali. Nadal siedzi nad pełną filiżanką kawy i nietkniętym ciastem. Odwracam wzrok, gdy podnosi głowę, ale nie wychodzi to dość dyskretnie, bo przez chwilę przemyka mi przed oczami jego uśmiech. Czuję na sobie cudzy wzrok, droga do drzwi wydaje się nie mieć końca, gdy zauważam uniesioną dłoń mężczyzny i usta układające się w bezdźwięczne słowa.
— Przepraszam. — Słyszę obok, gdy pospiesznie wyciągam słuchawki z uszu.
— Tak? — pytam, szczerze zdziwiona.
— Mógłbym zająć chwilkę?
Wkładam dłonie w kieszenie białego płaszcza i spoglądam odruchowo w stronę Jessy, która ze zmarszczonymi brwiami notuje coś w zeszycie.
— Może pani usiąść ze mną? — mężczyzna zerka na krzesło obok, potem przenosi wzrok na mnie.
— Słucham? — wypalam, krztusząc się śmiechem.
Z pewnością wyglądam bardziej idiotycznie, niż mi się to wydaje.
— Co panią tak bawi? Z chęcią napiłbym się z panią kawy. — Mężczyzna uśmiecha się szeroko, a jego oczy nadal wyglądają jak szklane.
Pochylam głowę, nie spuszczając wzroku z tego, co znajduje się na stoliku. Z nieszczerym półuśmiechem odpowiadam:
— Dziękuję, spieszę się do domu.
— Proszę.
Znów zatrzymuję się w pół kroku, wzdycham dyskretnie, próbując nie spojrzeć na rozbawionego mężczyznę.
— Co na to pańska para?
— Olała mnie — rzuca, wyciągając papierosa. Ton jego wypowiedzi jest tym razem szorstki, przez co odczuwam współczucie, ale muszę zwrócić mu uwagę.
— Przykro mi — zakładam włosy za ucho i dodaję: — jeśli ma pan ochotę palić, to proszę na drugą salę.
— Panią też ktoś olał? — pyta, chowając papieros do kieszeni.
— Słucham?
— Moja para — unosi zgięte palce — stoi właśnie przede mną. Zamówiłem to dla ciebie, Claro Adler.
Zwężam brwi, gdy sięga dłonią do kieszeni wewnątrz bluzy, a potem rzuca książkę na blat. Ta wygląda, jakby przed chwilą wydarł ją psu z gardła. Zawieszam na niej dłużej wzrok, potem przenoszę go na uśmiechniętego mężczyznę. Brakuje mi tchu.
— Aiden Sprayberry. — Przedstawia się, rozwiewając ostatnie wątpliwości.
— Aiden Sprayberry... — powtarzam z dystansem. — Racja, mnie też ktoś olał. A może ja pomyliłam godziny?
— Nie — przyznaje, poważniejąc. — Przepraszam, mieliśmy się spotkać po szesnastej, racja, ale wypadło mi coś ważnego. Byłem tu najszybciej, jak mogłem...
Zakładam włosy za ucho, zupełnie nie wiedząc jak się zachować. Przystaję z nogi na nogę, zaciskając usta i zawieszając wzrok gdzieś za szybą w drzwiach wyjściowych.
— I co mam teraz zrobić? — mówię na głos i zerkam ostrożnie na mężczyznę, który oddaje mi swoim uśmiechem wiele ciepła. Ktoś, kto wywarł prawie groteskowe wrażenie okazuje się kimś, kto wysyła na Messenger memy kotów i potrafi prowadzić zawiłe rozmowy o niczym...
— Proszę, zajmę ci tylko chwilę i przepraszam za stan książki, po prostu często używane rzeczy szybciej się niszczą. — Ponawia proźbę, tym razem wstając z miejsca i wskazując dłonią puste krzesło.
Spoglądam na jego twarz. Duże błękitne oczy proszą, bym oddała kilka minut ze swojego życia. Czuję dyskomfort, jakbym popełniła błąd, już stawiając krok w jego stronę.
Aiden
Jeśli miałbym wybrać jedną, jedyną sytuację w życiu, w której czułem się niezręcznie, to z pewnością tę chwilę ustawiłbym na podium. Denerwuję się, nie bardziej niż, gdy postanowiłem jednak wyjść z domu. Mój język popycha w przód i tył kolczyk wbity w wargę. Na każde moje pytanie dziewczyna odpowiada „tak”, albo dla odmiany „nie”. I nie podejmuje rozmowy pierwsza...
W końcu zaczynam błądzić oczami po całym barze, naiwnie szukając pomocy, czegoś, co wybiłoby tę dziewczynę i naszą rozmowę z tego dziwnego odrętwienia. Odchrząkuję, wciągając telefon:
— Może popiszemy?
Unosi spojrzenie, na co uśmiecham się odruchowo. Jej szeroko otwarte, wielkie oczy i ten zabawny wyraz twarzy...
— Przepraszam — wybucha cichym śmiechem — jestem okropnie zmęczona — dodaje, odgarniając ciemne włosy z policzków. — Możliwe, że na chwilę zasnęłam. — Znów się śmieje, w końcu spoglądając mi w oczy.
Mrugam szybko, ze wciąż rozchylonymi ustami. Piękny ten uśmiech, zaraz poszukam w zakamarkach umysłu jakichś żartów.
— Zamówię ci ciepłą kawę — mówię, zamiast tego.
— Nie, nie trzeba. Już późno, a nie chcę się męczyć w nocy bezsennością... — Odmawia, sprytnie uciekając wzrokiem. Obserwuję, jak jej szczupłe palce odpinają guziki w jasnym płaszczu. Ma długie paznokcie, a ich końce są mlecznobiałe, zupełnie jakby były pomalowane.
— Chciałbym spytać o tyle rzeczy, w książce jest mnóstwo niejasności. Rozumiem, że to celowy zabieg, ale... cholera, jesteś zmęczona, a ja nie chcę wyjść na jakiegoś natręta.
Już po chwili zdaję sobie sprawę, co właściwie powiedziałem, jej mina to odpowiedź. Unosi brwi i spogląda na mnie z ukosa, jej pełne usta rozciągają się w krzywym uśmiechu.
— W porządku. Mówiłeś, że wystarczy chwila. Chwilę mam.
— Okej... W takim razie chciałbym spytać, skąd czerpiesz pomysły? Mam nadzieję, że nie ze snów. — Składam pytanie na spontanie.
Clara siada prosto, wcześniej mocno nabierając powietrza w płuca. Zbiera palcami zabłąkane kosmyki i odrzuca je z czoła. Jej włosy są długie i falowane, w tym świetle wydają się mieć czerwoną poświatę. Kilka krótszych sięga kości policzkowej; były kiedyś grzywką.
Wiem, widziałem stare zdjęcia Clary, gdy miała szesnaście lat i prostą grzywkę zasłaniającą brwi.
— Powiedzmy... — odpowiada w końcu, przerywając moje natarczywe wpatrywanie się w jej rysy. Nie mogła tego zauważyć, spojrzeniem cały czas błądzi po stoliku.
— Pracujesz od szóstej rano? — wypalam, układając łokcie na blacie i pochylając ciało w jej stronę.
— To chyba widać — odpowiada z uśmiechem, a gdy unosi senny wzrok, moje kąciki samowolnie drgają ku górze.
— To nie są twoje normalne godziny pracy, co?
— Nie, myślę, że uciekłabym stąd po miesiącu... Czekałam na ciebie, ale gdy się nie pojawiłeś, to zgodziłam się wziąć zmianę koleżanki. Jej synek zachorował, a tego nie przewidzisz...
— Taka dobra duszyczka z ciebie? — Uśmiecham się, spuszczając wzrok na blat porysowanego stołu.
— Nie. Po prostu mi też może coś kiedyś wypaść.
Mrużę oczy i ciągnę suwak w bluzie po samą brodę. Zerkam na Clarę, uśmiecha się delikatnie, a jej oczy są już przekrwione.
— Dlaczego nie powiedziałeś od razu, że to ty, albo nie napisałeś wiadomości? Tak po prostu sobie siedziałeś i miałeś niezły ubaw.
— Nie, nie chciałem ci przeszkadzać — mówię prawdę, ale ta nie jest chyba dla niej satysfakcjonująca. — Zniszczyłem twoje idealne wyobrażenia względem mojej osoby?
— Wyobrażałam sobie ciebie inaczej, to prawda, ale to akurat nie ma żadnego znaczenia — odpowiada lakonicznie.
Przyglądam się jej chwilę w milczeniu, zauważam jak płytko oddycha, mogę przysiąść, że jej serce bije jak oszalałe...
I nagle czuję, że potrzebuję stąd wyjść. Po barkach przebiegają mi dreszcze, a niepokój sprawia, że jedyną ulgę daje mi teraz wpatrywanie się w ruchliwą ulicę za szklanymi drzwiami.
Jeśli spojrzę na Clarę, wybuchnę, a moim planem jest karmienie ją moją złością małymi dawkami.
Jeśli się kogoś kocha, pragnie się, by jak najmniej cierpiał. Nie podajesz choremu psu trucizny przez kilka miesięcy, tylko go usypiasz. Raz i porządnie...
— Wiesz co, nie mam serca dłużej cię trzymać, powinnaś wypocząć. Mimo wszystko cieszę się, że poznałem cię również na żywo. Polubiłem też nasze korespondowanie, może spotkamy się jeszcze kiedyś — wyrzucam na wydechu, kątem oka widzę, że Clara potrząsa raz głową, ale jej mina zdradza, że wcale w to nie wierzy.
Spotkamy się. Szybciej, niż ponownie przekroczy próg tego baru.
Pierwsza dawka trucizny podana.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top