Rozdział czwarty
- Jeszcze godzinę temu nie pamiętałeś, kim jestem. I nie, nie czuję żadnych fal. Czasami lepiej jest ugryźć się w język albo pozostawić pewne uwagi dla siebie. Poza tym jesteś zbyt nachalny.
Oczy Clary błyszczą, gdy to mówi, tym razem nie od łez.
- Będziesz teraz mi to wypominać przy każdej okazji? Tłumaczyłem ci to i myślę, że możemy się zaprzyjaźnić. Jestem szczery, to raczej zaleta. I teraz jestem podpity... - Suszę zęby, ale spuszczam wzrok, widząc jej rekcję.
- Zaprzyjaźnić się?! Wystarczyły dwa dni, by wyszły między nami jakieś zgrzyty, nie polubimy się...
- To za krótko, by stwierdzić, że do siebie nie pasujemy... - Przerywam jej, ale podnosi głos i słychać tylko jak nieustępliwie kończy swoje zdanie:
- ... nawet po tym, co tu zaszło.
- Do czasu. - Uśmiecham się, unosząc lewy kącik ust. Przymyka oczy, a potem robi pewny krok przed siebie. Od razu zastępuję jej drogę, próbując brzmieć łagodnie. - W takim razie pójdź chociaż do samochodu Marcusa, odwiezie cię, albo mogę zadzwonić po taksówkę, tyle że wtedy i tak pojadę z tobą. Chcę dla ciebie dobrze, pamiętasz, jak pisaliśmy ze sobą? Jak świetnie się dogadywaliśmy? Teraz oboje jesteśmy pijani i nie powinniśmy poruszać innych tematów, jak tylko to czy ładną mamy tej nocy pogodę. Zapomnijmy o TYM.
Clara zastanawia się chwilę, wydaje mi się, że zaciska zęby, a potem potrząsa delikatnie głową i unosi wzrok zerkając na swoich przyjaciół.
Muszę przyznać, że dziewczyna z bliska jest naprawdę bardzo ładna... Chociaż, nie jestem tu jednym z najtrzeźwiejszych, więc jutro może będę miał na ten temat inne zdanie.
Zauważam, że jest bardzo spięta, a gdy dociera do mnie co zrobiła mam ochotę się śmiać. Z samego siebie. Jak muszę na nią działać, skoro zgodziła się na mój układ, tylko po to, bym dał jej teraz spokój? Wolała mi odpuścić, ale potem i tak uciec?
Pochylam się nad nią, gdy ostrożnie się ode mnie odsuwa. Już mam złapać dziewczynę za rękę, gdy ratuje ją czyjaś obecność.
- Co robicie? - Travis pojawia się jak spod ziemi. Zaraz za nim przybiega Robin. Dyszy i patrzy na mnie wielkimi oczami.
Muszą mieć jakiś kod wzrokowy, o którym nie wiem.
- My... - Clara zaczyna, nie patrząc już na mnie. Na jej twarzy widać ulgę i wdzięczność.
- Dobra, nie tłumacz się. Szykuje się jakiś romans? - Blondyn puszcza do mnie oko, ale wyczuwam w jego spojrzeniu coś złowrogiego. To nawet zabawne zważywszy, że koleś ma delikatną buźkę w typie Jesse' go McCartney'a.
- Chciałabym już wrócić. - Clara obejmuje się ramionami, a jej głos niebezpiecznie drży.
Chowam dłonie w kieszenie i odsuwam się, podczas gdy wszyscy od razu spoglądają na mnie.
Spuszczam wzrok i zauważam, jak w ogóle wyglądam. Piasek pokrywa moją bluzę i spodnie, zupełnie jak ubrania Clary. Oboje też mamy je pomięte...
Zagryzam wnętrze policzka i spoglądam za Clarą, gdy odchodzi z Robin do samochodu.
Byłbym już trupem, gdyby Travis zabijał spojrzeniem...
Kurt ogląda się za dziewczynami, a potem niespodziewanie odwraca twarz i syczy w moją stronę:
- Co robiliście?
- Rozmawialiśmy - odpowiadam.
Chłopak patrzy mi w oczy, po czym pochyla głowę, jakby nie zrozumiał. Odsuwam się, gdy robi ku mnie niespodziewany krok. Odpycham rękę Marcusa, który odpowiada na to zaskoczoną miną; chciał mi tylko pomóc. Kątem oka widzę, że Clara zatrzymuje się, po czym krzyczy roztrzęsionym głosem:
- Kurt!
- Co robiliście? - Ten jakby w ogóle jej nie słyszał.
Clara szarpie go za kaptur, a potem z wysiłkiem odwraca w swoją stronę.
- Upiłam się, chciałam gdzieś iść, ale Aiden mnie zatrzymał, upadłam, podniósł mnie, a potem upadliśmy razem - przerywa, by zaczerpnąć powietrza. - Komicznie to musiało wyglądać. - Zaczyna histerycznie się śmiać, jednak nikt prócz niej nie porusza nawet brwią.
Zaciskam usta, by zapanować nad roześmianiem się.
- Oczywiście, że tak było - odpowiada Kurt z powątpiewaniem w głosie. Wciąż mierzy mnie srogim wzrokiem.
Spoglądam Clarze w oczy i wiem, że ona też to poczuła, ten impuls, który jesteśmy w stanie tylko my zauważyć. Jej koleżanka i blondyn kręcą się niedaleko, robiąc w piasku ślady, które gdy tu wrócę jutro pomieszają się z tymi, na których miałem zamiar się położyć.
Kontakt wzrokowy trwa sekundy, ale wystarczy iskra, by rozniecić pożar, który może pożreć nawet ludzkie życie.
Rozciągam usta w lekkim uśmiechu napawając się tą wizją. Mrugam, a Clara wstrzymuje powietrze.
Spuszczam spojrzenie na jej oblepione ziarnkami piasku trampki, oczyma wyobraźni widząc na nich małe języczki ognia.
Potrząsam głową i wyjmuję paczkę papierosów.
Odpalam, drżąc, jednego i zaciągam się głęboko, odwracając wzrok. Gdy znów go unoszę sprawdzić czy płonąca Clara nadal ma mnie patrzy, moje oczy zatrzymują się na jej dłoni odnajdującej dłoń Kurta. Splatają palce, a potem odchodzą razem do samochodu Marcusa.
A więc, Aiden, mamy przeszkodę.
Clara
- Wszystko gra? - pyta Robin nachylając się do mnie, gdy zatrzymujemy się obok granatowego samochodu.
- Tak, jasne, ale... Nie czuję się za dobrze — odpieram naprędce, bo gdy staram się mówić powoli i wyraźnie cały alkohol podchodzi mi do gardła.
- Bo ty nie znasz umiaru! - Przyjaciółka unosi się, na co tylko potrząsam twierdząco głową.
- Chcesz, to zostań. Ja wracam do domu.
- Nie pójdziesz nigdzie sama, pakuj się do samochodu. - Otwiera tylne drzwi i patrzy na mnie, jakbym zrobiła coś bardzo nieodpowiedniego. Mam ochotę wyrzucić jej, że nie musi mi matkować, ale gryzę się w język.
Obok pojawia się Kurt, poznaję jego zapach.
- Odprowadzę ją. - Teraz słyszę głos, a gdy przywiera do mnie plecami jestem w niebie.
- Zadzwoń do mnie, jak będziesz w domu, okej? - Robin spogląda najpierw na Kurta potem na mnie, gdy nie potrafię pohamować uśmiechu.
Wie dlaczego się cieszę i tylko kręci na to głową.
- Zamówię zaraz taksówkę i odstawię ją całą do domu.
- To już nie wracasz? - Robin jest szczerze zawiedziona, gdy ten zamyka drzwi i opiera się o samochód.
- Zostanę u Clary - odpowiada, przykładając do ucha telefon. Słyszę jego miły głos obok swojego policzka.
W taksówce na chwilę zasypiam, rozbudza mnie dopiero uderzające zimno, gdy wysiadamy. Kurt wyjmuje z mojej torebki klucze i trzyma mnie za dłoń, gdy wchodzimy do mieszkania.
Od razu odnajduję kanapę, chwila i leżę na niej, przyciskając policzek do poduszki.
— Śpimy tutaj czy w pokoju? — pyta, a ja wybucham śmiechem mając na uwadze, że mój "pokój" jest zrobiony z garderoby. — Dobra, rozbiorę cię z kurtki i butów, jasne?
Unoszę dłoń, dając znak, że sama sobie poradzę, ten jednak to ignoruje i sięga po sznurówki mojego trampka. Śmieję się jeszcze głośniej niż wcześniej, sama nie wiem z czego. Po prostu mam ochotę się śmiać, machać nogami i liczyć długie rzęsy okalające jego orzechowe oczy. Nucę w głowie piosenkę z taksówki i unoszę ręce, by pofalować nimi do rytmu.
Uspokajam się w moment, gdy widzę, że Kurt ściąga przez głowę koszulkę, a później pozbywa się spodni.
— Hola, hola... — Podpieram się na łokciach i patrzę na niego przez opadniętą na oczy grzywkę. — Bardzo mi się podobasz i w ogóle, ale... ubierz się.
Chłopak kręci głową i jakby nic pochyla nade mną, prężąc muskuły.
- Nie będę spał w ubraniach — odpowiada, ale słabo słyszę, bo właśnie przełykam gulę w gardle.
— Weź w takim razie jakąś moją koszulkę. — Odsuwam się, dodatkowo przytrzymując dłonią jego ciało przed sobą.
- Uwielbiam twoje poczucie humoru, podsuwaj się. - Sięga po poduszkę lężącą na podłodze, a po chwili czuję jego ciepłe ciało obok swojego. -Dobranoc - szepcze, całując mnie we włosy.
Nie mam siły już nic mówić, więc jedynie ocieram swoim policzkiem o jego lekki zarost na brodzie. Nie pachnie już dobrymi perfumami, a sobą, naszym dzieciństwem, chłopakiem, który podrzucał mi kanapki przez okno i odstraszał każdego, kto chciał mnie zabrać na randkę. Pachnie ciężkim, letnim powietrzem przed burzą i ciepłym deszczem, gdy wychodziło słońce. Mrozem na policzkach, jazdą na rowerach po leśnej, krętej drodze. Chwilami, gdy zapominałam...
Zasypiam.
Jakiś ciężar zgniata moją rękę, ból promieniuje na lewy bok. Nie mogę się poruszyć, jest mi zbyt duszno, cała spływam potem. Patrzę chwilę w oparcie kanapy, nim nie odwrócę głowy i nie spotkam się z zadartym nosem Kurta. Kładę głowę z powrotem na miękkim ramieniu, patrzę w odbijające się pomarańczowe światło na suficie. Kurt przerzuca przeze mnie swoją rękę i wtula twarz w moje włosy. Przymykam oczy zamroczona przyjemnością, ciepłem i spokojem.
Budzę się, gdy jest już całkiem jasno. Czuję luz i otwierając do końca oczy, widzę, że Kurta nie ma. Pocieram opuchnięte powieki, przeciągam się z trudem; kanapa jest w jednym miejscu zapadnięta i można wyczuć deski. Odczuwam ból przy najmniejszym poruszaniu plecami.
Sięgam do torebki leżącej obok stolika i odszukuję w niej telefon.
Mam pięć nieprzeczytanych wiadomości na Messenger.
Aiden 22.58
• Dotarłaś do domu?
Aiden 23.15
• Daj znać czy wszystko w porządku.
Unoszę głowę, gdy Kurt wychodzi z łazienki, z uśmiechem na ustach. Wrzucam telefon z powrotem do torebki i zasuwam suwak, robię to całkiem odruchowo.
- Cześć, słodziaku - rzuca, poruszając brwiami. Od razu sprowadza mnie na ziemię.
- Hej. Myślałam, że już sobie poszedłeś.
- Niedawno wstałem. Jak tam główka?
Uśmiecham się w odpowiedzi i zakrywam poduszką. Kurt wyrywa mi ją i podkłada sobie pod plecy, gdy siada obok na kanapie. Sięga po pilot.
- Nie robiłaś przy mnie nic głupiego, nie masz się czego wstydzić. Wróciliśmy taksówką, potem...
- Pamiętam - przerywam mu - zaraz wracam - informuję, bardzo powoli unosząc się z miejsca.
*
Biorę szybki prysznic, maluję się lekko i przebieram w czyste ubrania, które ściągam z suszarki.
Kurt nadal siedzi na kanapie i ogląda w skupieniu program sportowy.
- Zrobisz kawę? - pyta, gdy wychodzę.
- Jasne - odpowiadam, zatrzymując się w pół kroku i zawracam do aneksu. - Wyspałeś się?
- Powiem ci, że tak, chociaż teoretycznie powinienem nie mieć czucia w ręce. A ty? - Oboje wybuchamy śmiechem, przez chwilę krzyżując spojrzenia.
- No ja nie bardzo, a mam dziś do pracy na drugą zmianę.
- Idziesz na zajęcia?
- Nie, odpuszczę.
- Tylko żeby cię nie wyrzucili.
- Spokojnie, radzę sobie.
- Wiem - odpowiada, przytrzymując moje spojrzenie. Siada prosto i pochyla głowę, dłonią gładząc się po bicepsie. - Aiden nie zrobił ci wczoraj żadnej krzywdy, prawda?
Zawieszam wzrok nad blatem, spotykając wpatrzone we mnie ciemne oczy Kurta. Przez chwilę przygryza wnętrza policzka, wygląda, jakby się uśmiechał, ale wzrok ma poważny, może nawet ponury.
- Nie... Pomógł mi, przecież mówiłam - zaczynam się jąkać, przez co milknę, przewracając oczami.
Zakładam włosy za ucho, nalewam wrzącą wodę do kubków z kawą rozpuszczalną i mieszam zbyt długo ciemny płyn. Odstawiam naczynia przed chłopakiem na stoliku i siadam obok. Przez cały czas czuję na sobie jego wzrok.
- Widziałem was. Nie wyglądałaś na zadowoloną z jego towarzystwa... Przez chwilę byłem nawet zazdrosny - mówi, trzymając złożone dłonie przy brodzie. Ostatnie słowo każe mi spojrzeć na przyjaciela i doszukiwać się w jego oczach nuty kłamstwa. Jestem w nim zakochana od dawna, musi przecież wiedzieć, zna mnie. Wydaje mi się, że potrafi czytać z samego spojrzenia. Nie raz porozumiewaliśmy się bez słów. - Lepiej się z nim nie zadawaj. Od razu mi nie pasował jak Marcus go przyprowadził, ma te takie swoje odzywki i w ogóle. Wymiotować się chce. Nie lubię takich biednych odmieńców. - Drapie się po kolanie i kontynuuje z widoczną na twarzy niechęcią.
- Wydaje mi się, że to moja sprawa z kim rozmawiam.
Jego możliwe, że szczera troska działa na mnie jak płachta na byka. Sama nie należę do bogatych osób i uważam się za „odmieńca". Słowa Kurta obudziły we mnie chęć bronienia Aidena.
- Przepraszam, tylko się martwię. Znamy się od dziecka, a ten nagle się pojawia nie wiadomo skąd i patrzy na ciebie jak na pięć centów na chodniku...
Parskam śmiechem, trzymając przy ustach kubek z kawą. Odwracam twarz do Kurta i odpowiadam:
- Wiesz, że nie lubię, gdy ktoś patrzy na kogoś z góry. Masz podstawy, by nim gardzić? Czy tylko jego wygląd i to, że ze mną rozmawiał? Jestem przecież wolna, mogę iść z nim nawet na randkę.
Spoglądam na przyjaciela z krzywym uśmiechem, czekam, aż go odwzajemni, coś odpowie, ale odwraca wzrok i w ciszy sięga po swój kubek.
*
Kurt wychodzi, a ja nastawiam budzik na trzynastą i kładę się do łóżka.
Pierwszym co robię po obudzeniu się, to zaparzenie dużego dzbanka kawy. Potem siadam przy małym stoliku i włączam laptop. Uruchamiam Spotify i wybieram playlistę zatytułowaną literką P.
Chwilę się waham, gdy po otworzeniu Facebooka zauważam, że Aiden jest aktywny. Oddycham głęboko kilka razy i układam palce na klawiaturze.
Clara Adler 13.49
Cześć. Tak, dotarłam do domu, wszystko jest w porządku. A u Ciebie? •
Gapię się w konwersację ignorując lekko drgające mięśnie rąk i nóg. Pozwalam sobie na swobodę, niech ciało drży jeśli tego potrzebuje. Unoszę ręce i przyglądam się nim, gdy poruszają się bez mojej woli, czuję zimno, potem ciepło, moje place kurczą się, by za moment rozprostować każdy w innym czasie. Zaciskam usta, by nie przygryźć sobie języka, gdy dostaję odpowiedź:
Aiden 13.50
• Ok.
Uśmiecham się delikatnie, spodziewając się wszystkiego, ale nie „ok".
Całe napięcie znika tak szybko jak się pojawiło. Moje mięśnie drżą jeszcze ostatni raz, a potem biorę jeden głęboki wdech. Czuję się zmęczona.
Wstaję i zmierzam do łazienki, bo za pół godziny powinnam wyjść do pracy.
*
Jest dziś mniej ruchu niż zwykle. Od godziny stoję sama za ladą, bo Gemma, która ma ze mną zmianę, poszła na magazyn. Od zawsze wolała męczyć się z kartonami niż obsługiwać klientów.
Zawsze w takich chwilach korzystam z okazji i czytam. Dziś wybrałam z parapetu kryminał, zachęciła mnie mroczna okładka, na opisy rzadko spoglądam, ale mam okropny nawyk czytania ostatniej strony jako pierwszej...
Orientuję się, że uniosłam dłoń i ugryzłam kciuk, gdy czuję ukłucie. Moje włosy spięte w kok falują wokół mojej twarzy, gdy wyciąga je z upięcia zimne powietrze.
Unoszę głowę znad książki, przyjmując przeszywający chłód.
W jednej chwili uczucie zachwytu książką przemienia się w zdenerwowanie.
Zaginam czytaną stronę i czekam, wpatrując się z bladym uśmiechem w stronę drzwi. Chciałabym uciec na zaplecze, poprosić Gemmę, by go obsłużyła, a na pytanie czy jestem w pracy odpowiedziała, że nie wie kim jestem.
Czekam...
Spod czarnej czapki na jego głowie wychodzą ciemne kosmyki włosów, tworząc nad błękitnymi oczami postrzępioną grzywkę.
- Cześć - rzuca, opierając łokcie o ladę.
- Cześć — odpowiadam i spuszczam wzrok na drżące dłonie.
— Spłoniesz... W piekle — mówi powoli i poważnie. Wbijam w niego szeroko otwarte oczy i odsuwam się, by sięgnąć po ścierkę. Aiden kręci głową i dodaje: — Zaginasz rogi w książkach.
Spoglądam na lekturę, potem na chłopaka i wyrzucam z siebie zaskoczony, cichy śmiech.
— To prawda, pójdę do piekła — zgadzam się i wygładzam kartkę, którą wcześniej tak źle potraktowałam. Jakby to miało coś naprawić. — Będziesz mnie teraz tu nawiedzał? - pytam żartobliwie, gdy Aiden pociera kąciki oczu, jakby dopiero co wstał.
- Do cholery, to ten bar też jest twoją własnością, tak jak plaża?
Uśmiecham się pod nosem, podając mu menu.
- Co chcesz?
- Kawę.
- Czarną, bez mleka. - Bardziej stwierdzam, niż pytam i zauważam na twarzy Aidena miłe zaskoczenie. Potrząsa głową i wyciąga z kieszeni drobne, nie spuszczając ze mnie wzroku. - Coś jeszcze?
- Nie, tylko kawę.
Przygotowuję w ciszy zamówienie, stawiam przed nim i przenoszę uwagę na klienta, który przed chwilą zatrzymał się przed ladą. Zamawia hawajską pizzę i herbatę. Oddaję mu paragon, zanoszę kartkę z zamówieniem na kuchnię i wracam za ladę.
- Mogę tu ją wypić? - pyta Aiden spoglądając na mnie spod pochylonej głowy.
Jego oczy wydają się dziś zupełnie turkusowe.
- Tak, proszę - odpowiadam i siadam na hoker.
- Jak się czujesz?
- Nie mam kaca, jeśli o to pytasz... A ty?
- Dziwne, naprawdę dziwne - mruczy - bywało gorzej.
Uśmiecham się delikatnie, po czym przenoszę wzrok na palce Aidena i zakrwawione kąciki jego paznokci.
- Nie potrafię pić, następnym razem, gdy zobaczysz w mojej dłoni alkohol, to od razu mi go zabierz.
- No nie wiem, pijana jesteś szczera i... bezpośrednia. - Jego paznokcie wystukują rytm na blacie do Like a Prayer Madonny. Radio co jakiś czas traci zasięg, ale on nie zwraca na to uwagi.
- Tak, właśnie... - odpowiadam, wpatrując się jak zahipnotyzowana w jego dłoń. - Ty za to byłeś... Dziwny - szepczę, a Aiden patrzy na mnie spod pochylonej głowy i powoli nią potrząsa.
- Tak, widzisz, ja też nie powinienem pić - odpowiada z uśmiechem i dodaje - nie myśl o tym, co się wczoraj stało. Najlepiej to zacznijmy naszą znajomość od początku. Chociaż to, co się stało, nie zmienia w żaden sposób tego, co o tobie myślę. Nie ma to żadnego znaczenia. Każdy ma przecież jakieś sekrety i trupy w szafie.
- Ty też?
- Och, z trudem ją domykam... - Brzmi tak, jakby ta metafora była prawdą. Nachyla się nad blatem, rozciąga usta w uśmiechu i wskazuje na w połowie wypitą kawę: - Ty nie masz ochoty?
Przewracam oczami i wzdycham:
- Nawet nie wiesz jak bardzo.
- Nie możesz sobie zrobić?
- Teoretycznie nie powinnam pić w pracy. - Uśmiecham się, podpierając brodę dłonią.
- A ja napiję się jeszcze jedną. - Posyła mi krzywy uśmieszek, kładąc na podstawkę drobne.
Mrużę oczy, przenoszę wzrok z pieniędzy na chłopaka. Wstaję bez słowa i mechanicznie przygotowuję kawę. Zabieram brudne naczynie, zanoszę na kuchnię i wracam, znów opadając na taboret. Aiden ściąga czarną czapkę, poprawia włosy, które i tak przekornie wracają na miejsce, po czym odwraca filiżankę i podsuwa ją w moją stronę.
Przyglądam mu się w skupieniu.
Wstaje po cukierniczkę, odstawia ją obok kawy i siada na wcześniejszym miejscu, uśmiechając się tajemniczo.
- Pij, jak coś, to powiem, że to moja.
Wybucham cichym śmiechem, Aiden zaś zerka na boki, jakby miał nas za to ktoś odstrzelić. Sięgam po filiżankę, w czasie, gdy gość na oko koło czterdziestki pstryka na mnie uniesionymi do góry palcami.
Odstawiam naczynie przed Aidenem, krzywym uśmiechem mówiąc „nie wolno mi pić w pracy”.
Podchodzę do klienta, najszybciej jak potrafię.
- Byłabyś tak miła cukiereczku i przyniosła mi coś mocniejszego? - prosi, wcześniej pstrykając palcami nad podłogą.
Odchrząkuję, próbując nie patrzeć mu w oczy.
- Niestety nie, alkohol można spożywać jedynie na drugiej sali, którą otwieramy za godzinę.
Mężczyzna wysuwa głowę do przodu, oczami błądząc po sali, jakby bardzo się, nad czym zastanawiał.
- Nie możesz przynieść mi jednego piwa?
- Nie. Takie jest rozporządzenie z góry. Proszę poczekać jeszcze chwilę i zejść na dół.
Wciąż mówię z tym sztucznym, przyklejonym uśmiechem. Kątem oka widzę, że Aiden ciągle mnie obserwuje i na pewno zaraz wygłosi podobną gadkę jak tę wczoraj.
- Poczekam - mężczyzna kiwa głową, a siwe, tłuste pukle latają razem z nią - ale masz mi przynieść to piwo osobiście, jasne, cukiereczku?
Przytakuję z uśmiechem, chociaż mam ochotę zwrócić wszystko, co dziś zjadłam. Wycofuję się powoli, ale nagle drętwieję, gdy czuję na pośladku niespodziewany dotyk.
Stary zbok klępnął mnie w tyłek!
Rozchyla usta w obrzydliwym uśmiechu, gdy gwałtownie odskakuję. Wbijam w niego zszokowane spojrzenie, ale on tak samo jak inni przy stoliku zachowują się jak gdyby nic. Kilka osób w kącie sali spogląda w naszą stronę, kobieta wydaje się poruszona. Zaciskam usta, uśmiechając się do niej mdło i odwracam, chcąc wrócić za ladę.
Staram się dyskretnie otrzeć kąciki oczu, a wtedy zauważam Aidena. Wstał i wpatruje się w mężczyznę tępym wzrokiem.
Ten nie zauważając tego, rozmawia z innym, co chwilę kasłając.
To bardzo dobrze...
Podchodzę do Aidena i odruchowo dotykam jego ramienia, potrząsając nim kilka razy.
W końcu na mnie spogląda, ale jego wzrok nadal jest jakby za mgłą. Nie wiem jak zareagować, więc z przyzwyczajenia zaczynam docierać do niego tak samo, jak do starych weteranów wojennych, którymi opiekowałam się w domu samotnej starości.
- Aiden, usiądź. Nic złego się nie dzieje.
Ten wyszarpuje się z mojego uścisku i spogląda na faceta.
- Czemu nie dostał od ciebie z liścia?
Gestem pokazuję mu, by był ciszej, odpowiadam szeptem:
- Bo nic złego się nie stało. Nie zrobił mi krzywdy, to tylko stary pijaczyna, dostałby lekko i rozsypałby się jak puzzle... - Nie wiem, kogo chcę oszukać i uspokoić. - Proszę cię, usiądź na miejsce, proszę...
Nadal patrzy na mnie spod ściągniętych brwi, ale robi to, o co go proszę. Wzdycham z ulgą.
— Za godzinę, cukiereczku — wstrzymuję oddech, gdy po sali roznosi się pachnący zgnilizną głos. — Takie jędrne te kelnereczki, do macania...
Nie słyszę nic więcej. Aiden gwałtownie wstaje, próbuję chwycić go za rękaw, ale wyszarpuje się, a moje paznokcie drapią jedynie materiał kurtki. Jeden z nich odgina się i łamie.
— Zostaw go — próbuję przekrzyczeć hałas, ale nie jestem w stanie odwrócić jego uwagi.
Opieram się o ladę i patrzę, jak skamieniała, na wysokiego, szczupłego chłopaka, który ściągnął z krzesła faceta o wiele większego od siebie i okłada pięściami, jednocześnie odpychając jego kolegów.
Przykładam dłoń do ust i wybiegam na zaplecze, by zawołać Gemmę i poprosić, by zadzwoniła do właściciela, bo ja nie jestem w stanie oddychać...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top