Rozdział 10
Alec POV
Obserwuję Lydię, która przeprowadza kontrolę w naszym Instytucie. Denerwuje mnie to, że muszę tkwić tutaj, kiedy chciałem znaleźć Isabelle. Nie mogę jednak tak po prostu wyjść... To ja zarządzam Instytutem, a my mamy gościa z innego.
- Błądzisz myślami daleko stąd, Alexandrze - odzywa się Lydia, przyglądając mi się badawczo. Aż tak odpłynąłem? - Chodzi o jakąś dziewczynę?
- Nie - odpowiadam odruchowo. - Na długo przyjechałaś?
- A co, chcesz się mnie już pozbyć? - Zaczyna się śmiać. Zdążyłem zapomnieć tego dźwięku. - Clave niepokoi się wznowieniem eksperymentu Chicago, dlatego przysłali mnie na kontrolę. Zostanę tutaj tak długo jak to będzie konieczne. Chyba nie masz nic przeciwko?
- Mi casa es tu casa - odpowiadam w ulubionym języku Lydii, a ona uśmiecha się szeroko.
Clave jest instytucją, która rządzi wszystkimi Nocnymi Łowcami. Znajduje się w Idrisie, gdzie mieszkają Nocni Łowcy, którzy nie przebywają w Instytutach, które mieszczą się na całym świecie. Dla Clave najważniejsze jest przestrzeganie Prawa i Porozumień, między Nocnymi Łowcami a Podziemnymi. Zawsze kierują się Prawem, w każdej sprawie, dla nich nie ma od niego odstępstwa.
Dura lex, sed lex - Twarde prawo, lecz prawo.
To ich motto.
- Niewiele się zmieniłeś od czasu kiedy cię ostatnio widziałam - zauważa Lydia. - Pijesz jakieś mikstury odmładzające?
Nie daję po sobie poznać, że trafiła w dziesiątkę.
- To tylko chirurg plastyczny - wzruszam nonszalancko ramionami.
- Jesteś niemożliwy - Lydia kręci głową ze śmiechem.
>>>
Wieczorem w końcu mogę kontynuować poszukiwania. Lydia zajęła mi prawie cały dzień, przez co straciłem dużo czasu.
To było wiele lat temu. Siedem? Osiem? Sam już nie pamiętam. Miałem szkolenie w Instytucie w Londynie. Kiedy poznałem Lydię, wydała mi się bardzo sympatyczna i tak rzeczywiście było. Spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, aż nasza relacja się zmieniła. Mieliśmy krótki romans, chociaż gdybym był w Londynie dłużej, może przerodziłoby się to w coś poważniejszego. Nadal lubię Lydię i mam z nią miłe wspomnienia.
Miałem zamiar iść przed siebie i nawet nie wiem jakim cudem moje nogi zaprowadziły mnie pod Pandemonium. Zupełnie nie mam nastroju na imprezowanie, ale może przynajmniej się napiję. Czy alkohol jest w stanie mi pomóc choć na chwilę?
Mijam grupkę wilkołaków, którzy są na dobrej drodze, żeby zacząć się bić i kieruję się w stronę baru. Rozglądam się w poszukiwaniu Magnusa Bane'a, który zwykle spędza tu dużo czasu. Dzisiaj jednak go nie ma, a szkoda... Chciałbym porozmawiać z nim o tym, skąd zna go Tiffany i dlaczego sprzedał jej specyfik, który zrujnował mi życie.
Przy barze zamawiam drinka i zaczynam go pić, przeczesując wzrokiem salę. Nie ma nigdzie żadnej znajomej twarzy, więc mam ochotę rzucić w cholerę to wszystko i po prostu wyjść, żeby kontynuować poszukiwania.
Nagle ją dostrzegam, rozmawia z jakimś wampirem. Moje oczy są wyczulone na jej widok, gdy się pojawia, od razu to wiem. Jej krwistoczerwona sukienka przyciąga wzrok, ale Isabelle zawsze go przyciąga. Szczególnie wzrok mężczyzn, którzy nie mogą się jej oprzeć. Nie mogę powiedzieć, że jestem szczególnie szczęśliwy z tego powodu.
Odstawiam niedopitego drinka na blat i ruszam w stronę Isabelle. Kiedy mnie dostrzega, próbuje zwiać, ale jestem szybszy - łapię ją za nadgarstek.
- Ona idzie ze mną, więc schowaj kły - rzucam do wampira, a on na mnie syczy.
Wyciągam Isabelle z Pandemonium i prowadzę w miejsce, w którym moglibyśmy porozmawiać.
- Co ty sobie wyobrażasz? - Pyta zdenerwowana. - Puszczaj mnie.
Robię to, a ona mierzy mnie wściekłym spojrzeniem.
- Chciałem z tobą porozmawiać - zaczynam. Odchrząkuję.
- Ale ja nie chcę z tobą rozmawiać - odparowuje natychmiast Isabelle. - Dla mnie już nie istniejesz, nie interesuje mnie to, co masz do powiedzenia.
- Izzy, musisz mnie wysłuchać...
- Zniknij z mojego życia raz na zawsze. Mogę cię tolerować jedynie jako dyrektora Instytutu, nikogo więcej.
Wiedziałem, że tak będzie. Może powinienem dać jej po prostu trochę czasu...? Ochłonie, zacznie myśleć z sensem...
- Chciałem cię też ostrzec, że wampiry nie są dobrymi towarzyszami.
- Nie jestem już twoją młodszą siostrą, Alec - stwierdza z chłodem Isabelle. - Nie potrzebuję twojej pomocy.
- Izzy, proszę...
- Alec, po prostu odejdź - odwraca wzrok.
Walczę sam ze sobą.
- Dobrze - odpowiadam tylko.
Może tak będzie lepiej?
CDN.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top