6. Opętanie - część 2
25 lipca
Syriusz nie był pewien, jak jego chrześniak skłonił go do podjęcia na nowo tematu Lestrange'ów i Voldemorta, ale jakoś to zrobił. Syriusz nieśmiało podejrzewał, że ma to coś wspólnego z jego własną, całkowitą niemożnością odmówienia Harry'emu tego, czego chciał. A zdawało się, że najbardziej chciał informacji.
– Więc byli od ciebie kilka lat starsi, tak? – spytał Harry. – Dokuczali ci kiedykolwiek?
– Bardziej się interesowali ludźmi w swoim wieku – powiedział Syriusz. – Ale nie mylisz się... Narcyza i Bella zawsze miały kilka uwag dla jedynego Blacka, który kiedykolwiek znalazł się w Gryffindorze. – Wzruszył ramionami. – Powiem ci, że zbytnio się nie przejmowałem. Miałem swoich przyjaciół i przez większość czasu dawali mi spokój.
– Ale wy nie dawaliście spokoju ludziom w waszym wieku – rzucił Harry przebiegle. – Mówiłeś wcześniej, że Bellatrix była w tym gangu Ślizgonów...
– Dlaczego tak cię to interesuje? – Syriusz uznał, że to odpowiednie pytanie. Dlaczego Harry chciał rozmawiać o Ślizgonach? Nie wydawał się nawet w połowie tak zainteresowany własnymi rodzicami jak największymi szumowinami na ziemi. – Raczej nie spotkasz się z nimi, dzięki Bogu.
– Ale... to jest wciąż ważne, nie? – powiedział Harry. – Znaczy się... to wciąż ma znaczenie, nie uważasz? To, co robili Lestrange'owie przez wszystkie te lata, wiesz, sprawiło, że Neville chciał mnie zabić w tym roku. A... a niektóre rzeczy nigdy nie mijają, po prostu – zakończył cicho. Syriusz popatrzył na niego, mrużąc oczy. Harry robił to, co zaczynało przerażać Syriusza; jego twarz była spokojna i obojętna, ale coś żyło za oczami i Syriusz wiedział, że miał na myśli co innego, niż mówił. Zdecydowanie nie jak James.
– Cóż – rzekł niezręcznie – podejrzewam... podejrzewam, że to prawda. – To prawdopodobnie była prawda. Żałosne, że jego szesnastoletni chrześniak wie o tym więcej niż on sam. Kolejna rzecz, za którą można winić Azkaban, czy zasługiwał na to czy nie. – Ale wciąż nie wiem, jak rozmowa o tym powie ci o śmierciożercach więcej, niż już wiesz. To podła grupa, Harry. Ufasz mi w tej kwestii?
– Wiem to – stwierdził Harry z niecierpliwością. – Posłuchaj... nieważne, masz rację, to nie ma znaczenia. – Wstał.
– Harry... – zaczął Syriusz, samemu zaczynając się czuć niecierpliwie. Harry nie miewał napadów młodzieńczych dąsów, ale nie oznaczało to, że od czasu do czasu nie potrafi rzucić prawdziwie spektakularnym.
– Nie, naprawdę, to nie ma znaczenia – upierał się Harry z mniejszą niecierpliwością, już spokojniejszy. – Zaparzę herbaty. Napijesz się?
– Ciemno tu – westchnął Syriusz. – Zapalę kilka świec. – Wieczorami chata sprawiała naprawdę paskudne wrażenie. Znajdowały się w niej magiczne lampy – pochodnie byłyby niezłym dowcipem – ale były tak ciemne, że po zmroku miejsce wyglądało ponuro. Nawet nie obce czy straszne, czy nawiedzone, po prostu zniszczone i smutne.
Harry wyszczerzył się do niego i nagle ta tajemnicza twarz znikła, zastąpiona słoneczną figlarnością.
– Czemu nie zapalisz...
– Harry – powiedział ostrzegawczo Syriusz, ale jego wargi wygięły się w uśmiechu.
– No, są ładne i pachną cynamonem, nie uważasz? – Harry zamrugał niewinnie. Syriusz westchnął i poszedł po cynamonowe świece. Jakaś czarownica przysłała je do ministerstwa na jego nazwisko, ministerstwo wysłało je do Dumbledore'a, a Dumbledore – po uważnej inspekcji – przysłał je tutaj. Najwidoczniej teraz, gdy Syriusz był niewinnym człowiekiem, panie zaczęły się nim interesować. "Nie będę zalewał cię wszystkimi podarkami miłosnymi, mój chłopcze" powiedział Dumbledore z migocącymi oczami w płomieniach kominka, "ale niektóre mogą się przydać. Mmm. Naprawdę lubię cynamon, a ty?"
Były też pewnie spore ilości czekolady, ale Syriusz odmówił, wzdragając się. Po tym jak w ciągu ostatnich kilku lat spędził tyle czasu w psiej formie, było mu niedobrze w samej tylko obecności czekolady. Naprawdę szkoda, bo to by mu pomogło na koszmary.
Zapalił świecę i pozostawił lampę bez przykrycia, co przynajmniej przydało pokojowi przytulności, gdy zagwizdał czajniczek do herbaty. Kilka sekund później w pokoju pachniało cynamonem i bergamotką, a Harry rozstawiał filiżanki. – Ja będę matką – powiedział z uśmiechem, a Syriusz prychnął. Ale było tak spokojnie, herbata i... świece, jeśli nie sympatycznie. I przynajmniej Harry zainteresował się herbatnikami w puszce, nawet jeśli były suche i pokruszone. Wciąż nie jadł tyle, ile według Syriusza chłopiec w jego wieku – w jakimkolwiek wieku – powinien jeść, a kiedy już jadł normalny posiłek, Syriusz miał wrażenie, że robi to z obowiązku. Ale nie tracił na wadze ani nie wyglądał na chorego.
Wspomniał już o tym Dumbledore'owi, ale Dumbledore nie miał na to żadnej odpowiedzi. To było nieco przerażające – Dumbledore zawsze miał odpowiedź. Z drugiej strony Dumbledore prawdopodobnie miał lepsze powody do zmartwień niż ilość tostów, jakie Harry Potter je na śniadanie. Syriusz wziął łyk herbaty. Dobra, silna mieszanka, jakby potrzebował jeszcze czegoś, by nie spać.
– Zastanawiam się – wymruczał Harry – zastanawiam się, czy było tak samo...
– Czy co było tak samo?
– ...kiedy Voldemort był w Slytherinie.
Pomimo wszystkiego to imię wciąż miało moc promieniować dreszczem strachu wzdłuż nerwów Syriusza. Przesądy, wiedział to, które zresztą nie powstrzymywały go od wymawiania, niemniej jednak.
– Co masz na myśli?
– Czy miał gang – powiedział Harry, popijając z własnego kubka i patrząc w przestrzeń. – Wiesz... czy ludzie za nim szli, już w szkole. Czy nienawidził Gryfonów, jak Ślizgoni nienawidzą teraz.
– Jestem tego pewien. – Syriusz starał się, by jego głos brzmiał lekko. Czy jego chrześniak zawsze był taki makabryczny? – Ta rywalizacja trwa od czasów Godryka i Salazara. Oczywiście, Dumbledore obserwował go, nawet wtedy... a Dumbledore jest Gryfonem.
– Jest?
Syriusz mrugnął.
– Co?
– Spytałem, czy jest – powtórzył Harry. – Dumbledore. Hermiona powiedziała mi raz, że słyszała, że Dumbledore był w Gryffindorze, ale nikt nigdy nie był pewien. Nie musiał być, prawda? Znaczy się... – Ściszył głos, jakby na myśl, że Dumbledore może ich słyszeć. – ...znaczy się, ma tak wiele sekretów, zawsze wie, jak pokierować ludźmi... może nawet był w Sly...
– Po co mówisz takie rzeczy? – powiedział ostro Syriusz. – Albus Dumbledore jest wspaniałym człowiekiem, który zrobił bardzo wiele dla nas obu. Zasługuje na twój szacunek, Harry. – Młodzieńczy bunt to jedno. Rzucanie oszczerstwami to drugie. Syriusz nie lubił odgrywać rodzica, ale w tej chwili nie widział innej możliwości.
– Powiedziałem jedynie, że mógł być w Slytherinie – rzucił Harry równie ostro. – To nie musi być obelga.
– Nigdy nie miałeś do powiedzenia niczego dobrego o Ślizgonach, jak długo cię znam – przypomniał mu Syriusz. – W każdym razie to nieważne. Kwestia Przydziału jest sprawą publiczną i dotyczy to także Dumbledore'a. Był Gryfonem. Co innego miałoby sens, Harry?
– Ja... – z jakiejś przyczyny Harry sprawiał wrażenie, jakby zeszło z niego powietrze. – Nie wiem. Tak tylko powiedziałem. Nieważne. Więc. – Odetchnął ciężko. – Więc... Voldemort... zastanawiam się po prostu. To wszystko. Wiesz... dlaczego on taki jest. To znaczy, czy człowiek rodzi się zły? Czy jak?
Zupełnie nagle Syriusz pomyślał, że rozumie, i odprężył się, nawet uśmiechnął. Harry znów myślał o tym, jak podobni są on i Tom Riddle. Osieroceni, w pewnej władzy okropnych mugoli, i tak dalej. Ale czy Harry nie pojął jeszcze, że nie może być już bardziej różny od Voldemorta, nawet jeśli się postara?
– W jego przypadku, Harry – powiedział poważnie – myślę, że to możliwe. Że jest po prostu złym ziarnem. W każdym razie nie wydaje się niemożliwe, prawda? Znaczy się, dlaczego nie miałby być?
– Nie wiem – stwierdził Harry powoli. – Jest taki dziwny.
Na to Syriusz wybuchnął śmiechem. To było dobre. Słyszał, jak ludzie nazywają Voldemorta najróżniejszymi słowami, ale "dziwny" nie było najczęściej używanym. A pasowało, prawda? Śmiech jednak przerodził się w gorycz po chwili zastanowienia.
– Dziwny czy nie, wszystko co robi, zdaje się działać – powiedział. – Ciężko się go pozbyć, nie? Ile razy Dumbledore próbował... ty próbowałeś? A ten głupi drań nie chce umrzeć. – Wziął następny łyk, smakując słodycz dwóch kostek cukru. Miał nadzieje, że nigdy nie przywyknie do tego typu luksusów, osłodzonej herbaty.
– Ale to jest... to jest jego największą słabością – oznajmił nagle Harry, a brzmiał, jakby bardzo mocno myślał i nie był pewien, dokąd dokładnie jego myśl zdąża. – Voldemort. On boi się umrzeć. To głupie.
Syriusz zamrugał i popatrzył w filiżankę. Również nie był pewien, dokąd zmierza myśl Harry'ego (co wcale nie było niezwykłe), ale z jakiejś przyczyny coś w głosie jego chrześniaka sprawiło, że poczuł się nieswojo.
– Niektórzy powiedzieliby, że to właśnie uczyniło go potężnym – stwierdził ostrożnie. – Jego pragnienie, by zrobić wszystko, by oszukać śmierć. Z tego powodu nauczył się rzeczy, których ludzie nigdy nie zamierzali poznać.
– Ale tak jest – powiedział Harry. – Nie nauczył się niczego.
Syriusz podniósł wzrok, zaskoczony. Harry wyglądał za okno, wyraz jego twarzy był daleki i obojętny. Brwi zmarszczył pod oprawkami okularów.
– Jak to? – spytał Syriusz.
– Ja... nie wiem o tym za dużo – oznajmił Harry, wciąż z tym samym dziwnym, pustym spojrzeniem. To było nieco straszne. – Ale... ale wydaje mi się, że uczymy się, bo jesteśmy w stanie się zmienić. A zmieniamy się, ponieważ dorastamy. Starzejemy się. Umieramy. Śmierć jest największą zmianą. – Odwrócił się wtedy do Syriusza, a Syriusz niemal wyskoczył z siebie na widok tego, co patrzyło na niego zza oczu jego syna chrzestnego.
Było stare. Starsze niż Syriusz. Starsze niż Dumbledore. Starsze niż wszystko, co Syriusz kiedykolwiek widział, i potężniejsze.
– Śmierć nie zawsze jest zła – powiedział cicho Harry. – Ktoś, kto nie umrze, tak naprawdę się nie nauczy. Ponieważ się nie zmieni. Voldemort nie rozumie tego. A o to chodzi, Syriuszu... to jest cały sens magii: śmierć, i zmiana, i nie bać się poświęcenia, gdy jest potrzebne... poświęcenia siebie, gdy trzeba, nie innych... zrównoważyć wszystko krwią, ponieważ musisz zachować równowagę i nie bać się jej.
– Voldemort nie wie więc nic o magii – dodał Harry i coś w jego głosie zadźwięczało i wprawiło w drżenie całą chatę. – Zupełnie nic.
Syriusz parzył na niego z otwartymi ustami, bezradny i zastygły. Harry nigdy nie wydawał się bardziej różny od Jamesa niż w tym momencie.
– Jak – wychrypiał, chcąc zapytać Jak do diabła wiesz coś takiego i co się z tobą dzieje?, ale jego usta nie chciały współpracować.
Wyraz twarzy Harry'ego zmienił się nieco. Stał się mniej pusty, a to dziwne, pozbawione wieku coś w jego oczach znikło, zastąpione czymś nieco bardziej znękanym, nieco bardziej zgonionym, czymś bardzo przerażonym.
– Syriuszu – wyszeptał, brzmiąc teraz bardziej jak chłopiec – czasami... czasami mam te sny...
Świece płonące na stole i parapecie zgasły i pokój pogrążył się w ciemności. Syriusz drgnął i zamrugał. Podmuch wiatru? Okno było otwarte...
– Syriuszu? – dobiegł głos Harry'ego ponad stołem, a brzmiało w nim zdziwienie. – Co to było?
– Nie wiem – powiedział Syriusz, wyciągając różdżkę. – Lumos. – Od razu lepiej. Harry siedział po drugiej stronie stołu i patrzył z ciekawością na zgasłą świecę.
Rozmawiali o czymś?
Harry chyba zastanawiał się nad tym samym.
– Czuję, że chciałem ci o czymś powiedzieć – powiedział zdezorientowany.
– Ja też – przyznał Syriusz, drapiąc się po głowie, i zapalił świecę na nowo. – Pamiętasz, o co chodziło?
– Nie – odparł Harry, potrząsając głową i marszcząc czoło. – Nie mam pojęcia.
– Cóż – stwierdził Syriusz, gdy płomień świecy rozbłysnął dzięki jego różdżce. – Pewnie nic ważnego.
* * *
Obudziłyśmy się.
To było
...dobre.
* * *
26 lipca
Syriusz prawdopodobnie zaczął podejrzewać.
Harry westchnął, podrzucając na łóżku znicz w górę i w dół. Chciałby być bardziej wyrafinowany. Severus prawdopodobnie by się z nim zgodził. Ale co Harry miał poradzić na to, że interesował go jego własny kochanek? I żeby być sprawiedliwym przed samym sobą, nie chodziło tylko o Severusa, już nie. Naprawdę chciał wiedzieć o Bellatrix Lestrange i innych śmierciożercach. Naprawdę zastanawiał się, jak czuł się Tom Riddle, w Slytherinie, ponad pięćdziesiąt lat temu. To wszystko było dla niego ważne. Nie było jego winą, że Syriusz nie postrzegał spraw w ten sam sposób, albo sądził, że zadaje dziwne pytania, albo coś. I słuchał, gdy Syriusz chciał rozmawiać o jego rodzicach.
Może po prostu zaczynał być niecierpliwy przez to wszystko. Nudziło mu się tak, że odchodził od zmysłów. Nie mógł czarować, mógł jedynie latać na swojej miotle pod pewnymi warunkami i w pewnych okolicznościach, nie miał książki, której nie przeczytałby dziesięć razy, nie było telewizora, a teraz Syriusz nie odpowie na żadne pytanie, nie przyglądając mu się uważnie. Co mu zostało? Leżeć na łóżku i rzucać zniczem. Syriusz był na przechadzce. Zawsze pytał Harry'ego, czy ma ochotę mu towarzyszyć, ale dziś Harry miał wrażenie, że Syriusz naprawdę ma ochotę pobyć sam, więc odmówił. Syriusz chyba był wdzięczny. Ale nie było go już prawie dwie godziny. Nie powinien niedługo wrócić?
Nagle zaniepokojony Harry zmarszczył czoło. Wiedział, że są tu bezpieczni. Nawet spacerowanie było bezpieczne, Dumbledore tak powiedział. A jeśli coś się stanie, w zagajniku było specjalne miejsce, do którego mieli biec. Syriusz pokazał mu, gdzie się znajduje, stworzył je sam Dumbledore. Mieli go użyć w przypadku kłopotów, ponieważ Fiuu należało do ministerstwa, któremu nie zawsze można było ufać. Wszystko jedno... jak mocno Harry tak naprawdę ufał Dumbledore'owi?
Jego ręka różdżkowa zadrżała. Gdyby wydostał różdżkę z kufra, zaklęcie lokalizujące byłoby proste jak raz–dwa–trzy. Oczywiście, usunięto by go z Hogwartu, to było minusem. A wtedy by nigdy... prawdopodobnie przesadza. Był...
Harry pewnie złapał znicz, położył się i zamknął oczy. Nie potrzebował do tego różdżki i był najzupełniej pewien, że to się nawet nie liczy jako czarowanie, skoro nikt nie potrafiłby tego odkryć.
Syriusz.
Magia Syriusza nie była jak czyjakolwiek inna. Harry znów zaczął podejrzewać, że magia każdego człowieka jest wyjątkowa. To miało sens. Dlaczego nie miałaby być wyjątkowa? Będzie to musiał jednak sprawdzić. Zrobi to, kiedy następnym razem będzie w Norze. Właśnie to. Znajdź cichy moment, zamknij oczy, sięgnij i poszukaj...
Syriusz wracał do domu. Magia wirowała wokół niego jak zmęczony pies, zmęczony, głodny pies: solidna, wierna, z nieregularnymi rozbłyskami energii, ale przeważnie przytłumiona. Harry zastanowił się, czy magia odpowiada ciału. Czy to znaczyło, że Syriusz jest zmęczony i głodny?
Harry nie potrafił tak naprawdę się wczuć. Ostatnio nigdy nie był zmęczony. Ani głodny. Nie wiedział, jak to się działo, ale się działo. Patrzył na jedzenie i po prostu nie miał na nie ochoty. Częściowo przyczyną było, że Syriusz gotował, a Syriusz był w tym straszny, ale częściowo Harry po prostu nie chciał jeść. Nawet myśli o wspaniałych hogwarckich ucztach nie przyprawiały go o burczenie żołądka. To – leżeć tutaj, czuć magiczne prądy z otoczenia, krążące wokół niego i w nim, czuć się częścią wszystkiego – to wydawało się o wiele bardziej rzeczywiste i ważne niż jedzenie.
Był też zadowolony, że nie śpi dużo. Tylko kilka godzin w nocy, o ile w ogóle. Nie było już nocy, które by w większości przesypiał. I był zadowolony, bo kiedykolwiek spał, śnił. Nie pamiętał tych snów po przebudzeniu, a jedynie wrażenie, jakie pozostawiały. Czasami budził się spocony i napięty, i zimny, ze szczękającymi zębami; czasami budził się zły i sfrustrowany, jakby szukał czegoś we śnie i nie był w stanie tego znaleźć. To nie było szczególnie odprężające. On...
Od okna dobiegło skrzeknięcie. Harry podniósł wzrok i jego serce stanęło. Nowa Sowa usiadła na parapecie i upuściła mały pergamin na wyciągniętą rękę Harry'ego. Severus. To musiało być od Severusa – Harry nie posłał Nowej Sowy do nikogo innego. Wysłał list zaledwie dwa dni temu i nie oczekiwał odpowiedzi tak wcześnie.
– Dobry chłopiec – powiedział do Nowej Sowy i szybko zaopatrzył ją w podwójną porcję sowiego przysmaku. Nowa Sowa zahuczała ze szczęścia i zabrała zdobycz. Może nie była taka zła.
Wtedy Harry rozwinął pergamin drżącymi palcami i zmienił zdanie. Co do diabła? Musiał przełknąć rozczarowanie. To nie był tak naprawdę list, raczej najkrótsza notka. Głosiła:
Cieszę się, że wszystko w porządku. U mnie również. Nie pakuj się w kłopoty. W przyszłości też użyj tej sowy.
Hogsmeade jest możliwe. Daj mi znać.
Harry westchnął i przyłożył papier do palącej się na szafce nocnej świecy. Po chwili notka już stała w płomieniach. Może Nowa Sowa nie zasłużyła na tę dodatkową porcję. Chyba nie bardzo się napracowała, przynosząc to tutaj. Ale z drugiej strony, część Harry'ego nawet nie oczekiwała, że Severus mu odpisze. Miał pokusę, by zatrzymać notkę, nawet tak niewielką, ale zawsze istniała znikoma możliwość, że Syriusz rozpozna pismo Snape'a. To był daleko idący wniosek, ale lepiej nie ryzykować.
Widzisz, pomyślał gorzko, potrafię podejmować słuszne decyzje, gdy muszę, Severusie.
Radził sobie tego lata lepiej, niż mógł przypuszczać. Pierwsze kilka dni w chacie były okropne, ale jakoś zdołał nie myśleć o Severusie przez cały czas. Ale w pewnych chwilach to było takie trudne. Jak teraz... był w stanie uchwycić słaby zapach Severusa na pergaminie, co sprawiło, że coś ścisnęło i zabolało go w gardle. Oddałby swoją Błyskawicę, by znów być w lochach Hogwartu. Ale przynajmniej Severus powiedział, że Hogsmeade jest "możliwe", więc Harry mógł już zacząć planować, a niewielka notka była lepsza niż żadna...
Właśnie wtedy otworzyły się frontowe drzwi i Harry usłyszał ciężkie tąpnięcie butów Syriusza, gdy zostały zdjęte i przerzucone przez próg. Czymś popchnięty – samotnością? pragnieniem? – pospieszył do kuchni, gotów zaoferować pomoc i przygotowany jedynie na pozytywną odpowiedź.
Syriusz wyglądał na zmęczonego i również na wdzięcznego, gdy Harry pomógł mu zdjąć płaszcz i nastawił czajnik.
– Miałeś miły spacer? – spytał Harry.
– Tak myślę – odchrząknął Syriusz i usiadł ciężko w krześle przy stole. – Chociaż mnie zmęczył. Nie wiem czemu. Nie spałem dobrze tej nocy... i mam skłonność dużo myśleć, gdy jestem na zewnątrz. – Obdarzył Harry'ego lekko drwiącym uśmiechem.
– Musisz to czasem robić – powiedział Harry, zanim zdołał się powstrzymać, i szybko sam się uśmiechnął, by wyciągnąć żądło. Czasami czuł, że Severus ma na niego większy wpływ, niż którykolwiek z nich mógłby przyznać. Na szczęście Syriusz nie wydawał się obrażony. – W każdym razie chciałem cię zapytać – rzucił szybko – kiedy mógłbym pojechać do Hogsmeade?
Drwiący uśmiech Syriusza przerodził się w coś łagodniejszego i bardziej szczerego.
– Dziwię się, że nie mówiłeś nic wcześniej – stwierdził. – Dziwię się też, że nie mam żadnych wiadomości od George'a. Nie powinniście pisywać do siebie w szale namiętności czy coś takiego? – Jego ton był lekki, ale Harry wyczuwał pod nim raczej powagę i przeszły go ciarki.
Utrzymał swój własny ton swobodny.
– Przecież wiesz, że to nie tak – powiedział. – To znaczy... Lubię George'a, chcę go zobaczyć. Ale... to nie tak.
– Co masz na myśli?
– Mam na myśli... – Harry nie był pewien, jak to ująć. Wtedy uderzyło go natchnienie. Usiadł przy stole z dwoma dymiącymi kubkami herbaty. Syriusz przyjął swój z wdzięcznością, przysuwając bliżej (na zewnątrz było dziś chłodno i wilgotno), i dodał dwie kostki cukru. – Cóż – zaczął ostrożnie Harry – mówiłeś mi, mówiłeś, że tata kochał się w mamie już w szkole. Kiedy był w moim wieku.
Syriusz rozpromienił się. Prawdopodobnie nie posiadał się z radości, że Harry podniósł ten temat.
– Och tak. Śmiertelnie zakochany w Lily już w pierwszej klasie, przysięgam. Przestał ciągnąć ją za warkocze i w zamian zaczął się z nią umawiać.
– Więc – ciągnął Harry, zdeterminowany zatkać Syriusza, zanim powie mu (znów), że Lily Evans na początku wcale nie lubiła Jamesa Pottera – znaczy się, tata spotkał mamę i wiedział, że ona jest, wiesz, osobą, z którą chce być. Nie był zbyt młody, by to wiedzieć?
Syriusz mrugnął.
– Cóż, każdy jest inny, Harry – powiedział. – Znaczy się... Chryste, w porządku, jeśli nie chcesz być z George'em Weasleyem przez resztę życia.
– Chyba nie chcę – stwierdził Harry. – Ale... znaczy się... czy to było niezwykłe, że tata wie, chce być z mamą, na zawsze? Mimo że był taki młody?
Syriusz wzruszył ramionami.
– Być może. Mnie by coś takiego na pewno nie odpowiadało. Miałem pełno dziewczyn. Ale, Harry, naprawdę, żeby się martwić takimi rzeczami... masz rację, jesteś młody i masz dużo czasu. Gdzieś tam jest ktoś dla ciebie, tego jestem pewien. – Wypił herbatę i wstał, żeby nalać sobie jeszcze. Odwrócony do Harry'ego plecami, zaśmiał się krótko jak pies. – Dla każdego ktoś jest. Merlin wie, nawet Snape znalazł kogoś! Jeśli on mógł, jestem pewien, że ty nie będziesz miał problemów.
Harry zdał sobie sprawę, że całe jego ciało zesztywniało na krześle, a jego rdzeń kręgowy jest prosty jak stalowy pręt. Dopiero po chwili był w stanie przemówić.
– ...znalazł kogoś? – wychrypiał i odchrząknął. – Znaczy się, Snape? Co?
Syriusz obrócił się z łobuzerskim uśmiechem.
– Wyglądasz, jakbyś zobaczył nago Dumbledore'a – powiedział. – Jakoś cię nie winię. To prawda, nigdy ci nie opowiadałem o starym Smarku i miłości jego życia, prawda?
Niemy, usiłując słuchać poprzez nagły szum w uszach, Harry potrząsnął głową.
– Cóż, nigdy bym się tego po nim nie spodziewał, to ci powiem – przyznał Syriusz i przesunął czajniczek w kierunku Harry'ego. – Chcesz jeszcze? – Harry znów potrząsnął głową. – W porządku. No więc – i Syriusz usiadł ze swoją herbatą – przynajmniej za gust nie mogę Snape'a winić. Poderwał naprawdę porządnego faceta i zakochał się w nim do szaleństwa. To musiało być, och, w szóstej klasie, trwało do połowy siódmej. Gość ożenił się po skończeniu szkoły, tak słyszałem. – Syriusz zachichotał nisko i paskudnie. – Tyle jeśli chodzi o wielki romans Snape'a. Aż dziwne, że tak długo z nim wytrzymał.
– Kto? – wydusił Harry.
Syriusz machnął dłonią.
– Nie słyszałeś o nim. Czarodziej czystej krwi o imieniu Tithonius Belvedere. Puchon, ze wszystkich rzeczy. Wyobrażasz sobie? Snape i Puchon? – Prychnął. – Ale Tithonius był porządnym gościem, jak powiedziałem. Nie mam pojęcia, co mógł zobaczyć w Snapie. Ale nie tylko dobrze wyglądał. Cichy, opanowany, lubił pracować. Niezawodny. Typowy Puchon w gruncie rzeczy. Jak sobie teraz o tym myślę, to jestem też zdumiony, że Snape był nim zainteresowany. – Wzruszył ramionami i wziął łyk herbaty. – Myślę, że zakochał się w pierwszym biedaku, który się nim zainteresował. Zakochany Snape. Co za widok. – Zachichotał. – Powinieneś był to zobaczyć. Nigdy więcej nie myślałbyś o nim tak samo.
– Naprawdę? – Głos Harry'ego wydawał się dochodzić z bardzo daleka. – A jak zakochany Snape... się zachowywał?
Syriusz wywrócił oczami.
– A jak myślisz? Kiedy nie łaził za nami, kręcił się koło Tithoniusa z miną zbitego psa. Podejrzewam, że gdybym był wyrozumiały, nie mógłbym go winić i za to – dodał. – Myślę, że każdy zachowuje się trochę idiotycznie, gdy zakochuje się pierwszy raz – nawet Snape. Ale to było coś więcej. – Syriusz przerwał na wystarczająco długą chwilę, by Harry miał ochotę krzyczeć. – Był tak cholernie zazdrosny. Nie mógł znieść, gdy biedny Tithonius rozmawiał choćby z kim innym. Jak gdyby był jego właścicielem. Przyjaciele Tithoniusa oczywiście go nienawidzili, jak wszyscy inni. Tithonius zerwał, gdy nie był już w stanie tego wytrzymać, a Snape następny miesiąc czy dwa łaził za nim po szkole. Żałosne, naprawdę. – Oczy Syriusza rozbłysły na chwilę. – Słyszałem, że pisał dla niego jakieś straszne wiersze – dodał. – Oddałbym swoje lewe jajo, gdybym mógł dostać choćby jeden z nich. Żylibyśmy tym tygodniami.
Harry rozdarty był pomiędzy pragnieniem więcej informacji oraz spytaniem, dlaczego Syriusz, który był najzupełniej porządny przez większość czasu, staje się taką gnidą, kiedykolwiek dochodzi do Snape'a. Nikt inny nie powodował go do takiego zachowania – wzmianka o Peterze Pettigrew sprawiała, że pochmurniał, zamykał się w sobie i wściekał, ale kiedy Syriusz mówił o Snapie, było, jakby znów miał piętnaście lat. Harry postanowił skupić się na najbardziej pilnej potrzebie.
– Ale... ten Tithonius... powiedziałeś, że się ożenił?
– Tak myślę – stwierdził Syriusz i wzruszył ramionami. – Przez ostatnie lata nie byłem na bieżąco.
– Jasne – rzucił Harry. – Oczywiście, masz rację.
– W porządku – powiedział Syriusz energicznie, choć Harry za nic nie przepraszał. – Ale zapomniałem... dlaczego znów o tym mówimy? Ach tak, Hogsmeade. Przepraszam, że się zagadałem! Kiedy chciałbyś jechać?
– Niedługo – Harry usłyszał swój głos. – Ale najpierw muszę napisać do George'a i dać mu znać, że przyjadę. Żeby mógł się zwolnić ze sklepu.
– Jasne – zgodził się Syriusz i machnął ręką. – Nie mamy przecież zajętych wszystkich terminów towarzyskich, nie? Po prostu daj mi znać. Dostarczę cię i będziecie mieli cały dzień dla siebie. Sam bym cię puścił – dodał tonem brzmiącym na przeprosiny – ale umówiliśmy się z Dumbledore'em.
– Wiem – powiedział Harry. – Dobra. Muszę teraz napisać do George'a.
Zobaczył, że Syriusz kiwa głową, i obrócił się, by wrócić do pokoju, a jego stopy poruszały się automatycznie. Zamknął drzwi, wyciągnął arkusz pergaminu i nagryzmolił wiadomość niemal tak krótką jak ta, którą Severus przysłał jemu. Następnie napisał nieco dłuższą i zaadresował ją do George'a Weasleya.
Otworzył okno i zagwizdał. Nowa Sowa wpadła z łopotem, być może z nadzieją na więcej smakołyków. Hedwiga dołączyła do niej z posępną miną.
Harry wręczył Nowej Sowie wiadomość do George'a.
– Wiem, że jesteś zmęczony – powiedział. – Ale zrób to, dobrze? – Nowa Sowa zahuczała, wzięła notkę (i przysmak) i odleciała.
– Ta jest dla ciebie, mała – oznajmił Harry Hedwidze i dał jej krótszą wiadomość, głaskając cudowną białą główkę. – Ale nie zanoś jej jemu. Zanieś ją do sowiarni i daj Acheronowi. Zrobisz to dla mnie, prawda? Zanim zabierzecie się do siebie, upewnij się, że dostarczył wiadomość swojemu panu. Nie pomyślą, że to dziwne. I niech nikt cię nie zobaczy, jeśli możesz. Zrobisz to dla mnie?
Hedwiga wtuliła głowę w Harry'ego i skubnęła jego ucho w ekstazie uczucia. Nie potrzebowała żadnych przysmaków; sfrunęła z parapetu i skierowała na północ z największą prędkością. W tym tempie szybko prześcignie Nową Sowę.
Harry stał przy oknie i patrzył za nią, aż znikła mu z oczu; pozostał przy oknie, nie wpatrując już w nic konkretnego.
* * *
Syriusz patrzył, jak Harry wychodzi z pokoju, by napisać do George'a. Harry miał na twarzy dziwny, odległy wyraz. Prawda, często tak miewał, a Syriusz nie przypominał sobie, czy zdarzało się to również podczas czwartej klasy Harry'ego – inna sprawa, że nie widywał Harry'ego tak często. Ale tym razem była pewna różnica niż zazwyczaj, gdy wyglądał na zamyślonego. Teraz stało za tym coś przerażająco pustego, niemal jakby doznał paskudnego wstrząsu i starał się to ukryć. Nic dobrego w każdym razie.
Do cholery z tym wszystkim. Czy Syriusz powiedział coś, co go zmartwiło? Nie był w tym dobry. Im dłużej mieszkali z sobą, tym bardziej Syriusz pojmował, że jest okropnym rodzicem i wcale nie wspaniałym przyjacielem. Pluł sobie w brodę. Najwyraźniej Harry usiłował porozmawiać z nim o czymś ważnym, nawet jeśli Syriusz wciąż nie był pewien, do czego zmierzał. Wydawał się martwić o coś, co miało związek z George'em, że tak naprawdę nie jest w nim zakochany, i bał się, że nie jest normalny, bo nie był jak tata, albo... coś. O to chodziło?
Syriusz miał ochotę schować głowę w dłonie, czując, że nadchodzi migrena. Nie był pewien, o co pytał Harry, nie wiedział nawet, że to dla niego ważne, aż do teraz. Był po prostu wdzięczny, że Harry porównuje się jednak z Jamesem, że używa swego ojca jako standardu, według którego mierzy sam siebie, ponieważ właśnie to zawsze robił Syriusz, nawet jeśli nie zamierzał, a więc wszystko było w porządku, jakoś...
Ale co zrobił Syriusz? Zaczął bełkotać o Snapie, na miłość boską, a Harry patrzył na niego, jakby miał dwie głowy. Nic dziwnego. Niech to szlag.
Miesiąc i tydzień – tylko kilka dni do siedemnastych urodzin Harry'ego, i to była kolejna rzecz, Syriusz chciał zdobyć dla chłopaka coś odpowiedniego – a wciąż nie znał swego chrześniaka tak dobrze, jak według siebie powinien. Czego Harry chciał od życia, w czym Syriusz mógł mu pomóc? Nie wiedział nawet, czy chłopiec nie jest chory, bo nie spał i nie jadł, i czy to było normalne, bo Syriusz nie potrafił...
Usłyszał, jak zamykają się drzwi do pokoju Harry'ego i uderzył pięścią o stół kuchenny. Potem podniósł się, nie myśląc za dużo o tym, co zamierzał zrobić, i pospieszył do własnej sypialni. Machnął różdżką, by ustawić zaklęcie dźwiękochronne, po czym wrzucił iskrzący proszek do ognia.
– Albus Dumbledore! – zawołał.
Tylko chwila upłynęła, gdy twarz Dumbledore'a pojawiła się w ogniu.
– Syriusz, mój chłopcze – powiedział Dumbledore, uśmiechając się. – Co słychać? Nie spodziewałem się twojego wezwania przed jutrzejszym wieczorem.
Cotygodniowe raporty. Syriusz ich nie znosił. Ale tkwił w nich po uszy i najwyższy czas, by to przyznać. Najwyraźniej Syriusz nie znał Harry'ego za grosz, ale Dumbledore owszem. Mógł pomóc.
– Chodzi o Harry'ego.
Uśmiech Dumbledore'a zniknął.
– Coś z nim źle?
– Nie wiem! – warknął Syriusz. – I o to chodzi. Rozmawiałem z nim dzisiaj i po prostu zdałem sobie sprawę, że w ogóle go nie znam i... i... – jego głos zamarł, gdy nagle poczuł się jak idiota. Proszę, oto wzywał największego czarodzieja na świecie, nie mając żadnego poważnego kłopotu, żadnego konkretnego problemu do rozwiązania, tylko dlatego, że poczuł się złym ojcem chrzestnym. Jak żałosnym człowiek może się stać? – Przepraszam, Dumbledore – wymamrotał. – Jesteś zajęty czymś ważnym?
– Zaledwie korespondencją – powiedział Dumbledore. – Czy coś się stało Harry'emu? – Jego głos był natarczywy i Syriusz poczuł się jeszcze gorzej. Pomyślał, że chyba bardziej podobało mu się w ubiegłym roku, gdy biegał jako pies, bo wtedy przynajmniej miał cel, zadanie, jakiś sposób, by być przydatnym. Wiedział, jak być cholernym psem. Jak być człowiekiem – musiał się jeszcze nauczyć.
– Nic, o czym bym wiedział – przyznał, usiłując nie kulić ramion jak winny uczeń. – Po prostu... Przepraszam, że ci przeszkadzam. To było głupie z mojej strony. Po prostu z nim rozmawiałem i, nie wiem, powiedziałem coś, co go zmartwiło, tak przypuszczam, i... on wciąż nie je. I chyba nigdy nie śpi. Ale nie jest chory. Cały czas spędza w pokoju i nawet kiedy jestem z nim, to tak, jakby nie był tutaj – teraz, kiedy popłynął potok słów, nie dało się zatrzymać – jakby coś innego patrzyło na mnie zza jego oczu...
– Co masz na myśli?
– Nie wiem! O to właśnie chodzi. Nie wiem.
Dumbledore przez chwilę nic nie mówił, marszczył za to czoło. Prawdopodobnie był rozczarowany Syriuszem z powodu bezsensownego wezwania albo z powodu niezdolności Syriusza do komunikowania się z Harrym, albo obu. Świetnie.
Ale gdy Dumbledore odezwał się, brzmiał na zamyślonego, nie rozczarowanego.
– Jakby coś innego patrzyło na ciebie zza jego oczu?
– Tak – powiedział Syriusz, czując się bardziej głupio, niż kiedykolwiek. – Nie potrafię tego lepiej wyjaśnić. Po prostu... Wiem, że nie jest Jamesem. Cały czas to sobie mówię. Ale jednak, James nigdy nie patrzył jak Harry, nie w ten sposób. Lily też nie, o ile sobie przypominam. Myślisz, że to ci mugole, wśród których dorastał? Jakby...
– Syriuszu – przerwał Dumbledore, sprawiając wrażenie bardzo poważnego – zatrzymaj się na chwilę i pomyśl bardzo dokładnie. Czy uważasz, że ten nowy nastrój Harry'ego jest w jakiś sposób powiązany z Lordem Voldemortem?
Syriusz zamarł, a jego szczęka opadła.
– Voldemort? – Myślał, że nie może czuć się bardziej głupio, a jednak teraz się czuł. Nawet o tym nie pomyślał; kiedykolwiek myślał o toczącej się wojnie, jego myśli zazwyczaj zwracały się ku Azkabanowi i Lestrange'om, albo Peterowi. Co za idiota, co za kompletny popieprzony... – Nie... Nigdy o tym nie pomyślałem, nie. To nie... Harry nigdy nie mówił...
– Nie? – Oczy Dumbledore'a patrzyły przeszywająco, nawet poprzez płomienie. – Wspominał ci o jakichś dziwnych snach albo wizjach?
Na słowo "sny" Syriusz poczuł – zdumiewające – że świat wokół niego na chwilę zwalnia. Harry wspominał o snach... prawda? Wydawało się... może raz... ale...
– Nie – usłyszał swój głos, jakby z bardzo daleka. I gdy powiedział to, opanował go spokój. Oczywiście, że nie. Harry nawet nie spał. Jak mógł mieć sny? – Nie, nie mówił.
– Nie narzekał, że boli go blizna?
– Nie. Nie, w ogóle.
– A sama blizna... nie wygląda na nabrzmiałą, zaczerwienioną?
– Nie – powiedział Syriusz, wciąż czując się dobrze i spokojnie. Nie mógł uwierzyć, że tak się martwił, że tak się obwiniał, jeszcze chwilę temu. – Wygląda najzupełniej normalnie.
– Mówiłeś, że większość czasu spędza w pokoju. Wiesz, co robi?
Syriusz poczuł, że uczucie spokoju ulatnia się, zastąpione skrępowaniem.
– Cóż, wiem, że dużo czyta. I, ee... jest nastolatkiem, oczywiście, więc sądzę...
Dumbledore odkaszlnął delikatnie.
– Raczej. Uważasz, aa, może... istnieje jakaś szansa, że jego, ee, nastrój związany jest z...
– Dopiero co napisał do George'a Weasleya do Hogsmeade – powiedział Syriusz szybko, zadowolony, że może wreszcie udzielić jakichś pomocnych informacji. – Powiedziałem mu, że za kilka dni wpadniemy z wizytą. Może nawet jutro. I upłynęło już trochę czasu, odkąd mieliśmy wieści od Rona Weasleya i Hermiony Granger. Może po prostu tęskni za przyjaciółmi.
– Może – zgodził się Dumbledore, wyglądając, jakby mu trochę ulżyło. – Wizyta w Hogsmeade? Dobrze. To bez wątpienia najlepsza dla niego rzecz. Wielu nastoletnich chłopców ma skłonności do pogrążania w myślach, Syriuszu, nawet jeśli tobie się to nie zdarzało. – Jego oczy zamigotały i Syriusz nigdy jeszcze nie powitał tego z taką ulgą. Wtedy jego twarz spoważniała. – Martwi mnie natomiast, co mówisz o jego jedzeniu i spaniu. Nie wiedziałem, że to aż tak... nie wyolbrzymiasz? Chłopiec musi coś czasem zjeść, prawda?
– Czasami – przyznał Syriusz. – I mówi, że podjada między posiłkami. – Ale z drugiej strony zapasy żywności w spiżarni nigdy nie malały, nawet gdy Harry mówił, że podjada. – Ale jak powiedziałem... wygląda na całkowicie zdrowego. Nawet trochę urósł, tak mi się wydaje. Niewiele – dodał z lekkim uśmiechem. – Frustruje go to niepomiernie.
Dumbledore skinął, ale wciąż wyglądał na zaniepokojonego.
– Miej na niego oko – polecił. – Daj mi znać jeszcze w tym tygodniu, gdyby cokolwiek się zmieniło. Być może będę musiał porozmawiać z Harrym osobiście; na razie wolałbym, by nie wiedział, że ucinamy sobie o nim pogawędki. Nie powiesz mu?
– Nie – odparł Syriusz. Czasami czuł się winny z tego powodu, ale Dumbledore zazwyczaj wiedział lepiej. Zazwyczaj. I pomyślał, jak Harry by się poczuł jako przedmiot dyskusji, jakby był jakimś okazem w słoju, wszystko dlatego, że był przeklętym Chłopcem Który Przeżył – nie podobałoby mu się to i nie cierpiałby Syriusza, że brał w tym udział. Czego nie wiedział, nie mogło go zranić.
– Cóż, miej na niego oko – powtórzył Dumbledore. – I posłuchaj. Nikt nie oczekuje, że będziesz idealnym rodzicem, mój chłopcze... Harry najmniej. I miej na uwadze, że nastolatkowie są z zasady trudni. Jeśli naprawdę się zniechęcisz, mogę ci zaproponować rozmowę z Arturem Weasleyem na ten temat. – Uśmiechnął się.
Syriusz był prawie pewien, że Dumbledore żartuje, ale to nie brzmiało źle.
– Mógłbym to zrobić – przyznał.
– I nadchodzą urodziny Harry'ego – dodał Dumbledore. – Mógłbyś może rozważyć wycieczkę do Nory. Jestem pewien, że to by go bardzo rozradowało. I daj mi znać, kiedy wybiera się do Hogsmeade, zwłaszcza jeśli ma to być jutro; muszę pomyśleć o zabezpieczeniach.
– Zabezpieczenia? – Syriuszowi zrzedła mina. – Wiem, że chcesz dobrze, Dumbledore, ale czy młody nie może spędzić popołudnia ze swoim chłopakiem?
– Zostaw to mnie i zaufaj mi, Syriuszu – odpowiedział stanowczo Dumbledore. – Na pewno rozumiesz, że przyjemność zawsze musi ustąpić bezpieczeństwu. Nie martw się; Harry spędzi czas z przyjacielem. Ale teraz naprawdę muszę iść... te listy nie poczekają. Czy coś jeszcze?
– Nie – odparł Syriusz. – Chyba nie. Dziękuję ci strasznie, Albusie, i przepraszam, że zawracam ci głowę...
– Gdy chodzi o Harry'ego, Syriuszu – powiedział Dumbledore stanowczo – z pewnością chcę, by mi zawracano głowę. Nie rozumiesz tego? Będziemy w kontakcie.
– Dobrze – zgodził się Syriusz. – Dobrze. Dziękuję. No to... do zobaczenia.
– Do zobaczenia – odpowiedział Dumbledore i jego głowa znikła z płomieni.
Syriusz usiadł na krześle i po chwili przypomniał sobie, by zdjąć zaklęcie dźwiękochronne. Siedział przez moment, usiłując usłyszeć Harry'ego – w końcu dobiegły go odgłosy ruchu z pokoju chłopca i odprężył się.
Czuł się lepiej. Już nie jak niekompetentny głupiec albo paranoiczny idiota. Dumbledore z pewnością potrafił sprawić, by tak się czuł, gdyby zechciał.
Potrafił też dotrzymywać nieprawdopodobnych obietnic. Jak do diabła zamierzał dokonać "zabezpieczeń", by chronić Harry'ego w Hogsmeade, nie rujnując mu kompletnie dnia?
* * *
27 lipca
Snape myślał, że kiedy nadejdzie czas – o ile nadejdzie – będzie to przynajmniej trochę bardziej ekscytujące; że będzie czuł ostry dreszcz wyczekiwania przebiegający jego kręgosłup albo inne takie banały. Tymczasem był poirytowany i czuł spory ciężar na żołądku. Zaproszenie Harry'ego – nie, jego wezwanie – nadeszło wczoraj, w szponach własnej sowy Snape'a, która zdawała się nie tracić czasu i zaraz wróciła do sowiarni na maksymalnej prędkości.
Spotkamy się w Hogsmeade jutro o trzeciej. Chcę się dowiedzieć o TB.
Na wspomnienie notki Snape cieszył się, że tu jest, choćby po to, by sprać smarkacza, aż będzie miał dość. Być może Dumbledore pomiatał Snape'em i być może Czarny Pan kiedyś pomiatał Snape'em, ale niech go diabli, jeśli da się pomiatać własnemu kochankowi, zwłaszcza Harry'emu Potterowi. Postanowił nie iść, na przekór wściekłym protestom własnego członka.
Do czasu gdy Dumbledore wziął go na słowo zaraz po tej kolacji i poinformował go w przyjemny sposób, że Syriusz Black podrzuci Harry'ego Pottera do Hogsmeade jutro, z wizytą u młodego George'a Weasleya. Wie, że Severus jest okropnie zajęty, oczywiście, ale chciał prosić go o poświęcenie kilku godzin, by nadzorować tę wizytę. W końcu Lestrange'owie byli na wolności, trzeba było chronić chłopca – a nie chcieli, by zgnił gdzieś na wrzosowisku...
A Snape wiedział, że to prawda i że George Weasley nie zapewni Harry'emu żadnej ochrony. Więc siedział tutaj, w Świńskim Łbie, niecierpliwie uderzając palcami o kontuar, z kuflem piwa i pragnieniem, by wszyscy poszli do diabła. Jedyną łaską było, że nie musiał spotykać tego kundla. Wspomnienie ich ostatniej rozmowy wciąż zapalało synapsy wściekłością. Black, stojący pomiędzy Snape'em i Harrym jak jakiś przeklęty anioł stróż, przybyły, by ocalić niewinne jagnię ze szponów mrocznej bestii. Gdyby wiedział choć połowę. Ach, zobaczyć twarz Blacka, gdy dowiaduje się prawdy... byłoby niemal warto...
Spojrzał na zegar. Pięć po trzeciej. Black i Harry musieli już przybyć do Zonka za pomocą Fiuu i Black prawdopodobnie wciąż tam jest, wymieniając uprzejmości. Jeśli Black pójdzie gdzieś później, to do Trzech Mioteł – Snape przypomniał sobie wzdragając, w jak obrzydliwy sposób Black flirtował z Rosmertą jako uczeń. Ale nie przyjdzie do Świńskiego Łba. Zbyt blisko szumowin tej ziemi. Oczywiście.
A wtedy Snape pójdzie do Zonka "nadzorować" – bardziej wyrwać swego błędnego kochanka ze szponów okropnego, rudowłosego Weasleya, który nie był w stanie zwieść Snape'a ani na moment. Pamiętał, nawet jeśli Harry nie, scenę w korytarzu Hogwartu, która była "dobrą zabawą"; pamiętał ten okropny Bal Walentynkowy, na którym Weasley nie był w stanie trzymać łap przy sobie. Harry najprawdopodobniej tego nie zauważył, przecież miał "umowę" z bliźniakami Weasley. Cokolwiek to było; Snape nigdy nie nakłonił Harry'ego, by mu powiedział. A Harry był ufnym głupcem. Ronald Weasley był może godny tego zaufania, bo był zbyt tępy na perfidię. Ale bliźniacy... Harry dobrze by zrobił, gdyby nie ufał warunkom "umowy", jakąkolwiek poczynili.
Znów podniósł wzrok. Dziesięć po trzeciej; już czas. Wstał z krzesła.
– Wierzę, że mój pokój jest gotowy – powiedział staremu barmanowi, który obrzucił go spojrzeniem spokojnych, ale przenikliwych, niebieskich oczu, po czym skinął powoli. Zawsze wyglądał Snape'owi znajomo, który rozważał i pozbywał się różnych opcji, po czym uznał, że to nie ma szczególnego znaczenia. – Wrócę za kilka minut – ciągnął Snape, niepewny, po co wciąż mówi. – Muszę odebrać coś z miasta. – Barman znów skinął, a Snape, czując się głupio, odwrócił się i wyszedł. Nikogo w Świńskim Łbie nie obchodziło, co robią inni. To była część umowy.
Powoli szedł w kierunku głównej drogi. To był przyjemny dzień; niezbyt pochmurny i w sam raz chłodny. Gdy Snape opuszczał Hogwart, Hagrid był w trakcie naprawiania swojego dachu, a Sprout paplała przy śniadaniu o roślinach, jakie zamierza zasadzić. Hogwart i Hogsmeade były tak bliskie, że Snape znał je lepiej, niż mogło się wydawać, ale dziś wioska zdawała się inna. Być może było tak dlatego, że przez cały ostatni rok pozostawał więźniem Hogwartu. Ile czasu minęło, odkąd opuścił jego teren? Być może zdawała się inna, bo opuścił zamek, by popełnić grzech, który – dziś – nie był formalnie grzechem... ale tylko formalnie. Harry był pełnoletni, a podczas wakacji nie był uczniem Snape'a. Choć mieli inne plany...
Wchodząc na główną drogę z niepozornej alejki, Snape szybko rozejrzał się. Ani śladu Syriusza Blacka ani – tak naprawdę – nikogo znajomego. Zupełną ulgą to nie było; wolał już mieć Blacka w zasięgu wzroku, jeśli Black musiał być w pobliżu. Sklep Zonka znajdował się na dole ulicy; Snape przeszedł na drugą stronę, nie zobaczył ani śladu Blacka w oknie, więc zdecydował zaryzykować. Jeśli Black był tam, zawsze może powiedzieć, że został przysłany przez Dumbledore'a, by chronić Pottera. Co było prawdą i dopiekłoby Blackowi, nawet jeśli gwarantowało, że nie spędzi z chłopakiem ani chwili sam na sam.
Drzwi do Zonka nie mogły mieć dzwonka jak normalne sklepy. O nie, musiały brzęczeć w najbardziej irytujący sposób, by obwieścić jego obecność wszystkim bez wyjątku. Ale przy kontuarze stał tylko bliźniak Weasley, który podniósł wzrok i spojrzał nieufnie, gdy Snape wszedł do sklepu. Snape odpowiedział spojrzeniem. Nie ma zamiaru tłumaczyć swojej obecności. Kto raz był niepoprawnym uczniem, na zawsze nim pozostanie. Oni nigdy naprawdę nie wyrastają z...
– Jest na zapleczu – wymamrotał Weasley z buntowniczą miną. – Z George'em.
To zawsze działało, pomyślał Snape, gdy stopy niosły go szybciej niż zazwyczaj do drzwi na tyłach sklepu, gdy skinął krótko Weasleyowi–który–musiał–być–Fredem. Otworzył drzwi bez pukania i ujrzał Harry'ego, siedzącego na jedynym krześle w pomieszczeniu, podczas gdy George Weasley opierał się o ścianę ze skrzyżowanymi ramionami. Weasley skrzywił się.
– Hej – warknął – myślisz, że jesteś u siebie?
Snape zignorował go. W międzyczasie, ustaliwszy, że nie zaszło nic, za co powinien wykastrować Weasleya, odwrócił się do Harry'ego, który podniósł się na nogi i patrzył na Snape'a z mieszaniną nadziei i ostrożności. Snape nie pozwolił sobie na analizę uczuć, które ścisnęły jego wnętrzności na widok drobnego, krzywego uśmiechu Harry'ego.
– Jesteś gotów? – zapytał i w zażenowanie wprawiła go chropawość własnego głosu.
– Gdzie idziemy? – spytał Harry, bo brakowało mu taktu. Snape w odpowiedzi popatrzył na George'a Weasleya, który uśmiechnął się drwiąco. – Dobra, dobra – powiedział szybko Harry i otworzył pakunek, jaki miał z sobą. Wyciągnął ze środka mieniące się fałdy peleryny–niewidki. – Syriusz odbierze mnie jutro o dziewiątej – dodał.
– Cudownie – powiedział Snape. – Za mną. – Bez dalszego słowa odwrócił się i wymaszerował ze sklepu. Usłyszał za sobą westchnienie podenerwowania – więc Harry Potter nie miał nic przeciwko, gdy go wzywano, tak? – a następnie świst materiału i odgłos kroków, wystarczająco cichych według Snape'a. Nawet nie raczył spojrzeć na Weasleya, gdy opuszczali sklep.
Snape czuł obecność Harry'ego koło łokcia, gdy szli ulicą. Jego serce uderzało nierównym rytmem frustracji, niepokoju i pożądania. Na pół oczekiwał, że Harry będzie mamrotał coś na temat, jaki był nieprzyjemny dla smarkacza Weasleya, albo usiłował prowadzić głupią pogawędkę, albo cokolwiek, ale Harry nie odzywał się, aż dotarli do Świńskiego Łba. Wtedy Snape usłyszał wyraźne mruknięcie:
– Tutaj?
– Przykro mi, jeśli warunki nie odpowiadają pańskim standardom, panie Potter – powiedział Snape swoim najbardziej paskudnym tonem. – Nie wszyscy dostajemy od ministerstwa domki letniskowe. – Zdawało mu się, że usłyszał, jak Harry gwałtownie nabiera powietrza, i nagle przywołał się do porządku: nie widzieli się przez miesiąc, nie kontaktowali w żaden sposób i bez sensu było wypuścić z rąk taką okazję. Dopiero co zapisał chłopakowi jedną z największych fortun w świecie czarodziejskim, na Merlina; równie dobrze mógł oglądać skutki swej kompletnej głupoty, dopóki mógł.
Ale czasami, gdy czuł się dogłębnie umęczony, tak ciężko było nie...
Zdał sobie sprawę, że doszedł do baru, i wyciągnął rękę. Barman rzucił mu klucz.
– Pokój numer trzy, na końcu korytarza – poinformował.
Snape skinął i powoli odwrócił, by nie uderzyć Harry'ego, który tłoczył się raczej za blisko jego łokcia. Jakby Snape stał we środku jakiegoś magicznego kręgu, które trzymało z dala cały brud gospody. Snape wywrócił oczami i zaczął wspinać się na schody, usiłując zwalczyć uczucie oczekiwania, które trwało w jego żołądku. Chciał zwymyślać Pottera za arogancję w wysłaniu tej notki. Chciał przyszpilić go do podłogi w momencie, gdy drzwi zamkną się bezpiecznie za nimi, i przypomnieć mu, do kogo – przynajmniej na razie – należy. Chciał porwać małego drania do Hogwartu i zamknąć go w lochu na resztę lata, trzymać go z dala od Blacka, Weasleyów i im podobnych, nauczyć go...
Drzwi zamknęły się za nim i Snape zdał sobie sprawę, że to nie on je zatrzasnął. Odwrócił się w sam raz, by zobaczyć, jak Harry zrzuca pelerynę i patrzy na niego; ale jego ściągnięte brwi wyrażały zmieszanie, nie złość. Snape nie musiał mieć opanowanej w najwyższym stopniu sztuki legilimencji, by czytać jego umysł.
– Cześć – powiedział Harry. – Jesteś dziś wkurzony, prawda? – Jego głos zawierał oskarżenie, ale nie szczery gniew; usiłował raczej go podrażnić.
– Wybacz mi – warknął Snape, wyciągając w stronę Harry'ego notkę – ale niezbyt dobrze toleruję przywoływanie mnie do ciebie jak służącego. W ogóle bym nie przyszedł, gdyby nie zmusił mnie Dumbledore. – To brzmiało niemal przekonująco.
Harry wziął notkę, zmarszczył czoło, następnie spojrzał na Snape'a, wciąż zmarszczony.
– Przepraszam – powiedział napiętym głosem. – Nie miałem zamiaru, by brzmiało... w ten sposób. Rozumiem, dlaczego... przepraszam. Ale nie miałem czasu, by pisać powieść czy coś takiego.
Snape wiedział o tym. Wiedział również, że Harry nie zamierzał niczego niestosownego samą notką. Zazwyczaj rozumiał swój gniew, ale jego dzisiejszy nastrój zdumiewał go. Po co robić z tego problem, dlaczego po prostu nie obrócić chłopaka, jak obaj chcieli?
– Mam nadzieję, że "TB" odnosi się do "gruźlicy" – rzucił ostro. (oryg. "tuberculosis" ang., łac. – przyp. tłum.)
Harry poczerwieniał, a jego usta ściągnęły się w wąską linię.
– Przepraszam – powtórzył. – Wiem, że to brzmi jak... słuchaj... musimy to teraz robić?
– Nie wiem – odparł Snape i zdjął płaszcz, po czym przerzucił przez oparcie krzesła. – Podejrzewam, że nie musimy nic robić. – Rozejrzał się pierwszy raz po pokoju. Podwójne łóżko, stolik nocny z miednicą, krzesło; pociemniały kominek, który nie mógł być połączony z siecią Fiuu. Przeciętne, podejrzewał, jak na placówkę typu Świński Łeb; czystszy przynajmniej niż pub, ale na pewno nie chciałby spędzić tu nocy, za wyjątkiem może nadzwyczajnych okoliczności. Spojrzał znów na Harry'ego, na jego zaczerwienioną twarz i błyszczące oczy, poczuł znajome ciepło rozchodzące się po ciele i przypomniał sobie, jak nadzwyczajne te okoliczności są.
– Ja uważam, że mamy coś do zrobienia – powiedział Harry i... jakim cudem było to dla niego tak proste?... podszedł i objął ramionami szyję Snape'a. Wyglądał smutno i młodo. – Ja... nie tęskniłeś za mną, w ogóle?
Głupie, dziecinne pytanie. Snape odpowiedział ustami, ale nie słowami. Harry odetchnął cicho w jego wargi, zafalował w jego ramionach i przez chwilę Snape'owi było ciepło.
Całkiem niedługo po tym leżeli w łóżku, a Harry wodził palcem po brzuchu Snape'a, wystarczająco mocno, by go nie łaskotać. Oddychał ciężko, jego skóra była lepka, a sam sprawiał wrażenie zawstydzonego. To przypomnienie młodości Harry'ego, jego słabości, sprawiało, że Snape ustępował, trochę, podczas gdy rozsądek mógł go zawieść. Delikatnie pogłaskał biodro Harry'ego.
– Przepraszam – wymamrotał Harry, wciąż łapiąc oddech. – Ty nie... – Przesunął dłoń w dół, z tym samym brakiem subtelności, jakim się szczycił.
– Poczekam – stwierdził Snape, zdumiony, że jest w stanie. – Mamy czas do ósmej rano. Nie mam zamiaru stracić całych sił teraz.
Harry uniósł się na łokcie, uśmiechając do Snape'a za zaparowanymi okularami. Jego włosy już wyglądały, jakby spędził tydzień w łóżku.
– Ósma rano – powiedział zamyślonym głosem. – Nigdy nie trzymaliśmy się do tak późna.
– Istna rozpusta – zgodził się Snape, ale na przekór swej nowo znalezionej cierpliwości, nie był w nastroju do rozmowy. W zamian przekręcił się do Harry'ego, zatopił się w ustach swego byłego ucznia i schylił po więcej pocałunków. Pocałunkom Harry'ego nie sposób było się oprzeć. Jak gdyby był z nimi niezmiernie hojny. Snape starał się nie wspominać własnej młodości zbyt często, ale gdy mu się zdarzało, pamiętał, że całowanie rzadko było dla niego sprawą nadrzędną; było raczej miłym wstępem, przez który należało przejść, by dostać to, co było później. Całowanie było dla starszych kochanków, ale Harry polubił je z miejsca, pożądliwie zagarniając arogancką intymność, jaka z nich płynęła, jakby było tak przyjemne – o ile nie przyjemniejsze – jak sam seks. Ten entuzjazm sprawiał, że całowanie Harry'ego dawało jeszcze więcej radości; przemieniało doznania w coś doskonałego, nie do porównania z innymi przyjemnościami ciała w życiu Snape'a.
Znów się przesunął i Harry był teraz wsunięty pod nim i zaczął się kręcić, już wracając do siebie po pierwszym, nieporządnym orgazmie. Jak w wyobraźni... Snape nie mógł powstrzymać słabego jęku. Więcej pocałunków. Nie miał dość. Skóra Harry'ego była gorąca. Snape był twardy. Nie mógł myśleć. W takich chwilach, z Harrym, nie musiał myśleć i zastanawiał się, czy to nie przysparza mu atrakcji; leżeć z takim stworzeniem doznań, emocji, czy to wyjaśniało jego obsesję? Nie. Harry nie był tak prosty. To była druga sprawa... nieważne jak mocno próbował, nie był w stanie przyszpilić Harry'ego i odkryć, czym jest...
– Ach – sapnął Harry i Snape złagodził dotyk ust i rąk, zaniepokojony, że sprawił mu ból. Ale Harry złapał go gorącymi, wilgotnymi od potu dłońmi i zachęcił, wciąż się kręcąc, wyraźnie nie w nastroju do łagodnych pieszczot. Snape zawsze starał się być dla niego łagodny, przynajmniej w łóżku; było to najmniejsze z ustępstw, jakie mógł poczynić ze względu na młodość Harry'ego i brak doświadczenia. Ale chłopak nie był już niedoświadczony i jeśli chciał trochę mocniejszych zabaw, miał do tego prawo. W rzeczy samej, miał prawo prosić o tak wiele, a jednak jeszcze tego nie uczynił – Snape podejrzewał, że liczyło się to na plus do jego powabu.
Wilgotne dłonie Harry'ego pomiędzy ich ciałami. Usta Snape'a na wargach Harry'ego na ramionach Harry'ego na szyi Harry'ego. Nie doszli w tym samym czasie, ale wystarczająco równo, by Snape mógł sobie gratulować. A Harry znów tonął przy nim, wzdychając, odprężony i zadowolony.
– Ile razy zrobimy to do ósmej rano? – zapytał sennie. Seks zawsze pozbawiał go sił. Snape był zdumiony, że pozostał przytomny po pierwszym razie, zwłaszcza po napomknieniu Dumbledore'a, że ostatnio nie sypia. Snape próbował nie tężeć i zastanawiał się, jak podnieść temat, nie wydając się szpiegiem.
Którym, podejrzewał, był. Znów. Cudownie.
– Jeśli o mnie chodzi, będę musiał odpocząć – odrzekł tak sucho, jak potrafił. – Ty najpewniej też, nawet mając prawie siedemnaście lat.
– Mmm, tak – powiedział Harry i wsparł podbródek na obojczyku Snape'a. Nawet za okularami – tak niezwykłe oczy. Wyglądał, jakby zapomniał zupełnie o ich wcześniejszym spięciu. Jego uśmiech był delikatny i senny. Snape przełknął ciężko.
– Powiedz mi więc – zaczął, starając się brzmieć swobodnie i niewymuszenie, a żadne nie było dla niego naturalne – jak trwoniłeś swój czas tego lata?
Harry westchnął, nieprzyjemnie wbijając podbródek w pierś Snape'a.
– Myślę, że mój list o wszystkim mówił, naprawdę – oznajmił. – Czytałem, plątałem się z Syriuszem, chodziłem na przechadzki i latałem na miotle. Czasami pływałem w stawie lub łowiłem ryby. Miłe. Ale nieco nudne.
– Nie mam zamiaru cię żałować, Potter – powiedział Snape. – Co wolałbyś robić podczas wakacji, niż łowić i opalać się?
– Uczyć się z tobą magii w Hogwarcie – odpowiedział natychmiast Harry, podnosząc się na łokciach i patrząc w twarz Snape'a. – To by było przydatne. Czuję, jakbym marnował czas.
– A Black?
Teraz Harry nieco stężał i popatrzył nieufnie. Żołądek Snape'a podskoczył na ten widok, gdy zdał sobie sprawę, że szykuje się do bitwy. Czy to było mądre? Co za ironia, że Syriusz Black potrafi ich rozdzielić, nawet jeśli nie wie o ich związku. To byłoby jak dać mu wygrać. Ale nieważne jak bardzo Snape starał się kontrolować, nie był w stanie. Gdy przychodziło do Blacka, nie było przebaczenia, nie było kompromisów. Snape nie mógł udawać...
– Z Syriuszem wszystko dobrze – odrzekł Harry ostrożnie. – Co masz na myśli: "a Black"?
Słowa wypłynęły z ust Snape'a niczym klątwy, wściekłe i niepowstrzymane.
– Mam na myśli, co on robi cały dzień? Zjada swoje pchły? Rozmawia za ścianami? Z czułością wspomina stare dobre czasy, gdy dementorzy pieprzyli go na porządku dziennym?
Harry wreszcie zupełnie zesztywniał, a następnie odepchnął Snape'a i usiadł na łóżku.
– To nie jest zabawne. Nie żartuj sobie z tego!
– Kto żartuje? – warknął Snape. – Usiłuję jedynie ustalić, czy twój prawny opiekun – och, słowa były gorzkie – jest zdrowy na umyśle. Czy to takie złe?
– Przestań – powiedział Harry. – Nic mu nie jest. Wiem, że go nie lubisz. Czasem ja sam go nie lubię. Ale nie jest szalony. Jest...
– Czasem ty go nie lubisz? – przerwał Snape, chciwie chwytając się tego punktu. – Nawet pan, panie Potter? Powiedz coś więcej.
Harry popatrzył wilkiem. Robiło to wrażenie, albo robiłoby, gdyby nie był nagi, jak w dniu narodzin.
– Nie lubię go – powtórzył przez zaciśnięte zęby – gdy opowiada paskudne rzeczy o tobie. Zabawne, czasami zapominam, że może mieć słuszne powody.
– Och, jestem pewien – wycedził Snape.
– Opowiedz mi o Tithoniusie Belvedere – powiedział nagle Harry, a jego spojrzenie nachmurzyło się zupełnie. – Syriusz musiał mi o nim powiedzieć. Czemu nie ty? Chcę usłyszeć o tym od ciebie, nie od niego.
Snape porzucił ostrożność wraz z całą pozostałą nadzieją na spokojny, przyjacielski wieczór. Powinien był wiedzieć lepiej, skoro Harry spędził cały miesiąc pod wpływem Blacka.
– Dlaczego o nim nie usłyszałeś? – zadrwił. – Dlaczego miałbyś słyszeć? Jakie masz prawo do mojej przeszłości? Tithonius Belvedere to nie twoja sprawa. – Czego Harry oczekiwał, że Snape podskoczy na możliwość przeżycia na nowo jednego z najbardziej żałosnych i poniżających okresów życia? Z pewnością chłopak nie był aż tak głupi.
– Nie wierzę! Co to ma być? – zapytał Harry. – Masz prawo oblać Cho na teście i mówić okropne rzeczy, i grozić, że połamiesz George'owi nogi, a z nimi nigdy nawet nic nie zaszło, ale ja nie mam prawa zapytać o coś, co przytrafiło się tobie dwadzieścia lat temu? Co z tobą?
Snape zwęził oczy, niezupełnie pewny, czy podoba mu się kierunek tej rozmowy.
– O czym ty mówisz? – spytał. A po namyśle sięgnął po różdżkę... Jak na razie byli cicho, jak na nich, ale głos Harry'ego groził krzykiem.
– Mówię o... co robisz? – Snape wywrócił oczami, rzucając zaklęcie dźwiękochronne, po czym wepchnął różdżkę pod poduszkę. – Och. Cóż, posłuchaj, zapomnij o Cho i reszcie. Po prostu chcę o tym wiedzieć. Dlaczego nie miałbym? Gdzie ten gość jest teraz? – Zazdrość bulgotała w głosie Harry'ego, a jego oczy rzucały błyskawice. Złapał prześcieradła. – Syriusz powiedział... powiedział...
Snape czuł, jak jego wargi układają się w uśmieszek.
– Co powiedział?
– Powiedział, że byłeś w nim zakochany – wypalił Harry. – Szalałeś za nim. Tak powiedział. Byłeś?
Z pewną trudnością Snape powstrzymał swą szczękę, by nie opadła. Tego się nie spodziewał. Kiedy Syriusz Black przypisywał Severusowi Snape'owi tak ludzkie emocje jak "miłość"?
– Miałem szesnaście lat – odpowiedział; nie najlepsza odpowiedź, ale jedyna, jakiej mógł udzielić.
Harry znów się nachmurzył.
– Szesnaście lat nie oznacza, że nie można być zakochanym – warknął. Snape poczuł ucisk żołądka i wzdrygnął się na rewelację, której się spodziewał i której wiedział, że nie zniesie. Ale Harry dodał: – Moi rodzice zakochali się w sobie i wzięli ślub, gdy byli młodzi, więc wiem, że to możliwe. Że jesteś młody, nie znaczy, że jest to mniej prawdziwe.
Wnętrzności Snape'a rozluźniły się. Po raz pierwszy w życiu na wspomnienie Jamesa Pottera poczuł ulgę. Być może to sprawiło, że szczerze powiedział:
– Tithonius Belvedere ożenił się. Nie miał dzieci i zmarł sześć lat po skończeniu szkoły. Czy to cię zadowala?
Harry zamarł. Zupełnie. Tylko jego oczy zdawały się żyć i patrzyły na Snape'a bardzo uważnie. Przypominały Snape'owi zwodniczy bezruch sokołów, zanim spuszczą się w dół po ofiarę. Czuł, że jego ciało się kurczy.
– Jak umarł? – spytał Harry ze spekulacją w głosie...
Snape poruszył się szybko jak pantera, przyciskając Harry'ego do łóżka, nie dbając, że jest niedelikatny. Pochylił się, aż oddychał prosto w twarz Harry'ego, pokrywając parą jego okulary. Mając nadzieję, że chłopak uzna pozostały po piwie zapach za niemiły, nawet jeśli lubił jego smak. Harry skrzywił się i wydał cichy dźwięk skargi, ale Snape jedynie uśmiechnął się szyderczo.
– Nie wiem, Potter, jak tobie się wydaje, że zmarł? Zamordowałem go, naturalnie, z pomocą kolegów śmierciożerców. Poddaliśmy go niewypowiedzianym torturom. Tylko w ten sposób mogłem zaspokoić swoją szaloną zazdrość.
Ku jego pełnej frustracji Harry nie wyglądał na ani trochę przestraszonego, ani nawet złego.
– Uwierzyłbym w to – powiedział. – Naprawdę, co mu się stało?
Snape rozluźnił uścisk na ramionach Harry'ego, nie chcąc zostawić siniaków.
– Zmarł na febrę – odrzekł beznamiętnie. – Tak słyszałem. Nie mieliśmy kontaktu.
– Dobrze.
Snape zamarł i popatrzył na Harry'ego, którego twarz była chłodna i spokojna, a w oczach płonęło dziwne światło.
– Co powiedziałeś?
– Powiedziałem dobrze – Harry przekrzywił podbródek. – Cieszę się, że nie utrzymywałeś z nim kontaktu. Nie chcę, by miał z nami cokolwiek wspólnego. Nie chcę, byś był w nim kiedykolwiek zakochany. – Teraz jego oczy zdecydowanie błyszczały. – Co o tym myślisz, Severusie?
Snape nie wiedział, co ma o tym myśleć. To było zupełnie niepodobne do Harry'ego: mówić takie rzeczy, nawet jeśli często tak myślał, jak Snape podejrzewał. Nie było mądrze tak wykładać karty na stół. Z drugiej strony Harry nigdy nie był mądry.
– Obawiam się, że twoim przeznaczeniem jest rozczarowanie życiem – powiedział. W jego wnętrzu wezbrał bolesny impuls. – Byłem zakochany w Tithoniusie Belvedere.
Harry zesztywniał, a jego twarz stężała. Snape naciskał swą przewagą, chcąc zobaczyć, jak ta chłodna maska zsuwa się, bo to nie był Harry. Poza tym zazdrość młodego kochanka była zbyt rozkoszna.
– Do szaleństwa – dodał. – W zaślepieniu...
– Syriusz tak mówił – powiedział cicho Harry, wykrzywiając wargi w nieprzyjemnym uśmieszku. – Powiedział, że kochałeś go zbyt mocno. Jakby był twoją własnością, nie człowiekiem, i że zostawił cię, bo...
Snape odepchnął Harry'ego i zszedł z łóżka. Nie będzie tego wysłuchiwał. Nienawistny, zachłanny, chciwy Snape... Sięgnął po szatę.
– Severusie? – Teraz głos Harry'ego brzmiał młodo i z obawą. – Co robisz?
– Schodzę na dół do pubu – warknął Snape, szukając butów. – Wydaje mi się, że to normalna odpowiedź, gdy kochanek rzuca ci przeszłość w twarz jak...
– Nie, nie...
– ...zazdrosny chłopiec, który myśli przy pomocy fiuta i który...
– Nie to robiłem, naprawdę, Severusie, nie słuchałeś, umknął ci sens...
– SENS? – Snape wyprostował się, świadom, że wygląda absurdalnie, na pół ubrany. – Posłusznie przekazujesz mi obelgi i kłamstwa Syriusza Blacka i oczekujesz, że będę czekać na sens?
– Mówiłem, że nie jest dla ciebie wystarczająco dobry! – wrzasnął Harry i na ten dźwięk świat znów zaczął być normalny. Jakieś napięcie we wnętrzu Snape'a zawsze puszczało, gdy zaczynali na siebie krzyczeć. Jak w tym pierwszym momencie w biurze... i potem, na balkonie w Hallowe'en, gdy porozumiewali się tylko wściekłością i gniewem.
A Harry wciąż krzyczał.
– Syriusz powiedział, że to był porządny facet, czy coś takiego, więc dobrze, ale wydał się naprawdę nudny, a ty nie potrzebujesz nikogo nudnego, prawda?! – Przerwał, dyszący i zaczerwieniony.
Snape wiedział, że powinien był spytać: "A czego *potrzebuję*, panie Potter?" czy coś równie idiotycznego. Jakby ktoś, zwłaszcza Harry, wiedział, czego potrzebuje. Zamiast tego Snape cicho czekał, obserwując Harry'ego, czekał, co przyjdzie teraz. Harry popatrzył na łóżko, jakby zawstydzony, ale kiedy znów podniósł głowę, patrzył buntowniczo. Potem wyciągnął rękę.
– Wracaj – powiedział. Brzmiało to wystarczająco jak rozkaz, by Snape się sprzeciwił, co było trudne, gdy Harry przybrał zapraszającą pozycję. Harry ewidentnie zorientował się, że musi bardziej się postarać, gdyż westchnął i powiedział: – Słuchaj, przepraszam. Jestem głupi, wiem. Ale ty też czasem jesteś. Więc obaj jesteśmy głupi. W tych sprawach. W porządku?
Snape był w stanie odpuścić "te sprawy", na razie. Wolał nie zagłębiać się we własną zazdrość, podejrzewając, że przez nią zachowuje się absurdalnie. Gorzej, nieracjonalnie. Szczytem hipokryzji było, wiedział to, potępiać Harry'ego za jego niechęć do Tithoniusa; jeśli coś, powinno mu to schlebiać. A w porównaniu z nim Harry był ideałem powściągliwości. Miał ponadto rację. Czy Snape nie był gotów rozerwać na strzępy George'a Weasleya, niecałą godzinę temu, przy najmniejszym podejrzeniu?
Szczerość nigdy nie jest przyjemna. Snape usiadł na łóżku. Harry sięgnął i położył impertynencką dłoń na jego kolanach.
– Zdejmiesz szatę i położysz się? – zasugerował. – Padam ze zmęczenia.
Walka i seks, panie Potter. Snape nie mógł powstrzymać palców od głaskania tych miękkich, zmierzwionych, ciemnych włosów. Harry zamknął oczy. Lubił to. Snape zdjął jego okulary i położył na szafce.
– Śpij więc.
Teraz, gdy walka była skończona, Harry był już głęboko odprężony, niemal spał.
– Nie jestem nudny – wymruczał.
– Nie jesteś – zgodził się Snape głosem niezwykle miękkim, znów głaskając Harry'ego po włosach. Harry westchnął i rozluźnił się zupełnie. Jego oddech stał się głęboki i równy. Usta Snape'a drgnęły wbrew jego woli. Więc Harry nie sypiał dobrze, tak? Black najwidoczniej nie znał magicznego sposobu. Snape postanowił go nie oświecać.
Trącił Harry'ego, który mruknął przez sen i zrobił Snape'owi miejsce, by mógł się wsunąć pod przykrycie. Szata znów wylądowała na podłodze. On też nie spał wiele i może jeśli przymknie na chwilę oczy... tylko na chwilę...
Kiedy otworzył je na nowo, Harry wciąż spał obok niego, a niebo za oknem ciemniało. Snape jęknął, wywlókł się z łóżka, a Harry zwinął się z cichym odgłosem irytacji. Snape szybko się ubrał i założył buty, wykonał zaklęcie czyszczące, by prezentować się w miarę, i zszedł na dół zamówić posiłek.
Świński Łeb nie był szczodry w kwestii jedzenia, a co serwowali nie wyglądało na zupełnie jadalne, ale Snape nie pomyślał, by spakować koszyk piknikowy. Jedyną dobrą sprawą w całym tym zapuszczonym lokalu było, że nie trzymali skrzata domowego – który pojawiałby się na pokojach i znikał niezapowiedziany, z jedzeniem, sprzątaniem i tak dalej. Snape zaniósł tacę na górę, postawił obok łóżka i zaczął budzić Harry'ego.
Harry jęknął, obrócił się i wsparł na łokciu, patrząc zmrużonymi oczami. Wciągnął powietrze. Jego włosy były niesamowicie zmierzwione, a policzki zaczerwienione od snu.
– Obsługa hotelowa, panie Potter – powiedział Snape, usiłując brzmieć sucho, i skrzywił się, słysząc, że wyszło mu to raczej łagodnie.
– Nie jestem głodny – odparł Harry, ale i tak spojrzał na tacę. Stała na niej spora miska podejrzanej strawy i kawał chrupiącego chleba. Przynajmniej było ciepłe. – Z czego ten gulasz?
– Lepiej nie wiedzieć – odrzekł Snape, stawiając miskę między nimi. Jako że oficjalnie był tu sam, porcja była pojedyncza, ale postarał się o drugą łyżkę, gdy barman stał odwrócony. – Jedz. – Gdy Harry spojrzał, jakby miał zamiar znów się sprzeciwić, Snape powiedział szybko: – Będziesz potrzebował sił, obiecuję ci.
Oczy Harry'ego rozszerzyły się, a jego twarz znów poczerwieniała, tym razem nie od snu. Poszukał wokół siebie okularów, znalazł je i wepchnął na nos. Następnie podniósł łyżkę, zanurzył w pokrytej cienką warstwą tłuszczu zupie i nabrał małą, niemal dziewczęcą porcję. Snape parsknął i sam zaczął jeść, usiłując nie czuć smaku. Mogło być gorzej.
Tak naprawdę Snape'owi przypadła większość zupy i chleba, ale Harry zjadł wystarczająco, by Snape nie musiał komentować. I tak nie miał czasu na komentarze, bo gdy tylko taca została odstawiona na bok, Harry sięgnął, owinął ramiona wokół szyi Snape'a, przycisnął go do łóżka niecierpliwymi pocałunkami i gorącymi pieszczotami. Technika Harry'ego poprawiła się przez ostatni rok, ale wciąż był szesnastoletnim chłopcem. Przez ostatnie dwadzieścia lat ludzie nie przewalali się przez łóżko Snape'a, ale on sam wciąż uważał, że jest w stanie wykazać się odpowiednią finezją...
Całował usta Harry'ego, twarz, szyję, nawet uszy. Wszystko, czego mógł dosięgnąć. I wtedy Harry jęknął:
– Wewnątrz mnie? Chcesz? – Nagła fala gorąca wypełniła lędźwie Snape'a, a jej intensywność była niemal zawstydzająca. – Bo pomyślałem – kontynuował Harry i Snape zamknął go kolejnymi pocałunkami, teraz mocnymi, niemal brutalnymi. Przyniósł olej. Oczywiście. Niektórzy nigdy nie tracą nadziei. W szacie... sięgnął poprzez brzeg łóżka, niezręczne palce zamknęły się na gładkiej butelce i wtedy...
To było naprawdę dziwne. Ostatniego roku, podczas ich wszystkich zakazanych nocnych spotkań Snape pamiętał każde dotknięcie, każdy oddech, jak gdyby pamięć o ciele Harry'ego została utrwalona w jego własnych dłoniach. Ale teraz... był wewnątrz Harry'ego i poruszał się, i nie mógł sobie przypomnieć, jak się tam dostał, jedynie że to najlepsze, co kiedykolwiek czuł, i nie był pewien, czy potrafiłby przestać, gdyby do pokoju z podniesionymi różdżkami wpadli Voldemort i Dumbledore. Harry uniósł się i opadł, jego okulary były przekrzywione i zaparowane, usta otwarte, a wargi czerwone.
– Dobrze – wyjęczał Harry.
– Tak – Snape usłyszał swój głos, chociaż "dobrze" nie wydawało się odpowiednie.
– Ja... tak... dawno...
Niezła pochwała, skoro nie mógł nawet mówić – nie że Snape był lepszy – sięgnął i dotknął. Przebiegł dłońmi przez wąską, bladą pierś Harry'ego, czując, jak puch nowych włosów przesuwa się pod jego palcami, odszukał sutek, zsunął na dł do kościstego biodra, zanurzył w małym, ciemnym pępku, i Harry teraz tu był. Nie powinien był wyjeżdżać. Nie było mądre tak się rozdzielić. Czegokolwiek obawiał się Dumbledore, Harry byłby chroniony w Hogwarcie, przez Snape'a, z pewnością lepiej zapewniłby mu bezpieczeństwo niż ten głupiec Black...
Harry wygiął się w tył i doszedł z cichym okrzykiem zaskoczenia. Snape też był zaskoczony; żaden z nich nie dotykał jego członka, a Harry zazwyczaj potrzebował przynajmniej tyle, zwłaszcza po kilku rundach. Pochlebne; pierś Snape'a spuchła z dumy, że mógł obdarzyć Harry'ego taką satysfakcją, że jakikolwiek czar nałożył na tego chłopca, ten jeszcze działał... obrócił dyszącego, uległego Harry'ego i dokończył kilkoma długimi, zmysłowymi pociągnięciami, jęcząc swoją przyjemność w nieporządne, spocone włosy Harry'ego.
– Genialne – jęknął Harry, gdy Snape skończył i leżeli razem, dysząc. – Boże.
Snape nie zabrał nosa z włosów Harry'ego. Nie pachniały szczególnie ładnie, ale pod potem mógł wciąż wyczuć Harry'ego, zapach, który pamiętał na długo przed ich pierwszym pocałunkiem na zimnym balkonie. Wiedział, że zapach ten jest doznaniem najbardziej powiązanym z pamięcią. Nigdy go nie zapomni. Mocniej przycisnął wargi, ocierając je o włosy, o miękką krzywiznę ucha Harry'ego, czując, jak pierś Harry'ego unosi się i opada pod jego własną. Przypomniał sobie Tithoniusa Belvedere. Kochał Tithoniusa Belvedere. I ostatecznie zapomniał Tithoniusa Belvedere, pozwolił mu wysunąć się z jego serca, bez żalu – szokujące, nawet bez złości.
Przesunął opuszkami palców po ramieniu Harry'ego, przebiegając przez skórę, po czym złapał mocniej. Harry wydał ciche "Mmm?"
Nie zapomnę cię ani nie pozwolę ci odejść bez żalu, pomyślał Snape. Kiedy mnie opuścisz, znienawidzę cię i znienawidzę człowieka, do którego odejdziesz, i zawsze będziesz mój, w moim sercu, jak teraz.
Harry zsunął Snape'a z siebie i teraz leżeli ściśnięci, dziwaczne krzywizny, kości i inne. Wyglądał na szczęśliwego.
– O czym myślisz?
– O niczym. Powinieneś uznać to za komplement.
– Huh. Tak zrobię. – Harry sprawiał wrażenie niedorzecznie zadowolonego z siebie.
– Czemu? O czym ty myślisz? – Snape ukrył pilność tego pytania, lekko szczypiąc chłopaka pod żebro, co Harry niewątpliwie zinterpretuje jako drażnienie się. Harry tak zrobił, wiercąc się i śmiejąc cicho.
– Że jest dobrze. Być tutaj. Po raz pierwszy od dawna czuję się dobrze. Że wszystko jest normalne.
Snape próbował się nie napinać.
– Co masz na myśli?
– Och, nie wiem. – Harry ziewnął, co doprowadzało do szału. – Ostatnio czułem się nieco nie na miejscu, to wszystko. Jak nie ja. Może to dlatego, że Syriusz i ja... nie znamy się dobrze. A może nie dlatego. Nie wiem – powtórzył i wzruszył ramionami. – Teraz jest mi dobrze. Normalnie.
– Cieszę się – powiedział Snape, słysząc ostrożność we własnym głosie. Dumbledore zawiesi jego skórę na haku, jeśli nie dowie się czegoś więcej, i będzie miał rację. – Miałeś jakieś wieści od Weasleya i Granger?
– Przez ostatnie półtora tygodnia nie. Podejrzewam, że są zbyt zajęci wysyłaniem sów do siebie nawzajem. – Przynajmniej nie dąsał się. Widowiskowo nudny romans Ronalda Weasleya i Hermiony Granger zazwyczaj powodował równie nudną urazę u Harry'ego, a Snape nie był w nastroju na to. – Za kilka dni mam urodziny – dodał Harry, jakby Snape nie wiedział. To był tak naprawdę prezent Harry'ego; po opłaceniu pokoju i wyżywienia, Snape za nic nie byłby w stanie dać mu czegokolwiek innego. – Syriusz chce świętować je ze mną w domku, a potem udamy się do Nory. Wtedy zobaczę się z Ronem i Hermioną.
– I z bliźniakami Weasley – powiedział Snape, zanim zdołał się powstrzymać.
– Nie mów o tym znów, proszę – rzekł Harry, brzmiąc na zmęczonego i o wiele starszego niż jego szesnaście lat. Znów ziewnął. – Nie mogę uwierzyć, że znów chce mi się spać. Przez lata tyle nie spałem – zdumiał się.
Dlatego powinieneś był ze mną zostać. Nie byłoby tych niedorzeczności, gdybyś tylko został ze mną. Głośno stwierdził:
– Czemu? Byłeś chory?
– Och, nie – odparł Harry, zamykając oczy. – Po prostu nie chciało mi się spać, tak myślę. Nie jestem chory. – Podniósł powiekę i uśmiechnął się. – Nie martw się, Severusie.
Snape zignorował to.
– Podejrzewam, że Lupin wpada do was na pogawędki?
Uśmiech Harry'ego obrócił się w raczej zagadkowe zmarszczenie czoła.
– Wiesz, że nie? – powiedział z zamyśleniem. – Syriusz wciąż mówi, że będzie go musiał czasem zaprosić, ale jak na razie nawet nie wysłali do siebie sowy. Ja... nie wydaje mi się, by Syriusz tak naprawdę chciał, by przyszedł – dodał, teraz z wahaniem.
– Kłopoty w raju? – spytał Snape, czując, że jego wargi się wykrzywiają.
– Myślę, że Syriusz chce mnie dla siebie – stwierdził prosto Harry. Na te słowa serce Snape'a wpadło do żołądka. – Jak mówiłem, wciąż się tak naprawdę nie znamy. A on i profesor Lupin... przez jakiś czas myśleli o sobie jak najgorzej... och, nie wiem. Prawdopodobnie gadam bzdury.
– Zazwyczaj tak masz – Snape nie był w stanie się powstrzymać.
– Wiedziałem, że to powiesz – odpowiedział Harry i brzmiał na zadowolonego. Kolejne potężne ziewnięcie. – Przepraszam. Nie widzę już na oczy. Śpijmy. Będę mógł dalej, jak tylko się obudzę.
– Oszczędź mi – oznajmił Snape, ale tym razem pozwolił Harry'emu spać. Po jakichś dziesięciu minutach poszedł w jego ślady.
* * *
Co to jest? Kto leży w naszych ramionach? Jaki mroczny puls bije pod jego skórą?
* * *
28 lipca
Gdy Snape ponownie otworzył oczy, było kompletnie ciemno. Ktoś dotykał jego lewego ramienia, przesuwając koniuszkami palców w górę i dół po wrażliwej skórze, a potem mocno złapał. Snape usłyszał słaby, równy oddech przy uchu.
Był świadomy mniej niż sekundę, gdy zdał sobie sprawę, że to musi być Harry, ale z powodów, których nie potrafił wytłumaczyć, wciąż był zdrętwiały z przerażenia. Czuł gęsią skórkę, gdziekolwiek dotykały go te palce.
– Harry? – wydusił.
– Nie śpisz – szepnął Harry w jego ucho, jego głos był cichy i przytłumiony.
– Nie – było wszystkim, co Snape mógł wymyślić, jak idiota. Potem zmusił się do ruchu, wsuwając zimną dłoń pod poduszkę po różdżkę.
– Co robisz? – spytał głos Harry'ego cicho i z zaciekawieniem.
– Ciemno tu – powiedział Snape, słysząc, że jego własny głos jest piskliwy i cienki. Jego palce zacisnęły się wokół smukłego drewna różdżki, a serce uderzyło z ulgi, gdy wyciągnął ją spod poduszki. – Lumos.
Mała, jasna kula światła rozjaśniła pokój, ale nijak nie rozproszyła nagłego, niemożliwego strachu; światło jedynie wydłużyło cienie, a kiedy popatrzył na twarz Harry'ego, niemal wyskoczył ze skóry. Harry leżał obok niego, jego oczy były szerokie i błyszczały własnym światłem, ich żywa zieleń była dziwna i lśniąca. Harry uśmiechał się drobnym uśmiechem, przyglądając się Snape'owi, jakby nigdy wcześniej go nie widział. I nie ruszał się, za wyjątkiem tego lekkiego, palącego dotyku na ramieniu Snape'a.
Snape powiedział sobie, że zachowuje się niedorzecznie. Harry patrzył na niego, to wszystko. Powiedział, że obudzi się i będzie gotów na więcej seksu. Ale jednak usłyszał, jak mówi ostrym z przestrachu głosem:
– Co się z tobą dzieje?
Uśmiech Harry'ego ani na chwilę nie zadrżał.
– Nic, Severusie – powiedział. – Obudziłem się, to wszystko. – Uśmiech nieco się poszerzył i Snape ujrzał górny rząd zębów Harry'ego. – Zapal świecę.
Snape zobaczył, jak jego własna ręka – niczym we śnie – wyciąga się i celuje różdżką w kierunku na pół wypalonej świecy na stoliku nocnym. Płomień świecy podskoczył i Snape powoli opuścił ramię, pozwalając różdżce upaść na podłogę, gdzie potoczyła się pod łóżko.
– Dobrze – stwierdził Harry. – Teraz widzimy.
– Ja... – zaczął Snape, ale wtedy dłonie Harry'ego objęły jego twarz i Harry go pocałował. Jego wargi były chłodne i naciskały pewnie na wargi Snape'a, nie szukając, nie badając czy próbując zgłębić pocałunek. Wbrew samemu sobie Snape poczuł to samo uczucie roztapiania pod skórą, jak zawsze gdy Harry go całował. Rozpoczęła się długa droga rozwiewania jego niepokoju; to już nie było tak niezwykłe czy dziwne. Otworzył oczy (kiedy je zamknął?), by odkryć, że Harry patrzy prosto na niego.
Harry oderwał i polizał wargi, wciąż patrząc w oczy Snape'a.
– Chcę cię – wymruczał.
Nigdy nie był tak bezpośredni w łóżku. Było częściowo zatrważające i zdecydowanie wstrząsające widzieć, jak wszystko, co Potter zamierza i ku czemu dąży, skupia się na nim. Snape nakazał sobie spokój.
– Tak? – spytał.
– Och tak – odparł Harry. Jego dłoń opadła z twarzy Snape'a i dotknęła znów lewego ramienia, a potem spokojnie spoczęła na biodrze. – I teraz chcę być wewnątrz ciebie.
Oczy Snape'a rozszerzyły się. Zaproponował to Harry'emu, pod koniec semestru. Harry wydawał się być przerażony na samą myśl, nawet bardziej przerażony niż ideą, że sam może być wzięty. Nawet gdy z entuzjazmem odkrył samemu, jak przyjemnie jest być na spodzie, nigdy nie wspomniał nawet o możliwości zwrócenia przysługi.
Gdy Snape nie odpowiedział od razu, uścisk Harry'ego na jego biodrze nasilił się.
– Severusie, chcę tego – powtórzył, nisko i z naleganiem.
– Zrozumiałem – powiedział powoli Severus. – I oczywiście możesz. – Jego uda już były obolałe po wieczornych zabiegach; jutro chodzenie będzie bardzo nieprzyjemne. Ale warto. Nie spodziewał się finezji czy umiejętności, ale był niezaprzeczalny urok w byciu pierwszą osobą, która daje to Harry'emu Potterowi, pierwszą osobą, która w ten sposób czuje w sobie cały ten entuzjazm i siłę...
– Och, dobrze – stwierdził Harry i złożył jeden, długi pocałunek na żuchwie Snape'a. – Będzie tak miło – powiedział, przesuwając ustami po skórze Snape'a – mieć cię.
– Nie – zaczął Snape, ale Harry znów całował jego usta. Podejrzewał, że i tak nie ma podstaw do sprzeciwu. Czy nie tak zawsze myślał o seksie – że "ma" kogoś? Czy takie dziwne było, że Harry podzielił pogląd swojego pierwszego kochanka? Język Harry'ego naciskał pomiędzy jego wargami i Snape otworzył usta do pocałunku, chcąc się rozkojarzyć.
Wtedy, w bardzo krótkim czasie, wszystko znów zaczęło się plątać. Snape rozchylił nogi, a Harry umieścił się między nimi, wciąż go całując. Było mu ciepło. Łóżko zdawało się małe. Wszystko inne zdawało się niewyraźne, zamglone, jakby działo się gdzieś daleko. Snape wiedział, że całują się i dotykają. Czuł palce Harry'ego przesuwające się między jego nogami, w jego wnętrzu, ze zdumiewającą delikatnością i celem. Śliskie. Wciąż ciepło. Oddech Harry'ego mocny i równy w jego uszach, nie krótki i płytki jak zazwyczaj. Nogi Snape'a ponad ramionami Harry'ego... mało godnie, ale jednak... i robili to twarzą w twarz.
Harry znów złapał lewe ramię Snape'a i przycisnął do łóżka. Snape popatrzył na twarz Harry'ego i przez jedną, krótką, klarowną chwilę zobaczył, że jego oczy są wciąż szerokie i błyszczące, i nadnaturalnie zielone. Świecące absolutnym triumfem. Członek w jego wnętrzu poruszał się stanowczo, rytmicznie i bez szczególnego pośpiechu, co Snape mógł wyczuć. Czy siedemnastolatek nie powinien być bardziej niecierpliwy podczas swojego pierwszego razu?
– Ty... – wydusił zaskoczony.
– Dobrze? – wymruczał Harry. – Podoba ci się w ten sposób? Na dole? – Złapał pewnie lewy nadgarstek Snape'a i pchnął znów. Tym razem uderzył prostatę i Snape wygiął się w tył, i wzdrygnął. – Podoba ci się, Severusie.
Jakimś cudem Snape zebrał wystarczająco mózgu, by wysyczeć:
– Nie tak bardzo jak tobie.
– Mnie się podoba wszystko – powiedział Harry, schylił się i wziął dolną wargę Snape'a pomiędzy zęby. Ugryzł zdumiewająco mocno – nie wystarczająco, by popłynęła krew, ale prawie. Snape niemal krzyknął, a jego własny członek stał się twardy jak skała. Ach, tego chciał chłopak, tak? Harry Potter lubił ból w łóżku? To było niespodzianką...
– Czasem myślę, że mógłbyś zrobić ze mną wszystko – wyszeptał Harry w ucho Snape'a, gdy już uwolnił usta. – Zupełnie wszystko. Wszystko, co byś zechciał, a jak bym ci pozwolił.
Snape otworzył usta, ale dobył się z nich jedynie długi, niski jęk, gdy jego ciało zatrzęsło się, zadrżało i pozbyło się całego napięcia. Cała przyjemność, w orgazmie, który niemal go zabił. Nie oczekiwał tego po pierwszej próbie Harry'ego Pottera w dziedzinie sodomii.
Harry trzymał się jeszcze przez kilka chwil, ale szybko i on się poddał, jego oczy były zamknięte, a usta wykrzywiły się w grymasie, który był niemal jak szyderstwo. Wyjęczał coś, czego Snape nie zrozumiał. Pewnie jakiś bezsens.
Snape'owi kręciło się w głowie. Nie nadążał z oddechem. Dziko owinął ramię wokół Harry'ego, który w tej chwili nie potrzebował jego siły. Harry wciąż przyciskał jego lewą rękę do łóżka i Snape raczej wątpił, by mógł nią ruszyć.
Harry odwrócił się, by znów popatrzeć w jego oczy. Wyraz jego twarzy był poważny. Ostatnią rzeczą, jaką Snape zapamiętał z tej nocy, była ręka Harry'ego przyciśnięta do jego czoła i głos, który mówił:
– Powinieneś teraz spać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top