3. Jak szklanka


Harry Potter, choć zaledwie piętnastolatek, widział i dokonał wielu rzeczy, jakich nigdy nie wyobrażali sobie ludzie dwukrotnie starsi – nie mówiąc już o popełnianiu. Latał na miotle, rzucał zaklęcia, stawał się niewidzialny i zwyciężał siły ciemności niemalże własnoręcznie – i to więcej niż jeden raz. Dorastał bez rodziny, którą mógł nazwać własną. Doświadczył rzeczy, których dzieci w jego wieku – albo i starsze – nie powinny nigdy oglądać.

Od strony bardziej zwyczajnej: zakuwał do egzaminów, przechodził zawstydzające skoki wzrostu, sporo się ostatnio potykał oraz niepewnie zakochiwał w pięknych dziewczynach.

Raz został pocałowany.

To ostatnie wprawiało go w poważną konsternację.

* * *


– Harry? Harry.

Harry wyrwał się z zamyślenia z przestraszonym:

– Co...

Ron i Hermiona patrzyli na niego z kanapy, na której siedzieli raczej blisko siebie, w pokoju wspólnym Gryffindoru. Harry siedział w fotelu naprzeciw nich, a pomiędzy całą trójką tkwiła sterta zadań domowych.

– Harry – powiedziała Hermiona powoli, jakby przemawiając do półgłówka – twoja kolej. Trans–mu–ta–cja. Dobrze? Podejrzewam, że chcesz teraz książkę, by pogapić się na nią przez chwilę jak stojak od lampy... Czego potrzebujesz do Pięciominutowego Zaklęcia Unieruchamiającego?

Harry popatrzył na swój pergamin.

– Eee... Dla Pięciominutowego potrzebuję... – Popatrzył z uśmiechem zmieszania. – Dwóch gryzmołów, które wyglądają trochę jak spirale.

Hermiona prychnęła z irytacją, Ron zaś pochylił się, by lepiej widzieć.

– Uważasz, że są spiralne? Dla mnie wyglądają jak obłąkane robale. – On i Harry wyszczerzyli się jeden do drugiego. – Wiesz, jak te robaki z tego dziwnego zaklęcia, które...

Hermiona – nie można tego inaczej nazwać – warknęła. Wesołość ulotniła się.

– Przykro mi – powiedział Harry. – Nie wiem, co się ze mną dzisiaj dzieje. Tylko wam przeszkadzam. Pójdę na górę i poćwiczę w dormitorium.

Zaczął zbierać swoje rzeczy, zauważając, jak kilka plików wypadło ze stosu i wdzięcznie poleciało na podłogę.

Ron i Hermiona popatrzyli na wędrowne kartki.

– Jasne – powiedział Ron. – Niedługo przyjdę. Wtedy możemy jeszcze poćwiczyć.

– Dzięki – wymamrotał niewyraźnie Harry i wyszedł z przypadkowym papierem wciąż uciekającym z jego ręki.

Gdy był już poza zasięgiem słuchu, Hermiona uderzyła pięścią o oparcie kanapy.

– Naprawdę. To musi się skończyć.

Ron potrząsnął głową.

– Cały rok szaleje. Najpierw wściekał się na wszystko, co stanęło mu na drodze... A teraz jakby go w ogóle nie było.

– Cóż, czegokolwiek mu brakuje, lepiej, żeby szybko wróciło – syknęła Hermiona. – Za tydzień mamy egzaminy!

– Na zajęciach idzie mu dobrze – sprzeciwił się Ron. Hermiona uniosła brwi w niedowierzaniu. – No, jasne, dzisiaj zachowuje się jak tępak, ale zazwyczaj radzi sobie z materiałem. – Zmarszczył brwi, a potem uśmiechnął się krzywo. – Zabawne, nigdy jeszcze nie szło mu tak dobrze na eliksirach. Byłem pewien...

– Tylko nie to – przerwała Hermiona ze znużeniem w głosie, a Ron spuścił z tonu.

Od Hallowe'en konfrontacyjny stosunek Harry'ego do mistrza eliksirów Snape'a znacznie się ochłodził i było jej już niedobrze od roztrząsania, dlaczego właściwie tak się stało. Szczególnie że Harry milczał na ten temat jak zaklęty. Plotkowanie z najlepszymi przyjaciółmi było kiedyś czymś wspaniałym, ale w pewnym momencie zaczęło brnąć w ślepy zaułek bez dopływu świeżych informacji.

Stanowczo przeszła myślą od Harry'ego do zadania dziesiątego. Dziwnie trudno było jej się skoncentrować z kolanem Rona przyciśniętym do jej własnego.

* * *


Harry zasunął zasłony wokół łóżka, wyciągnął różdżkę, wyszeptał "Lumos" i opadł na poduszkę w rozświetlonej ciemności.

Naprawdę niedobrze.

Już za kilka dni miał końcowe egzaminy. Musiał się skupić, skoncentrować. Czasem wydawało mu się, jakby unosił się w jakimś oszołomieniu przez całe siedem miesięcy, od... od...

Jasna cholera, czy nigdy nie przestanie o tym myśleć?

Siedem miesięcy. Wydaje się, że to okropnie długi czas, by tak wirować na wietrze, pomyślał. Ale działo się dokładnie, jak przewidział Snape: mistrz eliksirów zachowywał się względem Harry'ego i jego przyjaciół tak paskudnie jak zwykle – tak jak obiecał – i Harry zauważył, że większość czasu spędza, próbując pogodzić tłustego, zgryźliwego Snape'a, jakiego znał zawsze, z namiętnym, zdesperowanym mężczyzną, którego spotkał na krótką chwilę na mroźnym tarasie. Jakby byli dwojgiem zupełnie różnych ludzi.

Wiele razy Harry był bliski uznania, że Hallowe'en było rodzajem jakiejś szalonej halucynacji wywołanej przez zimno albo... coś innego; nie potrafił zdecydować co. Siedział na eliksirach z Ronem i Hermioną, widział, jak byli poniżani i szykanowani – jak zawsze, a Ślizgoni, szczególnie Malfoy, faworyzowani w najbardziej wstrętny sposób. I gniew i uraza znów mogły wybuchnąć, pokryte strasznym chaosem: czy to naprawdę się zdarzyło?

Ale zawsze, zawsze, gdy był na granicy przypisania całego zajścia własnej wyobraźni, podnosił wzrok na zajęciach albo na korytarzu, albo w Wielkiej Sali, albo gdziekolwiek indziej i widział Snape'a patrzącego na niego gorącymi, głodnymi oczami. Wspomnienie ciepłego, umiejętnego języka mogło przygnać z powrotem wraz z obietnicą nieznanych rozkoszy; podniecał się momentalnie, kładł wieczorem do łóżka, budził następnego ranka przyklejony do prześcieradła i musiał przyznać, że tak, to było bardzo prawdziwe, być może najprawdziwsza rzecz, jaka kiedykolwiek mu się przydarzyła.

Po drugim razie celowo nauczył się zaklęcia, które kładł na siebie, by nie mówić przez sen. Tego potrzebował najbardziej, skoro Ron spał tak blisko. Nie mówiąc o Seamusie i Deanie, i całej wieży Gryffindoru...

Siedem takich miesięcy. I poza tymi sekretnymi, palącymi spojrzeniami ani słowa od Snape'a. Cóż, bądźmy szczerzy, powiedział, że nie będzie – ale w głębi serca Harry tak naprawdę w to nie uwierzył. Jak ktokolwiek mógł cię całować, jakby była to najważniejsza rzecz na świecie – a potem zupełnie wycofać się na ponad pł roku, bez jednego słowa na ten temat?

Tylko Snape, gorzko odpowiedział sam sobie Harry. Frustrujący sukinsyn.

Więc przez siedem miesięcy żył jedynie tym niewiarygodnym pocałunkiem. Nic dziwnego, że był tak bezradny; wystarczyłoby i mniej, by doprowadzić do szaleństwa. W tych dniach mógł się skupić jedynie na boisku quidditcha, gdy ostry posmak powietrza i twarda rzeczywistość Błyskawicy pod nim przypominały mu, że jest Harrym–Potterem, nie Szalonym–Dzieciakiem. Być może potykał się o własne nogi na korytarzach, ale jego miotła pamiętała, czym jest gracja. Jak dotąd był to jego najlepszy rok jako szukającego Gryffindoru. Pomijając oczywiście ten jeden mecz, gdy Snape przyszedł popatrzeć, co tak mocno nadszarpnęło koncentrację Harry'ego, że właściwie został zdjęty z boiska. Dzięki Bogu, grali przeciw Hufflepuffowi, nie Slytherinowi.

Snape nie przyszedł na żaden inny mecz Gryfonów. Harry powiedział sobie, że mu ulżyło.

* * *


Następnego popołudnia usiadł obok Rona na eliksirach. Hermiona jak zwykle poszła rozwiązywać to, co między sobą nazywali Problemem Neville'a.

– To będzie ostatni eliksir, jakiego nauczycie się w tym roku przed egzaminami, które macie w przyszłym tygodniu – oznajmił Snape swoim mrocznym, donośnym głosem. Po siedmiu miesiącach Harry był w stanie słuchać tego głosu bez uczucia, że jego krocze się skręca. Zazwyczaj. To męczarnia: mieć piętnaście lat. – Może pojawić się na waszym egzaminie; może i nie. W każdym razie sugeruję, byście wysilili waszą, wyraźnie ograniczoną zdolność myślenia – rzucił pogardliwe spojrzenie Neville'owi – i przyswoili go sobie najlepiej, jak potraficie.

Harry pochylił się nad kociołkiem, by ukryć złość podczas zbierania składników, a Hermiona pocieszająco poklepała Neville'a po ramieniu. To była kolejna rzecz, której nie mógł pomieścić w głowie. W porządku, powiedział Snape'owi, że poradzi sobie, gdy wszystko będzie, jak było zawsze. Ale cholernie ciężko było patrzeć, jak dzień po dniu traktuje się jego przyjaciela niczym nędznego śmiecia – bez względu na powód. Mógł znieść, gdy Snape traktował jego jak śmiecia; jakoś wszystko wydawało się bardziej w porządku, gdy przypominał sobie, jak mistrz eliksirów go pożąda. (Co samo w sobie było wciąż szokującą myślą.) Ale kiedy Snape poniżał Rona, Hermionę czy nawet Neville'a... to po prostu wystawiało jego cierpliwość na próbę.

Wszystko to było pokazem dla Malfoyów i im podobnych. Harry rozumiał to. Prawda? Tylko dlaczego Snape musiał być w tym tak cholernie dobry? Dlaczego wydawał się to lubić?

Kruszył listki araminty z niezwyczajną siłą, ledwo słuchając oburzonego mamrotania Rona, wyłapując tylko słowa "głupi", "obleśny" i "świnia". Wykonywał instrukcje niemal mechanicznie; jak na razie eliksir nie wydawał się skomplikowany – żadnych śmiesznych zaklęć czy inkantacji. Tylko siekanie, duszenie, ucieranie i gotowanie. Czuł, jakby z jego wnętrznościami działo się to samo.

Dlaczego, do diabła, przejmuje się tym, co Snape myśli lub robi? Jeden pocałunek nie oznacza żadnej obietnicy. W ich przypadku wydawał się znaczyć brak obietnicy. Ważną rzeczą było, że są obaj po tej samej stronie: działają przeciw Voldemortowi, przeciw Malfoyom – nieważne, jak rzeczy przedstawiają się innym ludziom. To się liczy, powiedział sobie Harry, krojąc w kostkę swój żółtokorzeń, i musi o tym pamiętać.

Potem podniósł wzrok i niemal odkroił sobie palec.

Draco Malfoy patrzył na Snape'a. Nie patrzył, ale patrzył – niczym wąż na bardzo smaczną mysz. Snape wydawał się być tego nieświadomy, spoglądając krzywo na coś na biurku, podczas gdy uczniowie pracowali, ale w każdej chwili mógł podnieść głowę i zobaczyć, że ten wstrętny mały drań rzuca mu pożądliwe spojrzenia. Albo jeszcze gorzej: mógł podnieść wzrok, zobaczyć, jak Harry gapi się na Draco, a potem jak Draco gapi się na niego. Co za dramatyczna i pełna napięcia sytuacja. Harry szybko spojrzał na swój kociołek, czując, jakby jego twarz i wnętrzności płonęły. Ten... ten mały... Malfoy! Jak śmie? Jak...

Nagle poczuł się chory i wściekły, a własna reakcja przeraziła go bardziej niż wszystko inne. Więc nie przejmuje się, co Snape myśli, tak? Jasne. To skopało tej teorii tyłek. Dlaczego, dlaczego, dlaczego został skazany na takie objawienia? Czy nie mógł być normalny w czymkolwiek, za co się wziął?

Zazdrość była wstrętna, a doznawał jej już wcześniej – szczególnie ostatnio, gdy Ron i Hermiona zbliżyli się do siebie i czuł się pominięty. Ale to. Czuł, jakby miał ochotę chwycić nż i odciąć ten zadowolony uśmieszek prosto z twarzy Malfoya.

Snape musiał być miły dla Malfoya, by ludzie – szczególnie Lucjusz Malfoy – myśleli, że znów jest dobrym, grzecznym śmierciożercą. W każdym razie taka była teoria Harry'ego. Tylko jak daleko sięga "bycie miłym"? Czy Snape mógłby właściwie... Czy mógł naprawdę rozważać...

Harry przełknął ciężko i nie mógł powstrzymać się, by jeszcze raz nie spojrzeć na Draco – tym razem z czystą udręką. Młody Ślizgon był przystojnym chłopcem, z niemal białymi blond włosami i lodowato błękitnymi oczami. Cera niczym brzoskwinia i śmietanka. Czerwone usta. Bardzo. Mógłby być cholerną Śnieżką z baśni, mały śmieć. Harry był Harrym – z patykowatymi nogami, opadającymi włosami i okularami jak denka butelek – miałby konkurować z czymś takim, szczególnie w stawce, o jaką grali? Jeśli od tego miałoby zależeć zwycięstwo lub porażka misji, jak mu się wydawało – którego z nich Snape by wybrał?

...Wow, spokojnie. Oddychaj, oddychaj głęboko. Musiał przesadzić. Często tak robił w przypadku Snape'a. Skoro dla Snape'a sypianie z uczniami było problemem, z pewnością obroniłby się przed Draco, jak to zrobił z Harrym. I wtedy nagły obraz pojawił się przed Harrym: Snape ukrywający się w swoim gabinecie, by uciec wrzeszczącym tłumom zakochanych uczniów... Harry zagryzł wargę, by głośno nie zachichotać.

– Profesorze Snape – głos niczym jedwab dobiegł gdzieś z jego lewej strony – proszę wybaczyć, że przeszkadzam, ale mój eliksir nie zmienił koloru, jak powinien. Zechciałby pan popatrzeć?

Z niejasnym uczuciem pewnej porażki i nie będąc w stanie się powstrzymać, Harry znów podniósł wzrok. Snape płynnie podniósł się z krzesła – i dlaczego mózg Harry'ego musiał wybrać właśnie TEN moment, by zauważyć, jak świetnie wyglądają na nim te czarne szaty? – i skierował się do stolika Draco bez żadnego kpiącego komentarza, jaki z pewnością wygłosiłby każdemu Gryfonowi. Automatycznie mieszając eliksir, Harry patrzył bezradnie, nie zauważony przez żadnego z nich, jak Draco zwraca zarumienioną twarz w stronę nauczyciela i dotyka rękawa Snape'a swoją małą, wstrętną dłonią.

– Wow – wyszeptał Ron obok – WIDZIAŁEŚ to? – Gapił się, z autentycznie opadniętą szczęką na wyraz twarzy Draco. Potem odwrócił się do kociołka i zniżył głos do najniższego szeptu. – Chyba mi niedobrze. WIDZIAŁEŚ, jak na niego patrzył? Malfoy i Snape... Ktokolwiek i Snape... Całe dnie będę próbował pozbyć się tego koszmaru z głowy...

Harry wrócił do ucierania listków araminty (które były już prawie starte na pył), wyobrażając sobie, że każda drobina to twarz Draco, i rzucił kolejne, ukradkowe spojrzenie. Snape stał tyłem do niego, jego sylwetka jak zawsze sztywno wyprostowana. Nie można było powiedzieć, o czym myśli. Przynajmniej ręka Malfoya mieszała teraz zawartość kociołka, a nie tkwiła w miejscu, w którym nie miała prawa.

– To znaczy, widziałeś WYRAZ jego twarzy? – kontynuował Ron zbulwersowanym tonem. – Mój Boże, tak się podlizywać nauczycielowi... O nie, kolejny obraz, którego nie chcę...

– Zamknij się – wysyczał Harry z wściekłością, a widząc zszokowane spojrzenie Rona, dodał raczej nieprzekonująco – Usłyszą nas.

Czy Ron w to uwierzył czy nie, przymknął się i reszta lekcji upłynęła w ciszy – z jednym wyjątkiem: Ron spojrzał na Hermionę i Neville'a i wymruczał:

– Siedzi okropnie blisko, prawda?

Wciąż roztargniony Harry zdobył się tylko na mętne:

– Neville? Coś ty...

– Hmm – odpowiedział Ron i znów spojrzał na Neville'a.

W tym nastroju skończyli zajęcia – a eliksiry Rona i Harry'ego były zdecydowanie najgorsze ze wszystkich. Hermiony i Neville'a całkiem dobre; to bynajmniej nie poprawiło humoru Rona. Draco został, oczywiście, otwarcie pochwalony, podczas gdy Harry starł zęby niemal na miazgę, a wtedy Snape podszedł i pochylił się nad jego stolikiem.

– No, no... Potter i Weasley – Snape umilkł. – Jak... interesująco.

Ślizgoni zachichotali, Draco zaśmiał się głośno. Harry pomyślał, że jego policzki spłoną, a Ron nie wyglądał o wiele lepiej.

– Nie wiem – kontynuował mistrz eliksirów – doprawdy nie wiem, czy kiedykolwiek w życiu widziałem eliksir paniki o tak strasznej konsystencji. A wam dwóm udało się to w jeden dzień. I ten intrygujący kolor! Wyraźnie przypominam sobie, że wspominałem, iż ostateczny rezultat miał być brązowy, nie tak uroczo – zerknął do kociołka Rona – pomarańczowy, ani – spojrzał do Harry'ego – cóż, nie mam pojęcia, co to jest. O tak, prawdziwie przełomowy dzień dla Zespołu Żałosnej Nieudolności Potter–Weasley.

– Szkoda, że nie jesteśmy ślicznymi, małymi Ślizgonami – rzucił w odpowiedzi Ron. – Wtedy może przypadłoby nam trochę osobistej uwagi nauczyciela.

Urażony pomruk dobiegł od stołów Slytherinu i Harry ledwo usłyszał warknięcie Snape'a:

– Minus dziesięć punktów dla Gryffindoru za bezczelność, Weasley!

Jego całe ciało stężało niczym deska, gdyż nie mógł nie zauważyć, ponad stołem, który dzielił z Crabbe'em i Goyle'em, tajemniczego uśmiechu, jaki tkwił na ustach Draco Malfoya. Snape, zmrużywszy oczy, odwrócił się do Harry'ego, najwyraźniej oczekując z jego strony jakiejś impertynencji w obronie przyjaciela. Harry zaś spojrzał tak stanowczo, jak tylko mógł.

Nawet się nie waż, pomyślał, życząc sobie, by mógł po prostu wtłoczyć te słowa do głowy swego nauczyciela eliksirów. Nawet się nie WAŻ pozwolić, by cię dotknął.

Snape powoli zamrugał, unosząc brwi, i przez jedną zwariowaną chwilę Harry zastanawiał się, czy nie powiedział tego głośno. Ale nie, i Snape po prostu odwrócił się, nie doczekawszy żadnego dalszego zuchwalstwa, i skończył zajęcia z ostatnim nakazem, by ciężko popracowali przed egzaminami.

– Na brodę Merlina, właściwie cieszę się na te egzaminy – wymamrotał Ron, ze złością wpychając swój podręcznik do eliksirów do torby, podczas gdy Harry szorował kociołek. – Będą oznaczały, że koniec ze Snape'em na całe lato.

– Mm – odpowiedział Harry z roztargnieniem, gdy, wściekając się, nadeszła Hermiona.

– Doprawdy – rzuciła z irytacją – co cię napadło, Ron? Dziesięć punktów! Przecież wiesz, że on próbuje cię sprowokować!

– Och, przepraszam – powiedział Ron, patrząc spode łba na Neville'a, który rzeczywiście kręcił się raczej blisko łokcia Hermiony. – Chyba nie wszyscy dorastają do twojego poziomu. Dobrze, że byłaś z Neville'em: on nigdy nie robi niczego takiego, chroniąc własny tyłek.

– Ron! – zawołał przerażony Harry, zapominając o Snapie, gdy Neville pobladł i cofnął się.

Twarz Hermiony zastygła z urazy, a Ron zagryzł wargę.

– Neville, przepraszam, to było absolutnie wstrętne z mojej strony...

– Zgadza się, było – dodała cierpko Hermiona. – Zignoruj go, Neville. Jest na poziomie dziesięciolatka.

Ron znów poczerwieniał i przez następnych kilka sekund patrzyli na siebie z Hermioną ze złością. Neville spoglądał żałośnie na podłogę. Harry z trwogą patrzył na grupkę przyjaciół i zastanawiał się, co, na niebiosa, powinien powiedzieć, gdy usłyszał znajomy głos dobiegający od drzwi:

– Panie profesorze, dziękuję za pomoc. Ale okropnie się boję o końcowy egzamin. Czy bardzo by panu przeszkadzało dać mi na dziś wieczór przepustkę – jeśli ma pan czas, myślę, że skorzystałbym z małej indywidualnej lekcji.

Draco! Harry zamarł. Nikt nie wydawał się niczego zauważyć, bo Ron przestał mierzyć wzrokiem Hermionę i wciąż przepraszał Neville'a, który z kolei wciąż gapił się w podłogę. Harry nie odważył się odwrócić i spojrzeć – nie mógłby, gdyby nawet od tego zależało jego życie; ale wytężył słuch, by usłyszeć odpowiedź Snape'a. Proszę, błagał w myślach, nie będąc pewnym, o co prosi, proszę... proszę, powiedz...

– Niech się pan o to nie martwi, panie Malfoy – powiedział przeciągle Snape. – Pana praca w tym roku była tak przykładna jak zawsze. Mogę panu obiecać – ze znaczącym naciskiem na "obiecać" – że nie musi się pan martwić o końcowy egzamin.

Z pewnością to wystarczy! Snape właśnie obiecał Malfoyowi, że zda! Niech to będzie dość, niech to będzie...

– Ale panie profesorze – wymruczał Draco – nie podzielam pana wiary. Gdybyśmy tylko mogli przerobić kilka rzeczy dziś wieczorem... W końcu egzamin jest w poniedziałek i z pewnością może mi pan poświęcić godzinkę...

– Powiedziałem, że mi przykro – rzucił głośno Ron i uwaga Harry'ego bezwiednie przeskoczyła do przyjaciół. – Naprawdę mi przykro, Neville, i wiesz, że to nieprawda, co powiedziałem. Jeśli wolisz wypłakiwać się Hermionie, z pewnością nie będę cię powstrzymywał. – Przerzucił torbę przez ramię z trochę większą energią, niż było to konieczne. – Chodź, Harry.

Zmieszany Harry wodził spojrzeniem od Rona przez Hermionę do Neville'a, nie mając pojęcia, co powiedzieć czy zrobić.

Ten wybuch ściągnął uwagę i Snape odwrócił się do ich małej grupki.

– A wy wszyscy co tu wałęsacie się po mojej klasie? – spytał niecierpliwie. – Ruszcie się albo stracicie kolejne punkty. Jestem pewien, że macie lekcje. Pan też niech już idzie, panie Malfoy.

Zmierzając ku drzwiom, Harry poczuł złośliwą satysfakcję na widok zbitego z tropu wyrazu twarzy Draco.

– Tak, proszę pana. Ale... jeśli chodzi o dzisiaj...

Wlokąc się za przyjaciłmi, Harry zwolnił, by usłyszeć odpowiedź. Musiał wiedzieć. Musiał.

– Przykro mi, Draco – powiedział wreszcie Snape niskim, pewnym głosem. – Przez cały weekend będę bardzo zajęty przygotowaniami do egzaminów. Poradzisz sobie świetnie sam.

– Ale..!

– Teraz biegnij, bo spóźnisz się na zajęcia.

Spiesząc się, by dogonić pozostałych, Harry stwierdził, że to dziwne. Zrobił nieudany eliksir (chodź przedtem naprawdę radził sobie całkiem nieźle), Gryffindor stracił dziesięć punktów, Neville'a obrażono, Ron i Hermiona znów się kłócili, a on był szczęśliwszy niż przez cały dzień.

* * *


To były ostatnie zajęcia z wróżbiarstwa w tym roku. Cieszyło to Harry'ego jeszcze bardziej niż koniec eliksirów – może dlatego, że ostatnio uznał profesor Trelawney za bardziej denerwującą niż przedtem Snape'a. Była taka... taka...

– Ach, Harry – dobiegł go wysoki, melodyjny głos, gdy wkroczył do pokoju.

Sybilla Trelawney nigdy nie mówiła inaczej niż trelem. A gdy chodziło o Harry'ego, trajkotała żałobnie. Nie miał pojęcia, jak to było możliwe, ale zawsze jej się udawało. Była taka...

Trelawney popatrzyła na niego ze smutkiem.

– Taki dzielny, młody człowiek... – wymamrotała, najwyraźniej pogrążona w żałości – tak okropnie tragiczny...

O tak. O to chodziło.

– Czuję się dobrze – powiedział głośno Harry.

– Na razie – wróżyła Trelawney ściszonym, złowieszczym głosem.

Harry skrzywił się. Parvati Patil i Lavender Brown już zaczęły patrzeć na siebie ze strachem. Wówczas, szerokim gestem okrytego szalem ramienia i brzęcząc bransoletami, nauczycielka wróżbiarstwa skierowała wszystkich na wymoszczone krzesła i otomany, które zapełniały pokój. Dym kadzidełek był tak gęsty, że Harry musiał bardzo się starać, by się nie udusić. Obok niego, za plecami Trelawney, widział jak Ron się krztusi. Dzięki Bogu, że nie mieli tych zajęć z Hermioną.

– Bez wątpienia wiecie – zanuciła kobieta – że wasz końcowy egzamin odbędzie się w przyszłą środę. Nie ma sensu, bym życzyła wam powodzenia; już wiem, kto zda, a kto – z zadziwiająco ostrym spojrzeniem na Rona – nie.

Jej powieki zadrżały opuszczone na moment. Parvati i Lavender popatrzyły na Rona z wyrazem twarzy, wyglądającym na skrzyżowanie współczucia i uśmieszku.

– Racja – wymamrotał Ron, nabierając powietrza, a brzmiał, jakby naśladował Hermionę. – Łatwo przepowiadać takie rzeczy, kiedy jest się jedynym, który wystawia stopnie, prawda?

Harry otworzył usta, by odpowiedzieć, zaciągnął się kadzidełkiem i kichnął. Trelawney, wciąż z zamkniętymi oczami, natychmiast wymruczała coś jak "długa choroba, biedactwo".

Potem znów otworzyła oczy, gdy wszyscy uczniowie zaczęli się usadawiać.

– Już przerobiliśmy – oznajmiła – ważny materiał; nie chcę obarczać was przesadnym wysiłkiem – z ponurym spojrzeniem na Harry'ego w szczególności – na te kilka dni, jakie wam zostały. Przed egzaminami, to mam na myśli. Myślę więc, że dziś zrobimy sobie dzień... – wydała wyjątkowo głębokie westchnienie – refleksji.

Harry i Ron popatrzyli na siebie podekscytowani. Dzień refleksji oznaczał, że będą mogli się przespać i wyglądać, jakby medytowali. Seamus Finnigan już zaczął układać szatę na kształt koca.

– Uwolnijcie umysł – zaintonowała Trelawney, jej szczebiocący ton zaczął wywierać uspokajający wpływ, gdy Harry pozwolił sobie odprężyć się, oczekując miłej godziny lub około drzemki. Doprawdy, raczej miło ze strony starego nietoperza zafundować im refleksję podczas ostatniej lekcji. W sumie może nie była taka zła. – Pozwólcie, by wasz mózg – ten nadzwyczaj ograniczony narząd – przekroczył bariery, jakie na niego nałożyliście, i dotarł do odwiecznych rytmów Wszechświata...

Harry zauważył sennie, że jej mowa jest jeszcze bardziej górnolotna niż zazwyczaj. Jego powieki, już opuszczone do połowy, opadły zupełnie i poddał się ospałości, która nadeszła na koniec długiego, szkolnego tygodnia, szczególnie gdy miało to miejsce w gorącym, zbyt wyperfumowanym pokoju.

Gdy znów je podniósł, stał na polanie.

Zamrugał i potrząsnął głową. Gdzie się podziała sala wróżbiarstwa? Gdzie byli koledzy? Był zupełnie sam. I było niesamowicie cicho; nie słyszał wiatru, ptaków ani nawet własnego oddechu. Znajdował się we śnie?

Cóż, to całkiem rozsądne. Była noc, a przecież kiedy zamknął oczy, było dopiero późne popołudnie. Na niebie księżyc w pełni i gwiazdy migocące łagodnie, przypominając mu mgliście oczy Albusa Dumbledore'a. Sześć małych, szarych kamieni, skąpanych w ich świetle, stało w kole. We środku koła zupełnie nieruchomo coś leżało.

Harry nie potrafił wytłumaczyć nagłego uczucia strachu, który niczym kluska usadowił się w jego żołądku. Było bardzo jasno jak na noc, ale nie widział wystarczająco wyraźnie, by rozpoznać skulony kształt spoczywający wewnątrz kamieni; wiedział tylko, że jego widok napełnia go chorobliwym strachem. Drzewa wokół zdawały się wyłaniać niczym olbrzymy ciemności. Cała okolica była znajoma, ale nie mógł jej umiejscowić – choć wiedział, że już ją kiedyś widział...

Kiedy jeden z kamieni uniósł w powietrze ramię, Harry był tak wstrząśnięty, że niemal się przewrócił. Podchodząc bliżej do koła i rzucając ukradkowe spojrzenia, nagle zobaczył w szoku, że to nie kamienie, a ludzie. Ludzie, odziani od stóp do głów w szare peleryny z kapturami, stojący w nieludzki sposób nieruchomo. Twór we środku – teraz widział – wyglądał jak kolejna osoba, potłuczona i połamana. Był skulony, skurczony niczym martwe dziecko, niemożliwy do rozpoznania z miejsca, w którym stał.

– Witajcie, śmierciożercy – zaintonowała kamienna postać, która uniosła dłoń. Wstrząśnięty Harry rozpoznał niski, pełen wrogości ton Lucjusza Malfoya, choć nie mógł zobaczyć twarzy. – Witajcie, wierni Lordowi Voldemortowi. Jesteśmy tutaj, by być świadkami zniszczenia zdrajcy.

– Zniszczyć zdrajcę – zaintonowali pozostali w kole, ich głosy brzmiały dla Harry'ego jak zgrzyt paznokci po tablicy.

– Przybył jako przyjaciel. Pracował z nami tak blisko, jak jeden z naszej krwi. Przysięgał wierność naszemu najpotężniejszemu panu. I zdradził nas!

– Zdradził – powtórzył ten przerażający chór.

– Szpieg, informator, miłośnik mugoli i nędzny pies. Niegodny, by żyć.

– Niegodny!

– Patrzcie – wysyczał Malfoy, wyciągając ramię ponad nieszczęsną istotą we środku kręgu. Jego różdżka wskazała na ciało i wystrzeliło z niej straszne, czerwone światło, opromieniając zwinięty kształt szat i kończyn. Nie wydawał się nawet oddychać. – Patrzcie na kłamliwego psa. Oto kara, którą wymierzyli lojalni.

Nie, pomyślał Harry, jego krew momentalnie zmieniła się w lód i ołów, gdy strach przeszedł w pewność. Nie, nie, to niemożliwe...

– Oto umarły! Oto Severus Snape!

Światło różdżki zabłysło i skulone ciało zatrzepotało niczym wyciągnięta z wody ryba, leżąc z rozrzuconymi ramionami na trawie. Teraz Harry mógł zobaczyć twarz, przesłoniętą splątanymi, czarnymi włosami i spryskaną ciemną krwią. Otwarte, puste oczy nie pozostawiały wątpliwości. To był Snape – i był bezsprzecznie martwy.

Harry poczuł, jak jego gardło zaciska się z potrzeby krzyczenia. Ale śmierciożercy byli tak blisko, że nie ośmielił się nawet ruszyć, nie ośmielił się wydać dźwięku...

– Myślał, że może do nas wrócić – zadrwił Malfoy. – Myślał, że jeszcze raz powitamy go jak brata. Bardzo się pomylił.

Harry nie był w stanie oderwać oczu od pustej, zgaszonej twarzy Snape'a. Ze wszystkich straszliwych rzeczy, jakie widział w życiu, to było najgorsze. Bez wątpienia. Było mu tak zimno, że nie wierzył, że kiedykolwiek jeszcze się ogrzeje. Ciemne oczy nie były teraz ani gorące, ani zimne, po prostu puste, a te usta, które całowały go z takim uczuciem, otwarte i...

...i coś mówiły. Przed przerażonymi oczami Harry'ego martwe usta Snape'a ułożyły się w ciche, lecz wyraźne słowo: Harry...

Dłonie Harry'ego już sięgały po różdżkę. Może wcale nie był martwy! Wciąż była szansa! Nie wiedział, jak poradzi sobie przeciw sześciu dorosłym czarodziejom, ale to był Snape – musiał spróbować, musiał zrobić wszystko, co w jego mocy...

Jego różdżka. Nie było jej. Zgubił ją. Rozejrzał się dziko po ziemi, a nawet po niebie, jakby oczekując, że ujrzy ją wiszącą przed jego twarzą, ale jej nie było. Gdzie była? Czy ktoś ją ukradł? Wrócił myślą do Mistrzostw Świata w Quidditchu, zastanawiając się, czy nie ma gdzieś w pobliżu Mrużki, zastanawiając się, czy traci zmysły, zastanawiając się, co do diabła ma teraz zrobić, kiedy wybór został odebrany z jego rąk.

Kolejny nagły wybuch z różdżki Malfoya kazał mu podnieść wzrok i wtedy naprawdę krzyknął. Wiązki ognia wylały się z koniuszka różdżki i ogarnęły ciało Snape'a. W ułamku sekundy obróciło się w popił; a jednak Harry wciąż nie potrafił pozbyć się widoku tych dwojga pustych oczu. Trząsł się teraz na całym ciele.

– Stosowny koniec – wyszeptał Malfoy i opuścił różdżkę, a małe strużki ognia wciąż pełzały na jej końcu. Harry przeniósł na nią wzrok ze spalonego stosiku na ziemi i nabrał głęboko powietrza: to jego różdżkę trzymał Malfoy, z piórem feniksa, jego własna różdżka zabiła Snape'a. Jego własna różdżka, którą wybrał u Ollivandera, wydawało się, wieki temu. Różdżka będąca odbiciem różdżki Czarnego Pana...

Wtedy Harry zaczął krzyczeć, nie będąc w stanie się powstrzymać, ale żaden śmierciożerca nie podniósł głowy ani nawet nie wydawał się go słyszeć. Wreszcie nadciągnął delikatny wiatr, owiewając ciemny kopczyk pyłu, który kiedyś był Snape'em, zaczynając unosić go w powietrze i skręcając go w ohydne wiry. Harry wciąż wył, nie mogąc zapanować nad swym cierpieniem, aż popił zdał się zakryć gwiazdy i księżyc ponad nim, aż pokrył ziemię ciemnością, aż wszystko zapadło w czerń.

* * *


Jego oczy otwarły się gwałtownie, a całe ciało szarpnęło. Słyszał, jak cicho nabiera oddechu.

Plecy go bolały, jakby zbyt długo tkwiły w jednej pozycji. Przez chwilę Harry siedział sztywno, wszystkie jego mięśnie były napięte, a oczy patrzyły ślepo w kominek, i próbował uzmysłowić sobie, gdzie jest i co się z nim stało.

Wróżbiarstwo. Znów był w klasie Trelawney, jego różdżka w jego rękach. I... wizja. Miał wizję.

Snape.

Rozejrzał się szybko wokół. Czy ktokolwiek inny widział, co się stało? Na pewno profesor Trelawney zauważyła – ale nie, wciąż siedziała w swym fotelu, wydając się tak pogrążona w medytacji, że aż chrapała. Elegancko oczywiście. Tak samo Ron i Seamus, i wszyscy pozostali.

Cóż, nie ma czasu do stracenia. Musi coś zrobić. Szybko poszukał wokół krzesła i znalazł torbę, wstał i zarzucił ją na ramię z planem już gotowym. Dumbledore. Pójdzie do dyrektora i wytłumaczy, co widział, i wszystko będzie dobrze. To było jakieś ostrzeżenie, musiało być...

– Harry?

Był to zaledwie szept, ale wystraszył go na śmierć. Odwrócił się i zobaczył, że Parvati Patil i Lavender Brown patrzą na niego zagadkowo. Oczywiście. Okazało się, że naprawdę medytowały, podczas gdy wszyscy inni, nawet Trelawney, wykorzystali okazję do drzemki.

– Źle się czuję – szepnął cicho do nich, mając desperacką nadzieję, że nikt więcej się nie obudzi. – Przykro mi. Muszę iść.

Trzeba przyznać, że żadna nie podniosła hałasu; Lavender tylko ściągnęła brwi, podczas gdy piękne czoło Parvati zmarszczyło się z troską, gdy skinęła głową.

Harry wybiegł z pomieszczenia i pognał w dół nieskończoną ilością schodów.

* * *


Dwadzieścia minut później podskakiwał przed kamienną chimerą, która strzegła biura Albusa Dumbledore'a. Już dawno przeszedł przez cukierkowe hasła i coraz bardziej zbliżał się do świństw.

– Nimbus Dwa Tysiące! – krzyknął, czując, że rozpłacze się z frustracji. – Zmiatacz Siedem! Błyskawica! Co, miotły też nie? Może różdżki, może różdżki... eee, wiąz z włosem jednorożca. Wierzba i... To BEZNADZIEJNE!

Jak, o słodki świecie, mógł zgadnąć jedno wyrażenie z tysięcy, skoro nie miał pojęcia, od czego zacząć? Wizja ciała Snape'a zdawała się wypalać dziury w jego mózgu i nagle nie pragnął niczego więcej, jak tylko kopnąć cholerny posąg, aż da sobie spokój i się otworzy. Cofnął się...

– Połamiesz sobie palce... – powiedział genialny głos ponad jego ramieniem i Harry obrócił się, by zobaczyć za sobą uśmiechniętą twarz Albusa Dumbledore'a.

– Pan dyrektor! – sapnął z ulgą i musiał powstrzymać się, by nie objąć starszego mężczyzny. – Dzięki Bogu... Muszę z panem porozmawiać, ale nie znam hasła i stoję tu bez końca...

Dumbledore znów się uśmiechnął i uspokajająco położył dłoń na ramieniu Harry'ego.

– Spokojnie, mój młody przyjacielu. Jak widzisz, nie było mnie w biurze, więc nic nie straciłeś. Ringo.

Chimera odsunęła się na bok i drzwi stanęły otworem.

– Przerzuciłem się na mugolskie słodycze – zadumał się Dumbledore. – Magiczne zaczęły mi się kończyć. Wejdź, Harry.

W momencie, gdy przekroczył próg okrągłego biura, Harry poczuł się lepiej. Portrety wcześniejszych pań i panów dyrektorów, wszystkie śpiące, odpędzały koszmary i paniczny strach. No i oczywiście sam Dumbledore, który emanował tak kojącą siłą, że Harry momentalnie się uspokoił. Usiadł na wygodnym krześle naprzeciwko biurka Dumbledore'a, podczas gdy dyrektor kręcił się koło kredensu.

– Herbaty? – spytał uprzejmie. – Wyglądasz, jakby przydałaby ci się filiżanka czegoś gorącego.

Harry z wdzięcznością przyjął kubek, gdy Dumbledore sadowił się za biurkiem. Zwykle nie przepadał za herbatą, szczególnie latem, ale w tym momencie wydawała się najlepszą rzeczą na świecie. Szkoda, że nie było żadnej magicznej czekolady. Przez kilka chwil sączył napój w milczeniu, pozwalając sobie odprężyć jeszcze bardziej i cieszyć się przyjemnym, miętowym smakiem.

– Bardzo dobra – wymamrotał. – Dziękuję, sir.

– Proszę bardzo – odpowiedział Dumbledore, a jego oczy błyszczały jakby w rozbawieniu, choć Harry za nic nie widział, co było śmiesznego w herbacie. – Co wprawiło cię w taki stan, że opuściłeś zajęcia, by się ze mną zobaczyć?

Harry ostrożnie odstawił filiżankę i nabrał głęboko powietrza.

– Ja... myślę, że miałem wizję. Na wróżbiarstwie. To znaczy, zazwyczaj nie mam, ale wydawała się taka prawdziwa. To było... o Voldemorcie. Mniej więcej.

Dumbledore usiadł prosto i błysk zniknął.

– I... i o profesorze Snapie – Harry dodał z wahaniem. – Ja... śniłem, że został zabity przez śmierciożerców. Że dowiedzieli się, że jest szpiegiem, i wtedy go zabili. Potem L–lucjusz Malfoy... spalił go. – To ostatnie wydawało się szczególnie niebezpieczne, nawet jeśli mówił w obrębie tego biura. – On... spalił go moją różdżką. – Czując, że znów zaczyna się trząść, Harry podniósł filiżankę i wziął długi łyk, pozwalając, by gorąca herbata ogrzała jego gardło i żołądek.

Przez dłuższą chwilę Dumbledore nic nie mówił, tylko patrzył na Harry'ego bystrym, przenikliwym spojrzeniem. Harry zmusił się, by znieść to, nie kręcąc się. Potem dyrektor wreszcie powiedział:

– Myślę, że lepiej będzie zaprosić profesora Snape'a tu na górę, nie sądzisz?

Harry nieco pobladł; z jakiegoś powodu pomysł opowiedzenia samemu Snape'owi o tym śnie bardzo zbił go z tropu. Miał raczej nadzieję, że powie Dumbledore'owi, a dyrektor po prostu zajmie się wszystkim. Ale...

– Cokolwiek uważa pan za najlepsze, sir – wymamrotał.

– Tak uważam – odpowiedział Dumbledore i podniósłszy się z krzesła, podszedł do żerdzi przy drzwiach, na której siedział feniks Fawkes. Wspaniały ptak wydawał się drzemać, ale poruszył się natychmiast, gdy zbliżył się jego pan.

– Fawkes – powiedział cicho Dumbledore – potrzebuję, byś poleciał i przyprowadził tu profesora Snape'a; wydaje mi się, że nie ma teraz zajęć.

Fawkes zaszeleścił piórami i wydawał się prychnąć z pogardą, jakby nie potrzebował instrukcji, gdzie może znajdować się dana osoba. Wzbił się w powietrze, trzepocąc niesamowitymi skrzydłami, które, co zdumiewające, niczego nie przewróciły. Następnie zniknął w małym wybuchu ognia.

– Lepiej niż sowa – powiedział Harry ze świadomością, że to kiepski żart, ale Dumbledore uśmiechnął się.

– Wyobrażam sobie, że to, co widziałeś, musiało być szczególnie dla ciebie przykre, Harry – stwierdził łagodnie. Harry skinął głową, a wtedy Fawkes znów pojawił się pokoju. – Ach. Profesor Snape powinien przybyć za kilka minut, tak myślę. Dokończ herbatę; może chcesz ciasteczko? Wydaje mi się, że te są z karmelową kostką.

Harry był teraz tak zdenerwowany myślą zobaczenia Snape'a, że sam pomysł jedzenia przyprawiał go o mdłości.

– Nie, dziękuję.

Dumbledore skinął głową i z powrotem usiadł za biurkiem, wydając się patrzeć gdzieś w przestrzeń. Nie podjął konwersacji, żadnych pytań o tegoroczne postępy Harry'ego, nic; Harry podejrzewał, że myśli, co taka wizja mogła oznaczać i jak działać, by jej zapobiec.

Po jakichś pięciu minutach, podczas których Harry opróżnił filiżankę i mocno próbował się nie denerwować, ktoś zapukał do drzwi.

– Wejdź, Severusie – zawołał Dumbledore, otrząsnąwszy się z zadumy, i drzwi otworzyły się, by wpuścić Snape'a.

– Dumbledore? Co, u diabła, jest tak pilne, że musiałeś wysłać feniksa... – Snape zamknął za sobą drzwi, odwrócił się, zobaczył Harry'ego siedzącego na krześle i zrobił się zupełnie biały.

Przez chwilę Harry był zaskoczony tą reakcją, aż uświadomił sobie, jak to musi wyglądać dla Snape'a: wejść do tego gabinetu i zobaczyć ucznia, którego kiedyś pocałował, siedzącego przed dyrektorem z wyrazem przerażenia na twarzy. Och nie. Czuł, że sam robi się czerwony, zupełnie nie był w stanie mówić i spojrzeć na Snape'a, zapominając całkowicie, po co w ogóle tu przyszedł. Co, jeśli Snape coś powiedział dyrektorowi...

Dumbledore pozwolił im trwać w tej mrożącej scenie przez kilka chwil, aż zrobiło mu się żal, aczkolwiek gdy wskazywał Snape'owi inne krzesło, zrobił to z lekko rozbawioną miną.

– Usiądź, Severusie, i od razu przejdę do rzeczy. Młody Harry mówi, że miał niepokojącą wizję dotyczącą twojej pracy ze śmierciożercami.

Czegokolwiek Snape oczekiwał, z pewnością nie było to to. Zamrugał i raczej niepewnie opadł na krzesło, ze wzrokiem skupionym na Dumbledorze.

– Co? Znaczy się... wizję? – zmarszczył czoło.

– Harry – Dumbledore poprosił uprzejmie – zechciałbyś nam opowiedzieć, co dokładnie widziałeś na zajęciach profesor Trelawney?

Zajęcia profesor Trelawney. Prawda. Harry wrócił do rzeczywistości i zaczął relacjonować, co zobaczył – tak dokładnie, jak tylko mógł – od momentu, gdy zasnął, aż do chwili trwożnego przebudzenia. Gdy mówił, spoglądał to na Dumbledore'a, to na Snape'a; pierwszy uważnie go obserwował, podczas gdy drugi uparcie patrzył na ścianę naprzeciwko. Harry próbował mówić beznamiętnie, ale wydawało mu się, jakby przeżywał całe zajście na nowo, a gdy doszedł do części o Malfoyu spopielającym Snape'a, jego głos zatrząsł się tak mocno, że Dumbledore wręczył mu kolejną filiżankę herbaty i nakazał mu wypić, zanim będzie kontynuował. Zaproponował herbatę również Snape'owi, ale z jakiejś przyczyny mistrz eliksirów popatrzył na niego srogo i odmówił.

Wreszcie Harry dotarł do końca i wziął z drżeniem głęboki oddech, zawstydzony, że znów się trzęsie. To było tak diabelnie okropne.

Na moment zapadła cisza.

– Co o tym myślisz, Severusie? – spytał w końcu Dumbledore, ze wzrokiem nie zdradzającym niczego.

Snape odczekał chwilę, zanim odpowiedział, ale gdy już przemówił, jego słowa zszokowały Harry'ego.

– Nie wątpię, że Potter chce dobrze, dyrektorze, ale jego... wybujała wyobraźnia z pewnością nie jest tajemnicą. Przyznaje, że zasnął w klasie – szczerze mówiąc, dla mnie to brzmi bardziej jak koszmar niż wizja.

Szczęka Harry'ego opadła. Był tak oszołomiony, że nie potrafił wymyślić żadnej odpowiedzi. Czy naprawdę Snape zamierzał to zignorować? Nawet po tym, co zdarzyło się w Hallowe'en, wciąż myślał, że Harry jest po prostu... "wstrętnym smarkaczem" z "wybujałą wyobraźnią"?

Najwyraźniej tak.

Dumbledore zmarszczył brwi i ku zdziwieniu Harry'ego nie zaprotestował.

– Harry – powiedział uprzejmie – opowiedz nam o szczegółach. Na przykład ta polana, na której widziałeś śmierciożerców... Możesz ją opisać?

– Ja... nie bardzo. To była zwykła polana – stwierdził bezradnie Harry. – To znaczy, wyglądała znajomo, ale nie wiem, gdzie ją wcześniej widziałem.

– Mmm. I mówisz, że Lord Voldemort nie był obecny na spotkaniu?

– Nie – wymamrotał Harry.

– Czarny Pan jest zawsze obecny na pełnych spotkaniach śmierciożerców – oznajmił stanowczo Snape. – Jeśli mam być szczery, dyrektorze, wydaje mi się, że chłopak ma raczej koszmary o tym, co stało się... w zeszłym roku. – Jego głos zająknął się nieco, ale nie powstrzymało to wściekłości Harry'ego.

– Nie ma potrzeby mówić o mnie, jakby mnie tu nie było – rzucił ostro.

– Racja – zgodził się Dumbledore, jego oczy znów błyszczały, i Snape wreszcie spojrzał na Harry'ego.

Ale teraz w tych ciemnych oczach nie było żaru, nie było nic poza irytacją. Harry poczuł, jak cały chłód wizji ucieka zastępowany gorącym, namacalnym gniewem. Jak Snape mógł go zbywać w ten sposób?

Mistrz eliksirów odwrócił się do Dumbledore'a.

– Nie widzę potrzeby zbytniej troski – powiedział gładko, a Harry zacisnął pięści.

Dumbledore wyglądał na zmartwionego, gdy popatrzył na nich obu: jeden jak lodowy posąg, drugi bliski ugotowania.

– Mam pewien dylemat – wymruczał. – Z jednej strony przyznaję, że to, co opisuje Harry, rzeczywiście brzmi bardziej jak koszmar niż wizja. – Harry nabrał głośno powietrza. – Ale z drugiej, pod żadnym pozorem nie chcę narażać twojego bezpieczeństwa, Severusie. Jeśli to, co widział Harry, jest prawdą...

Snape pochylił się na krześle z natarczywością.

– Dyrektorze, nie możemy teraz zawrócić. Jestem o wiele za blisko... – Spojrzał nagle na Harry'ego, a na jego twarzy pojawił się wyraz frustracji.

– W tych okolicznościach myślę, że najlepiej, jeśli będziesz mówił otwarcie – stwierdził sucho Dumbledore. – Jestem całkowicie pewien, że nic, co powiesz, nie opuści tego pokoju. – Spojrzał znacząco na Harry'ego, który przełknął supeł w gardle i skinął energicznie.

Snape nie wyglądał na przekonanego, ale kontynuował.

– Najbliższe spotkanie jest absolutnie przełomowe – powiedział niskim, napiętym głosem. – Ma...Mój łącznik zamierza wreszcie przedstawić mnie Wewnętrznemu Kręgowi. W rzeczy samej: spotkam się z Czarnym Panem twarzą w twarz i usłyszę o jego planach! Nie możemy stracić tej szansy przez fantazje chłopaka...

– Nie możesz iść! – wrzasnął Harry, wprawiając Snape'a w osłupienie, a obaj mężczyźni gapili się na niego. – Nie rozumiesz? To właśnie widziałem! Wiedzą, że jesteś szpiegiem. Chcą cię zabić. A twój "łącznik" – to Lucjusz Malfoy, prawda? – Snape nic nie powiedział, ale jego twarz wyglądała niczym wyrzeźbiona w kamieniu. Harry ścisnął poręcze swojego krzesła, by nie sięgnąć i nie potrząsnąć nim. – Skąd indziej miałbym to wiedzieć? Śniłem, że to Malfoy cię złapał!

– Widziałeś Malfoya – powiedział chłodno Snape – na spotkaniu śmierciożerców w czerwcu. To zrozumiałe, że twój umysł skupił się na nim.

Harry wzdrygnął się.

– Jak w ogóle możesz... Rozmawiamy o twoim życiu! Nie rozumiesz, co MÓWIĘ?

Snape nic nie powiedział, tylko wciąż patrzył na Harry'ego jak na jakiś gatunek nieprzyjemnego robaka. Dumbledore westchnął ciężko.

– Harry, rozumiemy to aż za dobrze. I gdyby to spotkanie nie było tak ważne, jak mówi profesor Snape, moja decyzja byłaby aż za łatwa. A jednak – umilkł i wydawał się walczyć sam ze sobą. – Jako że to, co widział Harry, nie było szczególnie jasne i że stawką jest twoje własne życie, wybór pozostawiam wyłącznie tobie, Severusie. Nie mogę za ciebie decydować tym razem; błagam cię, byś ostrożnie rozważył alternatywy...

– Nie ma żadnych alternatyw – powiedział Snape stanowczo. – Oczywiście, że pójdę.

– Kiedy to ma być? – spytał Harry.

– To nie twoja sprawa – warknął Snape.

– Ja... – Harry nabrał powietrza i zamilkł bezradnie, patrząc na Dumbledore'a z prośbą o pomoc. – Proszę, panie dyrektorze, nie może pan mu na to pozwolić...

– Czy Potter nie powinien wracać na zajęcia, dyrektorze? – zapytał Snape lodowato.

– Lekcja już się skończyła – odpowiedział Harry absolutnie wściekły.

Dumbledore uniósł ręce w powietrze.

– Proszę o ciszę. Harry, dziękujemy ci za troskę, ale wydaje się, że profesor Snape dokonał wyboru. – Wciąż wyglądał na zmartwionego, ale kontynuował. – Nie możemy się wtrącać.

Harry popatrzył mu prosto w oczy, dziwiąc się swojej śmiałości.

– A jeśli coś... jeśli coś mu się stanie, jak będzie się pan wtedy czuł?

– Co za bzdury – przerwał z irytacją Snape. – Dyrektorze, muszę przygotować się do egzaminu.

Dumbledore wciąż spoglądał to na jednego, to na drugiego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

– Możesz odejść, Severusie – powiedział cicho – i ty też, Harry. Sugeruję, byś nauczył się do egzaminów najlepiej, jak możesz, i spróbował zapomnieć, o czym... śniłeś.

Pokonany i nie wierząc w to, co się właśnie stało, Harry osunął się na krzesło, po czym złapał torbę i znów się podniósł. Zrobili to, naprawdę to zrobili. Zupełnie go zignorowali – jakby był jakimś przestraszonym chłopczykiem. Dumbledore go zignorował, właśnie on. Czy to spotkanie było naprawdę tak ważne, że chcieli powziąć takie ryzyko?

Idąc w przygnębieniu za Snape'em w kierunku drzwi, Harry zatrzymał się nagle i po raz pierwszy zastanowił: Czy istniało ryzyko? Czy może naprawdę miał tylko koszmar? W sumie miał ich dużo o śmierciożercach. A ostatnio taki był zakręcony, jeśli chodzi o Snape'a... Może Dumbledore ma rację, może to ma sens...

Ale wydawało się tak RZECZYWISTE!

W roztargnieniu nie zauważył, że Snape przytrzymał mu drzwi ani że Dumbledore patrzył na nich obu z bardzo zamyślonym wyrazem twarzy. Ze wzrokiem wpatrzonym w podłogę Harry rozpoczął długą mozolną wędrówkę z powrotem do wieży Gryffindoru, gdzie podejrzewał, że znajdzie Rona i Hermionę pogrążonych w nauce albo w kłótni, albo czymkolwiek innym. A on nie mógł im opowiedzieć, co się stało.

– Potter – dobiegł go cichy głos zza pleców, przywracając do chwili obecnej.

Odwrócił się. Snape wciąż stał w korytarzu, jego ciemne brwi ściągnięte w niezwyczajnym wyrazie wahania. Ale jedyne, co Harry widział – okiem duszy – był to lekceważące spojrzenie w biurze, a jedyne, co słyszał, to cichy, uwodzicielski głos Draco Malfoya proszącego o prywatną lekcję.

– Nie – powiedział szorstko – nie – i odwrócił się, i pobiegł tak szybko, jak mógł.

Snape już nie próbował go zatrzymać.

* * *


– Gdzieś ty BYŁ? – padło pytanie Rona Weasleya, gdy tylko Harry wkroczył do pokoju wspólnego Gryffindoru, wyglądając na nieco zmarnowanego.

– Parvati powiedziała, że źle się poczułeś na wróżbiarstwie – dodała Hermiona z troską.

Harry zauważył mgliście, że znów siedzą na tej cholernej kanapie, a Neville'a nie ma w zasięgu wzroku.

– Racja, Seamus i ja obudziliśmy się, a ciebie po prostu nie było – rzekł Ron.

– Chyba coś zjadłem – wymamrotał Harry i ciężko westchnął. Tak naprawdę chciał po prostu iść się położyć na łóżku i zagłębić się w podręczniku – nie od eliksirów – i spróbować zapomnieć, że to popołudnie w ogóle się wydarzyło. – Jakoś... Nie wiem. Nagle poczułem się bardzo źle.

– Teraz wszystko okej? – spytał George Weasley, nie odrywając wzroku od eksplodującego durnia, w którego grał z Fredem. – Wiesz, wydaje mi się, że zupa wyglądała trochę podejrzanie...

– Bo ją zaczarowałeś – wymruczał Lee Jordan ze swego miejsca na parapecie, z oczami utkwionymi w podręczniku numerologii.

– Cśś! – zasyczał George, szczerząc się jak kompletny ciemniak.

– No tak, to mogło być to – powiedział Harry z przygnębieniem, spoglądając z tęsknotą na drzwi do dormitorium. Nawet Fred i George nie potrafili go teraz rozweselić. – Słuchajcie, zamierzam się położyć, dobra? Przelecę jedną albo dwie książki w międzyczasie.

– Jesteś okropnie blady – stwierdziła Hermiona, marszcząc brwi. – Byłeś oczywiście w skrzydle szpitalnym?

– Eee... właściwie... – Harry zająknął się. Jakie były szanse, że odkryją, że kłamie? Zbyt wysokie, z nimi wszystkimi, ale musiał zaryzykować. – Jasne. Pani Pomfrey kazała mi odpocząć. Powiedziała, że wszystko będzie w porządku.

– To dobrze – zaświergotała Ginny Weasley z dywanika przed kominkiem, gdzie leżała, przeglądając notatki. – Nie będziesz więc na obiedzie?

– Pewnie nie – powiedział ponuro Harry, zdając sobie sprawę, że gdyby teraz jadł, wyglądałoby to podejrzanie. Cholera, a zaczął robić się głodny. – Pouczę się. Przepraszam, że was zmartwiłem.

– Dobrze, że nic ci nie jest – zamruczała Hermiona z roztargnieniem, jej oczy już zwróciły się w stronę podręcznika.

Ron kiwnął głową i przysunął ją raczej blisko dziewczyny.

Czując, że jego ramiona uginają pod ciężarem większym niż ciężar torby, Harry wszedł na górę do dormitorium i opadł na łóżko z kolejnym głębokim westchnieniem. Nakazał sobie odprężyć się i zrobić, jak polecił Dumbledore: uczyć się i zapomnieć o wszystkim. W końcu skoro dyrektor nie uważał jego... koszmaru czy czegokolwiek za powód do zmartwień, to pewnie tym nie było. Okropnie żenujące – pójść wypłakiwać się dyrektorowi ze złego snu i jeszcze wciągać w to Snape'a, akurat jego. Harry zatrząsł się. Nigdy w życiu nie będzie mógł mu spojrzeć w twarz.

Ale nie mógł pozbyć się tego niepokoju...

Dość. Otworzył torbę, wyciągnął książkę i zeszyt od transmutacji, i z determinacją zaczął powtarzać. Nie pozwoli, by jakiś pokręcony sen kolidował z jego stopniami. Zwłaszcza że egzamin był we wtorek, a McGonagall była znaną pedantką w sprawie szczegółów.

* * *


...Właściwie ile czasu upłynęło? Harry przetarł zaspane oczy. Jakieś pół godziny temu słyszał, jak wszyscy schodzą do Wielkiej Sali na obiad, w którym oczywiście nie mógł uczestniczyć. (Jego żołądek zaburczał żałośnie.) Nie mogło być bardzo późno. Ale powieki ciążyły mu niczym ołów, a wszystkie notatki z transmutacji zaczęły zlewać się w jedno.

To to napięcie, przekonywał siebie Harry. Miałeś ciężki dzień. Skoncentruj się, Potter...

Nazywanie "Potter" przywodziło na myśl Snape'a. Niedobrze.

Po prostu skoncentruj się!

Zmuszając się, by jeszcze raz otworzyć oczy, i powstrzymując ziewnięcie, Harry odwrócił stronę książki. Coś o żukach i nogach od krzesła. To naprawdę fascynujące, czego magia może obecnie dokonać... Okropnie interesujące... Popatrz tylko na ilustracje, sposób, w jaki żuk zmienia się w nogę od krzesła i z powrotem...

W tył i w przód... tył i przód...

Harry zapadł w sen bez słowa protestu, a jego książka spadła niezauważona na podłogę.

* * *


Popił, wiatr i krew. Tylko to istniało w świecie. Wirowały wokół w straszliwych tumanach, a on słyszał szepcący do niego głos:

Mogłeś go ocalić. Teraz jest za późno. Jest za późno na cokolwiek.

Harry drapał wirującą ciemność, próbując przepchnąć się przez nią i zobaczyć to, co leżało za nią. Jakby popił tworzył kurtynę między nim a czymś ważnym.

– Przepuść mnie – błagał i niemal się udusił, gdy proch wleciał do jego ust. Wstrętne, próbował go wypluć, a wtedy dostało się do uszu i oczu...

Jak szło to zaklęcie? "Airus purus!" Flitwick powiedział im, że jest przydatne, by znaleźć drogę we mgle. Ale nie uczyniło nawet szczeliny w ciemnym horrorze, który teraz otaczał Harry'ego. Spróbował innych zaklęć, ale nic nie działało. Zostanie tu uwięziony na zawsze? Gdzie było tu?

Głos znów szeptał, i dotarło do Harry'ego, że jest raczej strasznie znajomy.

Już za późno. Jest teraz mój. A te prochy to jedyne, co kiedykolwiek po nim otrzymasz.

Voldemort!

Harry, nic nie widząc, rzucił się do różdżki. Zaryzykował popił i krzyknął:

– Zos... zostaw go! Daj mu spokój!

Urocze – zadrwił głos. – Odważny chłopak. Co możesz zrobić, by go ocalić?

– Ostrzegę go – zawołał Harry, krztusząc się i wypluwając popił, choć coraz więcej dostawało się do jego ust. – Powiem mu, że tu byłeś! Powstrzymałem cię – przerwał, by znów splunąć – p–przedtem!

Nie uwierzy ci – wyszeptał głos Voldemorta – nie wiesz tego? Jesteś głupim, małym chłopczykiem... Ale jeśli przez to poczujesz się lepiej...

Nagle popił uleciał całkowicie z powietrza wokół. Harry odetchnął głęboko z ulgą i od razu sucho zakaszlał. Leciał, wysoko pod niebem, nad tą samą polaną. Poniżej znów stało sześć straszliwych postaci – śmierciożercy – i znów leżało ciało Snape'a, skulone na ziemi. Widział z tej odległości, jak Lucjusz Malfoy wyciąga różdżkę, widział, jak ciało trzepoce się, a potem zaczyna płonąć.

Już za późno – zasyczał Voldemort. – Karzę zdrajców, Harry Potterze.

– Nie – zaskomlał Harry, nie mogąc oderwać wzroku od strasznej sceny poniżej.

Chcesz wiedzieć, co go zabiło? Cruciatus, oczywiście; nic tak miłosiernego jak Avada kedavra dla tej zdradzieckiej szumowiny. Okropnie bolesne. Tak... Podobało mi się... A co zostało, oddałem moim śmierciożercom do zabawy...

– NIE!

Odrywając wzrok, Harry spojrzał w górę i rozejrzał się po mrugającym nocnym niebie za źródłem głosu. Słyszał Voldemorta, ale go nie widział. Gdzie był? Czy w ogóle był prawdziwy? Widział drzewa, gwiazdy, księżyc w pełni, a nie tak daleko migające światła Hogsmeade...

Hogsmeade!

Tak! To tutaj widział przedtem polanę – zaraz na obrzeżach Hogsmeade, przechodzili przez nią w ubiegłym roku, gdy wymknęli się, by odwiedzić Syriusza!

To się nie działo naprawdę, to była znów jego wizja. Ale teraz wiedział, gdzie odbywa się spotkanie, i słyszał głos Lorda Voldemorta: dwie rzeczy, których brakowało Dumbledore'owi i Snape'owi. Teraz mógł im powiedzieć, wyjaśnić wszystko, i będą musieli uwierzyć.

Harry zapiał z radości – i obudził się.

* * *


Wrócił do pełnej świadomości, wciąż otoczony swoimi notatkami. Jedno z piór, które upadło na łóżko, splamiło prześcieradło kilkoma ciemnymi kleksami. Ledwo to zauważył, wygrzebując się z łóżka, odsunął zasłony...

Na dworze było zupełnie ciemno i słyszał ciche chrapanie kolegów. Ron spał jak zabity. Ile czasu minęło? Musiało być po północy. Nie mógł iść teraz do Dumbledore'a.

A Dumbledore powiedział, że to i tak nie jego decyzja.

Umysł Harry'ego sam podjął decyzję. Obchodziło go tyle co smarki trolla, jak jest późno: pójdzie na dół, obudzi tego durnego idiotę Snape'a i powie mu jasno i dobitnie, że śmierciożercy chcą go złapać i że nie idzie na to spotkanie. Zakradając się do kufra, Harry ostrożnie wyciągnął pelerynę–niewidkę i wymknął się z dormitorium, z wieży, do lochów.

Uszczypliwy głosik w jego głowie zapytał, co zrobi, jeśli znajdzie na dole Draco Malfoya. Od razu kazał mu się zamknąć.

Snape był najbardziej nieznośnym, nadętym, wkurzającym, uważającym się za wyjątkowego i perfidnym dupkiem ze wszystkich, i gdyby stało mu się cokolwiek, Harry nigdy by sobie nie wybaczył.

Kolejne przeklęte objawienie.

* * *


Snape głęboko wciągnął powietrze, wychodząc z Hogwartu w towarzystwie jedynie jeszcze jednej odzianej w pelerynę, okrytej cieniem postaci.

– Podejrzewam, że jesteś zdenerwowany? – spytał cichy, gładki głos.

– Wydaje mi się, że "oczekiwanie" to odpowiedniejsze określenie – powiedział Snape, starając się brzmieć tak normalnie jak zazwyczaj. Było to nieco niedorzeczne, ale naprawdę nie mógł pozbyć się z pamięci ostrzeżenia Harry'ego ani widoku bladej, zdesperowanej twarzy chłopca. Drążyło to jego opanowanie jak termit kawałek drewna. – Minęło zbyt wiele czasu, odkąd widziałem naszego pana.

– Taaak – wymruczał Malfoy, gdy cicho szli przed siebie – prawie czternaście lat, odkąd ty i Lord Voldemort spotkaliście się twarzą w twarz, Severusie. Jestem pewien, że to dla ciebie bardzo doniosłe wydarzenie.

– Widzę, że rozumiesz.

– Ależ oczywiście. Kiedy ujrzałem go po raz pierwszy te kilka miesięcy temu, po tak długiej nieobecności, nie jestem w stanie opisać radości, jaką poczułem.

Jestem pewien, że to wystarczyło, byś narobił pod siebie, pomyślał Snape, ale rzecz jasna, nie powiedział głośno niczego w tym stylu. Lucjusz zawsze był chytrym dupkiem, wślizgiwał się i wyślizgiwał z kłopotów bez wysiłku, ale nawet on musiał być przestraszony ideą spotkania z Voldemortem.

O ile więc bardziej przerażony musiał być Snape...?

Spróbował pozbyć się tej myśli, gdy on i Malfoy nałożyli na twarze maski i dosiedli mioteł, ukrytych na obrzeżu Zakazanego Lasu, z dala od ciekawskich oczu. Gdyby choć przez chwilę pomyślał o prawdziwym strachu, jaki czuł, nigdy by tego nie zrobił. Wizja Harry'ego – cholerny chłopak – z pewnością niczego nie ułatwiała. Zamrugał i powstrzymał drżenie.

Koszmar, nie wizja. To wszystko. Musiał w to wierzyć. Harry Potter nie był jasnowidzem. W zamian pozwolił sobie skupić na zdradzieckiej wici ciepła, która uparła się pełzać w jego wnętrzu, kiedy tylko pomyślał o wściekłej trosce Harry'ego. Prawda, odpędził chłopaka jak muchę i zdecydowanie nie zdobył sobie tym jego względów, ale – nawet jeśli tylko przez chwilę – Harry się troszczył. Ta myśl dodała mu w pewien sposób odwagi. Jeśli będzie myślał o Harrym Potterze, i powodzie, dla którego to robi, stoi przed szansą przetrwania tego spotkania z nietkniętą psychiką.

Ostrożnie lecieli przez las, przylegając do cieni i nieubłaganie kierując się w stronę Hogsmeade. Snape wyraził zdziwienie, że spotkanie odbywa się tak blisko Hogwartu, ale Malfoy odrzekł tylko:

– Myślisz, że nasz pan boi się tego dupka Dumbledore'a, Severusie?

Snape podejrzewał, że to było przyczyną, dla której się nie aportowali. Siedmiu potężnych czarodziejów aportujących się w jedno miejsce – nie wspominając samego Czarnego Pana – mogło zwrócić uwagę potężnego czarodzieja wyczulonego na takie rzeczy. Prawda? A Voldemort mógł się nie bać – ale nie był też głupi.

Przybyli jako ostatni i Snape doznał jednego z najpaskudniejszych wstrząsów w życiu, kiedy zdał sobie sprawę, że obecni są wszyscy inni śmierciożercy – ale nie Voldemort. Jak u Harry'ego w... Ale Malfoy wymruczał:

– Kazał nam dzisiaj czekać. – I Snape zmusił się do odprężenia... o tyle, o ile było to możliwe.

Stali w kręgu, który bezgłośnie poszerzył się, by zrobić miejsce dla Malfoya i Snape'a. Dołączając do tych, których kiedyś uważał za przyjaciół i wspólników, a którzy teraz niechybnie byli jego śmiertelnymi wrogami, Snape przez oszałamiającą chwilę czuł coś na kształt deja vu. Czternaście lat? Wydawało się, jakby zaledwie wczoraj stał jako jeden z tej grupy. Obserwując ich, udając, że jest jednym z nich, zawsze zastanawiając się, czy go nie zdemaskują, czy to nie po raz ostatni stoi pod nocnym niebem.

Była tylko jedna różnica: teraz był na to za stary. Gdyby istniała jakaś sprawiedliwość na tym świecie, byłby teraz w swoim lochu, myśląc o niczym bardziej stresującym niż pytania egzaminacyjne albo studiując jakiś zawiły tekst o arkanach eliksirów, albo... albo cokolwiek innego tylko nie to.

Cóż, nic z tego. Z kapturem naciągniętym na głowę, obrócił zakrytą twarz w kierunku chłodnego, nocnego nieba i wybrał gwiazdę, na której mógł się skupić, oczekując na przybycie Voldemorta.

* * *


Racja, to było po prostu nie do przyjęcia. To już drugie drzwi, przed którymi stał w ciągu dwudziestu czterech godzin, w rozgorączkowaniu i niecierpliwości czekając, aż ktoś mu otworzy, i Harry zaczynał mieć dość. Wiedział, że osobiste komnaty Snape'a leżą za jego gabinetem, w jednym z wewnętrznych lochów, ale powinien słyszeć, gdy Harry pukał w drzwi biura. Chyba że naprawdę głęboko spał. A Harry nie miał odwagi uderzać jeszcze głośniej z obawy, że Filch i Pani Norris przyjdą zbadać, co się dzieje. Rozejrzał się po ciemnym, zatęchłym korytarzu. Nikogo nie było.

– Snape? Znaczy się, panie profesorze? – wyszeptał chrapliwie, zanim zdał sobie sprawę z absurdu tego wszystkiego. Skoro Snape nie słyszał jego pukania, tym bardziej nie usłyszy jego szeptu.

Może przesadzał? Jeśli Snape spał, raczej nie był w wielkim niebezpieczeństwie, no chyba że potknie się, wstając z łóżka. A im dłużej Harry tkwił w korytarzu, tym większe było ryzyko, że ktoś go odkryje, nawet mimo peleryny.

Poza tym, skoro Snape uparł się, by kontynuować granie "znienawidzonego dupka", z pewnością nie doceniłby pomocy Harry'ego, przynajmniej nie w tej chwili. Harry wątpił, że Snape mógłby na niego donieść, ale pewnie nie miałby ochoty słuchać jakichkolwiek skomplikowanych wyjaśnień o tej porze nocy. Albo poranka, zależy. Jak późno – lub wcześnie – było? Kiedy wykradał się z dormitorium, widział przez okno, że księżyc zmierza w stronę widnokręgu, musiało więc być całkiem niewiele do...

Harry zamarł w pozycji pukania, czując, jak jego serce staje się ciężkie i zimne.

Księżyc.

Dziś była pełnia. Tak jak w wizji Harry'ego. A Snape nie odpowiadał na pukanie. Co oznaczało, że spał albo...

Dobry Boże. Spotkanie jest tej nocy. Stopy Harry'ego niosły go, przeskakując dwa stopnie naraz, zanim zdał sobie sprawę, co się dzieje. Nie przejmował się hałasem, jaki powoduje, pragnąc tylko wrócić do pokoju i do Błyskawicy. Wiedział, gdzie jest polana, na której był Snape. Nie było czasu, by podnieść alarm – zajęłoby lata, zanim dokładnie by się wytłumaczył. Była prawie czwarta nad ranem, mogło być już za późno... – nie, nie, nie śmiał tak myśleć...

Nigdy nie przeklinał swojego braku zdolności aportacji lub zakazu używania jej w Hogwarcie tak bardzo, jak tej nocy. Wydawało się, że wieki minęły, zanim wreszcie wpadł do dormitorium, wciąż z peleryną ciasno owiniętą wokół siebie, próbując poruszać się jednocześnie szybko i cicho. Wyciągnął z kufra miotłę i różdżkę – różdżka. Przez porażającą chwilę jego umysł wirował w szalonych kołach. Widział Snape'a spopielanego tą różdżką; czy powinien ją zostawić? Ale wtedy nie będzie miał niczego do obrony. Nie miałby szans przeciw nikomu.

Musi tylko ją trzymać lub umrzeć, próbując, to wszystko, zadecydował Harry, przekradając się do okna i otwierając je. Dosiadł miotły i wzbił się w rozgrzewające powietrze. Niemal oszalały z pośpiechu, poleciał w zamkowych cieniach do sowiarni, gdzie wyłowił z kieszeni pióro i poszarpany kawałek pergaminu, i nabazgrał ledwo czytelną wiadomość, po czym wręczył ją bardzo naburmuszonej Hedwidze.

– Zanieś to Dumbledore'owi. TERAZ – sapnął. – Ja nie mogę, nie mam czasu, muszę lecieć.

I wtedy, gdy Hedwiga uniosła się ze swojej żerdzi i poleciała w dół zamku, Harry obrócił miotłę w stronę Hogsmeade i malejącej, pełnej obaw nadziei.

* * *


Lord Voldemort nie robił czegoś tak prostackiego jak latanie na miotle; aportował się dokładnie we środek kręgu, a peleryna z kapturem – krwistoczerwona – zakrywała jego szkieletowe ciało i twarz.

Pojawił się dokładnie odwrócony od Snape'a, a patrząc na Avery'ego, który jakby skurczył się pod jego spojrzeniem, a potem wyprostował. Wtedy Voldemort, wciąż nie ruszając się z miejsca, przemówił cicho, a realność tego głosu w połączeniu ze wspomnieniami przejęły Snape'a do kości.

– Lucjusz.

– Mistrzu – powiedział cicho Malfoy z prawej strony Snape'a.

– Przyprowadziłeś swego niesfornego przyjaciela. – Stwierdzenie.

– Tak, Mistrzu.

Voldemort obrócił się powoli i spojrzał prosto na Snape'a, jego oczy płonęły, a wargi zaciskały się w lekkim uśmiechu.

W tym momencie Snape zrozumiał, że popełnił potworny, potworny błąd.

– Severus – wymruczał Czarny Pan, podchodząc bliżej. – Dużo czasu minęło.

Snape próbował przełknąć nagły strach, który ścisnął go za gardło, i pokłonił się głęboko.

– Zbyt dużo, mój panie. – Dobry Boże, niech nie ma racji. Niech nie ma racji...

Na chwilę zapadła cisza, a potem Voldemort zadumał się:

– Umknąłeś sprawiedliwości. Prawie jak twój stary przyjaciel Lucjusz. Muszę ci pogratulować.

Snape trzymał głowę zniżoną na znak uwielbienia.

– To tobie, panie, trzeba gratu...

– A jednak – kontynuował Voldemort, jakby Snape w ogóle nie przemówił – a jednak niezupełnie jak Lucjusz. On tylko przyznał, że rzuciłem na niego zaklęcie Imperius. Ty poszedłeś krok dalej, przyjacielu... Stwierdziłeś coś oburzającego, prawda? Że jesteś szpiegiem Albusa Dumbledore'a. Że cały czas działałeś przeciwko mnie.

Snape powiedział sobie, że tych pytań mógł tylko oczekiwać, i wcześniej przygotował sobie odpowiedzi. Ale coś w głowie mówiło mu, że to wszystko nie tak; że nic, co powie, nie polepszy jego sytuacji... To tylko panika. Na pewno.

– Mój panie, to był jedyny sposób, by zdobyć zaufanie Dumbledore'a. Wiedziałem, że jest tylko kwestią czasu, gdy znów powstaniesz; i jeśli twój zaufany przeniknąłby do wewnątrz, jak udało się Lucjuszowi i mnie, wówczas moglibyśmy...

– "Przeniknąć do wewnątrz". Tak, rozumiem, o co ci chodzi – powiedział cicho Voldemort. – I tak zrobiłeś, prawda? Pracujesz w Hogwarcie pod samym okiem starego Bumble–bore'a. Mistrz eliksirów. – Jeden kącik jego ust podniósł się w przerażającym pół–uśmiechu. – Więc dobrze, Severusie. Powiedz mi, czego dowiedziałeś się "wewnątrz". Powiedz mi, co najbardziej pragnę wiedzieć.

Snape słyszał, jak jego gardło szczęknęło, gdy przełknął, i wiedział, że Voldemort słyszał to również. Żaden śmierciożerca nie wydał dźwięku.

– Cokolwiek, mistrzu.

– Opowiedz mi – zasyczał Voldemort i podszedł krok bliżej – o Harrym Potterze.

– Arogancki smarkacz, mój panie – rzekł natychmiast Snape z nadzieją, że zgrzyt w jego głosie ujdzie za nienawiść. Uprzedzając kolejne pytanie – Tak głupi jak jego ojciec.

– Doprawdy? – Voldemort wydawał się ubawiony. – Co jeszcze?

– Otoczony równie głupimi przyjaciółmi, ale dobrze chroniony przez Dumbledore'a. W rzeczy samej obserwowany jak sokół. Nie ma szans, by...

– "Obserwowany jak sokół" – Voldemort znów powtórzył, a jego słowa ociekały kpiną. – Tak, tak, oczywiście. Musimy obserwować nasze cudeńka, prawda? Mam rozumieć – jego spojrzenie stało się szczególnie nieprzyjemne – że ty go obserwujesz, Severusie?

– Naturalnie, mój panie – powiedział Snape, czując suchość w ustach.

– A inni uczniowie? Czy ich także obserwujesz?

– Mój panie?

– Na przykład chłopak Malfoya. – Voldemort wyciągnął ramię i wskazał na Lucjusza Malfoya. I choć twarz Malfoya zakryta była maską, jego oczy lśniły złą radością. Snape poczuł, że jego serce wpada do żołądka. – Domyślam się, że młody Draco powoli staje się wspaniałym młodym mężczyzną. Żywię nadzieję, że któregoś dnia okaże się wystarczająco dobry, by dołączyć do nas; już zaczął dla mnie pracować... – Przerażające oczy znów utkwiły w Snapie, przykuwając młodszego mężczyznę do podłoża. – Być może obserwujesz uczniów, Severusie, ale jeden z nich obserwuje także ciebie.

– Mój panie? – Snape potrafił wydobyć z siebie jedynie te słowa.

Voldemort odwrócił się znów i począł spacerować wewnątrz kręgu, splótłszy długie, cienkie dłonie za plecami.

– Biedny Draco powiedział ojcu, że wydawałeś się zupełnie nie zainteresowany jego drobnymi... umizgami. Byłem szczerze zdziwiony. Tak wspaniale wyglądające dziecko. Ale nie to było największą niespodzianką. – Krocząca postać zatrzymała się i popatrzyła w niebo. Paznokcie Snape'a tak mocno wbijały się w jego dłonie, że zaczynał krwawić. – Powinieneś bardziej uważać, kogo całujesz na balkonach, Severusie – oznajmił Voldemort nagle. – Tak publiczne miejsca. Nawet jeśli ciemne i ocienione.

Kosztowało Snape'a całą siłę woli, by utrzymać oczy otwarte i nie upaść w całkowitym omdleniu.

– Harry Potter, Severusie? Harry Potter? Ze wszystkich ludzi, musiałeś obdarzyć uczuciem moje najbardziej... irytujące nemezis? Oczywiście mogę się mylić. Mogę to całkowicie źle odczytywać. – Voldemort znów obrócił twarz do niego i coś na kształt ojcowskiego uśmiechu pojawiło się na jego twarzy. – Powiedz mi, że się mylę, mój stary przyjacielu.

Snape skinął głową, nie będąc w stanie przemówić, jego krew zamieniła się w lód. Powiedziałby wszystko, przyrzekłby wszystko, gdyby pozwoliło mu to wydostać się z tego spotkania żywym, i nigdy by nie wrócił. Poszedłby do Dumbledore'a, powiedział, że to niemożliwe, że nie jest w stanie tego robić, niczego takiego, gdyby tylko mógł się stąd wydostać...

– Tak myślałem – oznajmił Voldemort, a w jego głosie brzmiało zadowolenie. – To wszystko było z twojej strony wypracowanym fortelem, czyż nie? Przebiegłą pułapką? Planowałeś zwabić młodego Pottera w swą pewność i zaufanie?

– Tak – powiedział Snape z wysiłkiem, czując, jakby znikło całe powietrze świata.

– A czy on ci ufa? Zdobyłeś jego zaufanie?

– Całkowicie, mój panie!

– Doskonale. – Oczy Voldemorta zwęziły się i uniósł rękę do góry. Duża czarna sowa zahuczała i sfrunęła spomiędzy gałęzi drzew, po czym spoczęła na ramieniu Czarnego Pana, przerażając Snape'a niemal na śmierć. Opanował drżenie. – Wobec tego to małe zadanie nie będzie stanowiło dla ciebie żadnej trudności. Napisz natychmiast list do Harry'ego Pottera. Każ mu, by spotkał się z tobą na tej tu polanie tak szybko, jak tylko może. Powiedz mu, że to sprawa życia i śmierci. Wezwij go przed moje oblicze.

Świat wydawał się płynąć przed jego oczami i Snape musiał przełknąć krótki, histeryczny śmiech. Cóż, pomylił się. Voldemort znalazł jedyną rzecz, której nie mógł przyrzec – której nie mógł zrobić. I stary potwór wiedział o tym. Harry. Powinien był wiedzieć. Powinien był słuchać.

– To niemożliwe – powiedział niepewnym głosem, a gdy Voldemort zmarszczył czoło, dodał szybko – Potter, jak powiedziałem, jest dobrze strzeżony. Pod żadnym pozorem Dumbledore nie pozwoli mu tu przybyć samemu, ale później być może mógłbym zorganizować, że...

– Przecież jesteś nauczycielem Hogwartu, Severusie – zauważył cicho Voldemort. – Dumbledore ufa ci całkowicie – rzucił kolejne spojrzenie Malfoyowi – tak mówią moje źródła. Napisz do Harry'ego Pottera. Wyjaśnij, że odkryłeś, że w szkole nie jest bezpieczny i że stworzyłeś dla niego bezpieczne miejsce. Dumbledore ci nie uwierzy?

Usta Snape'a otwarły się i zamknęły.

– O ile, oczywiście, Bumble–bore nie wie już, że tu jesteś. O ile naprawdę nie jesteś tym, co powiedziałeś tak dawno temu: szpiegiem i zdrajcą.

Wciąż milcząc, Snape potrząsnął głową.

– Więc wyślij list – wyszeptał Voldemort. – Sowa czeka. Mam tu pergamin i pióro dla ciebie. Napisz i wyślij, Severusie.

Wyciągnął wspaniałe, jedwabiste, czarne pióro, którego końcówka ociekała czerwonym atramentem – przynajmniej wyglądało to jak atrament. Było może dwa centymetry od lewej dłoni Snape'a.

Snape nie poruszył się.

– Z pewnością nie proszę o wiele, po tak wielu latach milczenia i... nieporozumienia? Czy nie daję ci wystarczającej szansy na odkupienie siebie?

Snape zamknął oczy.

– Nie zamierzasz tego zrobić, prawda? – spytał Voldemort i choć oczy Snape'a pozostały zamknięte, wciąż słyszał straszliwą satysfakcję w tym głosie. – Tak myślałem. Ach, Severusie, zawsze miałeś mózg i odwagę, ale brakowało ci rozumu, by służyć nimi słusznej sprawie... Kiedyś przysporzy ci to strasznych kłopotów... – Snape poczuł łaskotanie pióra, gdy Voldemort znów musnął jego dłoń. – Nie zrobisz, o co proszę.

– Nie – wyszeptał Snape.

– Nie jesteś prawdziwym śmierciożercą. Nie jesteś jednym z moich popleczników. – Z największą delikatnością Voldemort uniósł dłoń i powoli zsunął maskę z twarzy Snape'a.

– Nie. – Jego własny głos wydawał się dochodzić z oddali. Zaczął żałować, że jednak nie stracił przytomności; bycie przytomnym okazało się nie bardzo przyjemnym, a z pewnością będzie jeszcze mniej w bardzo krótkim czasie.

Poczuł, jak ciepło ciała Czarnego Pana słabnie, słyszał jego oddalające się kroki.

– Lucjuszu, dobrze sobie poradziłeś.

– To była dla mnie przyjemność, mistrzu. – Głos Malfoya ociekał mściwą nienawiścią.

– Przyjemność dla ciebie. Podejrzewam, że była. Tak, myślę, że mogę bez obaw powiedzieć, Lucjuszu, że twoja pokuta dobrze się rozpoczęła. Wkrótce zapomnę, że zostawiłeś mnie w cierpieniach na trzynaście lat... wkrótce. Nie teraz. Teraz muszę się policzyć z kimś, kto chciał, bym cierpiał. Kto pracował, by mnie zniszczyć.

Z wciąż zamkniętymi oczami, bo jego powieki stały się ciężkie, Snape zastanawiał się z roztargnieniem, jak długo potrwa, aż umrze. Godziny? Dni? Tydzień? Co, jeśli w tym czasie znów poddadzą go próbie, próbując dostać się przez niego do Harry'ego? Czy będzie wystarczająco silny, by się oprzeć? Nie miał pewności.

– Pomyśleć tylko – kontynuował Voldemort – że wszystko, na co pracował, pójdzie na marne! Nawet ten wstrętny chłopak, którego ochrania za cenę swego żałosnego życia – nawet ten chłopak, gdy my rozmawiamy, już zmierza prosto ku swej zgubie. Czy wiesz, Severusie – dodał – że kiedy dzielisz z kimś krew, możesz wysyłać tej osobie wizje?

Oczy Snape'a otwarły się gwałtownie.

– Jest to trudne, zapewniam cię – powiedział spokojnie Czarny Pan. – Ale nie niemożliwe. Bardzo niewiele jest dla mnie niemożliwe. Och, nie mogłem wysłać Harry'emu fałszywego snu – nie mogłem pokazać mu wizji czegoś, co nie istnieje. Jeszcze. Ale twoja śmierć, Severusie, była moim konkretnym planem. To mogłem mu pokazać.

– Nie jest zbyt bystrym dzieckiem – ciągnął Voldemort. – Przez chwilę myślałem, że będę musiał narysować mu mapę. Ale wystarczyła druga wizja; tej nocy odkryłem przed nim, że spotykamy się poza Hogsmeade. – Na te słowa śmierciożercy gwałtownie się poruszyli i choć żaden nie ośmielił się wydać dźwięku, ich szok był ewidentny. Voldemort obrócił się do nich z lekkim uśmiechem. – Jesteście zaskoczeni, przyjaciele? Może oczekujecie, że Albus Dumbledore wpadnie tu na jaśniejącym hipogryfie, by przerwać nasze małe spotkanko? – Zaśmiali się nerwowo. – Nie, nie, dobrze przyjrzałem się mojemu Harry'emu Potterowi i myślę, że go znam; nie działa zbyt rozsądnie, gdy wpada w panikę. Wierzę raczej – spojrzał prosto na Snape'a – że jeśli ktokolwiek przybędzie, by cię ocalić... o ile ktokolwiek uważa, że warto się kłopotać... będzie to sam młody Harry. Dlatego chciałem, byś tu przyleciał; miałem nadzieję, że za tobą podąży... Ale chyba będziemy musieli poczekać trochę dłużej. – Voldemort uśmiechnął się kolejnym, jeszcze bardziej przerażającym uśmiechem. – A przy odrobinie szczęścia... nie przyniesie nawet swojej rżdżki.

Nie. Nie, nie, nie, nie...

– To ci sprawia przykrość – powiedział chłodno Voldemort. – Tak jak myślałem. Twój widok napełnia mnie odrazą, Snape. Zobaczmy, czy potrafię znaleźć wizję, która będzie bardziej przyjemna.

Uniósł różdżkę. Jak jeden śmierciożercy zastygli z wyczekiwania, wyciągając szyje, by mieć lepszy widok na śmierć byłego sprzymierzeńca.

– Nic łatwego dla ciebie, Snape – wyszeptał Voldemort. – Będziesz cierpiał, zanim umrzesz. – Czubek ostrokrzewu skierował się prosto w twarz Snape'a. – Crucio.

Uderzyły pierwsze strzały oślepiającego bólu i Snape upadł na ziemię. Wtedy Voldemort wyszeptał to słowo jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze. I jeszcze.

Snape słyszał własny krzyk, gdy zakończenia jego nerwów płonęły w ogniu. Kolorowe plamy zaczęły tańczyć przed jego oczami, ale wiedział, że upłynie dużo czasu, zanim dostąpi łaski utraty świadomości lub ostatecznego przebaczenia śmierci.

Jego kości znów zadrżały i zawył do nieba.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top