Część 4

Trudno jej było się przebudzić. Czuła suchość w ustach i pulsujące tętno w skroniach. To wszystko musiało być snem. Jakimś przedziwnym, realistycznym snem, który nawiedził ją w wyniku bólu brzucha i nieoczekiwanej miesiączki. Być może zasłabła i miała jakieś urojenia. Czuła czyjąś dłoń wsuniętą w swoją dłoń i przez głowę przemknęła jej myśl, że może jest w szpitalu, a przy niej siedzi Bożenka, przyszywana mama. Ale to nie było możliwe. Mieszkali kilkadziesiąt kilometrów od akademika, a pani Zarębska nie zostawiłaby swojego chorego syna bez opieki. Pan Zarębski zaś nie trzymałby jej za rękę, gdyż wystrzegał się wszelkich gestów, które mogłyby być źle zinterpretowane, a na szali stanęłaby perspektywa odebrania im dzieci. Wolał być rodzicem zdystansowanym i przyjacielskim niż czułym i opiekuńczym. Ktokolwiek trzymał ją teraz za rękę, czuła od niego troskę. Lekko uchyliła powieki, chcąc zorientować się w sytuacji. Z zamglonego obrazu zaczęły wyłaniać się kształty postaci znajdującej się przy niej. Był młodym mężczyzną o ciemnych włosach i migdałowych oczach. Miał proporcjonalne rysy twarzy, na której widoczny był jednodniowy zarost. Mężczyzna był przystojny i dobrze zbudowany, sprawiał wrażenie smukłego, ale ramiona miał szerokie. Był ubrany w białą koszulę i brązową kamizelkę z kapturem. Na jego widok poczuła przez moment błogość i spokój, ale po chwili wszystko do niej powróciło kolejno: włamywacz, bijatyka w pokoju akademika, upadek z okna, pościg i... gaz usypiający. Uśpił ją. To on wywołał u niej obecny stan, to on był jej porywaczem. 

Zerwała się z łóżka, jednocześnie owijając się cienką, białą narzutą ze złotymi wyszywaniami, którą była przykryta. Stanęła przerażona w odległości półtora metra od łóżka. Chłopak również się wystraszył i pospiesznie wstał ze swojego miejsca. Gdy się opanował i spróbował zrobić w jej stronę krok, ona zrobiła dwa do tyłu, więc zatrzymał się w bezruchu. 

– Nie bój się – poprosił, unosząc lekko ręce wgeście poddania. – Nie zrobię ci krzywdy.

Rozejrzała się niepewnie wokół siebie. Wciąż była w cielistych getrach i podkoszulku, a na sobie miała jego płaszcz w kolorze butelkowej zieleni wyszywany złotą nicią. Raczej jej nie skrzywdził, ale wolała się upewnić. 

– Co mi zrobiłeś?! – Chciała krzyknąć, ale z jej gardła wydobył się bardziej pisk. 

– Nic! – odpowiedział pospiesznie, wystraszony tym pytaniem. 

– Uśpiłeś mnie! Po co?! 

Opanowany i powściągliwy mężczyzna powoli się wyprostował i stanął przed nią pewnie na rozstawionych nogach. W przeciwieństwie do niej, już się nie denerwował. 

– Bałaś się. Chciałem, byś się uspokoiła. Przejechaliśmy długą trasę, potrzebowałaś odpoczynku – wyjaśnił spokojnie. 

– Kim jesteś?! Co tu robię? Po co mnie tu przywiozłeś?! – zarzuciła go kolejnymi pytaniami, kompletnie nieusatysfakcjonowana odpowiedziami, które dawał jej do tej pory.

Młody mężczyzna już był spokojny. Ku jej zaskoczeniu opuścił ręce i delikatnie się uśmiechnął. Przyłożył dłoń do piersi i lekko się pokłonił.

– Moja godność to Laurentius Sigurdsson. Przywiozłem cię do domu, księżniczko Urliko Erikasdottir, zwana również Polą.

Zakręciło jej się w głowie. To nie był jej dom. To było jakieś zamczysko, a ona była w jednej z jego komnat. Na środku stało monumentalne łoże z białą pościelą i błękitnym baldachimem, nad którym zamontowana była złota konstrukcja w kształcie drzewa o nagich gałęziach i długich korzeniach. Na drewnianej podłodze leżały skóry zwierząt, a po przeciwległej stronie stały ogromne szafy, które zajmowały całą długość ściany. Było tam również ozdobne, stojące lustro i dwa fotele z kawowym stolikiem, na którym umieszczony został wazon ze świeżymi kwiatami. To z pewnością nie był JEJ dom, a ona nie była księżniczką! Chciała mu to wykrzyczeć, ale otworzyła tylko usta, bo zobaczyła coś na białej pościeli. Coś, co przykuło jej uwagę. Czerwona plama krwi. Zrozumiała, co oznacza. Niepewnie spojrzała na swoją pupę ukrytą pod płaszczem chłopaka i białą narzutą. Było tam podobnej wielkości zabrudzenie. Zaczerwieniła się na twarzy i spróbowała odwrócić uwagę Laurentiusa, który i tak już popatrzył w tym kierunku. Na jego twarzy również pojawił się rumieniec zawstydzenia.

– Wybacz, Pani! – Pochylił się nisko i zrobił delikatny krok w tył. – Jestem niedomyślny! Z pewnością pragniesz się odświeżyć. Poproszę kogoś, by się tym zajął. Zaraz wezwę służbę.

Odwrócił się na pięcie i pospiesznie ruszył w stronę podwójnych, dębowych wrót do sypialni, w której się znajdowała. Z początku zaniemówiła, ale nim zdążył chwycić za żelazną zasuwę, zatrzymała go.

– Zaczekaj! – krzyknęła. – Chcę odpowiedzi!

Patrzył na nią przez moment, a następnie skinął głową na znak zgody.

– Dobrze. Poproszę kogoś, by ci wszystko wyjaśnił.

To było jego ostatnie zdanie wypowiedziane do niej. Otworzył drzwi i wyszedł z lekko pochyloną głową. Miała dziwne wrażenie, że nie tak wyobrażał sobie tę rozmowę. Jak gdyby liczył na cieplejsze powitanie, jakby miała go znać, a przecież widziała go pierwszy raz w życiu. Był zupełnie obcym chłopakiem z dziwnymi urojeniami o tym, że jest jakąś Urliką albo to ona miała już urojenia i kompletnie oszalała po przeczytaniu „Pieśni o Beawolfie", staroangielskiego poematu o przygodach wojowniczego Wikinga i legendarnego króla Gotów. Nic z tego, co tu się działo, nie było rzeczywiste. Zrobiła kilka kroków po pomieszczeniu i zorientowała się, że za grubymi, granatowymi zasłonami jest wyjście na szeroki balkon. Gdy tylko będzie miała więcej czasu, przyjrzy się, czy jest to ewentualna droga ucieczki. Póki co, musi grać w grę tego szaleńca, który ją uśpił i porwał.

Nie trwało długo, nim do sypialni pospiesznym krokiem weszły trzy kobiety w identycznych, prostych szatach z ciepłej wełny w kolorze jasnej popieli. Wszystkie miały na sobie białe koszule z bufiastymi rękawami i dokładnie upięte pod białymi czepkami włosy. „Jak w średniowieczu" – pomyślała Pola i zaczęła się im uważnie przyglądać. Otworzyły na oścież wrota do sypialni i wprowadziły na środek komnaty mosiężną wannę na kółkach. Jedna z kobiet uchyliła drzwiczki pierwszej szafy i oczom Poli ukazała się ukryta w niej toaletka z porcelanową umywalką, do której kobieta podłączyła jeden koniec przyniesionego wraz z wanną gumowego węża. Odkręciła kurek zdobnego kranu, a z drugiego końca węża zaczęła lecieć parująca, ciepła woda. Dwie kolejne służące podeszły do łóżka i pospiesznie zaczęły zmieniać pościel. Wszystkie zerkały na nią z zaciekawieniem, ale to nie zmniejszało ich profesjonalizmu. Działały jak w szwajcarskim zegarku, mając wszystko dokładnie zaplanowane.

– Dziękuję wam, dziewczęta – powiedziała kolejna kobieta, która właśnie weszła do sypialni. Zaczekała, aż służące wyjdą i dokładnie zamknęła za sobą drzwi, ale w przeciwieństwie do Laurentiusa, nie zamknęła ich na zasuwę.

Była wysoką i smukłą osobą, o bardzo kobiecych kształtach. Gibkie biodra pokazywały, że potrafiła być bardzo uwodzicielska, choć jej suknia wiele zakrywała. Jej strój miał długie, proste rękawy, które osłonięte były białymi zarękawkami, a na przodzie przypięty miała fartuch, który przewiązała w kokardę. Spódnica była do kostek, na tyle długa, że idąc, delikatnie sunęła jej końcami po posadzce, a Pola nie była w stanie nawet dostrzec, jakie nosiła buty. Nie była tak młoda jak służące, choć twarz miała jędrną i zadbaną. Zmarszczki wokół oczu podkreślały, że jest to kobieta dojrzała. Gęste, lekko kręcone, ciemnobrązowe włosy miała splecione w warkocz przerzucony przez prawe ramię. Rysy jej twarzy były monumentalne, wręcz posągowe, eleganckie i nieco wyniosłe, a lekko skośne oczy uniemożliwiały dojrzenie koloru jej tęczówki z odległości, w jakiej się znajdowała. Podeszła do Poli i delikatnie przesunęła dłońmi po jej ramionach, przyglądając się jej dokładnie, z niespotykaną uważnością. Nagle na jej twarzy pojawił się uśmiech.

– Jesteś niesamowicie podobna do matki – przyznała.

Zaskoczyło ją to. Nie znała swojej matki, nie miała pojęcia, jak mogli wyglądać jej rodzice, choć zastanawiała się nad tym niezliczoną ilość razy.

– To niemożliwe. Nie wiem, kim jest moja matka... – odpowiedziała niepewnie.

– Znałam ją i mogę śmiało powiedzieć, że jesteś równie piękna, jak ona. Wybacz, nie przedstawiłam się. Jestem Astrid Vidarsdottir. Chodź, pomogę ci się rozebrać.

Pola nie była pewna szczerości jej słów. Nigdy nie postrzegała się jako osoba, którą można określić mianem „piękna". Była zwyczajna, ale coś w tej kobiecie sprawiło, że pozwoliła jej obejść się od tyłu i sięgnąć po płaszcz Laurentiusa, który miała na sobie. Zaczął jej się zsuwać z pleców, a ona przypomniała sobie o niekomfortowym problemie.

– Nie, ja...

– Spokojnie, Laurentius powiedział mi, że masz krwawienie. Gdybym wcześniej wiedziała, to bym już dawno się tobą zajęła. Chociaż on nie pozwolił nikomu nawet się do ciebie zbliżyć, gdy spałaś. Powiedział, że jesteś nieśmiała i cenisz sobie prywatność. Obawiał się, że źle zinterpretujesz to, że zostałaś rozebrana, więc siedział przy tobie, póki nie wstałaś. Zaopiekował się tobą.

Astrid mówiła, a w międzyczasie pomagała jej się rozbierać. Było w niej coś matczynego, co pozwoliło jej zaufać, choć Pola nie była przyzwyczajona do tego, by ktoś uczestniczył w tak intymnym momencie jej życia, jak kąpiel. Tym bardziej w sytuacji, gdy jej ciało dalekie było od czystości i świeżości. Kobieta nie dawała po sobie poznać, że jest w tym coś niestosownego. Pomogła jej wejść do mosiężnej wanny i przysunęła sobie stołek spod toaletki. Usiadła na nim i grubą gąbką, która musiała być naturalna, zaczęła delikatnie przemywać jej ciało. W jej dotyku było coś przyjemnego. Ciepło i troska, czyli coś, czego fizycznie Pola właściwie nigdy nie zaznała i była to dla niej nowość. Przyjrzała się kobiecie z bliska i dopiero teraz zobaczyła kolor jej oczu. Miodowo-piwne. Nie były migdałowe, ale dopiero z tej odległości dostrzegła, jak bardzo byli do siebie podobni.

– Jesteś jego matką, prawda?

Kobieta spojrzała na nią, jakby spodziewała się tego pytania i skinęła głową.

– Tak, Laurentius to mój syn, choć charakterem bardziej przypomina ojca...

Na jej twarzy pojawił się smutek. Powiedziała to z nutą melancholii w głosie, co skłoniło Polę do zadania być może niezręcznego pytania.

– A gdzie jest jego ojciec?

– Nie żyje. Zmarł dziewiętnaście lat temu, w dniu Wielkiego Najazdu na Isstad. Dokładnie piętnastego kwietnia...

– W tym dniu znaleziono mnie...

– ...pod bramą klasztoru z sierocińcem pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny. A właściwie na jego schodach. Byłaś owinięta moją chustą, bo tylko ją miałam przy sobie. Wybacz, to ja cię tam zostawiłam... – dokończyła za nią kobieta, jednocześnie przyznając się do jej porzucenia.

Pola osłupiała. Astrid nie mogła znać tylu szczegółów. Sierociniec już dawno zamknięto, a dzieci przeniesiono. Siostra Genowefa była stara i zmarła ponad dziesięć lat temu. Dokumentacja dzieci została przewieziona i pogubiona, a to i tak było już po tym, jak archiwum przyklasztorne stanęło w płomieniach od nieopatrznie postawionej świecy. Pola była anonimowa, a jej życie rozpoczęło się, gdy została przygarnięta przez pana Macieja i panią Bożenę Zarębskich. Jej ojciec wspominał nieraz, ile było problemów przy kompletowaniu jej dokumentów i ile się przy tym najeździł.

– Skąd to wiesz? – zapytała i zmrużyła podejrzliwie oczy. – I dlaczego zostałam nazwana przez Laurentiusa Urliką? 

– W dniu twoich narodzin, twój ojciec nadał ci imię Urlika. Sam nosił imię Urlik, a że w rodzinie królewskiej nazwisko jest matronimiczne, to chciał, by wszyscy wiedzieli, że jesteś jego córką. Twoja matka nosiła imię Erika, dlatego ty jesteś Urliką Erikasdottir. Jednak, jeśli chcesz, możesz być nazywana Polą. Laurentius zawsze nazywa cię twoim imieniem z tamtego świata, tym, które nosiłaś pod przykrywką. To tu nastąpił moment twoich narodzin. Dziewiętnaście lat temu, w dniu, gdy twoja matka była w połogu, zostaliśmy najechani przez naszych wrogów. Aby cię chronić, musiałam cię wywieźć z królestwa. Owinęłam cię swoją chustą i wybiegłam tajnym przejściem, które wskazała mi Erika. Nie wiem, skąd o nim wiedziała. Ostatnie, co widziałam, to była buzia mojego syna. Laurentius tego dnia siedział z nami i czekał na twoje narodziny. Miał wtedy trochę ponad dwa lata i był przerażony. Mój mąż i twój ojciec wybiegli, by bronić naszego królestwa, naszego Isstad, a mi polecono zapewnić ci bezpieczeństwo. Wyszłam w pośpiechu, pozostawiając mój świat za sobą. Na dole czekał na mnie samochód, którym przetransportowałam cię poza mury królestwa. Jechałam przed siebie, bez celu. Moim jedynym zadaniem było odjechać jak najdalej i zająć się tobą jak własnym dzieckiem. Z dala od wojny toczonej od pokoleń.

Astrid umilkła na chwilę i zamknęła oczy na myśl o tamtym dniu, a potem zaczęła opowiadać dalej:

– Jednak im byłam dalej, im byłaś bezpieczniejsza, tym więcej myślałam o swoim własnym dziecku. Porzuconym i przerażonym. Zaczęłam zastanawiać się, dlaczego go ze sobą nie wzięłam? Dlaczego porzuciłam go na pastwę losu i tego, co się tam miało wydarzyć? Wtedy zobaczyłam klasztor. Był środek nocy i pomyślałam, że jeśli cię tam na chwilę zostawię, to do rana zdążę pojechać po Laurentiusa i wrócić, aby cię zabrać z powrotem, ale gdy wróciłam do Isstad, wszystko się zmieniło. Twoja matka dostała krwotoku i umarła w połogu, a mnie przy niej nie było. Jako jej przyjaciółka nie pomogłam jej. Urlik leżał martwy na podłodze. Laurentius siedział przerażony w kącie, ale nie to było najgorsze. Za drzwiami sypialni znalazłam swojego męża, Sigurda, który został dźgnięty mieczem i leżał pośród innych martwych ludzi. Nie tylko naszych wojowników, ale i potworów, które nas najechały. To była rzeź. Masakra. Razem z Przewodniczącym Wielkiej Rady ustaliliśmy, że pozostawienie cię w ukryciu, to najlepsze rozwiązanie. Ty byłaś zaledwie niemowlęciem, a nasza armia była osłabiona. Musieliśmy ukryć to, że w ogóle żyjesz. Powstała tajna jednostka o nazwie Wtajemniczeni, oddział elitarnych wojowników, który miał za zadanie chronić cię w dzień i w nocy, pilnując twojego bezpieczeństwa. Miałaś dorastać w świecie ludzi, nie znając swojego prawdziwego pochodzenia i wrócić, gdy osiągniesz wiek odpowiedni do koronacji, czyli za jakieś dwa lata. Jednak nasi wrogowie cię odnaleźli i Laurentius postanowił, że przywiezie cię z powrotem do domu.

– To wszystko jest takie... – Chciała użyć słowa „nieprawdopodobne", ale usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i odwróciła głowę, by zobaczyć, kto wszedł do środka.

Laurentius stanął w progu. Miał na sobie skórzane spodnie i buty za kostkę, a także białą koszulę i czarno-granatową kamizelkę ze stójką. Był ogolony, a włosy miał elegancko ułożone. Wyglądał bardzo przystojnie, ale jego zaskoczona mina popsuła efekt szykownego stroju. Zrobił wielkie oczy i momentalnie odwrócił się w stronę drzwi.

– Wybaczcie! Nie sądziłem, że jesteście jeszcze niegotowe...

– W porządku, Laurentiusie – odpowiedziała spokojnie Astrid. – Powiedz, po co przyszedłeś i wyjdź, aby zaczekać na zewnątrz.

– Przewodniczący Wielkiej Rady kazał przekazać, że za pół godziny zacznie się konferencja, na której oficjalnie Rada porozmawia z Polą, a potem odbędzie się bal powitalny – powiedział chłopak i w pośpiechu wybiegł z komnaty.

Astrid zaśmiała się, jakby odzyskała chwilowo radość, którą tak ciężko było u niej dostrzec.

– Kto by pomyślał, że to jeden z naszych największych wojowników?! Płoszy się na widok nagiej kobiety! – Spojrzała na onieśmieloną twarz Poli i spoważniała. – Chodź. Ubierzemy cię odpowiednio do okazji.

Gdy Astrid wychodziła z sypialni, dała znać Laurentiusowi, że może już wejść. Skłonił się jej uprzejmie i kobieta odeszła. Pola miała wrażenie, że ich stosunki nie były do końca ciepłe. Być może poczucie winy nie pozwoliło Astrid w pełni oddać się obowiązkom matki. Nie to jednak stanowiło dla niej obecnie największą bolączkę, a gorset, w który została upchnięta. Stała w dziwnym stroju, który miał być odpowiedni na rozmowy oraz bal. Miała na sobie delikatne buty na płaskiej podeszwie, a jej nogi zostały bezlitośnie wetknięte w tak obcisłe skórzane legginsy, że czuła się jak w silikonowym opakowaniu. Długa, biała koszula została ściśnięta wraz z jej żebrami białym gorsetem, który – jak się okazało – zastępował w Isstadzie biustonosze. Do pasa przypięto jej granatowy tren, na którego końcu były wyszyte srebrną nicią ozdobne aplikacje. Na głowę nałożono jej tiarę przypominającą niewielkie liście paproci, wystające spomiędzy jej krótkich włosów jak prowizoryczna korona. Laurentius nabrał powietrza w płuca i z aprobatą w oczach uśmiechnął się do niej.

– Matka zadbała o to, by nikt nie zapomniał o twojej randze w królestwie. Ubrała cię jak wojowniczkę i podkreśliła twoją pozycję. Mogę jedynie powiedzieć, że wyglądasz przepię... – Popatrzył na nią zaskoczony i zmarszczył brwi, bo zaczynała przybierać nadmiernie buraczkowy kolor na policzkach. – Coś się stało?

– Duszę się! – odpowiedziała, nie mogąc nabrać powietrza i czując, że lada moment straci przytomność.

Laurentius podbiegł do niej i pospiesznie odwiązał kokardę jej gorsetu oraz poluzował jego więzy. Pola odpięła go z przodu i bez zwłoki ściągnęła z siebie, aby nabrać głęboki haust życiodajnego powietrza.

– Jak dla mnie, bez niego też jesteś przepiękna – zaśmiał się z jej reakcji.

– Może zrobię tym jakąś przykrość Astrid, ale nie ubieram się w ten sposób – powiedziała, nie zważając na jego komplement. Odpięła tren, ściągnęła z głowy ozdobę i popatrzyła pytająco na Laurentiusa. – Mogę tak iść?

– Jak dla mnie tak, ale jak dla Rady, to niekoniecznie. Te koszule są używane również jako koszule nocne. Jeśli jest tak luźno wypuszczona, ktoś pomyśli, że jesteś rozebrana. Zwłaszcza starsi członkowie Rady – wyjaśnił jej.

– Czyli co powinnam założyć?

Laurentius podszedł do szafy i wysunął jedną z szuflad. Wewnątrz znajdowały się przeróżne błyszczące ozdoby. Wyciągnął z niej gruby na dwa centymetry, wykładany szlachetnymi kamieniami pasek, który mienił się niczym brylanty.

– Jest zrobiony z diamentów i szafirów. Należał do twojej matki. Będzie ci pasował do oczu. Podszedł do niej i zapiął jej ozdobę w talii. Pas nie uciskał jak gorset i Pola była gotowa znieść jego ciężar, choć nie należał do najlżejszych.

– Tyle niby wiesz na mój temat, a nie zauważyłeś, że jestem chłopczycą i nie powiedziałeś o tym matce? – zażartowała, gdy jej wzrok spotkał się z jego migdałowymi oczami i nie wiedziała, jak zareagować.

– Nie powiedziałem jej, bo wiedziałem, że wtedy wciśnie cię w gorset i zrobi z ciebie prawdziwą księżniczkę! Idziemy?

– Mam do ciebie jeszcze kilka pytań – przyznała. Laurentius skinął głową i spojrzał na nią wymownie. – To drzewo nad łóżkiem to Yggdrasil, prawda? Wszyscy macie skandynawskie imiona...

– Tak, to Yggdrasil, Drzewo Świata. Jest symbolem naszego miasta, którym jest Isstad. Zasadniczo całe królestwo to Isstad. Nie jest wielkie.

– Rozumiem. Więc jesteśmy gdzieś w Skandynawii? Szwecji? Danii?

– Nie – przerwał jej. – Jesteśmy na terenach starej ziemi nowogródzkiej. Isstad powstało, gdy nasi założyciele, Gunnar Mądry i Mikkel Pogromca Smoka, wracali z wyprawy na Ruś Kijowską. Vidar, Przewodniczący Rady, opowie ci wszystko dokładnie. On lubi opowiadać...

Laurentius chwycił ją pod ramię i poprowadził w stronę wyjścia. Wtedy coś do niej dotarło.

– Czy przypadkiem twoja matka nie przedstawiła się jako Vidarsdottir?

– No cóż... Wychodzi na to, że już znasz wszystkich członków mojej rodziny – powiedział z lekkim przekąsem w głosie. Zresztą wcześniejsze zdanie też było wypowiedziane z goryczą, więc nie planowała drążyć tematu. Nie teraz, gdy kompletnie nie znała Laurentiusa.

– Co robi twoja matka? – zapytała na koniec. – Czym się zajmuje?

– To kobieta wielu obowiązków. Odkąd straciła męża i najlepszą przyjaciółkę, chwyta się wielu zajęć, ale jej głównym fachem jest medycyna. U was powiedzieliby, że jest lekarzem. U nas to uzdrowicielka i zielarka, ale również odpowiada za bibliotekę, jest założycielką Wtajemniczonych i przewodzi im, a także współpracuje przy dostawach towarów z zewnętrznego świata. Jest też sekretną właścicielką firmy kosmetycznej, dzięki której pozyskujemy dochody z zewnątrz. Tak więc jest zapracowaną kobietą.

– Mhm... – mruknęła i ścisnęła mocniej ramię Laurentiusa, żeby dać mu pocieszenie, bo w ani jednym zdaniu nie przedstawił Astrid jako swojej matki.

Dobrze wiedziała, jak boli taka strata. On najwyraźniej rozchmurzył się po jej geście. Dotknął jej dłoni na swoim ramieniu i z uśmiechem poprowadził ją do miejsca o nazwie: Wielka Sala Królewska.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top