Część 3

Skurcz w podbrzuszu wyrwał Polę ze snu. Podniosła się nieznacznie na ramionach i rozejrzała po ciemnej sypialni. Nie musiała przyzwyczajać oczu do mroku, za oknem świecił księżyc w pełni i rozjaśniał jej pokój w akademiku. Łóżko naprzeciwko było puste. Roksana jeszcze nie wróciła z imprezy. Miało to dla niej niewielkie znaczenie, bardziej martwiła się tym, czy ból ustanie do jutra i bez problemów będzie mogła udać się na poniedziałkowe zajęcia. Niechętnie spojrzała w stronę biurka, gdzie miała otwarte podręczniki i odręcznie zrobione notatki. Wybór filologii skandynawskiej nie był jej najlepszym pomysłem, ale uświadomiła sobie to dopiero czytając „Pieśń o Beawolfie". Podobała jej się treść, ale zawierała niezliczone pojęcia, których nie rozumiała i musiała na bieżąco uzupełniać wiedzę, a wyjaśnienia te zawierały kolejne zawiłe terminy, które znowu musiała odszukiwać i tak w kółko. Zrozumiała dzięki temu, że więcej na temat Wikingów nie wie, niż wie, a opracowanie jednej lektury zajmuje jej mnóstwo czasu i energii. Nie sądziła, że na studiach będzie tak trudno. Nie była typem kujona. Po prostu pilnie pracowała, a dostanie się na Uniwersytet było dla niej bardzo ważne ze względów ekonomicznych. Nie wychowywała się, jak Roksana, w kochającej rodzinie. Dzieciństwo spędziła w domu zastępczym, z dziesięciorgiem pozostałych sierot i biologicznym synem swoich opiekunów – chłopcem z dziecięcym porażeniem mózgowym, który był przykuty do wózka inwalidzkiego i pochłaniał większość uwagi jej przyszywanej mamy. Jej młodość była raczej sumą obowiązków i powinności, okraszonych walką o swoje miejsce w szeregu. Ona zaś nie była typem wojowniczki, nie należała do osób ładnych ani szczególnie mądrych, ale studia dawały jej możliwość przedłużenia dzieciństwa.

Z pomocą przyszywanego ojca dostała darmowe miejsce w akademiku i niewielkie stypendium dla osób ubogich. Roksana trafiła do jej pokoju na podobnych zasadach, choć lansowała się na osobę z wyższych sfer. Dorosłość przytłaczała Polę każdego dnia. Wiedziała, że gdy przestanie się uczyć, to jej łóżko w domu automatycznie się zwolni, a od rodziców zastępczych dostanie jedynie miłe słowo i deklarację wsparcia mentalnego w przyszłości.

Pojęcia nie miała, gdzie miałaby się podziać. Nie miała rodziców ani rodzeństwa. Nie wiedziała o sobie nic prócz tego, że pewnej wiosennej nocy znalazła ją na progu klasztoru siostra Genowefa. Była zawinięta w ręcznie haftowaną chustę, a jej ciało było pokryte wodami płodowymi. Została wyrzucona w dniu narodzin i tylko cud sprawił a może słaby pęcherz starej zakonnicy, że nie zamarzła na zimnym kamieniu schodów przyklasztornych.

W domu dziecka nadali jej imię Pola. Podobno siostry uwielbiały film o niesfornej papudze i jakoś tak im przypasowało. Ona sama nie zastanawiała się wiele nad własnym imieniem. Było dla niej całkowicie neutralne. Nie opowiadało jej historii, nie odnosiło się do przodków, ale też mogło być gorsze. Na przykład jednego z chłopców siostry nazwały Tycjan, więc dzieci zaczęły wołać do niego „Tycek bez cycek", a z czasem stał się po prostu Cycem. Pola zawsze starała się nie wybijać z tłumu, aby nie zostać zauważoną. Długo jej się to udawało. Pewnego dnia siostry powiedziały jej, że zamieszka z „miłymi państwem" i tak trafiła do rodziny Zarębskich.

Z czasem pojawiały się u nich kolejne dzieci, a i przed nią było ich już kilkoro. Było to lepsze niż dom dziecka, choć obowiązków było więcej. Lubiła obowiązki, praca była jedyną czynnością, w której czuła się komfortowo. Wiedziała, że jest sumienna i obowiązkowa, były to jej największe atuty. Nauka szła jej średnio. Czasem zdobywała piątki, czasem trójki. Państwo Zarębscy nazywali ją „dobrym dzieckiem" i kiwali z aprobatą głową, widząc jej świadectwo, ale nie nazywali jej „mądrym dzieckiem", tak jak jej przyrodniego brata, Adama. To dzięki Adamowi wybrała filologię skandynawską. Młodszy o dwa lata chłopak był ogromnym fanem komiksów. Najbardziej uwielbiał te o gromowładnym władcy piorunów, Thorze. Nieco zaraził ją tematem, ale niestety, ku jej rozczarowaniu, komiks miał niewiele wspólnego z mitologią. I tak znalazła się w punkcie, gdzie nadmiar informacji ją przytłaczał, a na domiar złego teraz dobijał ją jeszcze ból brzucha.

Wstała i podeszła do biurka. Wyjrzała przez okno i pomyślała o swoim wymyślonym przyjacielu. Kiedyś, gdy miała jakieś dwanaście albo trzynaście lat wydawało jej się, że widzi chłopca siedzącego na drzewie. Przypominał jej elfa z irlandzkich baśni. Z początku spanikowała i poprosiła ojca o sprawdzenie podwórka. Ten co prawda obszedł dom dookoła, trzymając w ręku miotłę, ale potem wyjaśnił jej, że nikogo tam nie było, a już na pewno nie było tam młodego elfa w lśniącej pelerynie. Uznała to za swój wymysł, ale przez chwilę w oczach elfa widziała troskę i zainteresowanie, dlatego od tej pory traktowała go jak swojego wyimaginowanego, ochronnego ducha. Teraz też zmówiła do niego bezgłośną modlitwę o to, by dał jej siłę na egzaminy i do uporania się z bólem brzucha.

Chłód, jaki wpadł przez nieszczelną okiennicę, uzmysłowił jej, że chce jej się siku. Poszła do łazienki i usiadła na sedesie. To wtedy poczuła najsilniejszy skurcz i chwilową ulgę. Sięgnęła ręką po papier toaletowy, a gdy się podcierała, zobaczyła plamy czerwieni. Miesiączkę miała dostać dopiero za tydzień, ale jej organizm w chwilach stresu zawsze to zmieniał. Sięgnęła ręką do szafki przy zlewie i wyciągnęła z niej paczkę podpasek z ekstraktem z rumianku. Gdy już wciągnęła na siebie beżowe, sięgające kolan legginsy, w których spała, i wymieniła przepocony T-shirt na lżejszy, bawełniany podkoszulek, podeszła do umywalki. Obmyła twarz w chłodnej wodzie i przeciągnęła dłonią po krótko ściętych, jasnoorzechowych włosach. Zawsze myślała, że jest szatynką, ale Roksana twierdziła, że to ciemny odcień blondu. Był to w każdym razie brąz z jasnymi refleksami, ale jej współlokatorka upierała się przy swoim, bo jak twierdziła, jak ktoś ma niebieskie oczy, to wtedy ocenia się to inaczej. Jej oczy były zawsze niezwykłej barwy i lekko irytowało ją, gdy ludzie pytali o ich pochodzenie. Nie miała pojęcia, po kim jej oczy przybrały odcień intensywnego lazuru. Były na pewno duże i stanowiły chyba najładniejszy element jej pospolitego wyglądu.

Wpatrywała się w swoje tęczówki w lustrze, kiedy zobaczyła, że w jej pokoju coś się dzieje. Okno jej sypialni uniosło się, a do środka wsunął się szczupły mężczyzna w czarnej bomberce. Wyprostował się, jakby ruch sprawiał mu cierpienie i wykrzywił bladą jak papier twarz. Wyglądał jak upiór albo żywy trup. Jakby od dawna głodował. W jego chudej dłoni błysnęło coś metalowego. Pola zorientowała się, że to nóż i pisnęła z przerażenia. Przyciągnęła tą reakcją jego uwagę i wiedziała, że w łazience już się nie schowa. Jej jedynym ratunkiem było przemknięcie przez pokój w stronę drzwi wejściowych, znajdujących się obok łazienki, by czym prędzej zbiec do recepcji, gdzie nocny stróż będzie mógł wezwać ochronę akademicką lub policję. Wybiegła z pomieszczenia, ale nie zdołała dotrzeć tam, gdzie planowała. Huk rozbijanej szyby sparaliżował ją. Stała przy ścianie, a odłamki szkła posypały się w jej kierunku. Jeden dosięgnął jej przedramienia i poczuła piekący ból na ręce. Nie miała odwagi spojrzeć, jak wygląda rana. Jej uwagę przykuła postać, która wybiła szybę w pokoju. Był to młody chłopak w długim płaszczu w kolorze butelkowej zieleni, obszytym złotą nitką. W jej głowie pojawiła się myśl, że jest to jej anioł stróż. I faktycznie, przypadł on do mężczyzny w bomberce i zaczął się z nim szarpać. Dzięki swoim umiejętnościom walki powalił go na łóżko. Kolanem przycisnął jego kręgosłup do materaca, a następnie sięgnął za pazuchę i wyciągnął zza paska długi sztylet, który bez zastanowienia wbił w prawe oko mężczyzny. Upiorny włamywacz zaczął się szamotać i czerwienić na twarzy, a po chwili stanął w płomieniach niczym żywa pochodnia. Ogień nie rozprzestrzeniał się na łóżko, szafkę nocną czy firankę, lecz gdy dokończył dzieła spalenia na jej oprawcy, zgasł samoistnie, pozostawiając jedynie czarny pył na jej pościeli i podłodze. Wpatrywała się w to zszokowana, nie wiedząc, czy powinna krzyczeć i uciekać, czy dziękować. Z otępienia wyrwał ją przyjemny, melodyjny głos, który jednocześnie miał męską, chrypliwą barwę.

– Nic ci nie jest? – zapytał i delikatnie chwycił jej przedramię. Spojrzała na swoją rękę i zobaczyła niewielką, podłużną kreskę, na której powierzchni utworzyły się trzy czerwone krople. – To zaledwie draśnięcie.

Pola poczuła się bardzo zawstydzona tą sytuacją. Chłopak był bardzo przystojny. Miał męską sylwetkę i ładne rysy twarzy. Jego ciemnobrązowe włosy były modnie przystrzyżone, a długa grzywka układała się naturalnie do tyłu. Oczy miał delikatnie skośne, wąskie, ale otwierał je szeroko, co pozwalało dostrzec urok migdałowej tęczówki. Nie był ubrany standardowo. Pod nietypowym, haftowanym płaszczem nosił białą koszulę i kamizelkę z kapturem w brązowym kolorze. Spodnie z garbowanej skóry cielęcej, wsunięte zostały w wysokie buty z okuciem. Pola poczuła mrowienie w brzuchu, z tym że nie powodował go ból, którym martwiła się wcześniej, ale uczucie skrępowania i zawstydzenia, jakie pojawiło się przy tym chłopaku, zupełnie jej do tej pory nieznane. Nieznajomy przysunął jej przedramię do swoich ust i ostrożnie ucałował, nie zważając na krew, która pozostała na jego wargach. Wydało jej się to nietypowe, a także nieco niehigieniczne, ale oszołomiona tym gestem, nie zaprotestowała. Jego oczy na moment się zmieniły. Miała wrażenie, że stały się intensywniejsze. Żywe, niczym płynne złoto. On sam skamieniał, jakby zamroczony tym doznaniem. W tym momencie Pola zrozumiała, że nie jest on zwykłym człowiekiem. Lekko wystraszona tą myślą, wyrwała z jego dłoni swoje przedramię, a on spojrzał na nią otrzeźwiały.

– Nie jesteś tu bezpieczna – oznajmił i szybkim ruchem ściągnął z siebie płaszcz; podał jej go, by się osłoniła. – Chodźmy, musimy cię stąd wydostać.

Chwycił jej dłoń i pociągnął do wyjścia. Pola przełożyła ramiona przez rękawy płaszcza i poczuła ciepło jego ciała zachowane w materiale. Coś w tym doznaniu skojarzyło jej się ze słowem „dom", ale niemożliwością było, by to wszystko, co zawiera w sobie ów wyraz, znajdowało się w całkowicie nieznajomym człowieku, więc wróciła do rzeczywistości i zaczęła myśleć racjonalnie.

– Poczekaj, buty! – zawołała i puściła jego rękę. Zaczęła przekładać kozaki i szpilki Roksany, które zasypały jedyną parę butów, jakie posiadała. Proste, białe trampki ukryły się i nie wiedziała, gdzie zostały przestawione.

W tym czasie jej wybawiciel wybiegł na korytarz, aby ocenić sytuację i ustalić drogę ich ucieczki. Wrócił po chwili i ponownie chwycił ją za rękę, tym razem mocnej i pewniej – tak, by nie była w stanie jej wysunąć.

– Nie ma na to czasu! – powiedział stanowczo. – Na korytarzu jest ich więcej, nie zdążysz się ubrać.

Nie puszczając jej ani na moment, na pełnej wystających resztek szła ramie okiennej, położył kołdrę, którą zgarnął z łóżka Roksany. Pewnym chwytem złapał ją w pasie i pomógł przedostać się na zewnątrz.

Znalazła się na gzymsie i w jednym momencie sparaliżował ją strach. Przywarła do ściany budynku. Patrzyła, jak nieznajomy przy pomocy jednej ręki, z niezwykłą zwinnością wyskakuje z okna i bez najmniejszych oporów, jednym susem wymija ją. Zszedł na niewielki daszek znajdujący się za rogiem, jakby miał nogi przyklejone do podłoża, sięgnął po łuk i kołczan i bez najmniejszych oporów przełożył je sobie przez ramię.

– Jesteś elfem? – zapytała trzęsącym się głosem.

Zmrużył oczy, jakby jej nie zrozumiał.

– Łucznikiem – odpowiedział po chwili. – Zejdę na dół, a ty po prostu zeskoczysz. Wtedy cię złapię.

Nie czekał na jej odpowiedź. Ze zwinnością małpki z cyrku przeskoczył na sąsiadujący gzyms i zsunął się po rynnie, niczym po lianie. Stanął na rozstawionych nogach i wyciągnął w jej kierunku ramiona.

– Skacz! – zawołał. Nie ruszyła się z miejsca. – Może lepiej pójdę na ten daszek i potem... – mówiła bardziej do siebie, niż do niego.

Z twarzą przyklejoną do muru nie odważyła się nabrać powietrza w płuca, aby wydać z siebie głośniejszy dźwięk. Zrobiła jeden, nieznaczny ruch i poczuła, jak jej noga ześlizguje się z kamiennej powierzchni. Spróbowała mocniej chwycić się okiennicy, ale nie zdołała jej utrzymać. Jej ciało bezwładnie opadło w dół, a wiatr oplótł ją niczym koc. Otworzyła szeroko oczy i czekała na zetknięcie z ziemią, twarde i śmiertelne.

Nie nastąpiło. Wylądowała w silnych ramionach, które w jednej chwili postawiły ją na miękkich nogach i chwyciły w pasie.

– Świetnie ci poszło! – powiedział jej wybawca rozbawionym głosem i wyszczerzył dwa rzędy białych zębów. Miał nieziemsko piękny uśmiech i Pola przestała być pewna, czy watę w nogach ma z powodu upadku, czy jego uroku. – Chodź, w pobliżu jest mój motor.

W mroku nocy, za zacienionym rogiem budynku stał motocykl o karoserii przypominającej pancerz wiosennego żuka. Z początku wydawało się, że jest po prostu czarny, ale gdy chłopak wyprowadził go z cienia i oświetlił go blask latarni, zaczął delikatnie połyskiwać kolorami indygo oraz malachitu. Wsiadł na motor. Chwycił ją w pasie i posadził przed sobą, jakby była dzieckiem. Nałożył jej kask na głowę i jednym ruchem odpalił pojazd. Warkot silnika zalał jej uszy i poczuła niezwykłą prędkość, jaką osiągała maszyna. Wyjechali na ulicę, gdzie zobaczyli goniących ich mężczyzn. Jeden prawie jej dosięgnął, ale jej obrońca wyciągnął strzałę z kołczanu i wbił mu ją w krtań. Napastnik przez chwilę się miotał, ale gdy zrozumiał, czym jest owa broń, wyrwał strzałę ze swojego gardła, a jego ciało uspokoiło się i nie rozżarzyło ogniem, jak ciało bandziora, który zaatakował ją w pokoju akademika.

– Musisz mi pomóc! – krzyknął chłopak, usiłując przebić się przez warkot silnika. – Chwyć za kierownicę!

Nie miała pojęcia, co planował, ale wykonała jego polecenie. Przesunęła się nieznacznie na siedzeniu i złapała oburącz za drążki kierownicy. Przestawił jej palce prawej ręki na dźwignię, gdzie znajdował się gaz. Złapała ją, nie pozwalając motocyklowi się zatrzymać. Wtedy on odbił się ze swojego miejsca i stanął wyprostowany na siedzisku. Przeraziło ją to, ale nie odważyła się odwrócić. Uniosła tylko lekko głowę i zobaczyła, jak z niezwykłą gracją napina cięciwę łuku i ze świstem wypuszcza strzałę. Opuściła wzrok, starając się jechać cały czas przed siebie. Obserwowała w lusterku bocznym, jak kolejne ciała goniących ich potworów stają w płomieniach. W końcu zrobiło się całkowicie pusto na drodze i pozostali sami. Jej wybawca przewiesił pospiesznie łuk przez ramię i zeskoczył na siedzenie za jej plecami. Objął ją swoim ciałem i przejął od niej sterowanie pojazdem. Poczuła jego dłoń na swoim brzuchu. Podtrzymywał ją, by nie spadła.

– Trzymaj się! – zawołał i od razu przyspieszył do takiej prędkości, że kurczowo chwyciła się jego ręki i skuliła niczym wystraszone zwierzątko.

Zamknęła oczy, bo rozmazane obiekty znikające sprzed jej twarzy wprawiały ją o zawrót głowy.

Nie była pewna czy jechali długo, ale była wdzięczna, że się zatrzymali. Ściągnęła kask i otworzyła oczy. Nie tego się spodziewała. Była w jakimś metalowym kontenerze, a gdy jej wybawca zamknął drzwi i załomotał pięścią w jedną ze ścian, wydając polecenie ruszenia, zrozumiała, że są w ciężarówce. Zsiadła niezgrabnie z motoru, a w jej głowie kłębiło się tysiąc pytań, które chciała zadać chłopakowi. Odwróciła się i otworzyła usta, chcąc postawić pierwsze: „Kim jesteś?". Zamknęła buzię, gdy zobaczyła, że jej obrońca miał na sobie maskę przeciwgazową, a przez dwa okrągłe otwory wydostało się jedno słowo:

– Przepraszam.

Nie czuła żadnego zapachu, ale pojawiła się biała smuga dymu i jej powieki w jednej chwili zrobiły się ciężkie niczym z ołowiu. Nie chciała ich zamykać, ale jej się to nie udało. Opadła bezwładnie i choć spodziewała się twardego upadku, to znów poczuła jego ramiona. „Zawsze mnie złapie" – usłyszała w swojej głowie. Była to ostatnia myśl, jaką jej świadomość zdołała wykreować. Potem była już tylko pustka.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top