Część 24

Laurentius czuł się zaskakująco dobrze, ale zrobił w swoim życiu zbyt wiele złych rzeczy i zbyt wielu rzeczy żałował, by trafić w jakieś dobre miejsce. Nie wierzył w niebo chrześcijańskiego Boga, tak samo nie wierzył w Walhallę, zatem nie mógł trafić do któregokolwiek z tych miejsc. Leżał na twardym materacu i szybko zorientował się, że jego ręce są skute kajdanami.

Nie wiedział, dlaczego nie umarł i najwyraźniej musiał trafić do niewoli. Otworzył oczy i lekko uniósł głowę. Był w komnacie jakiegoś zamku. Poznał po murach, bo sala wyposażona była jak laboratorium. Zauważył zaawansowany sprzęt i metalowy blat na środku pomieszczenia.

Po obejrzeniu ścian i blatu jego wzrok przykuły puszyste kapcie w kształcie króliczków i długie, zgrabne nogi, które z nich wystawały. Na barowym stołku siedziała młoda dziewczyna w różowych spodenkach z pluszu i w białym podkoszulku. Długie, miodowe loki przysłaniały jej twarz. W rękach trzymała miseczkę czekoladowych płatków kukurydzianych i spokojnie wkładała do ust łyżkę za łyżką.

Laurentius jęknął, chcąc się bardziej unieść, a łańcuchy, którymi był przykuty, zabrzęczały. Dziewczyna odwróciła w jego stronę głowę i otworzyła szerzej oczy.

– Obudził się! – krzyknęła na całe gardło. – Egil! Obudził się!

Następną rzeczą, jaką zrobiła dziewczyna, było ponowne wsadzenie sobie do ust łyżki z czekoladowymi kuleczkami. Jej spokój był zaskakujący i teraz, gdy na nią patrzył, twarz dziewczyny wydała się mu znajoma. Współlokatorka?

– Zaraz przyjdę! – Usłyszał męski głos, który był jak wspomnienie, a którego nie potrafił z nikim utożsamić. – Nie pozwól, by zerwał sobie kroplówkę!

Kroplówka? Spojrzał na swoje przedramię i od razu wyrwał przyczepioną do niego rurkę. Z jej końcówki zaczęła wolno kapać krew. Popatrzył w górę i zobaczył prawie całkiem opróżniony worek w czerwonym osoczem. Zerknął na dziewczynę, szukając wyjaśnień, ale ona jedynie wsadziła kolejną łyżkę płatków do ust.

– Ja do niego nie podchodzę, a już tym bardziej do wiedźmy! – odkrzyknęła i wstała z hokera. Podeszła do zlewu i odstawiła tam pustą miseczkę.

Wiedźma. Kolejne słowo wypowiedziane ustami dziewczyny, które zabrzmiało znajomo w jego uszach. Rozejrzał się i dostrzegł kolejny szczegół pomieszczenia: celę, w której siedziała naga starucha. Stało tam łoże oraz regały z książkami. Na wieszaku wisiała zdobna suknia, a przy toaletce ze złoconym lustrem umieszczone zostały liczne kosmetyki i drogie perfumy. Starucha siedziała jednak na prostym, drewnianym taborecie i wyglądała, jakby skamieniała ze starości. Do jej ramienia również była przypięta rurka, tyle że jej worek się napełniał, a nie opróżniał. To jej krew – domyślił się Laurentius, ale nie był w stanie wydedukować, kim była kobieta.

Do pomieszczenia ktoś wbiegł. To nie był Egil, a kolejna młoda dziewczyna. Miała na sobie obcisłe, granatowe jeansy rurki i czerwony sweterek z białym kołnierzykiem, który był na tyle krótki, że odsłaniał pępek. Jej kruczoczarne włosy lśniły, a ciemnoniebieskie oczy sprawiły mu ból, bo przypomniały mu o innej dziewczynie. Zarzuciła długim pasmem prostych włosów i uśmiechnęła się do stojącej przy zlewie blondynki.

– Obudził się?! – zawołała radośnie.

– Cześć, Mercy!

– Gdzie ja do jasnej cholery jestem?! – krzyknął wściekle Laurentius, bo miał wrażenie, że znalazł się w jakimś koszmarze.

Spróbował się podnieść, ale łańcuchy mu to uniemożliwiły.

– O, jaki narwany! – zaśmiała się Mercy.

Podeszła do niego na bezpieczną odległość, schyliła się i wyszczerzyła do niego dwa wąskie kły. Wydała przy tym syk, jakby była wężem. Ładna dziewczyna nagle wydała się mu odrażająca i poczuł instynktownie, że chce ją zdominować. Nie wiedząc dlaczego, warknął na nią, a ona upadła gwałtownie na pupę. Jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki, ale po chwili znowu zaczęła się śmiać.

– Jest jak Mikkel – wyjaśniła blondynka. – Nie wiem, dlaczego jest taki wyjątkowy.

W tym momencie do pomieszczenia wszedł mężczyzna w białym kitlu. Teraz Egil wydawał się Laurentiusowi dużo mniej przerażający niż w dzieciństwie. Cały czas miał wrażenie, że coś mu się nie zgadza, jakby to było dwóch różnych ludzi. Egil spojrzał na niego swoimi niebieskimi oczami, a Laurentiusowi zabrakło tchu. Nienawidził go z całego serca, a najbardziej nie znosił w nim tego, że patrzył na niego oczami, które sprawiały mu tak wiele cierpienia. Serce i żołądek zaczęły mu się skręcać, a jedynym ujściem dla frustracji była wściekłość.

– Zabiję cię!!! – wrzasnął i zaczął się szarpać z łańcuchami. – Słyszysz?! Zabiję cię, ty potworze!

Egil ani drgnął. Patrzył na jego złość z oddali i wyglądał, jakby mu współczuł, a to rozsierdziło go jeszcze bardziej. Czuł, jak jego szczęki się poszerzają, a krew napływa mu do mózgu. Nie był w stanie tego kontrolować, a to go przerażało jeszcze bardziej i jeszcze bardziej wściekało.

– Dziewczynki, idźcie do pokoju Roksanki i zajmijcie się waszymi sprawami. Bez podsłuchiwania! – polecił Egil, kierując wzrok w ich kierunku.

Obydwie udały się do wyjścia. Blondynka, zanim opuściła pomieszczenie, stanęła na palcach i pocałowała Egila w policzek, zupełnie jakby był jej ojcem. Dopiero gdy drzwi się zamknęły, mężczyzna zwrócił z powrotem na niego uwagę. Podchodził powoli i równie powoli przy nim kucał. Laurentius nie wiedział, co tamten chciał zrobić, ale to, co mruczał pod nosem, zaskoczyło go i na chwilę się uspokoił.

– ...w pokoju koszmary nastaną... matkę załamaną... mogiła... syna...

– Co robisz? – zapytał, sztywniejąc na całym ciele.

Egil wyciągnął do niego nieznacznie ręce i popatrzył zaskakująco ciepło.

– Chcę sprawdzić opatrunek. Nie bój się. Jestem lekarzem.

Laurentius patrzył, jak mężczyzna podnosi nieznacznie biały T-shirt na jego piersi. Dopiero teraz zorientował się, że nie był w swoim ubraniu. Miał na sobie dresowe spodnie i prostą koszulkę bez nadruków. Przebrali go. Egil delikatnie odkleił plaster i zajrzał pod zakrwawioną gazę.

– Raz, dwa... – Oderwał opatrunek i sprawdził jego reakcję, jakby spodziewał się, że okaże ból przy zrywaniu plastra, ale Laurentius uniósł tylko brew. – Cały Sigurd – mruknął pod nosem mężczyzna i ponownie spojrzał na ranę.

Na torsie Laurentius miał różową bliznę, długą na dziesięć centymetrów i szeroką na pięć milimetrów.

– Dlaczego żyję? – zapytał, gdy mężczyzna wstał i podszedł do kosza na odpady biologiczne, a przynajmniej tak oznakowany był śmietnik.

– Nie powiedziałbym, że żyjesz – przyznał Egil.

– Jestem wampirem? Dlaczego mnie nie zabiłeś?

– Nie wiem, ile powiedziała ci matka i nie jestem kompetentny, by udzielać odpowiedzi za nią, ale myślę, że mogę ci powiedzieć tyle: twoja matka utraciła męża w okrutnych okolicznościach, utrata syna byłaby dla niej jeszcze większą, niewyobrażalną stratą. Nie mogłem na to pozwolić. Żyjesz, o ile można nazwać ten stan życiem, bo Astrid mnie o to poprosiła.

– Jak śmiesz! – wrzasnął i ponownie spróbował się wyrwać. – Jak śmiesz mówić o mojej matce i moim ojcu! To ty go zabiłeś! Ty zabiłeś króla i królową! Na moich oczach! Ty to zrobiłeś! Pamiętam!!!

– Wspomnienia są jak kukurydziana chrupka... – Egil zaczął spokojnie, nie przejmując się jego złością. – Im częściej moczysz ją w mleku, tym bardziej namaka i już nie jest tak samo skondensowana jak na początku. Miałeś zaledwie dwa latka i byłeś śmiertelnie przerażony. Twój umysł podpowiadał ci najgorsze, ale teraz jesteś inny. Wszystko, co przeżyłeś, znów jest suchą chrupką. Możesz wspomnienia odtworzyć takimi, jakimi były naprawdę, dlatego... przypomnij sobie Laurentiusie.

Nie rozumiał, co tamten do niego mówi. Jego emocje były zbyt intensywne, by logicznie interpretować jego słowa, ale mężczyzna zrobił coś, czego Laurentius się nie spodziewał. Egil dotknął delikatnie jego włosów, a do niego momentalnie powróciło wspomnienie jego dłoni. Był w stanie doskonale je odtworzyć. Zamknął oczy i zobaczył wpatrzone w niego inne, niebieskie oczy. W trzymanym na swoich rękach niemowlęciu nie widział kobiety, z którą miał się ożenić, ale jej oczy wywierały na niego kolosalny wpływ. Jak ocean, w którym można się zapomnieć i utonąć. Nagle rozległ się hałas i jego ojciec, który był Dowódcą Armii, sięgnął po swoje dwa miecze.

– Sprawdzę, co się dzieje. Urliku, weź swój miecz i pilnuj kobiet. Niech nikt tutaj nie wchodzi – zawołał i wybiegł z komnaty.

Laurentius widział wtedy ojca po raz ostatni, ale nie wiedział o tym, więc skierował swoje myśli ku królowi. Spojrzał na Urlika, który wziął imponujących rozmiarów miecz i wyszedł na korytarz. Dopiero w tym wspomnieniu nawiedziło go dziwne uczucie, że król nie poświęcił uwagi ani żonie, ani dopiero co urodzonej córce. Wykonał polecenie, bez baczenia na rodzinę. Jego matka zabrała mu z rąk niemowlę i zaniosła do królowej. Położyła jej dziecko na piersi, a ta pocałowała dziewczynkę w głowę i uniosła ją nad siebie.

– Zabierz ją do niego... – wypowiedziała Erika i wskazała na stojący w rogu komnaty regał z książkami.

Nie byli w żadnej z królewskich komnat, to było pomieszczenie, gdzie jego matka badała swoich pacjentów pochodzących ze szlachty i gdzie podczas badania Erice przedwcześnie odeszły wody. Położyła ją więc na łożu i powiadomiła króla, który przyszedł z butelką wina i najlepszym przyjacielem, by świętować narodziny dziecka. Teoretycznie Astrid powinna znać to miejsce jak własną kieszeń, ale okazało się, że ktoś znał je lepiej.

– Cienka, niebieska książka bez tytułu...

Dłoń królowej opadła i nie powiedziała już nic więcej. Jej oczy były otwarte, a oddech miarowy. Była wyczerpana, ale nic nie zapowiadało nieszczęścia. Jego matka pociągnęła za książkę, która zamiast się wysunąć, wsunęła się do środka, a wtedy obok regału ukazała się niewielka szczelina tajemnego przejścia. Astrid zawinęła w swoją chustę dziecko i weszła do jego wnętrza. O ile widok odchodzącego ojca nie dotknął Laurentiusa, o tyle miał przeczucie, że matkę widzi po raz ostatni. Przerażało go to. Teraz, pierwszy raz w życiu zrozumiał, skąd wziął się niewidzialny mur, jaki między nimi powstał. Strach przed odtrąceniem sprawił, że już nigdy więcej nie zaufał matce w pełni.

W pewnym momencie drzwi komnaty otworzyły się i wszedł przez nie Urlik, zataczając się na miękkich nogach. W jego ramię wbita była niebieska strzałka. Niebieska, nie czerwona, jak zawsze pamiętał. Usypiająca, a nie trująca. Potknął się o próg i runął na posadzkę. Uderzył głową w kamienny podest, na którym znajdowało się łoże z królową, a z jego głowy zaczęła sączyć się czerwona krew.

– Nie, nie, nie! – Do pomieszczenia wszedł mężczyzna i chwycił Urlika za kamizelkę. – Urlik, nie rób tego...

Mężczyzna był w prostym, przeciwdeszczowym płaszczu, nie miał na sobie żadnego czerwonego elementu garderoby. Pamięć Laurentiusa znowu spłatała mu figla. W chwili, gdy Egil zorientował się, że w pomieszczeniu znajduje się dziecko, pośpiesznie wyciągnął ciało króla za nogę na korytarz i wrócił do środka. Podbiegł do Laurentiusa i spojrzał mu w oczy.

– Nie bój się, malutki. Nic ci nie zrobię.

Przerażony zamknął oczy i poczuł, jak ciepły mocz zalewa mu spodnie. Dłoń mężczyzny delikatnie musnęła jego policzek i pogłaskała włosy na głowie, a gdy otworzył ponownie oczy, mężczyzny już przy nim nie było. Stał nad królową. Odsunął przykrywającą ją narzutę i ich oczom ukazała się ogromna plama krwi na białej pościeli. Od pasa w dół Erika była pokryta szkarłatem. Egil rozpaczliwie próbował ją reanimować, aż w końcu opadł na łóżko razem z nią i przykładając głowę do jej piersi, zaczął płakać. W całym pomieszczeniu słychać było jedynie odgłosy rozpaczy, a ból niemal fizycznie unosił się w powietrzu.

Laurentius nie miał pojęcia, ile to wszystko trwało, ale przez niewielkie okno widział, jak z ciemności nocy wyłaniają się pierwsze promienie wschodzącego słońca. W pewnym momencie przez szczelinę tajnego przejścia ponownie weszła jego matka. Poczuł ulgę, ale coś się w nim zmieniło. Wiedział już, że nigdy nie będzie u niej na pierwszym miejscu. Astrid odciągała Egila od ciała królowej, ale ten nie reagował na jej próby przekonania go do ucieczki.

– Błagam – szeptała mu do ramienia, aż w końcu podniósł głowę i odwrócił do niej zapłakaną twarz.

– Gdzie jest dziecko? – wychrypiał.

– Nie zdołało przeżyć. Uciekaj.

– Gdzie byłaś? Gdzie jest dziecko? – powtórzył z większą siłą w głosie.

– Egil, proszę. Dziecko jest już w innym świecie, z dala od tego koszmaru. Jest bezpieczne i szczęśliwe. Odejdź. Erika chciała, byś przeżył. Kazała ci odejść, bo chciała, byś przeżył. Nie marnuj jej poświęcenia. Żyj dla niej.

– Znajdę je – szepnął i wstał. 

Jego dłonie były pokryte krwią Eriki, a oczy miał czerwone od łez.

– Ona nie żyje. Jest z matką – powiedziała zmęczonym głosem Astrid i wyciągnęła rękę z trzymanymi w dłoni kluczykami od samochodu.

– Erika chciała uciec z dzieckiem. Przygotowała samochód. Weź go... i odejdź.

Egil podszedł do jego matki. Jedną ręką chwycił kluczyki, a drugą złapał za szyję Astrid, pozostawiając na niej krwawe odciski palców. Jego twarz zmieniła się, rysy mu się wyostrzyły, a spomiędzy ust wysunęły się dwa ostre kły. Jego matka zamarła w bezruchu.

– Nie okłamuj mnie! Gdzie jest moja córka?!

– Nawet gdyby żyła, to lepiej, żeby nie znała tego świata, ani ciebie. Nie jesteś już sobą. Stanowiłbyś dla niej zagrożenie, jesteś mordercą. Nawet, gdyby żyła, ale nie żyje. Ona już nie żyje...

Mężczyzna popchnął Astrid tak, że zatoczyła się w bok. Warknął i wyszedł tajnym przejściem. Matka Laurentiusa starannie zamknęła szczelinę, otrzepała spódnicę i dopiero wtedy spojrzała w stronę swojego dziecka. Wtedy też do pomieszczenia wpadła jego babka. Helle rozejrzała się i od razu podbiegła do wnuka, żeby wziąć go na ręce. Owinęła go szczelnie i zadała tylko jedno pytanie.

– Gdzie on jest?

– Uciekł...

Helle skinęła głową i wyniosła Laurentiusa z pomieszczenia. Robiąc wszystko, by nie widział martwego ciała króla oraz swojego ojca, który leżał przebity mieczem Urlika, przemknęła po zamkowym korytarzu. Starała się ukryć to wszystko przed nim, a on i tak widział. Widział, ale wyparł z pamięci. Zapomniał nawet, kto wynosił go z pomieszczenia. Był przekonany, że była to matka, choć ona wtedy nawet nie poświęciła mu uwagi. Wszystko było zatarte i zniekształcone, jego wspomnienia zupełnie mijały się z rzeczywistością.

Spojrzał na Egila. Mężczyzna pochylał się nad nim, czekając na jego reakcję.

– Kochałeś ją – szepnął tylko, bo nie rozumiał do końca sytuacji, w jakiej się znajdował.

– Kochałem i kocham nadal, dlatego mogę ci obiecać jedną rzecz. Uratowałem cię, bo Astrid tego chciała, ale jeśli jeszcze raz ugryziesz moją córkę, to cię zabiję.

– Gdybym umarł, byłaby bezpieczniejsza...

– ...ale nie szczęśliwsza. – dokończył za niego Egil. – A teraz słuchaj, bo dwa razy powtarzać nie będę...

– Nie będę pił ludzkiej krwi – przerwał mu, a Egil uniósł brew z poirytowaniem.

Laurentius miał nieodparte wrażenie, że mężczyzna przed nim miał ochotę powiedzieć: „Syn Sigurda".

– To masz szczęście, bo opracowałem syntetyczną krew na bazie ludzkiej, a teraz słuchaj. Jesteś na zamku Mikkela Angelssona zwanego dawniej Pogromcą Smoka. Od teraz on jest twoim gospodarzem i jeśli pragniesz tu pozostać, a uwierz mi, że nie masz dokąd wracać ani gdzie pójść, bo w obydwu przypadkach czeka cię tułaczka i ostatecznie śmierć z ręki łowców, to musisz przestrzegać zasad jego domu.

– Nie strasz tak chłopaka! – zaśmiał się mężczyzna, który pojawił się w progu komnaty.

Laurentius znał jego twarz z dawnych zwojów. Mikkel wyglądał teraz bardziej nowocześnie. Stał w modnych jeansach i w bawełnianej bluzce, której długi rękaw był podciągnięty do łokci i odsłaniał ciemny zarost na rękach. Kasztanowe włosy z jednej strony odgarnął za ucho i odsłonił bliznę na oku, co przypominało – podobnie jak jego ochronne tatuaże na twarzy – że jest wojownikiem. Uwagę Laurentiusa zwróciła biżuteria na jego nadgarstku. Wciąż nosił Draupnir – wikińską bransoletę, która była wykuta dla Odyna przez krasnoludy. W co dziewiątą noc powstawało kolejnych osiem identycznych ozdób i darowane były one ludziom, którzy powierzali je swoim mężczyznom, idącym drogą wojowniczego Wikinga.

Egil wstał i wyprostował się, a następnie odwrócił do mężczyzny.

– Wyjaśnij mu wszystko – powiedział. – Ja mam jeszcze mnóstwo pracy.

Następnie podszedł do celi ze staruchą i ostrożnie wsunął ręce do środka. Kobieta wyciągnęła w jego kierunku nadgarstek. Odpiął rurkę od jej wenflonu i zabrał torebkę z krwią. Schował worek do lodówki i usiadł przy biurku. Sięgnął po kartkę i zaczął pospiesznie coś na niej zapisywać. Po chwili odłożył notatkę na bok i powoli włączył komputer. Do tego momentu Mikkel nie ruszył się z miejsca, ale gdy tylko mężczyzna w kitlu wcisnął nos w monitor, powoli ruszył w jego kierunku. Przybrał postawę, jakby chciał złapać rybę z rzeki gołymi rękami, po czym wysunąwszy dłoń tak szybko, że oczy ledwo za nią nadążyły, chwycił kartkę z biurka Egila. Ten przez chwilę chciał go powstrzymać, ale był wolniejszy i szybko sobie odpuścił. Mikkel przeczytał zawartość notatki i uniósł brew.

– Jest o tobie – mruknął.

Podszedł do Laurentiusa i podał mu kartkę. Nie było na niej notatek, ale odręczne pismo, które wydało mu się znajome. Był to wiersz.

– Przynajmniej ostatnie zdanie z niego jest prawdziwe – powiedział z przekąsem, chcąc zasygnalizować, że cała reszta wiersza nie opowiada o jego życiu.

– Myślisz?

Mikkel, w przeciwieństwie do Egila, nie pochylił się nad nim, a od razu usiadł po turecku na podłodze i chwycił się za kolana. Nie czekał na jego odpowiedź, od razu zaczął udzielać własnej.

– Też kiedyś uważałem się za potwora. Winiłem się za to, kim jestem i co zrobiłem, aż zrozumiałem, że dar, który otrzymaliśmy, nie jest naszą winą, a tej pięknej pani. – Wskazał ręką na staruchę, a ta nawet nie drgnęła. – Przedstawiam ci Göti, naszą Matkę. Muszę ci wyjaśnić, że jest kilka typów wampirów, a właściwie: ludzi zakażonych krwią smoka. Göti jest pradawnym stworzeniem, córką smoczycy imieniem Greta. Ty pewnie znasz nieco inną wersję tej historii, ale na naukę prawdy jeszcze przyjdzie pora. Göti jest naszą Matką, z jej krwi powstaliśmy i jesteśmy jednymi z niewielu pierwotnych wampirów, choć ty jeszcze jesteś młody i może wydawać ci się to nieprawdopodobne. Tacy jak my mają ogromny dar i wielką odpowiedzialność, bo jesteśmy w stanie tworzyć takich jak Egil czy wiele innych wampirów na tym zamku. Z naszej krwi powstanie rozumny wampir. Zdolny do empatii i bycia namiastką człowieka, którym był kiedyś. Jest nas niewielu i z tego, co wykazują raporty moich podopiecznych, jest nas coraz mniej. Nasze dzieci zaś, nasi potomkowie lub nasze twory – nazwij je, jak chcesz – posiadają zdolność do odczuwania równą żywym istotom, a to sprawia, że powstaje też inny rodzaj wampira. Człowiek-wydmuszka. Martwa skorupa, która jest żądna jedynie krwi i dąży jedynie do zaspokojenia głodu. I ci niestety zalewają ten świat.

– Tworzysz ich, żeby zasilali twoją armię. Widziałem, co działo się w Isstad. To wy ich wypuściliście, na wasz rozkaz działali.

– Nie do końca. My ich łapiemy. Izolujemy od ludzi, żeby im nie zagrażali i wykorzystujemy do walki. Nie są w stanie już nikogo przemienić, ale są w stanie narobić zamieszania. Możesz być zaskoczony, ale my tutaj również zajmujemy się plenieniem tej zarazy, którą rozprzestrzenia Göti. Jest wśród nas wielu, którzy zostali zarażeni i teraz walczą, by to powstrzymać. Odkąd mamy Egila – również od strony naukowej. Od młodości bada tę chorobę i usiłuje ją zwalczyć. Poświęcił temu życie, dosłownie.

– Zabijaliście moich ludzi – zauważył Laurentius, a mężczyzna siedzący przed nim się skrzywił.

– Śmierć jest nieodłączną częścią walki, ale staram się nie zabijać swoich ludzi. Moi podopieczni mają obowiązek minimalizować straty w wojsku. To przecież też moi ludzie, moi wojownicy i moi potomkowie.

– Do mnie nie wahałeś się rzucić sztyletem. Gdyby nie Thorvald, trafiłbyś w serce.

Laurentius wyprostował się i poczuł, że ma godnego rozmówcę w tej dyskusji, ale odczuł też coś jeszcze. Jego żołądek zaczął się wykręcać, był głodny.

– Tylko ty miałeś na twarzy wypisane, że umrzesz dla tej małej, uroczej księżniczki. Tylko ty stanowiłeś śmiertelne zagrożenie.

– Dlaczego ja? Dlaczego ze mnie zrobiłeś to, czym sam jesteś?

Spojrzał na Mikkela i oczekiwał szczerej odpowiedzi.

– Nie ja o tym zdecydowałem, a Egil. To on był gotowy uratować cię za wszelką cenę, to on ubłagał Göti, by oddała ci swoją krew, bo ja w tym czasie byłem nieprzytomny. Inne wampiry mieszkające na tym zamku pochodzą od innych Matek. Wolał nie ryzykować, tym bardziej, że zostałeś napojony krwią pochodzącą z pierwszej linii.

– Niezwykła – wychrypiała starucha, jakby od dawna nie wypowiedziała słowa.

Mikkel zwrócił w jej stronę głowę tak gwałtownie, że wręcz niezauważalnie. Na jego twarzy malowało się zaskoczenie reakcją kobiety.

– Tak, najdroższa. Twoja krew jest niezwykła – powiedział z zaskakującą czułością.

– Dziewczyna – chrypnęła i odwróciła głowę, dając mu do zrozumienia, że skończyła z nim rozmowę.

– Cóż – mruknął Mikkel i spojrzał ponownie na Laurentiusa. – Zjedz coś, a od jutra zaczynamy treningi. Nie próbuj mnie pokonać, mam o ponad tysiąc lat doświadczenia więcej.

Mikkel wstał i podszedł do Egila. Klepnął go w ramię, a ten porozumiewawczo pokiwał głową. Po tym geście wyszedł, machając do Laurentiusa jak do serdecznego znajomego. Ciepło, jakie miał w sobie, zaskakiwało. Nie rozumiał człowieka z legend i nie rozumiał sytuacji, w jakiej się znalazł. Chciał jedynie jeść i spać. Zapomnieć o całym świecie.

Egil wyciągnął niedawno napełnioną torebkę z krwią z lodówki i wrzucił ją do mikrofalówki na kilkadziesiąt sekund, a następnie przelał do porcelanowego kubka z napisem „Najlepszy tata świata". Podając mu napój, zawahał się na chwilę.

– Dostałem ten kubek od Roksany. Nie zbij go.

– Jest twoją córką? – zapytał zdziwiony Laurentius. 

– Podopieczną, ale mówi do mnie...

– Papciu! – Do komnaty ponownie weszła dziewczyna o miodowych włosach. Właściwie tylko zajrzała przez próg. – Wi-Fi mi przerywa. Powiesz Grigorijemu, żeby przestał ściągać te obleśne pornosy? Bo nie mam jak streamu prowadzić...

– Porozmawiam z nim. – Pierś Egila uniosła się i po chwili opadła. – Trzymaj – powiedział, wręczając mu kubek.

Chciał wyjść, ale Laurentius go powstrzymał.

– Mogę powrócić do dowolnego wspomnienia? – zapytał z nadzieją.

– Któregokolwiek.

Laurentius upił niewielką ilość płynu z kubka i zdumiał się smakiem. Ta krew była równie dobra jak Poli, ale miała nieco inny aromat. Po pierwszym łyku poczuł potrzebę upicia kolejnego i kolejnego, aż kubek pozostał pusty, a on odczuł lekki zawód z powodu braku sytości. Ostrożnie położył się na materacu i zanurzył we wspomnieniu. Stał na gałęzi wielkiego dębu, a w oknie stała trzynastoletnia dziewczyna o długich, puszystych i niesfornych włosach, tak bardzo kobiecych i ponętnych. Wpatrywała się w niego, a on nie potrafił oderwać od niej wzroku. W jego sercu pojawiło się silne wrażenie, że ona należy do niego, a on na zawsze już pozostanie tylko jej. Zauroczenie samym obrazem doskonałości.

Myślał o pierwszym spotkaniu z Polą po latach rozłąki, ale coś zakłócało mu tę chwilę odosobnienia. Uporczywa melodia, która przebijała się przez jego wspomnienia. Starucha siedziała na stołku i nuciła:

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top