Część 10
Nauczycielka wstała od stołu i sięgnęła po tomik Legend Issańskich, stanowiących jej obowiązkową lekturę. Położyła go przed nosem Poli i poleciła odnaleźć „Opowieść o tym, jak Gunnar mur zbudował, a Götilda go swą krwią zaczarowała", a następnie zamiotła spódnicą i odeszła w kierunku drzwi, znikając za nimi chwilę później. Historia była dość krótka i niezbyt ciekawa, ale i tak Pola przeczytała ją dwukrotnie, aby lepiej zrozumieć. Według podań dziesięć lat trwała budowa okalającego królestwo muru, który miał na celu chronić jego mieszkańców przed najazdami zbójców. Następnie Götilda wyryła na nim runy i poprzez system nawadniający poprowadziła nimi swą krew, która sprawiła, że królestwo rozmyło się niczym wspomnienie, a niezmierzone wody zalały teren, tworząc miraż mylący podróżnych. Dla Poli wszystko to oczywiście było fikcją, jak opowieści o Twardowskim czy Popielu. Nie wierzyła, że tak inteligentna kobieta jak Astrid, naprawdę była skłonna wierzyć w istnienie magii.
Chciała przeczytać tekst ponownie, gdy ta wróciła do pomieszczenia. Podeszła do niej pośpiesznie i położyła gruby zeszyt w brązowej skórze na tomiku legend. Wyglądał jak pamiętnik. Miał nawet złoty zaczep, który utrudniał otwarcie.
– Wyglądasz zupełnie jak ona, gdy czytasz...
Astrid przyglądała się Poli lekko rozmytym wzrokiem, jakby właśnie powracała do wspomnień.
– Jak moja matka? – zapytała onieśmielona.
– Tak, jak Erika. Ona bardzo lubiła czytać, ale nie znosiła nauki. Często chodziła do biblioteki, lubiła w niej przesiadywać i czytać różne opowieści.
– To tak jak ja. A Urlik? Mój ojciec też lubił czytać?
– Urlik unikał biblioteki jak ognia! – zaśmiała się matka Laurentiusa. – On jedynie spijał słowa ze swego miecza. Miał piękny miecz oburęczny. Tylko on miał tyle siły, by nim władać. To pamiątka rodowa. Ponoć kazał go wykuć Gunnar dla swojego syna Görana, gdy ten przyszedł na świat.
– Rozumiem – odpowiedziała.
– No nic. Wyjaśnię ci teraz, na czym polega nasza magia.
– Magia nie istnieje – zaprzeczyła Pola, zmęczona ciągłym powtarzaniem tego samego.
– Poczekaj z wydawaniem wyroków, póki ci tego nie wyjaśnię.
– Dobrze. Postaram się mieć otwarty umysł – powiedziała, ale wciąż nie potrafiła być przychylna temu założeniu.
– Jako dziecko nigdy nie chorowałaś, prawda?
– Nie pamiętam, bym chorowała, ale niektórzy mają wyjątkowo silny system immunologiczny. Tak powiedział lekarz.
– Tak, Daniel jest naszym łącznikiem we Wtajemniczonych. Zawsze fascynował go świat istniejący poza murami królestwa, więc umożliwiliśmy mu przebywanie w nim. Miał jedynie raz do roku dostarczać nam pewną próbkę...
– Mojej krwi? Dlatego zlecał mi morfologię tak często? Mówił, że to profilaktyka...
– Owszem, twojej krwi. Czytałaś opowieść o budowie muru? Krew królowej jest konieczna, by zaklęcie zostało podtrzymane.
– To legenda. Moja krew nie sprawi, że całe miasto zniknie! – zaprzeczyła, czując coraz większy przypływ frustracji.
– Zobacz.
Z szuflady stołu, przy którym siedziały, Astrid wyciągnęła grubą świecę, kałamarz i wąski pędzelek. Przy pomocy tuszu nakreśliła na świecy kilka znaków runicznych. Jak wytłumaczyła Poli, były to: Naudiz, oznaczający ochronę, Sowelo – słońce i Dagaz – transformacja. Miały oznaczać ochronę poprzez transformację światła. Innymi słowy chodziło o refrakcję, tak przynajmniej określiła to Astrid. Twierdziła, że powinno jej to więcej wyjaśnić, ale nie osiągnęła zamierzonego efektu.
– To zwykła świeca z narysowanymi magicznymi znakami. Nie mają one mocy, jeśli nie są zasilone bezpośrednio magią, która płynie w twoich żyłach. Spójrz – powiedziała kobieta i nieoczekiwanie chwyciła ją za rękę. Dźgnęła niewielką szpilką w palec, co sprawiło jej ból.
– Ała! – poskarżyła się Pola i momentalnie wyrwała dłoń z jej dłoni.
Kilka kropli krwi spadło na biały wosk świecy i spłynęło po nim, a przedmiot w dłoni Astrid zaczął znikać, jakby go tam nigdy nie było. Nauczycielka położyła świecę na stole. Pola słyszała stukot, który temu towarzyszył, ale nie widziała przedmiotu. Wprawiło ją to w osłupienie. Wystraszona chwyciła za miejsce, w którym, jak jej się wydawało, leżała świeczka i przesunęła ręką po jej bokach. Była tam, mimo że była niewidoczna. Czuła ją w swojej dłoni, a gdy tylko rysunki zostały roztarte, biały wosk zaczął pojawiać się na nowo. Brudna świeczka spoczywała w jej ręce, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Pola zaczęła wątpić swoim zmysłom.
– To niemożliwe – wyszeptała.
– Możliwe, jeśli masz w sobie krew Götildy, a ty jesteś jej potomkiem w pierwszej linii. Twoja krew jest czysta, magiczna. Magia jest w tobie, tylko musisz nauczyć się ją kontrolować. – Przysunęła do niej bliżej notes w skórzanej oprawie. – Dlatego przyniosłam ci księgę czarów twojej matki. Każda czarownica posiada taką i powinna swoją opowieść opisać. To nie tylko zbiór magicznych zaklęć, ale również życiorys Eriki, który sama spisała, i jej największe sekrety, które w niej wyznała. Nikt poza tobą nie ma prawa tego przeczytać. Tylko ty możesz poznać jej tajemnice. Twoja córka zaś przeczyta twoją spuściznę i tak dalej, i tak dalej...
– Rozumiem, dziękuję – powiedziała Pola i mocno przycisnęła pamiętnik do piersi. – Jednak nie rozumiem, co to ma wspólnego z odpornością. Być może ja nie choruję, ale sama wspomniałaś, że przodek Pera i Håkana był kaleką. Wciąż uważam, że test na wyspie jest bardzo niebezpieczny ze względu na brak zachowanych zasad sanitarnych. Nietoperze...
– To przez Ceremonię Przejścia – przerwała jej Astrid, tak jakby kolejna tajemnicza nazwa miała jej coś uświadomić. Kobieta musiała to wyczuć, bo od razu przeszła do wyjaśnień. – Każdy szlachcic lub wojownik, gdy ukończy wiek dziecięcy, czyli mając dwadzieścia jeden lat, staje się dorosły i przechodzi Ceremonię Przejścia. Zostaje mu wtedy podana mikstura, która zawiera krew wszystkich członków Wielkiej Rady. Przykuty w Wielkiej Sali do podłogi, musi pozostać w odosobnieniu przez dobę, aby nastąpiła przemiana w jego organizmie i aby w tym czasie nie wyrządził nikomu krzywdy. Otrzymujemy wtedy moce, które przekazujemy naszym potomkom. Odbywa się to od stuleci, więc nasze organizmy stają się odporniejsze, wytrzymalsze. Jesteśmy silniejsi i szybsi. Niestety, w pierwszej chwili osoba poddana ceremonii odczuwa pragnienie krwi, charakterystyczne dla wampirów, z którymi walczymy, więc...
– Przecież to barbarzyństwo! – krzyknęła Pola i wstała od stołu.
Astrid chwyciła jej rękę, aby powstrzymać ją przed odejściem.
– Zrozum. Tak wyrównujemy z nimi siły. Inaczej byśmy przegrali już dawno, a wampiry zalałyby świat.
– Czy Laurentius już przeszedł przemianę?
Ku swojemu zaskoczeniu właśnie takie pytanie zadała i nie potrafiła zrozumieć, dlaczego tak bardzo się teraz o niego martwiła.
– Nie, jego Ceremonia odbędzie się za parę tygodni.
– Czy ja też będę musiała oddać mu swoją krew? – dociekała zaniepokojona.
– Nie, krew królowej jest zbyt cenna. Wszyscy jesteśmy po części potomkami Gunnara i Götildy. Nasza krew w zupełności wystarczy. Posłuchaj, to nic strasznego. Każdy to przechodził. Twój ojciec, mój mąż i ja. To nic nie zmienia. Przez chwilę czujesz się, jakbyś chciała wypić całą wodę świata, bo potwornie zasycha ci w ustach. Jesteś rozdrażniona i czujesz lekki ból w kościach, ale potem to mija i jesteś lepszą wersją siebie.
– Czy zdarzyło się, że ktoś został gorszą wersją siebie? – zapytała nieśmiało, a jej nauczycielka otworzyła szeroko oczy, jakby uderzyła ją w czuły punkt. Przez chwilę z jej twarzy można było wyczytać wahanie, czy powiedzieć prawdę, ale odchrząknęła i poprosiła ruchem ręki, aby Pola ponownie usiadła.
– W bardzo skrajnych przypadkach zdarza się, że ktoś sobie nie radzi z przemianą. Dwadzieścia lat temu mój ojciec miał ucznia, o którym nie wolno rozmawiać w jego obecności. Najlepiej w ogóle o nim nie rozmawiać. Miał na imię Egil i był wybitnym młodzieńcem. Był dokładnie w wieku mojego Sigurda i przemianę przechodzili w podobnym okresie. Tyle że mój mąż po przemianie całą noc ucztował ze swoim najlepszym przyjacielem, Urlikiem, Egil zaś był inny. Zawsze był samotnikiem. Nie był waleczny jak jego rówieśnicy. Urlik z Sigurdem czasami się z niego śmiali, jak to chłopcy, a on zaciskał ręce w pięści i szedł z opuszczoną głową do biblioteki, gdzie spędzał całe dnie. Mój ojciec był gotowy oddać mu wszystko, łącznie ze stanowiskiem w Radzie. Był wybitnym lekarzem, ale bardziej niż leczenie ludzi, fascynowały go badania. Czasem szeptano, że schodzi do kanałów i łapie szczury, aby na nich eksperymentować. Wydawało mi się to wręcz obrzydliwe i nie potrafiłam sobie nawet tego wyobrazić. Po swojej przemianie stał się bardzo porywczy i agresywny. Widać było w nim frustrację, nagromadzoną chyba przez lata. Pewnego dnia odszedł, nikomu nic nie mówiąc. Zniknął, jakby nigdy nie istniał. Zostały wszystkie jego rzeczy, zabrał tylko swoje notatki. Kilka miesięcy później z kanałów wypłynęły zwłoki młodej dziewczyny, zagryzionej przez wampira. Ludzie zaczęli spekulować, że była to jego wina, że zabił ją i uciekł. Osobiście w to nie wierzę, tak jak nie wierzę, że znęcał się nad szczurami. Dla mnie zawsze był ofiarą – zbyt inteligentny, zbyt wycofany. Nie pasował tutaj.
– Co się z nim stało?
– Nie wiem, co robi teraz. Był wśród wampirów, które napadły na nas podczas Wielkiego Najazdu. Myślę, że przyszedł tu coś odzyskać, ale więcej tego dnia stracił, niż zyskał. Mój ojciec ostatecznie się go wyrzekł. Egil stał się banitą, zdrajcą i mordercą w oczach ludzi. Najgorszym spośród najgorszych wśród naszego gatunku. Od tego czasu słuch o nim zaginął.
– To przykre. Skoro twierdzisz, że nie był złym człowiekiem, to dlaczego się tak stało?
– Ceremonia Przejścia sprawia, że nasze dobre i złe cechy są eskalowane do ogromnych rozmiarów. Egil miał swoje tajemnice i uczucia, o których nikomu nie mówił, a które przytłaczały go mocniej, niż ciężar stali na plecach wojownika. Gdyby miał z kim porozmawiać, komu się zwierzyć, gdyby miał choć jednego przyjaciela, może wtedy historia potoczyłaby się inaczej. Ale! – Astrid wstała, jakby nagle przypomniała sobie o istniejącym świecie. – Tak się rozgadałam, a nasz harmonogram goni jak szalony. Za pół godziny musisz wystąpić przed ludem, a nawet nie zaczęłaś się uczyć przemowy! Proszę!
Wyciągnęła z kieszeni spódnicy kartkę złożoną na cztery i rozłożyła przed Polą. Przemowa nie była taka, jaką chciałaby wypowiedzieć do ludzi. Widać w niej było ingerencję Vidara. Podejrzewała nawet, że to on jest jej twórcą. Astrid musiała trochę w niej pozmieniać, by uniknąć pompatyczności przekazu, ale tekst wciąż nie trafiał do jej serca. Pola nie miała wyjścia, musiała ją wygłosić. Następnym razem nie pozwoli, by ktoś wsadził jej w usta cudze słowa i będzie pilnować, by takie rzeczy nie powstawały bez jej udziału.
Na placu targowym zebrał się tłum mieszkańców. Gdy się zbliżyła do ambony, do Thorvalda dołączyło pięciu innych wojowników, otaczając ją szczelnie. Nie pozwolili nikomu do niej podejść. Na zbudowanym podeście stał dumnie Vidar, wykręcając kark jak przed przedstawieniem teatralnym i szykując się do swojej roli. Miała nadzieję zobaczyć też Laurentiusa, ale nigdzie go nie było. Nie odważyła się zapytać o niego Astrid, bo obawiała się jej dwuznacznych sugestii.
Została zaprezentowana całemu królestwu. Wygłosiła swoje orędzie do narodu, czytając je z kartki. Z tego powodu Vidar spoglądał z dezaprobatą na córkę. Nie powinno to tak wyglądać, księżniczka nie miała korzystać z notatek. Nikt nie miał widzieć, że słowa nie należą do niej. Przewodniczący Rady miał plan, a Astrid go nie wypełniła. Przez chwilę Pola poczuła się winna, ale gdy uniosła głowę i spojrzała w tłum wpatrzonych w nią gapiów, zrozumiała, że równie dobrze mogła wyrecytować wiersz lub zaśpiewać piosenkę. Dla poddanych nie miało to znaczenia. Nie słuchali jej. Ich oczy skierowane był na nią, jakby była namalowanym obrazem. Podziwiali ją, jakby właśnie zstąpiła z nieba Przenajświętsza Panienka. Dla nich była bóstwem. Przyszli na nią patrzeć, a nie jej słuchać. Może to i lepiej, bo nie chciała, by zapamiętali ją z cudzej przemowy.
Następnym punktem zwiedzania była miejska lecznica. Nie uszło jej uwadze, że naród, który rzekomo nie choruje, posiada miejsce przeznaczone do leczenia ludzi. Szybko jej wytłumaczyli, że przyjmuje się w niej porody, przyrządza odpowiednie medykamenty, które umożliwiają kobietom bezpieczną miłość, leczy złamania, zwichnięcia i urazy. Produkuje się w niej maści i leki przeciwbólowe. Lecznicą rzecz jasna zarządzała Astrid. Pracowało w niej wielu medyków i zielarzy, więc jej obecność nie była tu konieczna.
Kolejno odwiedzili port, gdzie Josef pokazał jej statki i oprowadził po dokach, a także opowiedział o handlu międzynarodowym i swoich kontaktach z zewnętrznym światem. Podczas tego spotkania Pola zrozumiała, że nie lubi tematyki morskiej, bo niewiele z niej rozumie.
Po około godzinie ponownie wrócili na Uniwersytet. Vera pokazała jej szkołę i zaprosiła do obejrzenia spektaklu przygotowanego przez najmłodszych. Mały, czarnowłosy chłopiec zmagał się z kartonowym smokiem, a ubrana w brokatową koronę dziewczynka udzielała błogosławieństwa parze innych dzieci, które miały reprezentować Gunnara i Götildę. Legenda o zabiciu smoka i ślubie założycieli królestwa była tutaj najwyraźniej szczególnie pielęgnowana. Dzieci ukłoniły się i kurtyna opadła. Przyszła pora obiadu, a właściwie już dawno minęła. Słońce zaczęło już chylić się ku zachodowi, ale Pola nie była głodna. Coś w sercu podpowiadało jej, że na trasie jej obchodu powinna się znaleźć również Akademia Wojenna i słynne Królewskie Stajnie. Astrid jednak nie wychodziła z taką propozycją. Zasugerowanie tego mogłoby zdradzić, że liczy na zobaczenie kogoś, kogo nie widziała od nocy, kiedy to pokazywał jej królestwo ze szczytu zamku. Mogłoby ujawnić, że Laurentius – otulając ją ciepłym ramieniem, by nie spadła i nie zmarzła – wywarł na niej wyjątkowo silne wrażenie. Tęsknota, jaka w niej narastała, była wręcz absurdalna, a mimo to nie mogła się jej wyzbyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top