Część 22
Następne minuty wydawały się wiecznością. Biegły najpierw schodami w dół, potem przemierzały wewnętrzny dziedziniec, żeby znowu biec schodami w górę i w górę, aż w końcu znalazły się w królewskiej sypialni. Astrid zabarykadowała drzwi, a Pola usiadła przerażona na wielkim łożu. Rozejrzała się za jakąkolwiek bronią, ale w pomieszczeniu nie było niczego, co mogłoby posłużyć do obrony. W rogu, na stojaku stał wielki oburęczny miecz jej ojca, ale miał on prawie dwa metry i ważył więcej od niej, więc użycie go było niemożliwe. Nauczycielka podbiegła do Poli i objęła ją ramieniem. Bała się równie mocno, co ona. Zaciskała w dłoni rękojeść łuku. Dziewczyna dostrzegła sztylet przypięty do paska kobiety, ale nie zdecydowała się o niego poprosić. Tak naprawdę nie potrafiłaby go użyć. Astrid bardziej się przyda.
Mogłaby myśleć, że są bezpieczne, ale rytmiczne walenie do drzwi rozwiało jej złudzenia. Miała wrażenie, że uderza w nie wściekły niedźwiedź i stało się jasne, że to nie armii Egila powinny się teraz obawiać. Oni byli na zewnątrz, a wewnątrz czaiło się większe niebezpieczeństwo. Astrid chwyciła ją za rękę i ustawiły się na dole schodów prowadzących na ogromny taras widokowy bez barierek, z którego można było podziwiać ogrom wód Zatoki Fińskiej i niewielki punkt Smoczego Kła. Kobieta napięła łuk, a Poli zaschło w gardle. Nie wiedzieć czemu najbardziej obawiała się, że wyleci z niego strzała i przebije Laurentiusa. Mogła rozważać różne scenariusze, ale ten bolał ją najbardziej.
Nie czekały długo. Zasuwa ustąpiła, a poustawiane pod drzwiami meble rozsunęły się na boki. W drzwiach ukazał się rozjuszony potwór, wyłoniony z ciała mężczyzny, na którym jej tak bardzo zależało. Usłyszała świst cięciwy. Na chwilę zamknęła oczy, a gdy je otworzyła, Laurentius wyrywał strzałę ze swojego barku. Nic mu się nie stało, został zaledwie draśnięty, ale warknął ze złością i ruszył wprost na nie.
– Uciekaj! – krzyknęła Astrid.
Popchnęła ją w kierunku tarasu. Sama stanęła naprzeciwko syna, który pchnął brutalnie matkę na schody i przeszedł po niej jak po zwykłej przeszkodzie. Jakby nie była już jego rodzicielką. Jego sentyment zniknął. Pola zerwała się na nogi i pobiegła na górę, ale ucieczka była bezcelowa. Stanęła na brzegu tarasu i spojrzała w przestrzeń. Droga prowadziła tylko w dół, po stromym zboczu klifu. Odwróciła się i zaczekała na Laurentiusa, a gdy ukazał się w progu, po prostu uklękła na kamiennej posadzce i zaczekała na niego. Gdy w jej oczach zobaczył spokój, on również przestał być agresywny. Podszedł i objął ją w pasie, usadawiając się za nią. Jego dłonie zacisnęły się na jej dłoni, a ona delikatnie chwyciła jego kark. Po chwili poczuła ból na szyi. Jego kły wbijały się głęboko, aż czuła mrowienie w palcach stóp, gdy kolejny raz pociągał spory łyk z jej tętnicy.
Następną osobą, jaką zdołała dostrzec, była Astrid. Trzymała w obydwu dłoniach sztylet i ze łzami w oczach podchodziła powoli do Laurentiusa. Nie reagował, był pochłonięty ciepłem wysysanym z jej wnętrza. Kobieta stanęła na rozstawionych nogach i uniosła ostrze nad synem, ale jedyne co zrobiła, to wypuściła je z dłoni. Odsunęła się z przerażeniem i przyciskając dłonie do ust opadła z płaczem. Pola nie miała do niej żalu, chyba większy zrodziłby się w niej, gdyby sztylet nie upadł na kamienną posadzkę.
Pola – sierota, która okazała się zaginioną księżniczką. Nic jej nie przyszło z życia, a teraz się z nim żegnała.
Czuła już słabość, gdy Laurentius uniósł nagle głowę, odrywając kły od jej szyi i warknął wściekle. Jego usta wypełniły się krwią. Podniósł się i uniósł ręce ku górze. Dopiero teraz Pola dostrzegła, że w drzwiach prowadzących na taras stoi mężczyzna w skórzanej kurtce motocyklowej, a na jego plecach przewieszona jest pochwa z mieczem jej ojca.
– Zabij mnie.
Usłyszała ciche słowa Laurentiusa. Zamarła. To nie działo się naprawdę, on nie prosił o własną śmierć. To nie było możliwe.
– A niech mnie!
Mężczyzna sięgnął do kołnierzyka i spod bawełnianej bluzki wyciągnął srebrny flakonik na zwykłym rzemyku. Otworzył go i wypił duszkiem. Jego zielone oczy zaświeciły się, a tęczówka ożyła, jakby wyrosła w nich nagle tropikalna dżungla. Z jego wampirzych kłów wyrosły jeszcze większe zębiska, a szczęka zaczęła poszerzać się jak u Laurentiusa. Pola zrozumiała, co za eliksir posiadał mężczyzna w fiolce. Sięgnął po miecz i – trzymając go w obydwu dłoniach – naparł na chłopaka.
– Nie!!! – krzyknęła Pola na całe gardło, ale to nie zmieniło sytuacji.
Zobaczyła, jak ogromne ostrze przebija Laurentiusa na wylot. Ostatkami sił chwycił mężczyznę za klapy skórzanej kurtki i uśmiechnął się z satysfakcją.
– Przynajmniej umrę jako zabójca Mikkela Pogromcy Smoka...
Obydwaj spadli z tarasu, a zrozpaczona Pola przeczołgała się na jego skraj, żeby spojrzeć w dół. Ich ciała leżały splecione na brzegu klifu w powykrzywianych pozycjach. Obaj byli połamani od upadku z wysokości, a w piersi Laurentiusa sterczał długi, dwuręczny miecz. – Nie!!!
Do jej oczu napłynęły łzy rozpaczy. Wyciągała rękę do ukochanego, jakby w ten sposób mogła odmienić kolej przerażających wydarzeń. Poczuła dłoń na swoich plecach i przez chwilę była przekonana, że to Astrid, ale głos okazał się męski.
– Polu...
Wyczuła pod własną dłonią zimne ostrze sztyletu, który upadł na posadzkę i mocno ścisnęła jego rękojeść. Odwróciła się i – przykładając ostrze do gardła Egila – wrzasnęła:
– To wszystko twoja wina! Zabiję cię!
Chciała się zmusić, by wbić sztylet w mężczyznę. Patrzyła w jego spokojne, niebieskie oczy i chciała popchnąć ostrze głębiej, ale nie była w stanie. Nie była mordercą, a on czekał na jej decyzję, jakby nie obawiał się konsekwencji.
– Błagam... – Głos Astrid był cichy i piskliwy. Pola odruchowo spojrzała na nią, ale mężczyzna nie odrywał wzroku od Poli. – Proszę, Egil. To mój syn. Błagam cię. To moje dziecko...
Dopiero teraz mężczyzna poświęcił Astrid krótkie spojrzenie. Wstał i ruszył do wyjścia. Pola nie chciała pozwolić mu na ucieczkę. Podniosła się. Ściskając ostrze, którego wcześniej nie była w stanie użyć, ruszyła na niego z furią.
– Za Laurentiusa!
Egil się do niej odwrócił, ale nie zareagował. Stał i patrzył w jej kierunku. Pola poczuła szarpnięcie od tyłu i zrozumiała, że tym razem to Astrid. Odciągnęła ją i przyłożyła do jej twarzy chusteczkę. Ziołowy zapach rozniósł się po jej płucach, a powieki zrobiły się nienaturalnie ciężkie. Nie! Jej umysł zaprotestował, ale ciało nie było w stanie okazać buntu i straciła kontakt z rzeczywistością.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top