Część 5
To nie była randka, a jednak, gdy dotarła na miejsce spotkania, zaskoczyła ją sceneria. Na niewielkim zboczu góry roztaczał się widok na miasto w oddali, a Mikkel siedział ubrany w białą koszulę na szaro-czarnym kocu w fale. Wokół powbijane były ogrodowe lampiony z pozapalanymi wewnątrz świeczkami, a w pobliżu stał kosz z przekąskami i kubełek z winem chłodzącym się w lodzie. Niepewnie podeszła i usiadła obok.
– Chyba się nie zrozumieliśmy... – zasugerowała niepewnie.
– Och to? Nie! To tylko dla twojej wygody... Nie wiedziałem, co potrzebujesz. Jest noc, a ty nie widzisz w ciemności tak dobrze, jak ja. Pomyślałem, że możesz zgłodnieć, więc wziąłem ser i owoce. No i koc, gdyby było ci zimno... Od dawna nie wiem, co potrzebuje człowiek, więc...
– Rozumiem – odpowiedziała mu chłodno, powstrzymując od krępujących tłumaczeń. – Nie chciałam nieporozumień.
– Jasne. Sprowadzamy sery z Francji, mam nadzieję, że lubisz...
– To bez różnicy, nic nie smakuje jak produkty z Isstad, mamy doskonałe kozie mleko, z którego produkujemy sery.
– To prawda... W domu wszystko smakuje lepiej...
– Isstad to nie jest twój dom.
– Założyłem je...
– Gunnar i Götilda je założyli.
Nie chciała być dla niego niemiła. Mimo to odpowiadała mu z oschłością. Zagryzł wargę i patrzył na nią przez chwilę. Miał niesamowicie zielone oczy, choć jedno było ozdobione blizną. Do tego jego włosy idealnie się z nimi komponowały swoim kasztanowym odcieniem. Był męski, niesamowicie męski, a jednocześnie miał w sobie coś ciepłego i delikatnego. Coś, o co chciało się zadbać. To był Mikkel Pogromca Smoka, musiała o tym pamiętać. Nie był dobry, był ich wrogiem.
– Jak myślisz, czym my się tutaj zajmujemy? – zapytał, zmieniając temat.
– Prowadzicie klub nocny, zapewne łowami i zwabianiem niewinnych dziewcząt...
– Tak, prowadzę klub i zajmujemy się łowami, ale nie polujemy na ludzi. Jakoś około roku pańskiego tysiąc pięćsetnego spotkałem na swojej drodze dwóch mężczyzn. Ojca i syna, którzy byli członkami tajemniczego zakonu, Zakonu Smoka. Zajmowali się walczeniem i zwalczaniem dzieci nocy, choć oni nazywali ich dziećmi Diabła. Sami zostali przeklęci, oszukani przez bestię i zarażeni klątwą wampiryzmu. Od tego czasu Vlad Palownik i jego ojciec Vlad II zwany Smokiem są moimi przyjaciółmi. Zrzeszamy wampiry, które gotowe są dla nas walczyć i zwalczać chorobę. Ponad sto lat później dołączyła do nas Elżbieta, która również padła ofiarą tych mrocznych sił. To obecnie człon zakonu. Tropimy i zabijamy wampiry, które zagrażają ludzkości. Naszym marzeniem jest zaprowadzić pokój, ale ciągle mam wrażenie, że to walka z wiatrakami...
– A ty kogo zrzeszasz? – zapytała zaintrygowana jego słowami.
– Lubisz czerwone wino? Do sera powinno być białe, ale ja lubię czerwone, gęste i wytrawne... – zmienił temat i sięgnął po butelkę, co ją zaskoczyło.
– Też takie lubię... – musiała przyznać ze szczerością, wyjątkowo trafił w jej gust.
Nalał im aromatycznego trunku i podaj kieliszek. Nie było to issańskie wino, ale było smaczne i chętnie upiła kolejny łyk.
– Muszę przyznać, że ja zrzeszam wyrzutków. Biedna Mercy Brown błąkała się samotnie po lasach na Nowym Lądzie. Kompletnie nie rozumiała swojej sytuacji. Egila znalazłem, gdy usiłował popełnić samobójstwo...
Na chwilę zabrakło jej tchu. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że jej brat mógł próbować odebrać sobie życie. Zawsze myślała, że odszedł i od razu przyłączył się do Mikkela, tak mówiono.
– On chciał...?
Spojrzała na niego wyczekująco, pragnąc odpowiedzi.
– Nie odszedł daleko. Znalazłem go, jak koczował w podziemiach metra w Petersburgu. Z początku myślałem, że to bezdomny szur i pożywię się na nim, ale zobaczyłem, czym się tam zajmował. Pracował nad lekiem, nie mogłem pozwolić mu umrzeć. Niestety wisiał na pasku od spodni, a jego życie dobiegało końca. Zmieniłem go i poprosiłem o pomoc. Dałem mu środki i możliwości do badań. To porządny mężczyzna, dobry przyjaciel i... kochający ojciec.
– To prawda. Czuję się okropnie z myślą, że nie zrobiłam nic, by zmienić jego sytuację, ale po Wielkim Najeździe na Isstad było już za późno. Został ogłoszony banitą, wygnanym, winnym wszystkich tych zbrodni. Bałam się, że jeśli wyznam prawdę o pochodzeniu Poli, to jej pozycja stanie się niepewna. Chciałam być dobrą przyjaciółką, ale chyba nie znałam Eriki...
– Nie wiń się za tę sytuację. On z pewnością za nic cię nie obwinia. Wie, że robiłaś to, co najlepsze dla dziewczynki. Jest dla ciebie jak córka...
– O nie! – przerwała mu. Objęła się ramionami, bo poczuła chłodny wiatr. Sięgnął do swojego boku i podniósł z ziemi, kryjącą się w mroku czarną, skórzaną kurtkę. Zarzucił ją na jej ramiona, a ona otuliła się nią. Była chłodna, ale i tak dawała jej ukojenie, a z czasem skumuluje jej ciepło i zacznie ją ogrzewać. – Byłam koszmarną matką! Pola jest moją księżniczką, spadkobierczynią tronu Isstad i najważniejszą osobą w moim życiu. Zabiję dla niej i zginę za nią... Jestem dobrym namiestnikiem, ale nie... matką.
– Dobrze wychowałaś syna – zauważył, chcąc ją pocieszyć.
To były miłe słowa, ale nieprawdziwe.
– Moja matka dobrze go wychowała, ja go porzuciłam...
– Dlaczego?
Popatrzył na nią przez przymrużone oczy, jakby próbował zrozumieć jej postawę.
– On jest taki podobny do Sigurda. Nie z wyglądu, ale jego ruchy, gesty, to jak patrzy, jak się zachowuje. Ciągle mam wrażenie, że patrzę na młodszą wersję swojego męża, a to sprawia mi fizyczny ból, tak bardzo go kochałam. Gdy go straciłam, straciłam cały mój świat, a Laurentius tylko przypomina mi o miłości, jaką miałam... ale Egil niedawno zasugerował mi, że żyłam w kłamstwie...
– Co to znaczy?
– Zasugerował, że mąż mnie zdradził... Powiedział to dosłownie przed chwilą...
– Mogę ci tylko powiedzieć, że Egil nie przepadał za Sigurdem. Ciągle wytyka Laurentiusowi, że jest podobny do swojego ojca, a ten z tego, co wiem, prześladował go w młodości. Sam czasem mu dokuczam, uwielbiam podkradać mu jego poezje...
– On pisze wiersze? – zaskoczyła się i spojrzała podejrzliwie na Mikkela, który również na nią spoglądał przez przymrużone oczy.
– To na pewno jest twój brat?! – zażartował i wybuchł gromkim śmiechem. – Tak! Pisze wiersze i są całkiem dobre!
– Egil zawsze był skryty. Siedział z nosem w książkach i niewiele o sobie mówił, był odludkiem... – przyznała, próbując bardziej siebie usprawiedliwić, niż cokolwiek wytłumaczyć.
– Teraz też taki jest, ale umie odnaleźć się w grupie, zwłaszcza ludzi, którzy są jego przyjaciółmi, a ta szalona blondynka zupełnie przewróciła jego świat do góry nogami! Byłby świetnym ojcem dla Poli. Lepszym niż ja byłem dla swoich dzieci...
– Nie miałeś dzieci! – prychnęła, a po chwili się opanowała, bo tak naprawdę przecież go nie znała.
Jego duże, zielone oczy stały się wąskimi kreskami, a następnie ponownie się rozszerzyły i zaśmiał się radośnie, jakby opowiedziała dowcip.
– Ty wiesz wszystko, co?! Smoka też zabiłem!
Zaintrygowały ją jego słowa. W końcu miała okazję poznać prawdziwszą wersję historii Isstad niż tylko legendy. Powinna na chwilę ugryźć się w język i go wysłuchać.
– Opowiedz mi... – zaproponowała.
– A umiesz słuchać? – zaśmiał się.
Skinęła głową.
– No dobrze. W roku pańskim dziewięćset osiemdziesiątym siódmym wypłynąłem z bratem na podbój nowych ziem...
– Byliście książętami, synami Angela Starego, tak? – zapytała, przerywając mu.
– Mówiłaś, że umiesz słuchać! – odpowiedział rozbawiony. – Wiesz, dlaczego moja posiadłość stoi właśnie tutaj?
– Nie – odpowiedziała szczerze.
– Mój dziadek, Cidebur, był synem księcia Polan, Siemomysła, i młodszym bratem księcia Mieszka I. Ożenił się on z moją babką, Ingalill, córką Emunda Erikssona, który w roku dziewięćset pięćdziesiątym zasiadł na tronie Szwecji. Mieli oni dwoje dzieci. Mojego ojca Angela i jego o kilka minut starszą siostrę Agdę, która zmarła kilka dni po narodzinach. Mój dziadek był namiestnikiem tych ziem, a tu stała kiedyś jego siedziba. Pamiętam, jak przyjechaliśmy tu z bratem jako dzieci. Od razu wiedziałem, że chcę tu powrócić, ale moim domem już na zawsze pozostanie Isstad. Zbudowałem go własnymi rękami. A teraz słuchaj... – Odchrząknął i klasnął w dłonie. – W roku pańskim dziewięćset osiemdziesiątym siódmym...
– A nie siedemset dziewięćdziesiątym ósmym? – zapytała, bo chciała wszystko dobrze doprecyzować.
– Nie! Na bogów! Nie było mnie wtedy jeszcze na świecie!
– Wybacz, po prostu mamy błąd w kronikach... – starała się wytłumaczyć.
– I to nie jeden! – zaśmiał się rubasznie i ponownie zaczął swoją opowieść. – Więc w dziewięćset osiemdziesiątym siódmym roku wyruszyłem z bratem na podbój nowych ziem. Tereny obecnej Rosji i Ukrainy były wtedy praktycznie dzikie, powstawały dopiero nowe państwa. Co prawda Ruryk jakieś sto lat wcześniej założył na tych terenach Nowogród, ale wciąż jeszcze wiele terenów czekało na osiedlenie i podbicie. W tym celu przybyliśmy i my. Chcieliśmy zdobyć chwałę i sławę. Przywieźć nowych niewolników z Rusi Kijowskiej i być może założyć własny gród. Wszystko szło po naszej myśli, gdy trafiliśmy na pewną osadę w głębi terenów Maryjczyków. To było zupełnie zwykła osada. Związaliśmy jego przywódcę i przeszukiwaliśmy domostwa. W pewnym momencie zobaczyłem dziewczynę, zielarkę. Szła z koszykiem, w ogóle się mnie nie lękając. Uśmiechnęła się do mnie zachęcająco i poprowadziła do chaty. Gdy wszedłem, czekała już na mnie gotowa, a gdy się z nią zbliżyłem, dźgnęła mnie nożem. Chciałem się bronić, ale moje ciało nie reagowało. Czułem, jak opadam z sił, a nogi odmawiają mi posłuszeństwa.
– Nie zgwałciłeś jej?
– Nigdy nie wziąłem kobiety przymusem! – oburzył się, a po chwili rozweselił. – Nic nie poradzę, że same wchodziły mi do łoża! Ta jednak miała inne zamiary niż chędożenie. Przywódca osady powiedział mojemu bratu, że to zielarka z gór Uralu, że schodzą ze szczytów i leczą tych, co są nieuleczalnie chorzy. Ponoć uchodziły za wiedźmy lub czarodziejki. Wszystko zależało od tego, jak ludzie byli do nich nastawieni. Ta, która mnie zaatakowała, była jedną z nich i tylko one mogły mnie wyleczyć, dlatego Gunnar zabrał oddział ludzi i wyruszyli na wyprawę. Jechałem na koniu, ile zdołałem, potem utworzono mi nosze, na których byłem ciągnięty. W końcu trafiliśmy do skalistej i osnutej mgłą osady. Nie wyglądała przyjaźnie i były w niej same kobiety. Przywódczyni udzieliła nam schronienia i przydzieliła swoją córkę na moją uzdrowicielkę. Przyznam szczerze, że nie takiego leczenia się spodziewałem... Miałem omamy i zwidy, ale gdy zacząłem dochodzić do siebie, zrozumiałem, że moja czarodziejka dosiada mnie i zaspokaja na mnie swoje żądze...
– Gwałciła cię?
Astrid otworzyła oczy i spojrzała na niego zaskoczona. Rzadko kiedy mężczyzna przyznawał się do takich rzeczy, on jednak nie wyglądał na skrępowanego. Wręcz przeciwnie, tylko się zaśmiał.
– Nie protestowałem! Była najpiękniejszą kobietą, jaką widziałem kiedykolwiek na oczy, była jak anioł, była jak bogini, która zstąpiła z niebios i wybrała mnie na swojego umiłowanego. Poczułem, że chcę, by była tylko moja, że zrobię wszystko, by zabrać ją razem ze sobą. Gdy wyzdrowiałem, dowiedziałem się, że aby posiąść Götildę muszę zadowolić jej matkę, Gretę. Gunnar opowiadał o smoku trapiącym tę senną osadę, ale gdy udałem się do komnat Grety, zrozumiałem, kto był tym smokiem. Według legend, aby mógł narodzić się nowy smok, swe nasienie musi oddać prawdziwy wojownik. Greta uznała mnie za godnego. Miała skórę błyszczącą jak porcelana, ale gdy się jej dotknęło, była pokryta łuskami. Posiadała skrzydła jak nietoperz i ogon jak jaszczurka, ale poza tym była wciąż młoda i piękna, a ja młody i głupi. Naiwnie nie dostrzegałem w tym wszystkim podstępu i byłem gotowy na wszystko dla Götildy, która oczarowała mnie swoim pięknem. Po wszystkim chcieliśmy odejść, ja z wybranką, a Gunnar z żywym bratem. Okazało się, że Greta odda córkę tylko temu, który zasiądzie na tronie nowego królestwa. Gunnar chętnie przyjął propozycję, nie wiedząc, co mnie wcześniej łączyło z Götildą, a ona zapewniała mnie, że tak będzie lepiej i że zawsze będę dla niej na pierwszym miejscu, że to ja zdobyłem jej serce. Nasza nowa królowa doprowadziła nas na tereny, które miały dać nam wszelkie dobrodziejstwa natury i zaspokoić nasze głody. Otoczyła Isstad murami i je zaczarowała, a następnie odbyły się wielkie zaślubiny Gunnara i Götildy. Naiwnie wierzyłem, że taki układ mi odpowiada. Kochałem Götildę i kochałem swojego brata. Zrozumiałem, co czuję, gdy królowa urodziła Gunnarowi pierwsze dziecko. Wezwała mnie do komnaty i chciała wręczyć mi na ręce ich córkę. Dała mi wtedy do zrozumienia, że jest moja. Wyszedłem. Starałem się nie obdarzyć uczuciem tego małego skarbu, ale nie potrafiłem. Potem na świecie pojawił się pierworodny syn Isstad, następca tronu i również Götilda powiedziała mi, kto jest jego ojcem. Odszedłem, a właściwie uciekłem. Przez kilka lat wędrowałem. Udałem się...
– Na Smoczy Kieł – dokończyła za niego, chcąc mu dać do zrozumienia, że zna tę historię i opowiedzieć o tradycji, którą kultywują od lat. On jednak spojrzał na nią zaskoczony i kłapnął szczęką, jakby z niezadowoleniem, że znowu mu przerwała.
– Nie... Po co tam? Tam nie ma warunków do przetrwania... – odpowiedział i sapnął ciężko. – Udałem się ponownie w góry Uralu. Chciałem odnaleźć osadę czarownic, skąd pochodziła Götilda, ale jedyne co znalazłem to zgliszcza. Wszystko było pokryte popiołem i śniegiem. Jakby przez osadę przeszedł pożar i zniszczył wszystko doszczętnie. W leżu Grety znalazłem jej zwęglone ciało i popękane skorupy jaja...
Nie wiem, jakiego potwora wtedy stworzyłem, ale najwyraźniej przerosło to oczekiwania wszystkich, łącznie z Gretą...
Usłyszałem dźwięk, jakby góry skrzypiały, jakby warczało niebo. Coś żyło w tym miejscu i wydało mi się to tak przerażające, że odszedłem stamtąd i nigdy nie powróciłem. W domu nie czekało na mnie nic, poza cierpieniem. Widok dwójki małych berbeci w objęciach mojego brata, był jak nóż wbijany w serce. Im dłużej na nich patrzyłem, tym boleśniej bolało mnie życie. Wziąłem oddział wojowników i wyruszyłem na podbój. Nie pamiętam dobrze tamtych czasów, zbyt dużo krwi się przelało. Byłem jak maszyna, liczyła się tylko walka. Pragnąłem Valhalli, ale ilekroć trafiałem na godnego przeciwnika, to wstawałem z martwych. Budziłem się z jeszcze większym bólem, a mój organizm przeszywały spazmy głodu... Pragnienia zabijania i pożywiania się na ludziach, którzy przyczynili się do mojej porażki.
Wtedy obrosłem w legendę. Wszyscy się mnie obawiali, nazywali potworem. Moi ludzie odwrócili się ode mnie, a gdy wróciłem po latach do domu, nie potrafiłem się odnaleźć. Mój syn był już młodzieńcem, a córka piękną kobietą. Götilda dała memu bratu jeszcze trójkę małych dzieci, które teraz radośnie biegały wewnątrz pałacowych murów, ale on sam popadł w gorączkę. Leżał w swym łożu i wyglądał jak starzec, choć wcale nie byliśmy w podeszłym wieku. Posiwiał, a jego oczy się zapadły. Prosił, bym zajął się królestwem i przygotował jego syna do przejęcia władzy. Nie chciałem... Gunnar nie mógł umrzeć. Był starszy zaledwie o kilka lat, to było nierealne. Kilka nocy później Götilda przyszła do mnie i zachowywała się podejrzanie. Nazywała mnie swym królem i pragnęła ze mną dzielić królestwo. Powiedziała, że wszystkim się zajęła i już nic nie stanie nam na przeszkodzie.
Pobiegłem do komnaty Gunnara, nie żył. Usłyszałem krzyk dobiegający z komnaty najmłodszych dzieci. Okazało się, że zniknęły. Nikt nigdy ich nie znalazł, ale ja wiedziałem, co się z nimi stało. Widziałem to w oczach Götildy. Pozbyła się ich, pożywiła na nich. Powiedziałem jej, że jest szalona, że o wszystkim powiem... Sam nie wiem, kogo miałbym powiadomić. Ona zaś wezwała straże i poinformowała je, że to ja zabiłem króla. – Mikkel zamilkł i pochylił głowę ze wstydem. – Uciekłem... Uciekając widziałem Gittę siedzącą w ogrodach i Görana ćwiczącego na dziedzińcu i zrozumiałem, że muszę wrócić. Nabrać sił, zorganizować armię i wrócić, aby pokonać prawdziwego wroga moich dzieci... ich matkę.
– To brzmi zupełnie inaczej niż to, czego się uczymy... – wyznała Astrid, poruszona jego opowieścią. Miała wrażenie, że patrzy na kogoś zupełnie innego, niż straszny Mikkel Pogromca Smoka. To był Mikkel Samotny, Mikkel Wygnaniec...
– Zawsze staram się myśleć o nich, jak o dzieciach Gunnara... – wyznał.
– Dlaczego?
– To chyba jest łatwiejsze niż myśl, że zostały mi odebrane. Dla nich to Gunnar był ich ojcem, a ja złym wujkiem. Nienawiść do mnie dała im siłę, by stać się tymi, którymi się stali. Zamiast żyć, tak jak chciała tego ich matka, jako dzieci nocy, zaczęli z nimi walczyć... Stali się łowcami... Dałem im dziedzictwo.
– Hmm... – mruknęła Astrid, zastanawiając się nad własnym życiem, ale Mikkel musiał odczytać to inaczej, bo uniósł brew zaskoczony i spojrzał na nią pytająco.
– Co się stało? – zapytał zdezorientowany.
– Nic... Właśnie sobie uświadomiłam, że nie wiem, jakie dziedzictwo ja dałam swojemu synowi... Moje decyzje doprowadziły do tego, że stał się... – głos jej uwiązł w gardle – ...tym, czym jest obecnie.
– To nie twoja wina – powiedział łagodnie Mikkel.
Poczuła jego dłoń na swojej. Spojrzała, aby upewnić się, i miała rację. Jego palce zaciskały się na jej dłoni, a on patrzył na nią z wyczuwalną troską. Mimo chłodu, jaki dawała jego ręka, Astrid poczuła ciepło, które chciał jej okazać. Skrępowało ją to. Może nie sam gest, który był miły, ale to, że poczuła się z tym lepiej. W jej głowie pojawiła się twarz Sigurda, a ona miała wrażenie, że robi coś nieodpowiedniego, dlatego wysunęła dłoń z jego objęć i położyła ją niepewnie na swoim kolanie.
– Chciałam tego – wyznała po raz pierwszy przed sobą i kimś jeszcze. – Chciałam dać mu ochronę. Wiedziałam, że nie można podawać nikomu królewskiej krwi, a jednak, gdy Pola powiedziała, że na nią jakoś zareagował, to chciałam uczynić z niego kogoś wyjątkowego. Pragnęłam, by był silniejszy od innych, zwinniejszy, szybszy. Chciałam, by żył. Jego ojciec był największym wojownikiem w królestwie. Był wyjątkowy, ale zginął pchnięty mieczem swojego własnego przyjaciela. Tym, który sobie przywłaszczyłeś w dniu, gdy na nas napadliście... Dokładnie tym samym, od którego zginął mój syn...
Po jej twarzy popłynęły niekontrolowane łzy. Nie chciała okazywać słabości, a jednak coś w niej krzyczało. Mikkel, jakby rozumiejąc jej ból, ujął w dłonie jej twarz i uniósł nieznacznie jej podbródek, jakby i on tym gestem chciał powstrzymać ją od płaczu.
– Wybacz... Nie wiedziałem... – szepnął, najwyraźniej czując się odpowiedzialny.
– Po co ci ten okropny miecz? – zapytała, sama nie rozumiejąc kontekstu własnego pytania. – Nienawidzę go od dnia, w którym zniszczył moje życie... Nie rozumiem. Dlaczego wszyscy marzą, by go dzierżyć? Po co ci on?
– Jest mój... – wyszeptał niepewnie mężczyzna przed nią i spojrzał wielkimi, zielonymi oczami, w których dojrzała niepewność.
– Został wykuty dla Görana, w dniu jego narodzin...
Mikkel zmarszczył brwi, delikatnie musnął policzek Astrid i usiadł z powrotem na swoim poprzednim miejscu, wpatrując się w krajobraz miasta nocą.
– Należał do mojego ojca, a wcześniej do mojego dziadka. Ojciec ofiarował mi go w dniu, gdy wyruszaliśmy z Gunnarem na tereny Nowogrodu. Jest przekazywany z ojca na syna. W dniu narodzin mojego syna... To znaczy syna mojego brata... Obiecałem, że po mojej śmierci mecz otrzyma Göran, jako że ja nie doczekałem się potomków.
– Z niego zginął również Göran... – zauważyła niepewnie, choć nie była pewna, czy i to nie było kolejnym kłamstwem z ich kronik, ale tym razem Mikkel skinął nieznacznie głową.
– To prawda. To był najgorszy dzień w moim życiu... Zaatakowałem Isstad. Wszystko szło po mojej myśli. Udało mi się schwytać Götildę, przechytrzyć ją. Chciałem ją zabrać jak najdalej od moich dzieci, ale Göran stanął mi na drodze. Był już silnym młodzieńcem... Zbyt bardzo przypominał mi mnie samego w młodości, choć odziedziczył fiołkowo-błękitne oczy swojej matki. Nie chciałem z nim walczyć, ale wiedziałem, że tego nie uniknę. Był godnym przeciwnikiem, ale...
– Zabiłeś go? Mimo że był twoim synem?
– Zabiłem go... ale nie planowałem tego. Walczyliśmy na tyłach zamku, blisko klifu. Odepchnąłem go, a on zachwiał się i zsunął. Złapałem go za rękę i pierwszy raz nazwałem moim synem. Powiedziałem mu wtedy: „Trzymam cię, mój synu. Trzymam i nie puszczę". Zaufał mi, a ja go wciągnąłem. Czułem, jak serce podeszło mi do gardła. Nigdy tak się nie bałem, jak tego dnia. Myśl, że mogłaby stać się mu krzywda, przeraziła mnie. Chwyciłem go w ramiona i wtedy to poczułem... Stal na plecach, a z ust Görana trysnęła krew. Widziałem strach i zaskoczenie w jego oczach. Sam nie rozumiałem, co się właściwie stało, póki nie odwróciłem głowy. Za moimi plecami stała Gitta i ona również nie rozumiała, co się wydarzyło, choć to ona trzymała rękojeść mojego miecza w dłoniach. Chciała pomóc bratu... Źle zinterpretowała sytuację... a ciężka stal i jej nieumiejętność posługiwania się orężem sprawiły, że przebiła nas obu. To nie była jej wina... Tylko moja...
– Jak jej to wytłumaczyłeś?
– Wcale... Ja również umarłem. Obudziłem się później na wozie. Moi ludzie mnie zabrali, a Gitta uciekła, przerażona sytuacją i opętana rozpaczą. Udało nam się zniewolić Götildę i chociaż jedno moje dziecko było bezpieczne.
Słyszałem, że władała królestwem jako silna królowa, pełna nienawiści do mnie i całego mojego gatunku. Ukształtowałem ją, choć nie miałem okazji jej wychowywać. Stworzyła armię walczącą przeciwko temu, co jej matka chciała rozprzestrzenić po świecie. Poniekąd byłem z niej dumny...
– Więc dlaczego wróciłeś do Isstad? – zapytała poruszona jego słowami. Mówił tak ciepło o kobiecie, która nim pogardzała, choć on oddał serce, by ją ochronić.
– Z prozaicznego powodu... Chciałem wrócić do domu. Gdy na tronie zasiadały kolejne pokolenia dzieci mojej... – zawahał się na chwilę – ...Gunnara córki, zapragnąłem zająć miejsce w królestwie, które stworzyłem. Przejąć armię i wspólnie z potomkami Gitty walczyć przeciwko wampirom i smokom, takim jak Götilda i jej matka Greta, które rozprzestrzeniały chorobę. Chciałem, by to, co mam teraz tutaj, było w Isstad. Nie mogąc tego uzyskać, stworzyłem swoje królestwo gdzieś indziej.
– Pragnąłeś mieć jeszcze kiedyś dzieci?
Zadała pytanie, które nawet ją zaskoczyło. Nie zastanawiała się nigdy nad tym. Jej droga do macierzyństwa została bezpowrotnie odcięta w dniu śmierci jej męża, ale gdyby mogła odmienić rzeczywistość, to chciałaby bardziej uczestniczyć w życiu syna i móc dać więcej potomstwa Sigurdowi. Była na to gotowa i teraz poczuła ukłucie pustki, bo wydało jej się, że jest wyjątkowo samotna na tym świecie. Ciekawa była, czy Mikkel myślał podobnie.
– Nie mogę dać potomka. Wampiry rozmnażają się poprzez transformację i odrodzenie... – odpowiedział ku jej zaskoczeniu i skrępowaniu z jego strony.
– Tak, wiem... ale gdybyś mógł...? – wytłumaczyła mu swoje intencje.
– Nie zastanawiałem się nad tym... – zamyślił się, patrząc w przestrzeń. – Mam wielu potomków. Mercy miała zaledwie dziewiętnaście lat, gdy została przemieniona. Przygarnięcie jej, było jak danie jej domu, ale nigdy nie oczekiwała, że zastąpię jej rodziców. Jej ojciec źle ją potraktował mimo dobrych chęci, ale nie stałem się dla niej ojcem. Dziewczynki potrzebują matek, ojcowie dają im jedynie wzorce... Zresztą nie ja ją przemieniłem, znalazłem ją taką. Nie posiadaliśmy chyba tej więzi... Zawsze unikałem przemieniania dzieci. Nie powinno się odbierać daru życia tak wcześnie. Laurentius jest chyba najmłodszy, choć to krew Göti go uzdrowiła, nie moja... ale jest w podobnym wieku do Görana, gdy umarł i zginęli w podobny sposób. Coś ich łączy, a ja pierwszy raz mam tyle satysfakcji z przebywania z kimś, ucząc go, rozmawiając, dając mu rady... To niezwykle pocieszające, być dla kogoś, kto nie poznał swojego ojca, namiastką tego, co stracił i móc samemu, choć w części odzyskać to, co utracone...
Patrzył w przestrzeń i długo milczał. Nagle odwrócił głowę w jej stronę. Nieco chaotycznie spojrzał na nią intensywnie zielonymi oczami.
– Nie przeszkadza ci to? – zapytał, jakby szukał u niej akceptacji.
– Nie – szepnęła, a w jej sercu zrodziło się coś na kształt wdzięczności. Delikatnie dotknęła jego policzka. – Dziękuję, że przy nim jesteś.
Nie spodziewała się jego reakcji. Przysunął się do niej i również ujął jej twarz w dłonie, a następnie ich usta się złączy. Nie wiedzieć czemu nie przerwała mu, a odwzajemniła pocałunek. Jej ciało przeszyła fala gorąca. Zamknęła oczy i zatopiła się w przyjemności. Wtedy pomyślała o ostatnim razie, gdy się tak czuła, a przed jej oczami stanął Sigurd. Uroczy i wpatrzony w nią zakochanym wzrokiem. Uniosła powieki i spojrzała na mężczyznę, który ją całował. Nie był to jej mąż, więc instynktownie go odepchnęła. Wstała z koca i otrzepała niezgrabnie sukienkę.
– Wybacz... To był błąd... – Zsunęła jego kurtkę z ramion i odłożyła na ziemię. – Największy błąd mojego życia... Ja mam męża...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top