Część 14

Wszedł powoli do swojej sypialni, gdzie na łóżku leżała zwinięta w kłębek Pola. Wcześniej przygotował strój zwiadowcy oraz zapakował w walizkę łuk bloczkowy, ale do skórzanej torby podróżnej musiał schować jeszcze kilka rzeczy i choć obawiał się spotkania z rozżaloną dziewczyną, to teraz jej widok go rozczulił. Pozostawił torbę na łóżku i położył się obok niej. Objął jej wątłe ciało ramionami i przyciągnął do siebie. Na zaczerwienionych od płaczu policzkach wciąż błyszczały się łzy, a gdy delikatnie pocałował jej skroń, zacisnęła mocniej powieki, udając, że śpi. Przesunął nosem po smukłej linii żuchwy, próbując nakłonić ją do reakcji na jego gesty, ale na marne.

– Otwórz oczy, moja księżniczko... – szepnął jej do ucha.

Odwróciła się na plecy i rozwarła szeroko powieki.

– Nie nazywaj mnie „swoją" księżniczką, jeśli nie chcesz spełniać mojej woli – odparła mu.

Zaczęła się w niego intensywnie wpatrywać, a jej tęczówki w kontraście z czerwonymi żyłkami miały wręcz turkusowy odcień. Laurentius przesunął ręką po jej policzku, szyi i zakończył trasę na drobnej piersi, którą objął swoją dłonią, uśmiechając się do Poli, choć jej twarz była niewzruszona.

– Chcesz się kochać? – zapytała nieco oschle, ale postanowił to zignorować, w końcu się na niego złościła.

– Nie możemy się kochać... – Jego usta dotknęły jej ust, a dłoń mocniej się zacisnęła. Bez reakcji. – Musisz być czysta dla swojego przyszłego męża...

– Ty nim zostaniesz. – Przesunęła się po pościeli, wysuwając mu z dłoni pierś i uniosła lekko na poduszce. – Dlaczego ciągle przypisujesz mi Håkana?

– Bo tylko jemu mógłbym cię powierzyć. Jest moim przyjacielem i wiem, że... – słowa uwięzły mu w gardle.

Co wiedział? Że Håkan pozwoli mu wejść do królewskiej sypialni, gdy będzie leżała na łożu śmierci i ująć jej dłoń w swoje?

– ...będzie dbał o ciebie... – zakończył, zamiast wyznać jej prawdę.

– Nie chcę... – jęknęła, rozczarowana jego odpowiedzią. – Ty zostaniesz moim królem...

– Nie mogę... Jestem wampirem...

– Kocham tylko ciebie...

– A ja ciebie, ale Håkana też pokochasz... – Próbowała zaprotestować, ale ostrożnie chwycił jej podbródek i pocałował. – Kiedyś tak będzie. Gdy da ci dzieci, pokochasz to, co stworzycie...

– Pragnę dzieci tylko z tobą...

Jej słowa go zaskoczyły, ale nie okazał jej swoich uczuć. Kiedyś nie pragnęła potomstwa, dziś mówiła słowa, o których marzył od zawsze. Niestety, nie mógł dać jej tego, czego pragnęła. Nie mogli się połączyć i stworzyć razem wspólnego życia. Poczuł, jak łzy same napływają mu do oczu i nie mogąc ich powstrzymać, oparł głowę na jej piersi, by wtulić w nią swoją twarz. Czuł, jak jej dłoń zaczęła pieścić mu kark i potylicę, wplatając swoje palce między ciemne włosy Laurentiusa. W jego piersi powstała dziura, miejsce z blizną po mieczu, jakby na nowo się otworzyło i bolało go wszystko, jakby płonął od wewnątrz. Wytarł oczy w jej koszulkę i nabrał głęboki wdech, aby znów z wyrazem lekkiego zadowolenia spojrzeć na uroczą buzię dziewczyny.

– Nie dam ci tego, o czym marzysz. Masz powinności względem tysięcy ludzi, którzy widzą w tobie nadzieję na przyszłość i na szczęście ich dzieci. To ogromne brzemię, a tylko ty możesz je udźwignąć. Bądźmy szczęśliwi dziś, bo jutro nie jest nam dane...

– Dlatego wyjeżdżasz?

– Wyjeżdżam, bo jestem łowcą i moja rola w tym świecie jest jasno określona. Mogę polować lub być zwierzyną, a chcę pozostać człowiekiem, o ile to możliwe.

– Więc bądź ze mną teraz jak mężczyzna z kobietą. Mamy dwudziesty pierwszy wiek, nie opowiadaj mi o czystości.

Laurentius nie tylko przejmował się jej dziewictwem, ale i bezpieczeństwem. Nie mógł sobie pozwolić na pomyłkę, bo przypłaciłaby to życiem, ale tak samo, jak ona pragnął bliskości.

– Myślę nad czymś... – wyznał jej niepewnie.

– Nad czym? – zaskoczyła się i wyprostowała.

Wplótł palce w jej włosy koloru jasnego orzecha, sięgające jej niesfornie do brody i się uśmiechnął.

– Znam zioła, które są nieprzyjemne dla wampirów, ale im bezpośrednio nie szkodzą, a skoro istnieją wampiry, to dlaczego nie zainteresować się tym, co szkodzi wilkołakom?

– Co masz na myśli? Twierdziłeś, że wilkołaki nie istnieją...

– W Isstad mieliśmy dostęp jedynie do issańskich legend i podań. Tutaj w bibliotece Mikkela dowiedziałem się, że być może twoje pytanie o wilkołaki, gdy przybyłaś do królestwa, nie było takie bezpodstawne. Wychodzi na to, że wilkołaki to tyle, co wampiry za życia, a przemienione po śmierci zamieniają się w demony nocy. Słowiańskie słowo „valkodlak" na Syberii znaczy wampira. Rozumiesz?

– Nie bardzo... – przyznała zakłopotana.

– Götilda pochodzi z gór Uralu, to jest na Syberii... A to może oznaczać, że legendy o wampirach i wilkołakach mają wspólne korzenie. Moje kły są inne niż Egila, bo jestem pierwotnym wampirem, zrodzonym z córki smoczycy i bardziej przypominają wilcze. Prawda?

– Dla mnie zawsze jesteś piękny, to nie ma znaczenia...

– Tak... – zaśmiał się, zdając sobie sprawę z tego, jak wygląda po przemianie, ale cieszył się, że Pola uważa go za atrakcyjnego. – ...ale chodzi mi o tojad... Wiedziałaś, że nie rośnie w Isstad, mimo że są tam dla niego idealne warunki?

– Tojad jest trujący, jaki to ma związek z tobą?

– Według legend tojad szkodzi wilkołakom. Poeksperymentuję z nim na sobie, może uda się znaleźć coś, co sprawi, że moja przemiana będzie uniemożliwiona...

– Nie – przerwała mu.

– Jak to? Nie chcesz? – zdziwił się.

– Nie chcę zadawać ci bólu. Jeśli masz się ranić, to nie.

Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Spojrzał w intensywnie niebieskie oczy dziewczyny i sapnął ciężko.

– Ciężko ci dogodzić, moja pani.

W końcu zobaczył uśmiech na jej twarzy. Pogłaskała go po włosach i ponownie spochmurniała.

– Ile mamy czasu? – zapytała.

– Muszę skończyć pakowanie, wykąpać się i przebrać...

– Czyli niewiele... – zauważyła ze smutkiem.

– Liczyłem na twoją bliskość pod prysznicem – zażartował, ale ku jego zaskoczeniu, skinęła głową na znak zgody.

W sali narad pojawił się jako ostatni. Wewnątrz już zgromadzili się pozostali uczestnicy misji. Laurentius szybko pojął, że Mikkel nie miał jechać pierwotnie do Watykanu. Ubrany był w codzienne ciuchy – porządne jeansy i bawełniana bluzka z trzema guzikami. Miał na sobie również swoją skórzaną kurtkę. Laurentius dowiedział się o ekspedycji od Aleyesu, który miał decydować o załodze, ale Czirokez siedział teraz spokojnie w stroju zwiadowcy. Długie, lśniące włosy związał gumką, przez co na początku go nie poznał. Obok niego chodził nerwowo Bernard, który po raz pierwszy założył przepaskę na oko i wyglądał jak pirat, ale nadawało mu to estetyki po utracie oka ze strzały jego matki. On również, tak jak Indianin, miał na sobie czarne spodnie bojówki i bojową kamizelkę, a na ramionach płaszcz z kapturem. Jedyne, co wyróżniało de Beaumonta od pozostałych, to założona pod okryciem kabura, z której wystawały dwa pistolety. Zapomniał, że Bernard był strzelcem, a utrata oka była dużym uniedogodnieniem, bo jego częsty towarzysz zawsze chodził pogodny i na patrolach nigdy nie miał ze sobą broni. Oprócz nich był jeszcze, zawsze niechętny do rozmów, Michel de Nostredame, który w przeciwieństwie do pozostałych miał na sobie po prostu elegancki garnitur, wyglądając przez to, jak światowej klasy gentleman w dojrzałym wieku. Wszyscy spojrzeli na Laurentiusa, jakby był spóźniony, a Bernard uśmiechnął się do niego chytrze.

– Co się tak cieszysz na gębie?

Faktycznie, czuł się rozpromieniony. Wieczór spędził wyjątkowo miło. Wciąż miał wrażenie, że w jego ramionach jest ciepłe, nagie ciało dziewczyny, którą tulił pod prysznicem, gdy spływała po nich woda. Nie mógł tego wyznać. Zamiast cokolwiek mówić, skinął lekko głową i podbiegł do stołu, gdzie Mikkel rozłożył plany miasta, by omówić ich zadanie.

– Byłeś kiedyś w Rzymie? – zwrócił się do niego dowódca, patrząc swoimi intensywnie zielonymi oczami. Pokiwał przecząco głową.

– Dam radę. Całe życie byłem do tego szkolony – odpowiedział z pewnością w głosie, ale jego umysł zaczął wątpić.

Jakie właściwie miał doświadczenie w łowach? Przez większość życia się uczył do tego dnia. Potem zajmował się obserwacją i strzeżeniem księżniczki. Pierwszą akcję odbył, gdy ratował Polę z rąk wampirów w akademiku, a drugą podczas najazdu na Isstad. Na prawdziwym polowaniu nigdy nie był. Nawet we włościach Mikkela zajmował się jedynie ćwiczeniami i zwiadem. To była jego inicjacja. Dowódca musiał to dostrzec, bo pokiwał głową i pochylił się nad mapą.

– Kardynał Grimaldi był wyjątkowo oszczędny w słowach... – zaczął, ale Bernard wszedł mu w słowo, jakby właśnie został oświecony.

– Nasz młody chłopiec stał się w końcu mężczyzną! – zakrzyknął na całą salę.

Laurentius zrozumiał, co miał na myśli i poczuł, jak w żołądku tworzy mu się twarda gula. Nie powinien odczuwać wstydu, a jednak był niepewny.

– My z Polą nie... – zaczął się tłumaczyć, a Bernard zmarszczył brwi, jakby go nie zrozumiał.

– Jak to nie? To co się tak cieszysz?

– Było miło, ale my nie...

Z opresji wyratował go Mikkel, który stuknął dłonią o blat stołu.

– Bernard. Interesujesz się misją, czy sprawami łóżkowymi Laurentiusa?

Wychodziło na to, że Mikkel nie do końca był poinformowany o celu ich misji. Wiedział, że na terenie Watykanu grasuje wampir, który atakuje bardzo chaotycznie i nie ma określonego typu ofiary. W jego ręce trafiają zarówno starcy, jak i dzieci. Płeć nie ma dla niego znaczenia ani status społeczny, ale wyodrębnić można było specyficzne ataki na księży. Nie zabijał ich, a jedynie ogłuszał, i mimo że Kościół miał swoich łowców demonów parających się zarówno egzorcyzmami, jak i bezpośrednią walką, to teraz postanowiono zasięgnąć pomocy bezpośrednich ekspertów. Kardynał Grimaldi cenił sobie Zakon Smoka, a Mikkel znał go osobiście, więc to właśnie z nim się skontaktował i poprosił o pomoc, ale tym razem jego zaufanie było ograniczone i nie podzielił się wszystkimi informacjami od razu, a jedynie poprosił o przybycie.

Ostatnim etapem odprawy było zapakowanie ciężarówki ze sprzętem i wyruszenie na prywatne lotnisko, z którego mieli dostać się samolotem prosto do Rzymu. Wśród ładunków dostrzegł swój motor i poczuł przyjemne łaskotanie w żołądku na myśl o ponownym poczuciu wolności, jakie zapewniała mu ta maszyna. Byli już gotowi do wyruszenia, gdy w ciemność nocy wybiegła postać kobiety, którą dobrze znał. Jego matka. Wydawała się bardzo zaaferowana, biegnąc w ich kierunku. Ku jego zaskoczeniu, pierwsze co zrobiła, to chwyciła go za ramiona i objęła, jakby mieli się już nie spotkać.

– Co się stało? – zapytał zaskoczony Laurentius.

– Nic – odpowiedziała niepewnie. – Nigdy cię nie żegnałam. Postanowiłam to zmienić...

– Och... ok... – mruknął, nieprzyzwyczajony do tego typu zachowania.

– Do świąt będziemy w domu! – Zaśmiał się Mikkel. Wysunął rękę, najwyraźniej pragnąc jej dotknąć, ale Astrid wsunęła dłonie do kieszeni płaszcza i wyminęła go, jedynie kiwając głową.

– Dziękuję – powiedziała nieco zbyt grzecznościowo i beznamiętnie, co zbiło nieco z tropu kasztanowłosego mężczyznę i pozbawiło go iskry w oczach.

– Proszę... – szepnął bardziej do siebie i odwrócił za kobietą, która nie poświęciła już im uwagi, więc lekko przygaszony wskoczył na pakę samochodu i usiadł na drewnianej ławce.

Laurentius przysiadł się obok niego i delikatnie do niego pochylił.

– Nie mnie chciała zobaczyć – szepnął mu, widząc jego zakłopotanie.

– Myślisz, że czuje się urażona?

– Znam swoją matkę. Nie przywykła do odmowy i jest dumna, ale nie jest uparta. Chciała się pożegnać przed naszym wyjazdem i z pewnością nie dla mnie tu przybiegła. Nigdy tego nie robiła. Nawet gdy byłem dużo młodszy.

– Powiedziała, że chce się zmienić – zauważył, nieprzekonany Mikkel.

– Z pewnością! – zaśmiał się chłopak. – Spory przełom w jej życiu następuje i jak ma w zwyczaju, nie okazuje przy tym słabości. Jest wyniosła i nieprzystępna, ma to po ojcu. Wyjątkowo nieprzyjemna cecha mojej rodziny.

– Ty taki nie jesteś – przyznał ze szczerością, a Laurentius ponownie się zaśmiał. – Dawno Egil tego nie powtarzał, więc mogłeś zapomnieć, ale jestem synem swojego ojca!

Mikkel, którego znał Laurentius, zaśmiałby się i poklepał go po ramieniu, ale ku jego zaskoczeniu nie zrobił tego. Patrzył na niego, jakby chciał mu coś przekazać. Coś, co wiedział o Sigurdzie od Egila, ale nie chciał mu o tym mówić. Nie znał markotnej natury Wikinga. Zawsze widział go pogodnego, ale Pogromca Smoka był legendą, żył ponad tysiąc lat i wiele przeszedł. Miał czasy dobre i złe, a o tych drugich mówił niewiele, więc Laurentius nie chciał drążyć dziury w jego brzuchu, aby nie poznać jego złości. Wyprostował się na swoim siedzeniu i poczekał, aż ciężarówka ruszy w trasę do punktu docelowego.

Wylądowali na wojskowym lotnisku, pół godziny jazdy samochodem od Watykanu i pod osłoną nocy dotarli do podziemnego parkingu, gdzie ulokowali ciężarówkę. Od razu na spotkanie wyszedł im sędziwy mężczyzna w czerwonej szacie, który w odruchu serdeczności objął Mikkela i ucałował go dwukrotnie w policzek.

– Czekałem na was – powiedział z nutą desperacji w głosie.

– Co się stało? – zapytał Mikkel, pocierając ramię kardynała na pocieszenie.

– Nie tutaj – odrzekł, kiwając głową. – Chodźcie! Zapewne jesteście zmęczeni po podróży. Ojciec Aiello już szykuje wam kolację, a tymczasem zapraszam was do mojego gabinetu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top